0
WaldekK 7 listopada 2015 21:12
Na początek małe wytłumaczenie odnośnie tytułu: "prawie" bo z mojego punku widzenia koniec Świata, jeśli gdzieś jest, to jest jednak trochę dalej, gdzieś w okolicach Wysp Chatham.

A teraz do wracamy do sedna, a właściwie do Nowej Zelandii.

Wyprawa do Nowej Zelandii była, może nie od zawsze, ale od dość długiego już czasu moim marzeniem. Jakieś dwa lata temu już nawet byłem o włos od kupna biletów, ale nic z tego nie wyszło. Aż w końcu trochę ponad rok temu, w jedną październikową niedzielę, na forum pojawiła się informacja o stosunkowo tanich biletach z Pragi do Christchurch. No i zacząłem się bić z myślami: "A niech to! Dlaczego kupiłem wcześniej bilety do Singapuru? Dwa takie wyjazdy na rok mogą trochę uszczuplić budżet. Ale z drugiej strony taka okazja może się już więcej nie trafić. Tylko ta wczesna wiosna, tam na dole mapy. Może być jeszcze zimno. Dostanę w ogóle urlop, tym bardziej we wrześniu (mam taką pracę, że m.in. wrzesień/październik to w niej dość gorący okres)?" Rozważałem te i inne za i przeciw, a bilet znikały. W końcu decyzja - kupuję! No i tak na moim mailu wylądowały bilety na trasie PRG-VIE-BKK-AKL-CHC na 7. września. Powrót 16. września. Jeśli weźmie się pod uwagę czas podróży to na miejscu wychodzi niecały tydzień. Krótko! Ale jeśli można było lecieć do Japonii na parę godzin, to do Nowej Zelandii na tydzień też można. Tym bardziej, że później okazało się, że nie tylko ja wybrałem się tam na zaledwie kilka dni.

Ponieważ tak tanie bilety nie były wynikiem promocji, istniało ryzyko, że zostaną anulowane. Ale dni upływały, a nic takiego się nie działo. Powoli zaczął się w mojej głowie układać plan podróży po Kraju Długiej Białej Chmury. Stał się jeszcze bardziej konkretny, gdy na skrzynce pojawiły się bilety na loty krajowe ZQN-AKL oraz WLG-CHC. Później trafiły także rezerwacje przejazdów z Christchurch do Queenstown, Auckland do Rotorua oraz Rotorua do Wellington, wycieczki do Milford Sound, Wai O Tapu. Nie mogę także zapomnieć o biletach do Pragi. Jedyne czego mi brakowało, to bilety na podróż powrotną z Pragi, ale stwierdziłem, że jak już dotrę do Pragi to i do Katowic wrócę.

Ostateczny plan podróży wyglądał tak:
Code:
07.09:   Katowice-Wrocław-Praga (Polski Bus)
         PRG-VIE (Austrian)
         VIE-BKK (Austrian)
08.09:   BKK-AKL (Thai Airways)
09.09:   AKL-CHC (Air New Zealand)
10.09:   Christchurch-Queenstown via Mount Cook (Intercity NZ)
11.09:   Queenstown-Milford Sound-Queenstown + rejs po Milford Sound (Intercity NZ+Southern Discoveries)
12.09:   ZQN-AKL (Jetstar)
13.09:   Auckland-Rotorua (Mana Bus a właściwie Naked Bus)
14.09:   Rotorua-Wai O Tapu-Rotorua (Geyser Link) oraz Rotorua-Wellington (Intercity NZ)
15.09:   WLG-CHC (Jetstar)
16.09:   CHC-AKL (Air New Zealand)
         AKL-BKK (Thai Airways)
         BKK-VIE (Austrian)
17.09:   VIE-PRG (Austrian)
         Praga-Ostrawa-Czeski Cieszyn/Cieszyn-Katowice (České dráhy + Bus Brothers)

Plan, jak widać, dość napięty, ale czasu miałem mało, a chciałem wykorzystać go maksymalnie. A tak wyglądała moja trasa po Nowej Zelandii:
nz.png


Trochę się rozpisałem, ale mam nadzieję, że w kolejnych częściach będzie może nie to że mniej słów, ale więcej treści, czyli zdjęć. A jeśli chodzi o wspomniany wyjazd do Singapuru to w końcu, z winy linii lotniczych nie doszedł do skutku. Dzięki jednak szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zamiast Singapuru udało mi się odwiedzić ZEA.

