Dodaj Komentarz
Komentarze (31)
brzemia
24 listopada 2017 07:36
Odpowiedz
Czekam na kolejne odcinki i mam nadzieje ze beda tak interedujace jak te z poprzednich rejsow. Stopy wody pod kilem !Wysłane z taptaka.
brzemia
24 listopada 2017 16:35
Odpowiedz
Na pierwszy rzut oka jak wygląda obłożenie statku? Pewnie okarze sie dopiero przy kolacji. Skoro dostaleś upgrade do balkonu musieli miec jakieś luzy.Wysłane z taptaka.
greg2014
24 listopada 2017 16:42
Odpowiedz
Myślę, że obłożenie jest powyżej 90%. Patrzyłem wczoraj z ciekawości i były wolne pojedyncze kabiny. Ale postaram się to dokładniej ustalić u p.Magdy:-)Upgrade dostałem w ramach programu lojalnościowego - został mi przyznany ponad 2 miesiące temu, kiedy jeszcze nie było wiadomo jakie będzie obłożenie.
macq91
25 listopada 2017 09:25
Odpowiedz
Pracowałem kilka lat temu na podobnym statku pasażetskim w Japonii. Paszporty zabierają i to standardowa procedura, oddają tylko w niektórych portach a stemplują bardzo rzadko. Zawsze trzeba mieć przy sobie kopię paszportu jeśli się wychodzi do portu. Generalnie na tej trasie na szczęście nie ma za dużych fal. Jak sobie przypomnę trasę z Kapsztadu do Buenos Aires lub kalifornijskie wybrzeże to do tej pory mi się w głowie kręci
:)
greg2014
25 listopada 2017 16:23
Odpowiedz
@macq91 - Być może od Twoich czasów się trochę pozmieniało ale z tymi paszportami i stemplowaniem to jest bardzo różnie – z moich doświadczeń wynika, że zależy to od wielu czynników: obywatelstwa, regionu, operatora i czegoś tam może jeszcze. Przykładowo w Europie nigdy ode mnie nie odbierano paszportu – ale już od obywateli państw nie należących do UE tak. Gdy byłem na Karaibach paszportów nie zabierano zupełnie nikomu. Z kolei na Bliskim Wschodzie i Azji zabierano jak dotąd zawsze i wszystkim. Tam też paszporty były stemplowane w prawie każdym porcie. Przynajmniej takie są moje doświadczenia:-)A wracając do rejsu: w ramach pobytu w Civitavecchi zrobiłem sobie wypad do Tarquini (ok. 15-20 km od portu) – w przeszłości w jego obecnych granicach była położona jedno z najważniejszych miast (osad ?) Etrusków. Na jego gruzach powstało średniowieczne malownicze miasteczko, w którym naprawdę jest sporo do zobaczenia. Napiszę o tym później bo kolekcja zdjęć wymaga przejrzenia i ogarnięcia.
brzemia
27 listopada 2017 07:44
Odpowiedz
Zastanawia mnie sprawa izraelskich pogranicznikow. Masz jeszcze 2 porty w Grecji po drodze przed Eliatem. Nie mogli wsiasc dzis a wysiasc jutro w Atenach?Wysłane z taptaka.
samaki9
27 listopada 2017 11:09
Odpowiedz
brzemia- pewnie 2 godziny pracy , a cały dzień dłuzej wycieczki
;)
greg2014
27 listopada 2017 14:03
Odpowiedz
@brzemia - Też byłem zdziwiony i wczoraj pytałem o to nasze C.I.A. czyli panią Magdę z recepcji. Ekipa izraleska płynie z nami aż do Eljatu i tak jak napisał @samaki obecnie ma już prawie fajrant. Zrobili co mieli zrobić, ewentualnie zostały im pojedyncze osoby, które nie stawiły się wczoraj (obowiązek dotyczył wszystkich - nawet tych, którzy nie planują w porcie schodzić ze statku) plus jeden dzień zajmie im pewnie podobny "teatr" z załogą. Wczoraj mieli to wszystko rozpisane wg pokładów, na których się mieszka - od godziny 8:00 do 12:30. Costa podzieliła wszystkich pasażerów na grupy (właśnie wg zajmowanych pokładów), aby uniknąć kolejek chociaż biorąc pod uwagę ile czasu izrealscy pogranicznicy poświęcali poszczególnym osobom trudno było sobie je wyobrazić.
