W ubiegłym roku wybrałam się po raz drugi do Stanów Zjednoczonych, odwiedzając kilka ciekawych i w większości szlagierowych miejsc turystycznych, o których postaram się ciekawie opowiedzieć w poniższej relacji. Gdybym tylko miała więcej czasu i pieniędzy to zapewne dodałabym do tej listy jeszcze kilka innych „perełek”
:-).
Data: 26.09.2014 – 15.10.2014 (20 dni włącznie z przelotami)
Trasa: Denver->Green River/Moab(Dead Horse State Park& Arches National Park)->Big Water (Lake Powell, Glen Canyon Dam)-> Flagstaff-> Grand Canyon-> Bullhead City-> Hoover Dam-> Las Vegas-> San Diego-> Los Angeles-> Yosemite National Park-> San Francisco-> New York
Przelot: Bilet łączony z innym miejscem przylotu i wylotu, kupiony bez żadnych promocji : WAW-AMS-MSP-OKC-SFO-JFK-AMS-WAW – 3202 zł. Bilet na trasie OKC – DEN – 400 zł.
Przejazd samochodem: wynajem samochodu na 3 os.(Toyota Corolla Sedan) na 13 dni z pełnym ubezpieczeniem, drugim kierowcą, jednym pełnym bakiem i zwrotem auta w innym miejscu – 4230 zł/3 os. (niestety sam zwrot auta w innym miejscu kosztował nas 250$ więc tanio nie było ).
Noclegi: 3 x Oklahoma (u przyjaciół więc za free
:-) ), 1xGreen River (Knights Inn) – 72$, 1xBig Water (High Desert Lodge) – 110$, 1xFlagstaff (Travelodge Flagstaff) – 70$, 1xBullhead City (Best Western) – 78$, 2xLas Vegas (Days Inn) – 114$, 2xEncinitas (Days Inn Encinitas) – 187$, 1xLos Angeles (Saharan Motor Hotel-Hollywood) – 138$, 1xJune Lake (Whispering Pines Motel) – 110$, 2xOakland (Imperial Inn) – 199$, 3xNew York (Corona Hotel) – 567$
Wstępy: Parki: Dead Horse State Park, Arches National Park, Grand Canyon National Park, Yosemite National Park - 60$/3os. ; Stratosphere (Las Vegas) – 20$/1os.; Universal Studio – 100$/1os.; USS Midway Museum – 20$/1os.; Empire State Building – 30$
Koszt na osobę: 3602 zł. przeloty + 1890 zł. noclegi + 1740 zł. samochód (włącznie z paliwem) + 655 zł. wstępy + 1500 zł. (jedzenie, parkingi, taksówki, kartki, znaczki i inne drobne wydatki) = około 9400 zł./1os.
Podróż tą zaczęłam planować (mniej świadomie) kiedy po raz pierwszy wyjeżdżałam z USA a bardziej świadomie od początku nowego roku. Powiedziałam sobie wówczas, że mam ochotę na kolejną amerykańską przygodę, tylko tym razem bardziej zaawansowaną
;-).
Po pierwszym pobycie w Stanach wiedziałam już co mniej więcej chcę zobaczyć, jak kolejny raz się tam wybiorę ale było tego zdecydowanie za dużo jak na 3 tygodnie, które planowałam spędzić za oceanem. Musiałam więc okroić swój plan do realnych możliwości i poszukać chętnych na wspólne wojaże. Z początku chętnych miałam 4 osoby jednak albo termin zbytnio im nie pasował albo szacunkowe koszty okazywały się zbyt wysokie albo na zbyt długo dni planowałam wyjazd. No więc w okolicach maja zostałam sama ze wstępnym planem, który obawiałam się, że będę musiała zmienić jeśli wybiorę się w jednoosobową podróż.
Pewnego dnia swobodnie temat poruszyłam w domu u rodziców z ciekawości jak zareagują kiedy zaproponuję im wspólny wyjazd. Mama oczywiście od razu powiedziała, że nie ma mowy bo po zeszłorocznej bardzo ciężkiej chorobie nie wyobraża sobie takiej podróży, szczególnie tyle godzin w samolocie. Ale tata ku mojemu zdziwieniu zareagował bardzo pozytywnie, mówiąc, że może już nigdy nie będą mieli takiej okazji i skoro mieli tak ciężki ubiegły rok to właśnie dlatego powinni korzystać z życia. I tak się stało, że miesiąc później byłam już z nimi w Warszawie, w ambasadzie amerykańskiej po wizy. W połowie lipca odebrali paszporty ze świeżo wklejonymi wizami a ja wiedziałam, że teraz nasz wyjazd jest już prawie realny. Po zakupie biletów z końcem lipca czekało mnie jeszcze dużo pracy związanej z rezerwacjami hoteli, samochodu, zrobieniem mapek, opisów miejsc i innymi przygotowaniami. Ale w końcu nadszedł dzień wyjazdu.
Owego dnia przed wyjazdem spałam jedynie 2h bo musieliśmy wyruszyć na lotnisko o 2:00 w nocy. Wszyscy podekscytowani i troszkę przerażeni wielogodzinną podróżą, która nas czekała za czym wylądujemy w Oklahomie.
