+10
katewisienka 21 października 2016 21:35
Na Apulię miałam smaki od kilku lat, ale los miewał inne plany. W końcu pojawił się w Wizz'ie promocyjny, jesienny Neapol i bach, zaklepane. Lecim! Nie że 'już', ale plan machnęliśmy od ręki: z Neapolu w poprzek cholewki do Bari, po łydce w dół aż po obcas, tam kilka dni do góry brzuchem i powrót przez Bazylikatę do Neapolu na pizzę. To było wiosną.



Chwilę potem uruchomili loty do Bari. Fuck! No trudno.



Po kilku miesiącach od rezki z polskiego piździernika rzuciło nas w środek późnego, włoskiego lata. Z lotniska do celu mieliśmy 300 km, więc odebraliśmy auto i skubiąc panino ruszyliśmy w drogę. W połowie zjechaliśmy rozprostować kości. Miasteczko z dupy. Candela- bo tak się nazywało- okazała się uroczą, senną mieścinką, którą w porze sjesty można splądrować, a pies nawet nie zaszczeka.



Przed nocą dotarliśmy do mety. Widok Monopoli o zachodzie słońca kupił mnie od razu. Wiedziałam, że będzie git. Miasteczko chowa się przed wiatrem za murami. W zacisznych uliczkach skrywają się bramy, knajpki i warsztaty. Wieczorami całe rodziny spotykają się w tawernach, uliczki ożywają, a niewielka piazza staje się centrum lokalnego wszechświatka.



Miasteczko ma zajebiaszczy klimat, a my mieliśmy 2 dni na jego złapanie. B&B Il Porto Di Ciccia też okazał się strzałem w dziesiątkę. Z naszej sypialni wychodziło się wprost do portu. Załadunek, rozładunek, rozplątywanie sieci. Bosko!



Po śniadaniu ruszyliśmy do Polignano a Mare, najbardziej otrzaskanej atrakcji wybrzeża. Na f4f pojawia się średnio raz w tygodniu. Czy mogło nas tu braknąć? Proste, że nie. Bo miasteczko na skale z urokliwą plażą wygląda słodko. Trzasnęliśmy obowiązkowe 196 fotek szukając tego unikatowego kadru, który miał nas "nad poziomy wylecieć", ale nie udało się, więc wbiliśmy w centro storico. O tej porze roku amatorzy fotek musieli być gdzie indziej, bo szwędaliśmy się niemal pustymi uliczkami. Grube mammy plotkowały w bramach, koty prężyły się w słońcu. Po spacerze uznaliśmy, że czas spadać.





Pojechaliśmy obejrzeć opuszczony klasztor, winnice i plantacje, aż pora lunchu zastała nas w Putignano. I znów: przypadkowe miasteczko, białe uliczki i pyszne gnocchi za 4 jurki.



Stamtąd ruszyliśmy do mojego numero uno, czyli Alberobello- ostoi trulli, domów z kamienia. Stożkowate trulli od dawna były na mojej liście podróżniczych marzeń. A teraz miałam zasiąść na dachu któregoś z nich! Yeaaah! Wiecie skąd się wzięły? W XVI w. tutejsi chłopi otrzymali nakaz stawiania domów bez zaprawy. W razie królewskiej kontroli mieli je szybko rozebrać, a potem równie szybko postawić. Typowe. Zaskoczył mnie jednak rozmiar i autentyczność Alberobello. Spodziewałam się urokliwego skansenu, a tu nie dość, że domy są zamieszkałe, to jeszcze ich zona obejmuje 2 wzgórza pełne baśniowych domków. Jeden nawet da vendesi... Przeliczyliśmy kasę i poprzestaliśmy na winie z rogalem.





Późnym popołudniem dobiliśmy do Monopoli. A tu się wina nie zakręca! Spędziliśmy świetny wieczór, w tawernie w głębi Piazza Garibaldi zajadając się najlepszą kolacją urlopu.

Rano, pożegnawszy Monopoli markotnym 'addio' ruszyliśmy na południe. Tego dnia meta wypadała w Lecce, w planie - Ostuni i plażing.