leszczu007
29 listopada 2017 09:26
Odpowiedz
Świetna relacja, czytam z wielkim zaciekawieniem
:) Czekam oczywiście na ciąg dalszy
:)Pozdrawiam ze śnieżnych Gliwic.
zeus
29 listopada 2017 15:06
Odpowiedz
Taki trochę grammar nazi z mojej strony
:)Do Pireusu mówimy Pireas (Πειραιάς) lub czasami z greki Πειραιεύς (Pirews)No i to nie dzielnica, tylko oddzielne miasto
:)
greg2014
29 listopada 2017 15:11
Odpowiedz
Konstruktywna krytyka jest zawsze mile widziana:-)Już skorygowane. A po powrocie muszę się chyba wybrać do laryngologa bo widać słuch mnie zawodzi:-)
brzemia
29 listopada 2017 17:34
Odpowiedz
Czytając twoje posty z encyklopedyczna wiedza o portach i wycieczkach dopasowanych do czasu postoju statkow w porcie, wydaje mi się że twoja wiedzę nalezy wykorzystac tworzac katalog portow wraz z opisem zwiedzania. Jest takie cos w jezyku angielskim, sugruje w ramach forum w wydzielenie tematow tej kategorii dla forumowiczow.Wysłane z taptaka.
greg2014
29 listopada 2017 18:55
Odpowiedz
No szczerze mówiąc to informację o autobusie X80 dostałeś chyba wtedy właśnie ode mnie...dałem ciała ale do głowy mi nie przyszło, że może nie jeździć.A wczoraj z ciekawości popatrzyłem na rozkład - zarówno tam jak i na budce obok portu w Atenach, gdzie sprzedają bilety jest wielka kartka, że autobus X80 zacznie kursować od 1 maja 2018. Widocznie w tym roku było inaczej...niestety.Co do portów to staram się przy każdym zamieszczać jakieś podstawowe informacje jak się z niego wydostać. Nie wiem czy to już czas, żeby to jakoś wyodrębniać na forum (tzn. czy skala zjawiska to uzasadnia) - ale o tym niech się może wypowiedzą mądrzejsi ode mnie.
sareth4
2 grudnia 2017 10:44
Odpowiedz
No to niech lepiej się podniesie, bo z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały tej opowieści!
:)
brzemia
2 grudnia 2017 19:40
Odpowiedz
greg2014 napisał:Mgła się podnosi i znika po czym za chwilę znowu pojawia - ale co jakiś czas coś widać:-) Widać taki urok tego miejsca... Na początku trudno było dostrzec cokolwiek - nawet holowniki, które asekurują statek po z przodu i z tyłu - nie mówiąc o pozostałych statkach konwoju.Jakby ktoś powiedział, że płyniemy po morzu, Nilu czy gdziekolwiek indziej i był przy tym przekonujący to można by mu uwierzyć:-)Jak już coś można zobaczyć to w zasadzie dominuje piasek, piasek i piasek - w ilościach trudnych do ogarnięcia.Ale nie jest znowu tak nudno jak by się mogło wcześniej wydawać - np. Ismalia prezentuje się ze statku bardzo ładnie.Jak wyjdziemy z Kanału to zbiorę więcej zdjęć i wrzucę je razem. A teraz tylko dwa na zachętę:
Warto wspomniec ze nad calym kanałem sueskim jest tylko 1 most w wiekszosci zafundowany przez japonczyków.Most wznosi się 70 m nad kanałem i jego długość wynosi 3,9 km. Składa się z 400 metrowego przęsła zakończonego pylonami i dwoma 1,8 kilometrowymi podejściami. Wysokość dwóch głównych pylonów wspierających wynosi 154 metrów każda. Wieże zostały zaprojektowane w kształcie obelisku faraonów.Most oraz tunel Ahmed Hamdi są wyłącznymi stałymi drogami umożliwiającymi pokonanie kanału dla ruchu drogowego.Wysłane z taptaka.
pabloo
2 grudnia 2017 20:41
Odpowiedz
Fajnie, że tak obficie opisujesz szczegóły geograficzno-techniczne, bardzo podoba mi się Twoja relacja, choć przykro, że straciłeś aparat
8-) Pisałeś o płatnościach na pokładzie, a powiedz czy dużo trzeba wydawać? To znaczy czy brakuje Ci czegoś i musisz kupować albo nie da rady zakupić lokalnych produktów w miejscach gdzie statek się zatrzymuje?Jaki plan masz na te kilka godzin w Jordanii?