Dzień pierwszy-piątek 26 wrzesień Pierwszy lot do Amsterdamu przebiegł bez żadnych sensacji i braku najmniejszych opóźnień. Na lotnisku oczywiście czekała nas krótka rozmowa z celnikiem po co, w jakim celu i do kogo lecimy. Po tym, kolejna kontrola bezpieczeństwa i mogliśmy wsiadać już do samolotu. Niestety wystartowaliśmy z opóźnieniem, którego nie udało się pilotowi nadrobić w drodze. Przez prawie cały lot nie zmrużyłam oka bo wiedziałam iż rodzice od czasu do czasu potrzebują mojej pomocy przy zamawianiu posiłków czy napojów i martwiłam się o mamę jak znosi lot. Po 8h wylądowaliśmy w Minneapolis i zamiast mieć 2,5h na przesiadkę na kolejny samolot, mieliśmy już tylko półtorej godziny. Obawiałam się, ze możemy nie zdążyć na samolot do Oklahomy bo wszystko szło zbyt wolno. Prosiłam kilkakrotnie aby nas przepuszczono w kolejce do kontroli bezpieczeństwa ale celnik cały czas powtarzał, że na pewno zdążymy. Jak tylko przeszłam kontrolę biegłam co sił przez całe lotnisko by sprawdzić czy nasz samolot jeszcze czeka. Nie było żadnych wywoływań naszych nazwisk więc miałam nadzieję, że może mają opóźniony start i jeszcze wsiądziemy na pokład. Jednak jak tylko dobiegłam do bramki okazało się, że nasz samolot już kołuje na pasie startowym a nam pozostaje teraz zmienić rezerwację lotu na jakiś późniejszy jeśli takowy jeszcze będzie tego samego dnia. Pomyślałam sobie, że wakacje zapowiadają się świetnie skoro już na wstępie zaczęły się kłopoty. Rodzice się zestresowali gdyż my nie polecieliśmy ale za to nasze bagaże i owszem. Po szybkiej zmianie rezerwacji na ostatni lot tego dnia, zadzwoniłam do przyjaciółki żeby ją poinformować, że niestety ale nie ma nas w samolocie. Poprosiłam ją aby odebrała nasze bagaże gdyż w większości lotnisk w Ameryce taśmy bagażowe są niestety a może wówczas dobrze, dostępne dla ludzi z zewnątrz. Mieliśmy 6h przymusowy postój na lotnisku, który zmęczył nas już totalnie. Był piątek po południu więc z każdą upływającą godziną ludzi ubywało a my znaleźliśmy wygodne kanapy, na których mogliśmy troszkę odpocząć. W międzyczasie okazało się, że moja przyjaciółka nie odebrała nam bagaży bo wpadła na lotnisko spóźniona z powodu wypadku na autostradzie i nasze bagaże zostały już zabrane do punktu odbioru bagaży i zamknięte na klucz. Nasz ostatni lot tego dnia był fatalny (bynajmniej dla mnie). Byłam śpiąca, zmęczona, kilka razy nabiłam sobie guza o schowek bagażowy nad siedzeniami (gdyż samolot był dość mały a ja zapominałam by się schylić jak wstawałam
:-) ). A na dodatek klimatyzacja z każdej strony tak mocno chłodziła, że jak już wysiadłam z samolotu to miałam problem z zatokami i gigantycznym katarem. Zamiast o 16:00 byliśmy o 22:00 w Oklahomie a nasza podróż właśnie trwała już 27 godzin. Na szczęście udało nam się bez problemu odebrać nasze bagaże i pojechaliśmy do domu moich przyjaciół. Wieczór jeszcze trochę trwał gdyż czekała na nas kolacja i opowiadaliśmy jak przebiegła nam cała podróż. W końcu po północy padliśmy do łóżek i choć nie spałam prawie 30h to obudziłam się po 5h myśląc, że jestem już bardzo wyspana. No cóż jet lag dał o sobie znać
:-).
Weekend 27-28.09 Cały weekend minął nam bardzo spokojnie na zwiedzaniu Oklahomy i okolic, spacerach, odpoczynku i w moim przypadku staraniu się wyleczyć zatoki, które zaczęły mi doskwierać jeszcze bardziej niż w piątek.
Poniedziałek 29 wrzesień Pobudka o 4:00 rano gdyż o 6:00 mieliśmy lot do Denver. Noc trwała zdecydowanie za krótko
:-). Troszkę bałam się tego lotu gdyż naczytałam się, że często w okolicach Denver są turbulencje z uwagi iż teren jest bardzo górzysty. Nałykałam się tabletek przeciwko chorobie lokomocyjnej by nie było nieprzyjemnych niespodzianek i w sumie niepotrzebnie bo lot należał do jednych z najprzyjemniejszych w jakich uczestniczyłam do tej pory
:-).
Prosto z lotniska wsiedliśmy w busa kierując się do wypożyczalni samochodów. Cała procedura wynajmu auta trwała może 10 min. za to decyzja co do konkretnego typu auta zajęła nam prawie pół godziny
:-). Pani pokazała nam, w których autach możemy wybierać a my chodziliśmy od jednego do drugiego, każde dokładnie oglądając. Koniec końców wybraliśmy Toyotę Corollę (chyba bardziej dlatego, że znaliśmy to auto i wiedzieliśmy, że jest wygodne i raczej niezawodne)
:-).
Przed godziną 8:00 wyruszyliśmy z pod lotniska w kierunku naszego pierwszego punktu wycieczki czyli miejscowości Green River niedaleko Arches National Park. To była nasza najdłuższa droga w ciągu całej samochodowej trasy po Ameryce i liczyła 366 mil (585 km). Trasa okazała się bardzo urokliwa i bardzo prosta
:-). Całe prawie 600km jedną drogą – I-70W wzdłuż Gór Skalistych.
Około godziny 15:00 dotarliśmy na miejsce i zameldowaliśmy się w hotelu. Jak wyszliśmy na popołudniowy spacer poczułam się jakbym brała udział w jakimś amerykańskim thrillerze
;-). Hotel obok dużej stacji benzynowej z miejscami parkingowymi dla tirów, kilka niedużych domków gdzie kilka z nich przypominało opuszczone rudery z horrorów i stragan z arbuzami. Iście sielankowy krajobraz
;-). Pomyślałam sobie wówczas, jak dobrze, że tylko spędzamy tutaj jedną noc
;-).
Wtorek 30 wrzesień Z hotelu wyjechaliśmy około 8:30 i po godzinie byliśmy w parku stanowym Dead Horse Point. Na parkingu było tylko kilka samochodów więc turystów niewielka ilość. Uwielbiam zwiedzać kiedy nie muszę ludziom deptać po nogach
:-). Widoki jakie zobaczyliśmy były naprawdę przepiękne. To było nasze pierwsze tego typu miejsce, które rodzice zobaczyli a już byli zauroczeni
:-).
Kolejnym punktem naszej wycieczki tego dnia był Arches National Park, do którego z poprzedniego miejsca dojechaliśmy w przeciągu 30 min (drogą 313 na północ a później 191 na południe). Park ten jest dość sporych obszarów więc wiedzieliśmy, że wszystkiego nie uda nam się zobaczyć w przeciągu kilku godzin. Dlatego wybrałam te miejsca, które chcieliśmy zobaczyć i te, które dostępne były prawie na wyciągnięcie ręki z samochodu
;-).