CDNNo to wyruszamy do Nowej Zelandii. Najpierw jednak do Pragi z Katowic przez Wrocław. Autobus o 5. rano ale ja i tak już dawno nie spałem - w końcu za dwa dni o tej porze będę po drugiej stronie globu i będzie już pod wieczór. Sama podróż to Pragi bez większych niespodzianek, małe opóźnienie zarówno do, jak i z Wrocławia. Do Wrocławia pustki w autobusie, za to z Wrocławia prawie full. Przyjazd do Pragi lekko po czasie. Niby mógłbym się wybrać coś zobaczyć, ale z drugiej strony walizka i czekające mnie kilkadziesiąt godzin podróży wpłynęły na decyzję - jadę na lotnisko, a stolica Czech zostanie na kiedyś. Okazało się, że wolne miejsce w autobusie Student Agency było za trochę ponad godzinę. Autobus przyjechał jednak opóźniony, więc na lotnisko dotarłem z jeszcze większym opóźnieniem, ale i tak czasu do pierwszego z serii lotów było tyle, że zdążyłem się jeszcze wynudzić, a nawet pomóc zagubionemu Portugalczykowi znaleźć drogę do checkin. Spotkaliśmy się ponownie już na airside, trochę porozmawialiśmy i nawet zaprosił mnie do Portugalii, twierdząc, że to bardzo piękny kraj. Chyba będę musiał się wybrać i sprawdzić samemu. A propos checkin, ale mojego. Pani nie wiedziała za bardzo jak nadać walizkę do CHC. Porozmawiała z koleżanką ze stanowiska obok, gdzieś zadzwoniła, ale w końcu przykleiła dwie zawieszki, dała mi karty pokładowe i życzyła miłej podróży. Na szczęście jej, i nie tylko jej, życzenia się spełniły.

Lot PRG-VIE wykonywał Fokker 70, najmniejszy samolot jakim do tamtej pory leciałem. Miejsce przy oknie, obok wolne. Za oknem, podczas dojazdu na pas, coś znacznie większego niż F70 - B777:
DSC06279.JPG

Lot do Wiednia krótki, czego nie można powiedzieć o kolejnych etapach podróży. Ale zanim te loty, czekało mnie około 4 godzin na lotnisku w Wiedniu. Moim zdaniem całkiem przyjemnym i fajnie zorganizowanym. Ciekawy patent to "boksy", gdzie można usiąść i podładować sprzęt. WiFi też spisywało się bez zarzutu. Odnośnie ładowania sprzętu to nie popisałem się. Przed podróżą kupiłem sobie uniwersalną ładowarkę, która jednak okazała się mieć jeden feler, którego nie zauważyłem. Płaska wtyczka od komórki pasowała, co sprawdziłem jeszcze na wszelki wypadek po zakupie. Niestety duża, okrągła wtyczka od ładowarki do laptopa, czego już nie sprawdziłem, nie dała się podłączyć przez dwie niewiadomo czemu służące wypustki w gniazdku.