Do Ostuni podjechaliśmy tak, że wyrosło przed nami jak na dłoni. Białe miasto utonęło w słońcu. Cudnie, kolorowo i... turystycznie. Pojawiły się droższe knajpki, turyści w kapelutkach i dziuple z suwenirami. Na szczęście poza głównym traktem mnóstwo jest pustych zaułków, bram i podwórek. A w każdym z nich stoi Piaggio albo Vespa. Odkąd staliśmy się posiadaczami Aprilii jestem wyczulona na włoskie klasyki.



Po zwiedzaniu przyszedł czas na obiad i plażę. O ile z plażą problemu nie było, to z obiadem zrobił się i narastał. Bo w październiku kurorty zdechły. Jechaliśmy przez opustoszałe ulice pełne nieczynnych knajp i pozabijanych na głucho apartamentów. W końcu dopadliśmy bar, gdzie dostaliśmy najpodlejszy makaron ever, ale ocaleliśmy. W bagażniku było wino, którym planowaliśmy popchnąć cholerstwo. Zjechaliśmy na plażę w Torre Rinalda, gdzie pod rzeczoną torre przeciwdziałaliśmy skutkom niestrawności. A słonko świeciło, morze szumiało...





Nocleg był w Lecce. 'Barokowa perełka' Apulii dla wielbicieli gatunku jest w porzo. Barok kapie z każdej ściany, wokół pałace, kościoły, uniwersytety, wille lekarzy i adwokatów. Takie naćkane srata-ta-ta. Poszliśmy na wino i sery do enoteki. I wywiozłam piękne, osobiste refleksje z Lecce.



Kolejny dzień także zapowiadał się cudnie. Pogoda plażowa, w planie opalanko i Otranto. Ale po drodze Grotta della Poesia- jeden z najpiękniejszych naturalnych basenów na świecie. Nie ma po co pisać więcej. Grota - poezja, miejsce - epickie. Do południa plażing, potem lunch i spacer po Otranto. I znów lazurowe morze, promenada, zamek, knajpki. W jednej z nich zjedliśmy obiad wakacji: rybna uczta na najwyższym poziomie.





No i tu pora pożegnać Włochy ożywione. Bo kolejne 2 dni spędziliśmy w Lądku Zdroju. W języku włoskich seniorów zwanym Santa Cesarea Terme. Miejscówę wybraliśmy, bo pewien 4- gwiazdkowy Palazzo był na bookingu w ekstra cenie. I właśnie poznaliśmy przyczynę. Cesarea to uzdrowisko w leczniczymi, siarkowymi termami i domami sanatoryjnymi. Wylądowaliśmy w albergo, w którym od najmłodszych gości dzieliło nas 40 lat. Od najstarszych- 140. I ogólnie luz, było nawet zabawnie. Śniadania z kulami pod stolikiem, damy z szydełkiem w barze i wieczory z muzą z San Remo. Aaaaa i zapach siarki po otwarciu drzwi balkonowych! Baja! Trzeba było tylko więcej wina.





Po 2 dniach intensywnego eksplorowania okolicy opuściliśmy malowniczą Cesareę. Uff. Było super, ale na raz. Picie więcej mogłoby zabić.
Apulię uważam za jeden z najciekawszych regionów Włoch, które do tej pory odwiedziłam. Płynie tu rzeka wina, kolejne "perełki" dzieli słynny 'rzut beretem', kuchnia jest znakomita, ludzie sympatyczni, a rzeka wina... aaaa już było o rzece...

Dodaj Komentarz

Komentarze (4)

lubietenstan 22 października 2016 20:40 Odpowiedz
fajna relacja, nieprzegadana - widać że było miło :)
jasiek1212 24 października 2016 07:34 Odpowiedz
Pozytywna relacja :)
loco-demasiado 26 listopada 2016 19:03 Odpowiedz
Genialna relacja . Włosi powinni Wam zapłacić za promocję regionu , bo ja się tam przez Was wybieram.
kasia-w-z 27 listopada 2016 20:57 Odpowiedz
loco-demasiadoGenialna relacja . Włosi powinni Wam zapłacić za promocję regionu , bo ja się tam przez Was wybieram.
Hihiihi cieszę się... ale poczekaj z wyjazdem aż naskrobię o powrocie przez Bazylikatę :)