Pierwszym miejscem, do którego chcieliśmy dotrzeć był Delicate Arch. Przy krętej drodze, która prowadziła na parking, mijaliśmy inne piękne punkty widokowe, przy których się zatrzymywaliśmy aby zrobić zdjęcia.
Po zaparkowaniu samochodu wyruszyliśmy pieszo w trasę aby dojść do łuku. Planując ten „spacer” korzystałam z bardzo fajnego filmiku, zamieszczonego na jednej ze stron internetowych dot. podróży po Ameryce. Wiedziałam, że teren w niektórych miejscach będzie miał spore nachylenia, które na pewno utrudnią marsz mojej mamie. Ale zdecydowaliśmy, że wszyscy wyruszamy, zaopatrzeni w dobre obuwie, nakrycia na głowy i każdy z butelką wody. Marsz do łuku zajął nam troszkę ponad godzinę ale byłam dumna z mamy, że się nie poddała i mogła z nami podziwiać widoki.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy innych równie znanych miejscach widokowych jak np. South and North Windows, zrobiliśmy kilka fotek i około godziny 16:00 ruszyliśmy w dalszą trasę, która miała nas zaprowadzić do miejscowości Big Water niedaleko Lake Powell.
Kierując się na południe drogą 191 a później 163 miałam nadzieję, że uda nam się przejechać przez Monument Valley (znanego z filmu Forest Gump, kiedy to główny bohater, grany przez Toma Hanksa, po wielomiesięcznym biegu, zatrzymuje się i stwierdza, że się zmęczył i wraca do domu) jeszcze za widoku. Ale niestety nastała ciemność jak byliśmy już tylko „rzut kamieniem” od słynnego miejsca.
Około godziny 21:00 dojechaliśmy do naszego hotelu gdzie po kąpieli i kolacji położyliśmy się spać.
Środa 1 październik Następnego dnia po śniadaniu na początek pojechaliśmy nad jezioro Powell’a. Jest to sztuczny zbiornik wodny utworzony na rzece Kolorado położony na pograniczu stanów Utah i Arizona. Jednak uważane za jeden z najpiękniejszych sztucznych zbiorników.
Kilka kilometrów od wcześniejszego miejsca widokowego nad jeziorem, zajechaliśmy przed centrum informacji turystycznej przy tamie – Glen Canyon znajdującej się w miejscowości Page. Jest to czwarta co do wielkości tama w Stanach Zjednoczonych, której długość wynosi 475m. szerokość u podstawy 91m. a wysokość to aż 179m. Mnie osobiście wizualnie bardziej się podobała niż tama Hoovera
:-).
Kiedy już wchłonęliśmy wiedzę nt. tamy, ruszyliśmy na południe od miasta Page w stronę Horseshoe Bend, który tego dnia był naszym kolejnym celem do zobaczenia. „Podkowa” znajduje się dosłownie 10 min. jazdy od Page ale łatwo można ją przeoczyć gdyż mała tabliczka informacyjna o tym miejscu jest dość trudno dostrzegalna z głównej drogi 89. Po zaparkowaniu samochodu na niewielkim parkingu udaliśmy się kilkaset metrów (pod niewielkie wzniesienie a później w dół szlaku) aby zobaczyć ten wielokrotnie uwieczniany na zdjęciach przepiękny widok. W miejscu tym rzeka Kolorado płynąca w kierunku jeziora Powell „zawija się” w malowniczym kanionie tworząc niepowtarzalny kształt podkowy.
Niecałą godzinę później wyjechaliśmy z pod Horseshoe Bend kierując się drogą 89S i później Route 66 w stronę Flagstaff. To było nasze miejsce docelowe na późne popołudnie i nocleg. Miasto położone jest na wysokości 2100 metrów i wieczorem odczuliśmy znaczną różnicę temperatur pomiędzy ostatnim miejscem przez nas odwiedzanym a Flagstaff. Czym mniej kilometrów dzieliło nas od miasta tym ładniejszy krajobraz obserwowaliśmy. A to za sprawą gór San Fransisco, u podnóża których leży własnie Flagstaff. 16 km. na północ od miasta znajduje się najwyższy szczyt Arizony – Humphreys Peak.
Czwartek 2 październik Ten dzień praktycznie w całości przeznaczyliśmy na zobaczenie większości punktów widokowych Wielkiego Kanionu Kolorado (południowej jego części – South Rim). Z Flagstaff do pierwszego punktu widokowego (Desert View Watchtower) mieliśmy jedynie 82 mile więc po ponad godzinie byliśmy na miejscu.
Jeśli nie zamierzacie udawać się na piesze wędrówki po kanionie tylko zobaczyć jak „z góry” wygląda, to na pewno południowa część oferuje dla przyjezdnych znacznie bardziej rozbudowaną infrastrukturę. Jest tam doskonale wyposażone centrum informacji turystycznej oraz łatwy dostęp do kilkunastu punktów widokowych. Można je podziwiać z samochodu jadąc wzdłuż Rim Dr. (Desert View Dr.) i tak my właśnie poczyniliśmy lub korzystając z darmowego autobusu kursującego z Grand Canyon Village. Co ważne, południowa krawędź jest (w przeciwieństwie do krawędzi północnej) otwarta dla turystów przez cały rok. Punkty widokowe: Desert View Watchtower, Navajo Point, Lipan Point, Moran Point, Grandview Point, Yaki Point, Mather Point (Grand Canyon Visitor Center), Hopi Point, Mohave Point
Po kilku godzinnym zaliczeniu prawie wszystkich punktów widokowych, do których można było dotrzeć samochodem wyjechaliśmy w stronę kolejnego hotelu. Mieliśmy trochę ponad 200 mil do miasta Bullhead City, w którym zarezerwowałam nocleg. Kiedy planowałam całą podróż szukałam jakiegoś miejsca, które nie będzie bardzo daleko od Wielkiego Kanionu ale też będzie dość blisko do następnego punktu wycieczki a mianowicie tamy Hoovera. Dlatego padło akurat na Bullhead City i około godziny 19:00 byliśmy na miejscu. Temperatura w tym miejscu była już znacznie wyższa nawet wieczorową porą. Dało się odczuć gorący wpływ pustynnego powietrza. Po kolacji zrobiliśmy sobie krótki spacer i poszliśmy spać.