Lot VIE-BKK Boeingiem 777, układ siedzeń 3-4-3. Samolot prawie dorosły, ale odnowiona kabina prezentowała się ok. W miarę wygodne fotele, nowoczesne IFE z którego jednak podczas tego lotu prawie nie korzystałem, bo postanowiłem przespać się ile tylko będzie można. Ale ponieważ śpi się (podobno) najlepiej z pełnym brzuchem zaczekałem do kolacji. Ta bez szału, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma. Pobudka gdzieś nad Azją, przed lądowaniem na BKK bułka i ciastko na śniadanie. Podczas zniżania widać było lotnisko, pewnie DMK, bo za bardzo nic innego, poza BKK, tam nie ma:
DSC06296.JPG

i pola (chyba) ryżowe:
DSC06304.JPG

W Bangkoku miałem trochę ponad 4 godziny na przesiadkę. Uznałem że to za mało, żeby wybrać się do miasta, więc nawet nie opuszczałem lotniska, tylko je trochę "zwiedziłem". Oprócz sklepów, restauracji itp można tam zobaczyć np.:
DSC06341.JPG


DSC06345.JPG

A i samo lotnisko wygląda ciekawie ze względu na swoją architekturę:
DSC06322.JPG

"Mój" B777 do Auckland:
DSC06346.JPG

Sam samolot dużo młodszy niż ten od Austriana, ale kabina widać, że swoje już przeżyła. IFE dość leciwe, ale dało się coś obejrzeć. Za to układ 3-3-3, więcej miejsca niż w AUA, no i dużo lepiej karmili i polewali. Podczas lotu trochę częsło, ale bez przesady. Siedziałem koło stewardesy Air New Zealand, która razem z mężem wracała z wycieczki do (przypadek?) Portugalii. Trochę opowiedziała mi o swojej pracy i Nowej Zelandii, ja jej o Polsce.

Ponad 10 godzin w samolocie zleciało nadspodziewanie szybko, zniżanie i w końcu jest, Nowa Zelandia. Tutaj jeszcze z pokładu:
DSC06362.JPG

a tutaj już na lotnisku w Auckland:
DSC06378.JPG

Ale zaraz to przecież jeszcze nie koniec. Przede mną była jeszcze kontrola paszportowa i zagrożeń biologicznych. Już w samolocie dostaje się specjalne karty na których należy zadeklarować posiadane jedzenie, sprzęt turystyczny itp. Na lotnisku ciągłe przypomnienia "Declare or dispose". Ja postawiłem tylko jeden krzyżyk - przy butach trekkingowych. W sumie nie były to typowe buty trekkingowe, ale na wszelki wypadek zaznaczyłem. Po skierowaniu do specjalnej kolejki pan kazał mi otworzyć walizkę i pokazać je. Jak zobaczył wymytą podeszwę, stwierdził, że wszystko w porządku. Nie zauważyłem natomiast nigdzie kontrolerów z psami.

I tym sposobem, z paszportem bogatszym o jakże "cenną" pieczątkę, przybyłem oficjalnie do Nowej Zelandii.

CDNTo jednak jeszcze nie był koniec podróży na dzisiaj. Czekał mniej jeszcze lot do Christchurch i związana z tym zmiana terminala. Po kilkuminutowym spacerze znalazłem się na terminalu krajowym, z którego odlatywał Air New Zealand do CHC. Niestety nie udało mi się lecieć A320 w słynnym malowaniu All Blacks. Widziałem za to ogon (dobre i to) B777 w tym malowaniu wystający z hangaru:
DSC06390.JPG

Obłożenie bardzo niskie, bez problemu można było usiąść samemu. Podczas lotu ciastko lub chrupki i coś do picia. Sam lot przebiegał w dużej części wzdłuż wybrzeża:
DSC06403.JPG

by w końcu pod samolotem znalazły się ośnieżone szczyty Alp Południowych:
DSC06424.JPG

ale też tereny typowo rolnicze, z charakterystycznymi śladami pozostawianymi przez systemy nawadniające:
DSC06436.JPG

A tutaj rzut oka na Pacyfik i uchodzącą do niego rzekę Waimakariri:
DSC06434.JPG

która, wg znajomej pani geograf, jest bardzo dobrym przykładem rzeki roztokowej:
DSC06438.JPG

Po wylądowaniu szybkie odebranie bagażu i już można iść na autobus do centrum. Z pierwszego przystanku za lotniskiem jest dużo taniej, a to raptem tylko kilka minut spaceru. Plan miałem taki, że na lotnisku wybiorę z bankomatu dosłownie parę dolarów na autobus, a trochę euro wymienię w centrum. No i wybrałem pieniądze, co stało się przyczyną zablokowaniu karty.