;)
brzemia
2 grudnia 2017 21:36
Odpowiedz
Jest na wysokosci Hurgady. Moze załapie jeszcze sygnał i napisze pare słow. W sumie jako stały klubowicz Costy powinien dostać bezplatny Internet na statku.Wysłane z taptaka.
greg2014
3 grudnia 2017 07:29
Odpowiedz
@brzemia - złapałem dopiero zasięg sieci izraelskiej:-) Do egipskich i saudyjskich można się było podłączyć ale bez internetu. A internet na statku jest przeraźliwie wolny więc wolę płacić operatorom GSM bo jak już się uda podłączyć to zwykle wszystko chodzi jak należy.Wpływamy właśnie do Akaby w Jordanii.@Pablo - jeśli chodzi o płatności na statku to wszystko jest sprawą indywidualną.Pozycją nie do uniknięcia są napiwki (10 EUR/dzień), które są dopisywane automatycznie do rachunku każdego dnia - trzeba je uregulować pod koniec rejsu. W różnych liniach z napiwkami jest różnie - u Costy są one teraz obowiązkowe.Drugą pozycją, która już jest uzależniona od indywidualnych potrzeb to wydatki na napoje - cena rejsu nie obejmuję wydatków w barach oraz napojów do kolacji w restauracjach (teoretycznie nawet wody, w praktyce bywa z tym róznie). Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy wykupili opcję "all inclusive" w którejś z wersji . Teoretycznie można sobie jednak wyobrazić, że na kolację chodzi się do bufetu (chociaż moim zdaniem to znacznie gorszy wybór niż restauracja - ale jakaś część osób jeśli nie codziennie to od czasu do czasu wieczorem idzie do bufetu). Do tego dochodzą ewentualne wycieczki, dostęp do internetu i wszelkiej maści zakupy na statku - czy to w sklepach czy w punktach usługowych (np. usługi fotograficzne czy masaże w spa). Również ewentualna wieczorna pizza w pizzerii lub hamburgery (też wieczorem) są płatne.W niektórych portach (chociaż jest to zdecydowana mniejszość) może też pojawić się jakaś opłata za korzystanie z shuttle busów - zwykle wtedy, kiedy zawożą pasażerów do miasta a nie do bramy portu. Ale to nie jest standardem i nawet na róznych rejsach do tego samego portu tą samą linią zdarzało się, że to co jednym razem było bezpłatne innym razem już nie.Podsumowując: temat jest trudny do precyzyjnego zdefiniowania i dość indywidualny.W wersji minimalistycznej można pewnie sobie wyobrazić, że do zapłaty są tylko napiwki ale to chyba nie o to chodzi.A co do Jordanii to wybieram się na wycieczkę ze statku do starożytnej Petry. To jedna z największych atrakcji na naszej trasie i byłbym chyba chory, gdybym ją sobie odpuścił.Niestety moim zdaniem do Petry jest za daleko i temat jest zbyt skomplikowany logistycznie, aby dysponując taką ilością czasu próbować to organizować samodzielnie-dlatego biorę wycieczkę ze statku. Z drugiej strony cena tej wycieczki (130 EUR) nie jest może niska ale patrząc ile turystów indywidualnych kosztuje samo wejście do Petry (niespełna 100 EUR w przypadku pobytu w Jordanii tylko przez jeden dzień), jest ona moim zdaniem warta swojej ceny biorąc pod uwagę, że obejmuje również transport, przewodnika, lunch i gwarancję zdążenia z powrotem na statek:-) Wycieczka potrwa prawie 9 godzin czyli de facto niewiele krócej niż statek stoi w porcie. Niedługo się przekonam, czy było warto
:-)
gaszpar
26 grudnia 2017 01:46
Odpowiedz
Super relacja. Czytałem z ciekawością. Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pomysł, że chciałbym wybrać się na tego typu rejs. Zastanawaiłem się jak to wszystko wygląda od strony technicznej, co się robi na takim statku na morzu, w portach itd. Dzięki za to, że to opisałeś i to w ciekwy sposób.Jeżeli to nie problem to chętnie dowiedziałbym się jak to wszystko wyszło kosztowo - ile to wszystko kosztowało i jaki procent kwoty stanowiła "sztywna kwota za rejs" a ile wyszło za atrakcje dodatkowe, napiwki, napoje ittd.