Piątek 3 październik Na ten dzień jedyne co mieliśmy zaplanowane to przejazd do zapory Hoovera i dotarcie do Las Vegas dlatego mieliśmy więcej czasu niż w poprzednich dniach. Wstaliśmy trochę później niż zwykle i leniwie po śniadaniu wyruszyliśmy w stronę Las Vegas. Półtorej godziny później zaparkowaliśmy samochód niedaleko zapory i poszliśmy na „rekonesans”
;-). Tego dnia zwiedzających było bardzo dużo, pomimo iż sezon urlopowy raczej dobiegał końca. Choć w tym miejscu ludzi przez cały rok jest dość sporo. Nie będę szczegółowo opisywać samej zapory gdyż w niejednej już relacji mogliście o niej poczytać. Jedno co mi się tutaj nie podobało to fakt, że w dotychczasowych miejscach, które odwiedziliśmy informacja turystyczna była dostępna dla turystów bez żadnych opłat a tutaj niestety za wejście do centrum informacji turystycznej i wszelkie inne „atrakcje” do zobaczenia trzeba było płacić po kilka czy kilkanaście $.
Wczesnym popołudniem pojechaliśmy do Las Vegas. I za czym zameldowaliśmy się w hotelu najpierw udaliśmy się do hotelu Stratosphere Las Vegas aby z punktu widokowego położonego ponad 300m. nad ziemią podziwiać rozpościerający się krajobraz. Dla mnie to była druga przygoda z Las Vegas bo dokładnie rok temu byłam w tym miejscu po raz pierwszy. Znałam już dobrze topografię miasta a bynajmniej najważniejszych miejsc więc było mi dużo łatwiej zaplanować dwa kolejne dni aby rodzice mogli zobaczyć kryjące się tu atrakcje. Oczywiście po dwóch dniach moi rodzice mieli podobne zdanie co ja, że to miasto, największe wrażenie robi zdecydowanie nocą. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe rodzinne zdjęcia, przy których tata upierał się, że musi je mieć i choć ja wówczas sceptycznie podchodziłam do tego typu „wyrzucania” pieniędzy to jednak teraz jak patrzę np. na magnes na lodówce ze zdjęciem ze Stratosphere, to buzia sama mi się uśmiecha.
Opis kilku ważniejszych miejsc a raczej hoteli w Las Vegas znajdziecie w mojej pierwszej relacji z USA.
Niedziela 5 październik Po niecałych dwóch dniach spędzonych w „mieście grzechu”
;-) ruszyliśmy na południowy-zachód do San Diego (a dokładniej do Encinitas bo tam mieliśmy kolejne dwa noclegi). Pewnie gdyby nie fakt, że mam tam dobrych znajomych, których chciałam odwiedzić to pojechalibyśmy prosto do Los Angeles omijając ten kraniec Ameryki. Chociaż z perspektywy czasu zupełnie tego nie żałuję i dobrze się stało, że mogliśmy zagościć w San Diego (nie tylko ze względów turystycznych
;-) ).
Niedziela okazała się bardzo długim dniem. Sama podróż zajęła nam prawie 7h z dwoma postojami po drodze na zakupy i jedzenie. Wieczorem udaliśmy się kilkanaście mil na południe od Encinitas do moich znajomych na wspaniałą kolację. Dostaliśmy od nich cenne wskazówki co warto zobaczyć w San Diego i po 23:00 wróciliśmy do hotelu.
Poniedziałek 6 październik Cały dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie San Diego i odpoczynek. Zaczęliśmy od pięknego miejsca, które nazywa się Lajolla. Jest to prześliczne, małe miasteczko kilkanaście mil na północ od San Diego a na południe od Encinitas więc było idealnie po drodze
:-). Miasto stało się synonimem zamożności, kiedy w latach 80-tych zaczęły powstawać tutaj bogate wille dla znanych biznesmenów oraz gwiazd filmu, sztuki i muzyki. Ceny w budynkach apartamentowych położonych nad brzegiem Pacyfiku często przekraczały dwa miliony za trzypokojowe mieszkanie. Lajolla posiada przepiękne nabrzeże uformowane z klifów skalnych, można tutaj również podziwiać foki i słonie morskie.
Po uroczym spacerze pojechaliśmy do San Diego na plażę aby troszkę zrelaksować się nad oceanem. Był to nasz pierwszy pobyt w życiu nad Pacyfikiem dlatego choć trochę chcieliśmy poczuć tego „klimatu”
;-).
Niedaleko plaży wybraliśmy się na jedzenie i zdecydowaliśmy się na skosztowanie tamtejszych hamburgerów. Nie ukrywam, że od czasu do czasu jestem miłośniczką dobrych, soczystych z dużą ilością warzyw hamburgerów. I stwierdzam, że te co jedliśmy właśnie tam były najsmaczniejszymi jakie jedliśmy podczas całej podróży
:-).
Kiedy już pomoczyliśmy nogi w wodzie, zażyliśmy kąpieli słonecznych
:-) i zjedliśmy hamburgery, pojechaliśmy do portu aby udać się na zwiedzanie lotniskowca-muzeum USS Midway. Może dla miłośników takich atrakcji byłoby to wielkie wydarzenie, jednak dla mnie łódź robiła większe wrażenie z zewnątrz ( i z oddali) niż ze środka jak już ja zwiedzaliśmy.
Na późne popołudnie mieliśmy zaplanowaną wizytę na wyspie Coronado, którą z miastem łączy most niemal 2,5km. długości. Ale niestety z uwagi na fakt iż chcieliśmy jeszcze pojechać na plażę w Encinitas to zmieniliśmy plany bo byśmy nie zdążyli zrobić jednego i drugiego przed zmrokiem. Więc na zdjęciach uwieczniony został jedynie most prowadzący na wyspę
:-).
Plaża w Encinitas:
Wtorek 7 październik Z samego rana wyjechaliśmy z Encinitas udając się do Los Angeles. Mieliśmy tylko trochę ponad 100 mil i na całe szczęście nie było po drodze żadnych korków. Tak więc przed godziną 11:00 byliśmy zameldowani w hotelu i szykowaliśmy się do zwiedzania. (W drodze do Los Angeles)
Super! Fajnie opisałaś wycieczkę i bardzo mi pomogłaś ... Latem jedę na miesiąc z żoną i dziećmi ... przejedziemy całą Route 66 i już wiem że muszę zboczyć
:) DZIĘKUJĘ
W ubiegłym roku wybrałam się po raz drugi do Stanów Zjednoczonych, odwiedzając kilka ciekawych i w większości szlagierowych miejsc turystycznych, o których postaram się ciekawie opowiedzieć w poniższej relacji. Gdybym tylko miała więcej czasu i pieniędzy to zapewne dodałabym do tej listy jeszcze kilka innych „perełek” :-).