Tuż obok lotniska znajduje się International Antarctic Centre, gdzie podobno można poczuć się jak na biegunie:
DSC06442.JPG

oraz totem, czyli coś, co kojarzy się raczej z Ameryką Północną a nie Antypodami:
DSC06443.JPG

W YMCA Christchurch Hostel zameldowałem się około 48 godzin po wyruszeniu z Katowic i wybrałem się na miasto.

4. sierpnia 2010 i 22. lutego 2011 roku Christchurch doświadczyło dwóch potężnych trzęsień ziemi. Drugie było słabsze niż pierwsze, jednak ze względu na położenie epicentrum, bardziej tragiczne w skutkach, gdyż zginęło 185 osób. Koszt zniszczeń szacuje się na jakieś 30 miliardów NZ$, a odbudowa ma trwać do około 2040 roku. I niestety skutki tych trzęsień ciągle widać. Oczywiście jest już dużo lepiej niż było, ale ciągle można natknąć się na ruiny i uszkodzone budynki:
DSC06475.JPG


DSC06513.JPG

Jednym z najbardziej znanych budynków w Chch była/jest Katedra. Od strony prezbiterium nie wygląda może bardzo źle, choć można zauważyć, że nie jest chyba używana:
DSC06491.JPG

ale od frontu jest już znacznie gorzej:
DSC06494.JPG

Z drugiej strony widać jednak, że miasto się odbudowuje, zmienia. Powstają nowe budynki, niektóre bardzo ciekawe architektonicznie, jak np. Transitional Cardboard Cathedral:
DSC06463.JPG

Oprócz tego widać też dużo elementów sztuki w przestrzeni publicznej, jakieś rzeźby, murale itp.:
DSC06447.JPG


DSC06544.JPG


DSC06507.JPG

Na placa przed katedrą znajduje się natomiast rzeźba The Chalice z przedstawieniami liści roślin natywnych dla Nowej Zelandii:
DSC06492.JPG

Interesującym pomysłem była idea centrum handlowego Re:START. Zbudowano je po drugim trzęsieniu, aby przywrócić trochę normalności. Miało być tymczasowe, ale tak wrosło w miasto, że plany jego zlikwidowania zostały skutecznie oprotestowane. Ze względu na jego planowaną tymczasową działalność zostało ono zbudowane z kontenerów, przez co wygląda "inaczej":
DSC06509.JPG

W Chch jest jeszcze jedno centrum handlowe warte wzmianki - Cathedral Junction. Chyba jedyne centrum handlowe na Świecie, w którym ułożone są tory i przez które przejeżdża tramwaj:
DSC06480.JPG


DSC06485.JPG

Nie można też oczywiście zapominać, że Christchurch ma miano miasta ogrodów. Ja niestety ze względu na porę roku i zbliżający się powoli zmierzch nie mogłem ich podziwiać. Gdzieś tam jednak było widać zbliżającą się wiosnę:
DSC06516.JPG

Mogłem sobie tylko wyobrazić jak wyglądają w pełnej krasie np. Ogrody Botaniczne z Peacock Fountain
DSC06526.JPG

Ponieważ zbliżał się wieczór, a jutro czekał mnie cały dzień w autobusie, wróciłem do hostelu, żeby ile to możliwe się wyspać. Po drodze mijając muzeum:
DSC06525.JPG

i ratusz:
DSC06520.JPG

a jeszcze wcześniej parking, nie jestem pewny czy czynny, gdzie można było zaparkować obok np. lokomotywy lub samolotu:
DSC06477.JPG

Odnośnie hostelu, to byłby całkiem ok, gdyby nie zimno w nim panujące. Wejście pod prysznic nie było zbyt przyjemnym doświadczeniem. A wyjście jeszcze gorszym. Ogrzewanie pokoju wyłączało się automatycznie po półtorej godzinie. Jak działało to robiło się nieznośnie gorąco, ale gdy przebudziłem się w nocy, było z kolei tak zimno, że musiałem je przed ponownym zaśnięciem znowu włączyć.