greg1291
26 grudnia 2017 13:42
Odpowiedz
Świetna relacja !!Chciałbym dopytać o kwestię kabiny. Czy kabiny wewnętrzne Twoim zdaniem są wystarczająco komfortowe do podróży, czy jednak jest to klaustrofobiczne przeżycie. Różnica w cenie kabin wewnętrznych, a tych z oknem są jednak spore. Czy znasz jakieś sposoby na zwiększenie szans na upgrade do wyższej klasy kajuty. Wiem, że masz dobry status w Costa co pewnie bardzo pomaga, natomiast czy według Ciebie np. shareholders benefit mogłoby się przyczynić do podniesienia rodzaju kajuty?
greg2014
26 grudnia 2017 16:38
Odpowiedz
Jeśli chodzi o kabiny to od pewnego czasu rezerwuję wyłącznie kabiny wewnętrzne i uważam je za całkowicie wystarczające. Po pierwsze spędzam w kabinie jednak relatywnie niewiele czasu (zwłaszcza w dzień) a po drugie wolę różnicę w cenie pomiędzy np. kabiną z balkonem a wewnętrzną wydać na coś innego. Kabina wewnętrzna na statkach Costy jest z reguły mniejsza od tej z balkonem (poza jakimiś pojedynczymi wyjątkami, które mają nieregularny kształt i z tego powodu czasami są nawet dużo większe) ale jak dla mnie nigdy nie czułem w nich jakiejś klaustrofobii. Miejsca do spania jak również na schowanie swoich rzeczy (dla 2-óch osób) moim zdaniem jest wystarczająca ilość. Poza tym wydaje mi się, że łazienka w kabinie wewnętrznej nie różni się od tej w kabinie z oknem czy balkonem.Może się to komuś wydać dziwne ale jak dla mnie najgorszym rodzajem kabiny są kabiny z oknem czyli pośrednie pomiędzy wewnętrznymi a tymi z balkonami. Po pierwsze okno jest z reguły niewielkie i nie da się go otworzyć, po drugie te kabiny położone są zwykle niżej i przy niespokojnym morzu (a lepiej wkalkulować, że tak będzie niż, że tak nie będzie) zdarzało mi się, że woda uderzając o burtę docierała czasami do okna robiąc przy tym sporo hałasu a po trzecie za to wszystko trzeba jeszcze zapłacić więcej niż za kabinę wewnętrzną. Z kolei jeśli mowa o kabinach z balkonem, warto pamiętać, że na większości rejsów nawet w ciepłych rejonach wbrew pozorom komfortowe korzystanie z balkonu możliwe jest prawie wyłącznie w porcie (takie są przynajmniej moje doświadczenia) ze względu na wiatr – no chyba, że ktoś ma kabinę na rufie albo balkon jest jakoś wyjątkowo osłonięty.Oczywiście są jeszcze apartamenty – jak dotąd miałem okazję korzystać tylko z miniapartamentu na Costa Luminosa (też upgrade) ale moim zdaniem od kabiny z balkonem różni się on minimalnie wielkością i nie bardzo widzę uzasadnienie dla różnicy w cenie pomiędzy tym rodzajem kabiny a tej „tylko” z balkonem. Co do apartamentów – nie korzystałem ale to zupełnie inny produkt (nie tylko sama kabina ale masa dodatków)…i oczywiście zupełnie inna cena. Zresztą bardzo łatwo możesz zobaczyć jak wyglądają kabiny poszczególnych rodzajów na różnych statkach na Youtube - nie tylko na reklamowych filmikach armatorów ale także umieszczanych przez samych pasażerów. Polecam tę formę - sam ocenisz w ten sposób, czy to co widzisz może być dla Ciebie klaustrofobiczne czy też nie.Jeśli chodzi o upgrade to prostych recept nie ma. Moim zdaniem shareholders benefit nie ma na to żadnego wpływu. Najłatwiej można dostać upgrade rezerwując tzw. kabinę gwarantowaną czyli nie przydzieloną z numeru na etapie rezerwacji. W takim przypadku otrzymuje