Data: 26.09.2014 – 15.10.2014 (20 dni włącznie z przelotami)
Trasa: Denver->Green River/Moab(Dead Horse State Park& Arches National Park)->Big Water (Lake Powell, Glen Canyon Dam)-> Flagstaff-> Grand Canyon-> Bullhead City-> Hoover Dam-> Las Vegas-> San Diego-> Los Angeles-> Yosemite National Park-> San Francisco-> New York
Przelot: Bilet łączony z innym miejscem przylotu i wylotu, kupiony bez żadnych promocji : WAW-AMS-MSP-OKC-SFO-JFK-AMS-WAW – 3202 zł.
Bilet na trasie OKC – DEN – 400 zł.
Przejazd samochodem: wynajem samochodu na 3 os.(Toyota Corolla Sedan) na 13 dni z pełnym ubezpieczeniem, drugim kierowcą, jednym pełnym bakiem i zwrotem auta w innym miejscu – 4230 zł/3 os. (niestety sam zwrot auta w innym miejscu kosztował nas 250$ więc tanio nie było ).
Noclegi: 3 x Oklahoma (u przyjaciół więc za free :-) ), 1xGreen River (Knights Inn) – 72$, 1xBig Water (High Desert Lodge) – 110$, 1xFlagstaff (Travelodge Flagstaff) – 70$, 1xBullhead City (Best Western) – 78$, 2xLas Vegas (Days Inn) – 114$, 2xEncinitas (Days Inn Encinitas) – 187$, 1xLos Angeles (Saharan Motor Hotel-Hollywood) – 138$, 1xJune Lake (Whispering Pines Motel) – 110$, 2xOakland (Imperial Inn) – 199$, 3xNew York (Corona Hotel) – 567$
Wstępy: Parki: Dead Horse State Park, Arches National Park, Grand Canyon National Park, Yosemite National Park - 60$/3os. ; Stratosphere (Las Vegas) – 20$/1os.; Universal Studio – 100$/1os.; USS Midway Museum – 20$/1os.; Empire State Building – 30$
Koszt na osobę: 3602 zł. przeloty + 1890 zł. noclegi + 1740 zł. samochód (włącznie z paliwem) + 655 zł. wstępy + 1500 zł. (jedzenie, parkingi, taksówki, kartki, znaczki i inne drobne wydatki) = około 9400 zł./1os.
Podróż tą zaczęłam planować (mniej świadomie) kiedy po raz pierwszy wyjeżdżałam z USA a bardziej świadomie od początku nowego roku. Powiedziałam sobie wówczas, że mam ochotę na kolejną amerykańską przygodę, tylko tym razem bardziej zaawansowaną ;-).
Po pierwszym pobycie w Stanach wiedziałam już co mniej więcej chcę zobaczyć, jak kolejny raz się tam wybiorę ale było tego zdecydowanie za dużo jak na 3 tygodnie, które planowałam spędzić za oceanem. Musiałam więc okroić swój plan do realnych możliwości i poszukać chętnych na wspólne wojaże. Z początku chętnych miałam 4 osoby jednak albo termin zbytnio im nie pasował albo szacunkowe koszty okazywały się zbyt wysokie albo na zbyt długo dni planowałam wyjazd. No więc w okolicach maja zostałam sama ze wstępnym planem, który obawiałam się, że będę musiała zmienić jeśli wybiorę się w jednoosobową podróż.
Pewnego dnia swobodnie temat poruszyłam w domu u rodziców z ciekawości jak zareagują kiedy zaproponuję im wspólny wyjazd. Mama oczywiście od razu powiedziała, że nie ma mowy bo po zeszłorocznej bardzo ciężkiej chorobie nie wyobraża sobie takiej podróży, szczególnie tyle godzin w samolocie. Ale tata ku mojemu zdziwieniu zareagował bardzo pozytywnie, mówiąc, że może już nigdy nie będą mieli takiej okazji i skoro mieli tak ciężki ubiegły rok to właśnie dlatego powinni korzystać z życia.
I tak się stało, że miesiąc później byłam już z nimi w Warszawie, w ambasadzie amerykańskiej po wizy.
W połowie lipca odebrali paszporty ze świeżo wklejonymi wizami a ja wiedziałam, że teraz nasz wyjazd jest już prawie realny.
Po zakupie biletów z końcem lipca czekało mnie jeszcze dużo pracy związanej z rezerwacjami hoteli, samochodu, zrobieniem mapek, opisów miejsc i innymi przygotowaniami. Ale w końcu nadszedł dzień wyjazdu.
Owego dnia przed wyjazdem spałam jedynie 2h bo musieliśmy wyruszyć na lotnisko o 2:00 w nocy. Wszyscy podekscytowani i troszkę przerażeni wielogodzinną podróżą, która nas czekała za czym wylądujemy w Oklahomie.
Dzień pierwszy-piątek 26 wrzesień
Pierwszy lot do Amsterdamu przebiegł bez żadnych sensacji i braku najmniejszych opóźnień. Na lotnisku oczywiście czekała nas krótka rozmowa z celnikiem po co, w jakim celu i do kogo lecimy. Po tym, kolejna kontrola bezpieczeństwa i mogliśmy wsiadać już do samolotu. Niestety wystartowaliśmy z opóźnieniem, którego nie udało się pilotowi nadrobić w drodze.
Przez prawie cały lot nie zmrużyłam oka bo wiedziałam iż rodzice od czasu do czasu potrzebują mojej pomocy przy zamawianiu posiłków czy napojów i martwiłam się o mamę jak znosi lot.
Po 8h wylądowaliśmy w Minneapolis i zamiast mieć 2,5h na przesiadkę na kolejny samolot, mieliśmy już tylko półtorej godziny. Obawiałam się, ze możemy nie zdążyć na samolot do Oklahomy bo wszystko szło zbyt wolno. Prosiłam kilkakrotnie aby nas przepuszczono w kolejce do kontroli bezpieczeństwa ale celnik cały czas powtarzał, że na pewno zdążymy.
