+6
STOhistorii 21 kwietnia 2016 03:02
Za nami miesięczna podróż vanem po południowej wyspie Nowej Zelandii. Wszyscy piszą, że jest super (bo tak rzeczywiście jest), ale jak tak naprawdę mieszka się w samochodzie? W końcu służy nam on nie tylko do przemieszczania się między punktami na mapie, ale też w nim śpimy, gotujemy i jemy. Była to nasza pierwsza podróż tego typu, dlatego sami byliśmy baaaardzo ciekawi jak to wszystko będzie wyglądało - teraz już wiemy i chcemy się podzielić z Wami wrażeniami!

Zacznijmy od auta. Naszym domem stała się popularna wśród backpackersów Honda Odyssey zakupiona od innych Polek (gdzie nie można spotkać swoich,hm?!:)). Z tyłu zamiast siedzeń jest wielkie łóżko, które stało się naszą sypialnią. Wszystkie ciuchy, graty i rzeczy kuchenne wpakowaliśmy poniżej, a wyglądało to mniej więcej tak:


001.jpg



002.jpg


No i ruszyliśmy w drogę. Nasz typowy dzień zaczynał się dość wcześnie, bo ok. 7:30-8:30. Choć spaliśmy zdecydowanie dłużej niż na co dzień i tak trochę nam zajmowało, żeby się wygrzebać ze śpiworów. W szczególności mieliśmy z tym problemy w okolicach Mt Cook, gdzie noce były zimne i nieprędko chciało nam się pakować w nieogrzane rzeczy.

Jak już się ogarnęliśmy moja żona przygotowywała szybkie śniadanko - najlepiej sprawdził się jogurt + muesli + owoc lub wersja pro: jajka przygotowane na wszelaki sposób + buła. Z reguły spaliśmy w pobliżu jakiejś rzeki lub jeziora, więc śmigałem z wielką michą po wodę do porannej toalety i zmycia garów z dnia poprzedniego.


003.jpg



006.jpg



005.jpg


Po śniadaniu ruszaliśmy albo na pieszy szlak albo dalej w drogę. W Nowej Zelandii ogląda się głównie naturę - szlaki są mega mega dobrze przygotowane i oznakowane, a jest ich tyle, że nawet w kilka miesięcy nie udałoby się ich ogarnąć, nie mówiąc już o kondycji potrzebnej do pokonywania kilkugodzinnych tras. Nasz road trip odbył się w marcu, który jest miesiącem jesiennym, ale serio chcielibyśmy, żeby jesień tak wyglądała w Polsce. Przez cały miesiąc padało przez 3 dni, ale jak już padało, to prawie przez cały dzień. Co wtedy można robić? Ano trzeba znaleźć sobie centrum dowodzenia w postaci biblioteki, kawiarni albo knajpki, gdzie można zakotwiczyć się, zamówić kawę (może nawet z kawałkiem ciasta marchewkowego - petarda!), podłączyć cały sprzęt i nadrabiać zaległości w zdjęciach, blogu i kontaktach z ziomkami albo zaplanować co zobaczyć na dalszej trasie.

Odnośnie ładowania sprzętu wszystko poza laptopem dawaliśmy radę naładować w aucie za pomocą gniazda od zapalniczki, bo aparat i gopro możemy ładować za pomocą USB. Z laptopa głównie korzystaliśmy wieczorami, żeby obejrzeć film, po czym zostawało tylko kilkanaście %, więc ładowaliśmy go w wymienionych miejscach lub informacjach turystycznych "za ladą" za drobną opłatą (spokojnie można zostawić cały sprzęt na 2h).

A propos informacji turystycznych jest ich od groma! Nazywają się i-Site lub po prostu Visitor Center i mają bardzo dużo darmowych mapek danego regionu i można podpytać o ciekawe atrakcje lub miejscówki. Mega przydatne jeśli nie mamy konkretnego planu.

Wracając do naszego typowego dnia - nadchodzi pora obiadowa, więc wyciągamy z części kuchennej gary, szamkę i inne potrzebne graty i gotujemy na ławce albo strefie odpoczynku przy drodze (jest ich sporo), a gdy jest wietrznie lub pada zwijamy z tyłu materac i chowamy się pod klapą. Jeśli jemy obiad nieco później i jesteśmy już na campingu to można skorzystać (niestety tylko na tych droższych campach) z budynków do gotowania. Przy Mt Cook taki budynek, tzw. shelter, znajdowało się w miasteczku, gdzie na tyłach były publiczne prysznice. Na obiady jadaliśmy makaron z pesto albo tuńczykiem, fried rice i łatwe w przygotowaniu falafele, a gdy kompletnie nam się nie chciało ratowaliśmy się popularną Domino's Pizza, czyli pizza za piątaka.


007.jpg



008.jpg



009.jpg



0010.jpg



011.jpg



012.jpg


Co 2/3 dni musieliśmy uzupełnić zapas wody pitnej i do gotowania. W Nowej Zelandii woda z kranu jest pitna i w rejonach górskich jest naprawdę pycha, ale niestety im bliżej morza/oceanu jest bardziej chlorowana. W każdym miasteczku poza i-Site, biblioteką czy publiczną toaletą znajdziemy kranik z pitną wodą, z którego bez problemu możemy uzupełnić nasz zbiornik.