się tylko gwarancję, że dostanie się kabinę co najmniej tego rodzaju, za który zapłaciliśmy – w praktyce zdarza się, że jest to kabina wyższej klasy aczkolwiek przeskok o więcej niż jedną klasę (np. z wewnętrznej do balkonu) na pewno nie jest czymś powszechnym. Jeśli mogę coś doradzić to gdy rezerwujemy rejs i np. kabiny wewnętrzne są dostępne wyłącznie jako gwarantowane (nie można ich wybierać po numerze), a dostępne do wyboru są kabiny z oknem czy balkonem, to przy rezerwacji kabiny gwarantowanej wewnętrznej prawdopodobieństwo upgradu jest bardzo wysokie. Zdarzało mi się kilka razy rezerwować takie kabiny i nie zawsze dostawałem upgrade do kabiny wyższej klasy ale praktycznie zawsze kabiny, które dostawałem czymś pozytywnym się wyróżniały (np. optymalnym położeniem na statku lub większą powierzchnią). Z tego powodu moje doświadczenia z kabinami gwarantowanymi są pozytywne, co jednak nie każdemu musi odpowiadać bo jednak jest to pewnego rodzaju ruletka. Z drugiej strony rezerwując nocleg w hotelu nie rezerwuję z góry konkretnego pokoju i nie jest to dla mnie jakimś wielkim problemem
:-) W końcu kabina i tak służy głównie do spania…
blister
26 grudnia 2017 20:24
Odpowiedz
Czy wśród pasażerów była osoba poniżej około 55 roku życia? Zdjęcia sugerują, iż raczej nie...Większość tych rozrywek na statku przypomina trochę zabawę w Ciechocinku na dancingu.Czy zdarzali się delikwenci, którzy spóźniali się w poszczególnych portach na odpłynięcie? Kiepsko to wygląda z mojej perspektywy, gdy w bardzo krótkim odstępie czasu wycieczka ponad 2000 osób rusza zwiedzać Petrę czy Muscat. Straszna masówka.
greg2014
26 grudnia 2017 21:24
Odpowiedz
Żeby było jasne: nigdy nie zamierzałem ani nie zamierzam nikogo zachęcać do czegoś do czego nie jest przekonany:-) Misjonarstwa nie uprawiam a klątw za inne zdanie nie zamierzam na nikogo rzucać:-) Rozumiem, że taka forma wypoczynku może komuś nie odpowiadać i szanuję to. Moja relacja miała jedynie na celu przekazanie jak wygląda mało popularna w Polsce forma objazdówki jaką jest rejs statkiem wycieczkowym. A odpowiadając na pytanie: tak, na tym rejsie wbrew pozorom było wiele osób poniżej 55 roku życia w tym autor niniejszej relacji (a brakuje mi do tej granicy jeszcze naprawdę sporo). Myślę, że średnia była właśnie gdzieś w okolicach 50-55 lat. Powód jest prozaicznie prosty: rejs trwał 3 tygodnie a z dojazdem przed i po rejsie robi się jeszcze więcej – nie jest to łatwe (nie mówię jednak, że niemożliwe) do pogodzenia z pracą. Zresztą zasada jest banalnie prosta: im rejs jest dłuższy, tym średnia wieku wyższa a dzieci mniej. Na rejsach 7-dniowych (szczególnie w wakacje, ferie itp.) na statku podobnej wielkości potrafi być 500 dzieci a średnia wieku jest bliżej 30 niż 40 lat. Z kolei na rejsach dookoła świata (takich też jest sporo), które trwają zazwyczaj ok. 100-110 dni średnia wieku to 70-80 lat. Jeśli kogoś interesują szczegóły nt. struktury pasażerów w poszczególnych liniach, regionach oraz w zależności od długości rejsu, można na ten temat poczytać w amerykańskich serwisach: np. cruisecritics.com. Nie sądzę jednak, aby dane te kogoś zaskoczyły. Co do Petry, przyznam szczerze, że jakoś ilość turystów w tym miejscu w niczym mi nie przeszkadzała-może dlatego, że spodziewałem się, że będzie ich tam jeszcze więcej