Jak tylko przeszłam kontrolę biegłam co sił przez całe lotnisko by sprawdzić czy nasz samolot jeszcze czeka. Nie było żadnych wywoływań naszych nazwisk więc miałam nadzieję, że może mają opóźniony start i jeszcze wsiądziemy na pokład. Jednak jak tylko dobiegłam do bramki okazało się, że nasz samolot już kołuje na pasie startowym a nam pozostaje teraz zmienić rezerwację lotu na jakiś późniejszy jeśli takowy jeszcze będzie tego samego dnia. Pomyślałam sobie, że wakacje zapowiadają się świetnie skoro już na wstępie zaczęły się kłopoty.
Rodzice się zestresowali gdyż my nie polecieliśmy ale za to nasze bagaże i owszem. Po szybkiej zmianie rezerwacji na ostatni lot tego dnia, zadzwoniłam do przyjaciółki żeby ją poinformować, że niestety ale nie ma nas w samolocie. Poprosiłam ją aby odebrała nasze bagaże gdyż w większości lotnisk w Ameryce taśmy bagażowe są niestety a może wówczas dobrze, dostępne dla ludzi z zewnątrz.
Mieliśmy 6h przymusowy postój na lotnisku, który zmęczył nas już totalnie.
Był piątek po południu więc z każdą upływającą godziną ludzi ubywało a my znaleźliśmy wygodne kanapy, na których mogliśmy troszkę odpocząć. W międzyczasie okazało się, że moja przyjaciółka nie odebrała nam bagaży bo wpadła na lotnisko spóźniona z powodu wypadku na autostradzie i nasze bagaże zostały już zabrane do punktu odbioru bagaży i zamknięte na klucz.
Nasz ostatni lot tego dnia był fatalny (bynajmniej dla mnie). Byłam śpiąca, zmęczona, kilka razy nabiłam sobie guza o schowek bagażowy nad siedzeniami (gdyż samolot był dość mały a ja zapominałam by się schylić jak wstawałam :-) ). A na dodatek klimatyzacja z każdej strony tak mocno chłodziła, że jak już wysiadłam z samolotu to miałam problem z zatokami i gigantycznym katarem.
Zamiast o 16:00 byliśmy o 22:00 w Oklahomie a nasza podróż właśnie trwała już 27 godzin. Na szczęście udało nam się bez problemu odebrać nasze bagaże i pojechaliśmy do domu moich przyjaciół. Wieczór jeszcze trochę trwał gdyż czekała na nas kolacja i opowiadaliśmy jak przebiegła nam cała podróż. W końcu po północy padliśmy do łóżek i choć nie spałam prawie 30h to obudziłam się po 5h myśląc, że jestem już bardzo wyspana. No cóż jet lag dał o sobie znać :-).
Weekend 27-28.09
Cały weekend minął nam bardzo spokojnie na zwiedzaniu Oklahomy i okolic, spacerach, odpoczynku i w moim przypadku staraniu się wyleczyć zatoki, które zaczęły mi doskwierać jeszcze bardziej niż w piątek.
Poniedziałek 29 wrzesień
Pobudka o 4:00 rano gdyż o 6:00 mieliśmy lot do Denver. Noc trwała zdecydowanie za krótko :-). Troszkę bałam się tego lotu gdyż naczytałam się, że często w okolicach Denver są turbulencje z uwagi iż teren jest bardzo górzysty. Nałykałam się tabletek przeciwko chorobie lokomocyjnej by nie było nieprzyjemnych niespodzianek i w sumie niepotrzebnie bo lot należał do jednych z najprzyjemniejszych w jakich uczestniczyłam do tej pory :-).
Prosto z lotniska wsiedliśmy w busa kierując się do wypożyczalni samochodów.
Cała procedura wynajmu auta trwała może 10 min. za to decyzja co do konkretnego typu auta zajęła nam prawie pół godziny :-). Pani pokazała nam, w których autach możemy wybierać a my chodziliśmy od jednego do drugiego, każde dokładnie oglądając. Koniec końców wybraliśmy Toyotę Corollę (chyba bardziej dlatego, że znaliśmy to auto i wiedzieliśmy, że jest wygodne i raczej niezawodne) :-).
Przed godziną 8:00 wyruszyliśmy z pod lotniska w kierunku naszego pierwszego punktu wycieczki czyli miejscowości Green River niedaleko Arches National Park. To była nasza najdłuższa droga w ciągu całej samochodowej trasy po Ameryce i liczyła 366 mil (585 km). Trasa okazała się bardzo urokliwa i bardzo prosta :-). Całe prawie 600km jedną drogą – I-70W wzdłuż Gór Skalistych.
Około godziny 15:00 dotarliśmy na miejsce i zameldowaliśmy się w hotelu. Jak wyszliśmy na popołudniowy spacer poczułam się jakbym brała udział w jakimś amerykańskim thrillerze ;-). Hotel obok dużej stacji benzynowej z miejscami parkingowymi dla tirów, kilka niedużych domków gdzie kilka z nich przypominało opuszczone rudery z horrorów i stragan z arbuzami. Iście sielankowy krajobraz ;-). Pomyślałam sobie wówczas, jak dobrze, że tylko spędzamy tutaj jedną noc ;-).
Wtorek 30 wrzesień
Z hotelu wyjechaliśmy około 8:30 i po godzinie byliśmy w parku stanowym Dead Horse Point. Na parkingu było tylko kilka samochodów więc turystów niewielka ilość. Uwielbiam zwiedzać kiedy nie muszę ludziom deptać po nogach :-).
Widoki jakie zobaczyliśmy były naprawdę przepiękne. To było nasze pierwsze tego typu miejsce, które rodzice zobaczyli a już byli zauroczeni :-).
Kolejnym punktem naszej wycieczki tego dnia był Arches National Park, do którego z poprzedniego miejsca dojechaliśmy w przeciągu 30 min (drogą 313 na północ a później 191 na południe).
Park ten jest dość sporych obszarów więc wiedzieliśmy, że wszystkiego nie uda nam się zobaczyć w przeciągu kilku godzin. Dlatego wybrałam te miejsca, które chcieliśmy zobaczyć i te, które dostępne były prawie na wyciągnięcie ręki z samochodu ;-).