Na drzwiach pokoju, oprócz standardowej instrukcji zachowania w przypadku pożaru, także opis działania w sytuacji wystąpienia trzęsienia ziemi. Ciekawe czy mieszkańcy Chch na co dzień myślą, że kolejne trzęsienie może znowu wystąpić?

CDN@Andre Poczekaj na koniec, może się pojawi.

Wczesna pobudka bo musiałem zdążyć na Intercity, a właściwie Great Sights, do Queenstown przez Mount Cook. Wyjazd o 0730, przyjazd o 1830, czy mniej więcej tyle ile lot z BKK do AKL. Były jednak różnice, poczynając od środka transportu. Poza tym w samolocie karmili, tutaj w prowiant na drogę trzeba było się zaopatrzyć samemu no i teraz w planie było kilka dłuższych i krótszych postojów. Gdy wychodzę z hostelu, Chch powoli budzi się do życia:
DSC06538.JPG

Na autobus przychodzę sporo przed czasem, ale dzięki temu i przed czasem wyruszamy. Od lotniska jechało 5 osób, a oprócz mnie wsiadł jeszcze jeden Japończyk. On miał własną tłumaczkę-przewodniczkę. Dla wszystkich pozostałych (parę osób dosiadło się jeszcze po drodze) musiał wystarczyć kierowca, który opowiadał o mijanych atrakcjach i Nowej Zelandii jako takiej. Po jakimś czasie przyzwyczaiłem się, że coś ciekawego, co właśnie mijamy, jest po lewej a nie na windzie. To przez nowozelandzki angielski, gdzie np. wymowa "left" właśnie brzmiała dla mnie jak "lift".

Mała dygresja odnośnie podróży autobusami po Nowej Zelandii. Kupując z odpowiednim wyprzedzeniem można na wiele tras dostać bilety od 1NZ$ + opłata ze rezerwację. Niestety nie na trasę, którą ja miałem w planie. Kosztuje ona prawie 300NZ$, a więc drogo. Ale jest rozwiązanie, które pozwala trochę ograniczyć koszty. To kupno Flexi Passa w Intercity. Kupuje się określoną ilość godzin, które następnie wymienia się dany przejazd. I tak np. trasa Christchurch-Mount Cook-Queenstown "kosztuje", o ile dobrze pamiętam, 11godzin. Co ważne, rezerwację można zmienić nawet dwie godziny przed odjazdem. Oczywiście im więcej godzin się kupuje, tym cena jednostkowa jest niższa. W firmie Naked Bus kupuje się Naked Passport na ilość przejazdów. No i jest jeszcze nowozelandzki Polski Bus czyli Mana Bus. Ten ostatni ostatnio przejął Naked Bus, ale jak na razie obie marki funkcjonują pod własnymi nazwami. Są za to u nich bilety code-share.

Wyjazd z Chch nie trwał zbyt długo, a i mijane krajobrazy nie były zbyt ciekawe, choć na horyzoncie było widać łańcuch Alp Południowych. Niestety, wiele zdjęć robionych z autobusu nie udało się, ale co widziałem to moje. W końcu jednak przyszedł czas na pierwszy postój w celu zrobienia zdjęć. Takie krajobrazy to ja rozumiem:
DSC06576.JPG


DSC06568.JPG

Dosłownie kilkadziesiąt metrów od tego punktu widokowego był dom na sprzedaż. Fajnie by było móc budzić się z takim widokiem za oknem. Tylko cena jakaś taka zaporowa.