013.jpg


Zbliża się koniec dnia, a tu czegoś chyba brakuje, hmmm? No tak, prysznic!! Myć się trzeba, no nie? Jak nie codziennie, to chociaż co któryś..:D Super sprawą są prysznice publiczne, których jest sporo. Są to albo osobne budyneczki z publiczną toaletą i prysznicami, prysznice na campsite'ach, hostele albo baseny. Te ostatnie w małych miasteczkach są tanie, więc przy okazji można popływać, a te w większych miastach często mają osobną opłatę za sam prysznic. Z reguły płaci się 1-5$ od osoby (w niektórych można kąpać się razem, jeśli opanujecie sztukę roszady pod prysznicem to nie jest źle;)) za 5 minut lub nielimitowany czas. Przed wyjazdem kupiliśmy prysznic solarny, ale skorzystaliśmy z niego 2 razy, przede wszystkim dlatego, że potrzeba ok. 3h do nagrzania się wody i bezwietrznej pogody, żeby faktycznie poczuć tą ciepłą wodę.

A na koniec dnia pozostaje znalezienie miejsca do spania. Przez miesiąc zapłaciliśmy za nocleg 6 razy - raz na szlaku przy Mt Cook i kilka razy na płatnych campingach, gdzie nie widzieliśmy już innej opcji. Pozostałe noce spędziliśmy na darmowych campsite'ach albo na dziko (w zgodzie z naturą) na parkingach, przy jeziorze, w lesie albo nad oceanem.


014.jpg



015.jpg



016.jpg



017.jpg


Później jeszcze tylko kolacyjka - z reguły powtórka ze śniadania.


018.jpg


A wieczorem czas na czil, czyli czytanie książek, granie w karty albo wspomniane oglądanie filmu z piwkiem. Ciemno robiło się ok. 20, więc później siedzieliśmy z czółowkami. Spać chodziliśmy wcześnie, bo ok. 22, ale byliśmy wymęczeni aktywnym dniem, dzięki czemu wyspaliśmy się za wszystkie czasy!


019.jpg



020.jpg


Niedługo zabiorę się za relację z marcowego road tripa. Na przełomie października i listopada planujemy zjechać w ten sam sposób północną wyspę, więc bądźcie czujni! Jeśli chcecie więcej poczytać o naszych przygodach to zapraszam na bloga. Na wszystkie pytania też z chęcią odpowiem:)

Pozdrawiam!
Olo

021.jpg

Dodaj Komentarz

Komentarze (11)

don-bartoss 21 kwietnia 2016 08:33 Odpowiedz
Fantastyczna relacja i przygoda! Powodzenia, piszcie dalej :)
don-bartoss 21 kwietnia 2016 08:33 Odpowiedz
Fantastyczna relacja i przygoda! Powodzenia, piszcie dalej :)
correos 21 kwietnia 2016 08:45 Odpowiedz
Doskonała relacja :)
cypel 21 kwietnia 2016 09:04 Odpowiedz
Pozytywnie Ile zapłaciliście za auto ?Mieliście kontrole policyjne, co na to stróże prawa ?Widzę, że na jednym za zdjęć jest więcej takich vanowozów :mrgreen:
ara 21 kwietnia 2016 09:20 Odpowiedz
wow! super sprawa! jedno z moich marzeń w kolejce do realizacji :D
stohistorii 22 kwietnia 2016 00:29 Odpowiedz
@Don_Bartoss, @correos dzięki wielkie, bardzo nam miło:)@cypel Trzeba się liczyć z kwotą 2500-3000$ za przerobione auto - to i tak będzie niższa półka, bo strasznie dużo aut jest o wiele droższych. Te ceny obowiązują w "sezonie" czyli listopad - kwiecień, później podobno spadają, bo zimą mało kto je kupuje. Jeśli chodzi o spanie na dziko na szczęście obyło się bez kontroli policyjnych, podobno można z nimi się dogadać. Najważniejsze to żeby nie śmiecić i najlepiej jak jest w pobliżu toaleta publiczna, to zawsze można liczyć na wymówkę, że przecież nie załatwia się potrzeby w krzakach, choć może w ogóle nie być możliwości pogawędki, bo po prostu mogą zostawić mandat za wycieraczką albo blokadę na kole:D Miejscówka, gdzie jest więcej vanów to publiczny parking w centrum Nelson, który w godzinach nocnych służy jako darmowy campsite - wszystko legalnie:) Dzięki za zgłoszenie - doceniamy!@ara Powodzenia w realizacji - naprawdę warto!
yoshi 22 kwietnia 2016 01:31 Odpowiedz
Rewelacyjna wyprawa z miłą chęcią poczytam więcej. Mam dziwne zamiłowanie do czytania tego typu niezbyt szablonowych wojaży :))Wysłane z mojego SM-G900F przy użyciu Tapatalka
maarcin1938 22 kwietnia 2016 06:59 Odpowiedz
Wychodzicie poza ramy i dlatego takie relacje czyta się rewelacyjnie. Zazdroszcze takiej wyprawy, chętnie bym się wybrał.Pozdrawiam. :)
ceeres 27 kwietnia 2016 22:52 Odpowiedz
Świetna sprawa. Sami aplikowaliśmy w lutym z dziewczyną o wizę do NZ i udało się ! :) Na początku 2017 ruszamy. Pytanie do was czy przygotowywaliście się jakoś specjalnie na ten wyjazd? Jakie miasto na osiedlenie się i pracę polecacie? Z ciekawością będę śledził bloga ;)
jacek-wawrzynkiewicz 28 kwietnia 2016 13:32 Odpowiedz
Przeżyłem z dziewczyną to samo 4.500km po dwóch wyspach w kombiaku,codzienny stres by zdążyć przed zmierzchem stanąć i przygotować spanie,wspomnienia na całe życie.
nick 23 maja 2016 00:11 Odpowiedz
To może ja wyjaśnię tak małą ilość peanów i komentarzy - to jedna z najbardziej żenujących relacji, jaką opublikowano na fly4free.