Pierwszym miejscem, do którego chcieliśmy dotrzeć był Delicate Arch. Przy krętej drodze, która prowadziła na parking, mijaliśmy inne piękne punkty widokowe, przy których się zatrzymywaliśmy aby zrobić zdjęcia.
Po zaparkowaniu samochodu wyruszyliśmy pieszo w trasę aby dojść do łuku. Planując ten „spacer” korzystałam z bardzo fajnego filmiku, zamieszczonego na jednej ze stron internetowych dot. podróży po Ameryce. Wiedziałam, że teren w niektórych miejscach będzie miał spore nachylenia, które na pewno utrudnią marsz mojej mamie. Ale zdecydowaliśmy, że wszyscy wyruszamy, zaopatrzeni w dobre obuwie, nakrycia na głowy i każdy z butelką wody. Marsz do łuku zajął nam troszkę ponad godzinę ale byłam dumna z mamy, że się nie poddała i mogła z nami podziwiać widoki.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy innych równie znanych miejscach widokowych jak np. South and North Windows, zrobiliśmy kilka fotek i około godziny 16:00 ruszyliśmy w dalszą trasę, która miała nas zaprowadzić do miejscowości Big Water niedaleko Lake Powell.
Kierując się na południe drogą 191 a później 163 miałam nadzieję, że uda nam się przejechać przez Monument Valley (znanego z filmu Forest Gump, kiedy to główny bohater, grany przez Toma Hanksa, po wielomiesięcznym biegu, zatrzymuje się i stwierdza, że się zmęczył i wraca do domu) jeszcze za widoku. Ale niestety nastała ciemność jak byliśmy już tylko „rzut kamieniem” od słynnego miejsca.
Około godziny 21:00 dojechaliśmy do naszego hotelu gdzie po kąpieli i kolacji położyliśmy się spać.
Środa 1 październik
Następnego dnia po śniadaniu na początek pojechaliśmy nad jezioro Powell’a. Jest to sztuczny zbiornik wodny utworzony na rzece Kolorado położony na pograniczu stanów Utah i Arizona. Jednak uważane za jeden z najpiękniejszych sztucznych zbiorników.
Kilka kilometrów od wcześniejszego miejsca widokowego nad jeziorem, zajechaliśmy przed centrum informacji turystycznej przy tamie – Glen Canyon znajdującej się w miejscowości Page. Jest to czwarta co do wielkości tama w Stanach Zjednoczonych, której długość wynosi 475m. szerokość u podstawy 91m. a wysokość to aż 179m. Mnie osobiście wizualnie bardziej się podobała niż tama Hoovera :-).
Kiedy już wchłonęliśmy wiedzę nt. tamy, ruszyliśmy na południe od miasta Page w stronę Horseshoe Bend, który tego dnia był naszym kolejnym celem do zobaczenia. „Podkowa” znajduje się dosłownie 10 min. jazdy od Page ale łatwo można ją przeoczyć gdyż mała tabliczka informacyjna o tym miejscu jest dość trudno dostrzegalna z głównej drogi 89.
Po zaparkowaniu samochodu na niewielkim parkingu udaliśmy się kilkaset metrów (pod niewielkie wzniesienie a później w dół szlaku) aby zobaczyć ten wielokrotnie uwieczniany na zdjęciach przepiękny widok.
W miejscu tym rzeka Kolorado płynąca w kierunku jeziora Powell „zawija się” w malowniczym kanionie tworząc niepowtarzalny kształt podkowy.
Niecałą godzinę później wyjechaliśmy z pod Horseshoe Bend kierując się drogą 89S i później Route 66 w stronę Flagstaff. To było nasze miejsce docelowe na późne popołudnie i nocleg. Miasto położone jest na wysokości 2100 metrów i wieczorem odczuliśmy znaczną różnicę temperatur pomiędzy ostatnim miejscem przez nas odwiedzanym a Flagstaff. Czym mniej kilometrów dzieliło nas od miasta tym ładniejszy krajobraz obserwowaliśmy. A to za sprawą gór San Fransisco, u podnóża których leży własnie Flagstaff. 16 km. na północ od miasta znajduje się najwyższy szczyt Arizony – Humphreys Peak.
Czwartek 2 październik
Ten dzień praktycznie w całości przeznaczyliśmy na zobaczenie większości punktów widokowych Wielkiego Kanionu Kolorado (południowej jego części – South Rim). Z Flagstaff do pierwszego punktu widokowego (Desert View Watchtower) mieliśmy jedynie 82 mile więc po ponad godzinie byliśmy na miejscu.
Jeśli nie zamierzacie udawać się na piesze wędrówki po kanionie tylko zobaczyć jak „z góry” wygląda, to na pewno południowa część oferuje dla przyjezdnych znacznie bardziej rozbudowaną infrastrukturę. Jest tam doskonale wyposażone centrum informacji turystycznej oraz łatwy dostęp do kilkunastu punktów widokowych. Można je podziwiać z samochodu jadąc wzdłuż Rim Dr. (Desert View Dr.) i tak my właśnie poczyniliśmy lub korzystając z darmowego autobusu kursującego z Grand Canyon Village. Co ważne, południowa krawędź jest (w przeciwieństwie do krawędzi północnej) otwarta dla turystów przez cały rok.
Punkty widokowe: Desert View Watchtower, Navajo Point, Lipan Point, Moran Point, Grandview Point, Yaki Point, Mather Point (Grand Canyon Visitor Center), Hopi Point, Mohave Point
Po kilku godzinnym zaliczeniu prawie wszystkich punktów widokowych, do których można było dotrzeć samochodem wyjechaliśmy w stronę kolejnego hotelu. Mieliśmy trochę ponad 200 mil do miasta Bullhead City, w którym zarezerwowałam nocleg.
Kiedy planowałam całą podróż szukałam jakiegoś miejsca, które nie będzie bardzo daleko od Wielkiego Kanionu ale też będzie dość blisko do następnego punktu wycieczki a mianowicie tamy Hoovera. Dlatego padło akurat na Bullhead City i około godziny 19:00 byliśmy na miejscu. Temperatura w tym miejscu była już znacznie wyższa nawet wieczorową porą. Dało się odczuć gorący wpływ pustynnego powietrza. Po kolacji zrobiliśmy sobie krótki spacer i poszliśmy spać.