:-). Wszyscy faktycznie najpierw musieli przejść doliną Bab-al-siq a potem wąwozem ale nie było w nich jakiegoś tłoku ani kolejek. Kolejka do kontroli bezpieczeństwa przed głównym wejściem zajęła zresztą raptem góra kilka minut. Za Skarbcem mówiąc szczerze był już luz – Petra ma sporą powierzchnię i za Skarbcem jest dostępnych kilka wariantów zwiedzania w związku z czym jakoś ten ruch się rozprasza. Przyznam szczerze, że wielokrotnie dużo większy problem miałem wędrując – nawet w tym roku po polskich Tatrach (choćby we wrześniu czyli teoretycznie już po najwyższym sezonie) a lepiej bynajmniej nie jest w miejscowościach znanych z turystycznych atrakcji (wymienię choćby przysłowiowe Krupówki w Zakopanem, Floriańską czy Grodzką w Krakowie, Monciak w Sopocie, Ramblę w Barcelonie czy plac Czerwony w Moskwie). Niektóre turystyczne miejscowości mają to do siebie, że przyciągają turystów i chyba trudno się temu dziwić:-) Petra jest największą atrakcją turystyczną Jordanii i jedną z największych atrakcji Bliskiego Wschodu w ogóle więc trudno oczekiwać, że będzie tam hulał tylko wiatr
:-)Co do spóźnień na statek to na tym rejsie nie mam pojęcia czy coś takiego miało miejsce (nikt nie ogłasza, że ktoś się spóźnił). Pamiętam jednak, że na jednym z moich rejsów na statek spóźniła się grupa prawie 200 osób, które korzystały z jakichś wycieczek indywidualnych. Było to zresztą w Heraklionie, statek nie czekał a portowy agent dla tych osób czarterował samolot (na ich koszt) do następnego portu. A pojedyncze spóźnienia pewnie się trafiają częściej niż rzadziej – przy tej ilości pasażerów wystarczy jakiś czynnik losowy i już mamy parę osób.
gonzo2018
27 grudnia 2019 20:21
Odpowiedz
Relacja co prawda do najmłodszych już nie należy ale spora część informacji pozostaje aktualna. Ponieważ dostałem cynk, że jest problem z niektórymi zdjęciami, zaktualizowałem linki do albumów. Teraz powinno już być OK, ale gdyby ktoś widział jeszcze jakieś defekty mam prośbę o informację.
greg2014
27 grudnia 2019 20:24
Odpowiedz
Poprzedni post pochodzi oczywiście ode mnie
:-) Sprawdzając, czy wszystko widać wykorzystałem osobny profil i zapomniałem się przelogować przed jego wysłaniem
:-)
mykerin
16 marca 2020 05:25
Odpowiedz
greg2014 napisał:Amerykańskim zwyczajem, wiele firm – w tym właśnie Carnival – oferuje osobom posiadającym akcje tej firmy (czyli swoim akcjonariuszom) specjalny program znany pod nazwą „shareholder benefit”. W ramach tego programu każdy akcjonariusz, który przed rozpoczęciem rejsu dopełni pewnej (stosunkowo prostej) procedury otrzyma od firmy specjalny bonus (tzw OBC lub „on board credit”), którym będzie zapis określonej kwoty na koncie pasażera na jego „statkowym” koncie. Kwotę tę będzie mógł on w trakcie rejsu wydać np. na wycieczki albo napoje. Mówiąc inaczej wygląda to tak, jakby ktoś na nasze konto na statku wpłacił pieniądze, które teraz my-jako pasażerowie możemy wykorzystać.Po pierwsze (i to wymaga niestety trochę zachodu) trzeba na nazwisko osoby posiadającej rezerwację kupić na giełdzie nowojorskiej 100 akcji CarnivalaA teraz to się chyba opłaca, bo ze względu na świrusa akcje są po 17,58 USD... Choć kogoś, kto kupił te akcje kiedykolwiek wcześniej, to z pewnością nie cieszy.