Następny przystanek wypadł przy jeziorze Tekapo. Za kolor jego wody odpowiada drobny pył starty ze skał przez spływający lodowiec:
DSC06586.JPG


DSC06589.JPG


DSC06593.JPG

Nad jeziorem znajduje się Kaplica Dobrego Pasterza, będąca popularnym miejscem ślubów. Okolica do takiego wydarzenia chyba wymarzona. A jeśli chodzi o samą kaplicę, to w miejscu ołtarza znajduje się okno, bo i w sumie po co próbować coś rzeźbić/malować, gdy ma się takie krajobrazy:
DSC06601.JPG

I jeszcze jeden charakterystyczny element krajobrazu nad jeziorem Tekapo - pomnik psa pasterskiego:
DSC06595.JPG

Nowa Zelandia słynie przecież z hodowli owiec, a przy niej pomoc takich psów jest nieoceniona. Ciekawostka - owiec w Nowej Zelandii jest około 39 milionów (a było nawet 70 milionów) co daje mniej więcej 10 owiec na Nowozelandczyka. Na wiosnę ta dysproporcja jeszcze się zwiększa, gdy na świat przychodzi, o ile dobrze pamiętam, drugie tyle jagniąt. Specjalny chów sprawił, że owcze bliźnięta i trojaczki nie są niczym niezwykłym. Oprócz hodowli owiec, popularna, choć oczywiście w mniejszym stopniu, jest hodowla bydła, i, co było dla mnie dużym zaskoczeniem, jeleni.

Dość tych dygresji. Wracamy na trasę, bo tam, po kolejnych kilometrach następny przystanek - Jezioro Pukaki. Kolor wody ponownie rozwala:
DSC06625.JPG


DSC06629.JPG


DSC06633.JPG

Niestety, coraz ciemniejszy kolor chmur, zwiastował coraz gorszą pogodę i robił się tym ciemniejszy, im bardziej mieliśmy się zbliżać do Mount Cook. A tam już, niestety, regularna ulewa.

Pomnik Sir Edmunda Hilary'ego pierwszego, wpólnie z Szerpą Tenzingiem Norgay'em zdobywcy, Mount Everestu znajduje się przed hotelem Hermitage:
DSC06642.JPG

W hotelu można zjeść lunch, w trakcie podróży jest przewidziana tam specjalna, dłuższa przerwa. W samym hotelu miły lotniczy akcent - Auster Autocrat:
DSC06641.JPG

Niestety pogoda niezbyt się udała, więc z podziwiania krajobrazów w zasadzie nici, ale nie mogłem sobie odmówić krótkiego spaceru w deszczu, który na szczęście trochę zelżał:
DSC06643.JPG



Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

andre 8 listopada 2015 16:30 Odpowiedz
A jak z noclegami ? Możesz podać gdzie i za ile .Super podróż
kanapa 9 listopada 2015 22:20 Odpowiedz
Bravo - yeszcze.
gosiagosia 17 listopada 2015 21:17 Odpowiedz
Sky Jump to skoki na takim "niby-bungee", prawda? Czy tam jest jakaś prowadnica, bo tak to wygląda na filmikach?
waldekk 17 listopada 2015 21:37 Odpowiedz
Tam są trzy liny - główna, której zadaniem jest wyhamowanie śmiałka w odpowiednim momencie i dwie boczne, które faktycznie służą jako prowadnice i "naprowadzają na cel". Czy jest to bungee? Chyba nie, bo ta główna lina nie umożwliwia "lotu w górę" i nie jest, z tego co wiem, elastyczna. To tylko takie moje obserwacje - nie próbowałem.
mmaratonczyk 22 grudnia 2015 17:41 Odpowiedz
Tylko pozazdrościć. Gratuluje odwagi w podjęciu decyzji o locie. Jak pamiętam po ukazaniu newsa wszyscy odradzali podróż w tym okresie. Ten kierunek jest u mnie wysoko na liście i dzięki takim relacjom widzę , że marzenia można spełniać. Pozzdrawiam :) :)