Piątek 3 październik
Na ten dzień jedyne co mieliśmy zaplanowane to przejazd do zapory Hoovera i dotarcie do Las Vegas dlatego mieliśmy więcej czasu niż w poprzednich dniach. Wstaliśmy trochę później niż zwykle i leniwie po śniadaniu wyruszyliśmy w stronę Las Vegas.
Półtorej godziny później zaparkowaliśmy samochód niedaleko zapory i poszliśmy na „rekonesans” ;-).
Tego dnia zwiedzających było bardzo dużo, pomimo iż sezon urlopowy raczej dobiegał końca. Choć w tym miejscu ludzi przez cały rok jest dość sporo.
Nie będę szczegółowo opisywać samej zapory gdyż w niejednej już relacji mogliście o niej poczytać. Jedno co mi się tutaj nie podobało to fakt, że w dotychczasowych miejscach, które odwiedziliśmy informacja turystyczna była dostępna dla turystów bez żadnych opłat a tutaj niestety za wejście do centrum informacji turystycznej i wszelkie inne „atrakcje” do zobaczenia trzeba było płacić po kilka czy kilkanaście $.
Wczesnym popołudniem pojechaliśmy do Las Vegas. I za czym zameldowaliśmy się w hotelu najpierw udaliśmy się do hotelu Stratosphere Las Vegas aby z punktu widokowego położonego ponad 300m. nad ziemią podziwiać rozpościerający się krajobraz.
Dla mnie to była druga przygoda z Las Vegas bo dokładnie rok temu byłam w tym miejscu po raz pierwszy. Znałam już dobrze topografię miasta a bynajmniej najważniejszych miejsc więc było mi dużo łatwiej zaplanować dwa kolejne dni aby rodzice mogli zobaczyć kryjące się tu atrakcje.
Oczywiście po dwóch dniach moi rodzice mieli podobne zdanie co ja, że to miasto, największe wrażenie robi zdecydowanie nocą.
Zrobiliśmy sobie pamiątkowe rodzinne zdjęcia, przy których tata upierał się, że musi je mieć i choć ja wówczas sceptycznie podchodziłam do tego typu „wyrzucania” pieniędzy to jednak teraz jak patrzę np. na magnes na lodówce ze zdjęciem ze Stratosphere, to buzia sama mi się uśmiecha.
Opis kilku ważniejszych miejsc a raczej hoteli w Las Vegas znajdziecie w mojej pierwszej relacji z USA.
Niedziela 5 październik
Po niecałych dwóch dniach spędzonych w „mieście grzechu” ;-) ruszyliśmy na południowy-zachód do San Diego (a dokładniej do Encinitas bo tam mieliśmy kolejne dwa noclegi). Pewnie gdyby nie fakt, że mam tam dobrych znajomych, których chciałam odwiedzić to pojechalibyśmy prosto do Los Angeles omijając ten kraniec Ameryki. Chociaż z perspektywy czasu zupełnie tego nie żałuję i dobrze się stało, że mogliśmy zagościć w San Diego (nie tylko ze względów turystycznych ;-) ).
Niedziela okazała się bardzo długim dniem. Sama podróż zajęła nam prawie 7h z dwoma postojami po drodze na zakupy i jedzenie.
Wieczorem udaliśmy się kilkanaście mil na południe od Encinitas do moich znajomych na wspaniałą kolację. Dostaliśmy od nich cenne wskazówki co warto zobaczyć w San Diego i po 23:00 wróciliśmy do hotelu.
Poniedziałek 6 październik
Cały dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie San Diego i odpoczynek. Zaczęliśmy od pięknego miejsca, które nazywa się Lajolla. Jest to prześliczne, małe miasteczko kilkanaście mil na północ od San Diego a na południe od Encinitas więc było idealnie po drodze :-). Miasto stało się synonimem zamożności, kiedy w latach 80-tych zaczęły powstawać tutaj bogate wille dla znanych biznesmenów oraz gwiazd filmu, sztuki i muzyki. Ceny w budynkach apartamentowych położonych nad brzegiem Pacyfiku często przekraczały dwa miliony za trzypokojowe mieszkanie. Lajolla posiada przepiękne nabrzeże uformowane z klifów skalnych, można tutaj również podziwiać foki i słonie morskie.
Po uroczym spacerze pojechaliśmy do San Diego na plażę aby troszkę zrelaksować się nad oceanem. Był to nasz pierwszy pobyt w życiu nad Pacyfikiem dlatego choć trochę chcieliśmy poczuć tego „klimatu” ;-).
Niedaleko plaży wybraliśmy się na jedzenie i zdecydowaliśmy się na skosztowanie tamtejszych hamburgerów. Nie ukrywam, że od czasu do czasu jestem miłośniczką dobrych, soczystych z dużą ilością warzyw hamburgerów. I stwierdzam, że te co jedliśmy właśnie tam były najsmaczniejszymi jakie jedliśmy podczas całej podróży :-).
Kiedy już pomoczyliśmy nogi w wodzie, zażyliśmy kąpieli słonecznych :-) i zjedliśmy hamburgery, pojechaliśmy do portu aby udać się na zwiedzanie lotniskowca-muzeum USS Midway. Może dla miłośników takich atrakcji byłoby to wielkie wydarzenie, jednak dla mnie łódź robiła większe wrażenie z zewnątrz ( i z oddali) niż ze środka jak już ja zwiedzaliśmy.
Na późne popołudnie mieliśmy zaplanowaną wizytę na wyspie Coronado, którą z miastem łączy most niemal 2,5km. długości. Ale niestety z uwagi na fakt iż chcieliśmy jeszcze pojechać na plażę w Encinitas to zmieniliśmy plany bo byśmy nie zdążyli zrobić jednego i drugiego przed zmrokiem. Więc na zdjęciach uwieczniony został jedynie most prowadzący na wyspę :-).
Plaża w Encinitas:
Wtorek 7 październik
Z samego rana wyjechaliśmy z Encinitas udając się do Los Angeles. Mieliśmy tylko trochę ponad 100 mil i na całe szczęście nie było po drodze żadnych korków. Tak więc przed godziną 11:00 byliśmy zameldowani w hotelu i szykowaliśmy się do zwiedzania.
(W drodze do Los Angeles)