greg2014
16 marca 2020 08:47
Odpowiedz
Byłbym ostrożny, nie wiadomo ile czasu zajmie powrót do normalności. W większym stopniu niż od "chciejstwa" operatorów zależy on od otwarcia portów w poszczególnych krajach a z tym może być problem. Poza tym coraz więcej się pisze, że zagrożony jest cały sezon na Alasce ze względu na duże ograniczenia w portach kanadyjskich, bez których te rejsy nie mogą funkcjonować. Do tego dochodzi kwestia zwrotów dla klientów. Statki i ich utrzymanie - nawet jeśli stoją w portach też kosztuje a w połączeniu z brakiem przychodów to nic dobrego nie wróży.
Będę starał się ją pisać w miarę na bieżąco co nie znaczy, że on-line. Poszczególne kawałki postaram się wrzucać wtedy kiedy tylko pozwoli mi czas…i oczywiście dostęp do internetu. A z tym wbrew pozorom patrząc na trasę niekoniecznie musi być łatwo.
Ponieważ w niektórych z opisywanych miejsc miałem okazję już być, nie wykluczam wykorzystania jakichś zdjęć z poprzednich wizyt jeśli wydadzą mi się lepsze od obecnych albo jeśli dzięki nim relacja będzie bardziej kompleksowa. Piszę o tym z góry, aby wyjaśnić np. ewentualne drastyczne różnice w pogodzie na różnych zdjęciach z tego samego miejsca:-).
Ale do rzeczy:
Przedmiotem relacji będzie spora jeśli chodzi o czas trwania wyprawa statkiem wycieczkowym. Punktem startu jest Savona w północnych Włoszech, trasa kończy się w Dubaju. Pełna trasa wraz z mapką wygląda następująco:
Rejs będzie się odbywał na statku Costa Mediterranea należącego do włoskiego armatora Costa Crociere. Statek pływa od 2003 roku, w standardowy rejs zabiera około 2100 pasażerów oraz nieco ponad 900 członków załogi. Od kilku lat od wiosny do jesieni pływa przede wszystkim w Europie (głównie Morze Śródziemne ale zdarza się również Bałtyk lub Fiordy Norweskie) a na zimę zwykle jest „delegowany” na Bliski Wschód. Wówczas jego portem bazowym staje się Dubaj.
W ramach jak to nazywają organizatorzy rejsów „repozycji” raz w roku statek płynie z Europy do Dubaju a drugi raz w przeciwnym kierunku. Ja właśnie korzystam z pierwszej z tych możliwości.
Nie będę ukrywał, że chciałem „zaliczyć” tę trasę od dłuższego czasu pomimo, że sporą część miejsc, które odwiedzimy po drodze miałem okazję już wcześniej widzieć. Trasa ma zresztą w planie relatywnie dużą liczbę dni na morzu. Z obu tych powodów do tego rejsu podchodzę bardzo relaksacyjnie i bez planowania jakiegoś intensywnego zwiedzania w poszczególnych portach koncentrując się na tym czego jeszcze nie widziałem lub co szczególnie chciałem zobaczyć. W relacji postaram się jednak napisać też o tym, co miałem okazję widzieć wcześniej i co na tej trasie moim zdaniem warto zobaczyć – nawet jeśli tym razem tych punktów nie będzie na mojej trasie. Właśnie tutaj może mi się przydać moje stare archiwum zdjęć.
Rejs zaczyna się w Savonie – ładnym mieście położonym w Ligurii w północnych Włoszech, około 180 km od Mediolanu oraz 50km od bardziej znanej Genui.
Dzisiaj dotarłem do Genui - bez większych przygód (nie licząc problemów z dotarciem na lotnisko, z których wybawił mnie Uber) korzystając z tym razem niezawodnego Ryanaira (lot do Bergamo).
Sam transfer z Bergamo do Genui był bardzo prosty i nie warty większego opisu: standardowy autobus z lotniska w Bergamo do stacji kolejowej Milano Centrale skąd dalej pojechałem pociągiem do Genui (bilet kupiony przez stronę Trenitalia z ok. 2-miesięcznym wyprzedzeniem).
Zatrzymałem się w Genui z kilku powodów.
Po pierwsze jest stąd blisko do Savony:-) No i łatwo się do niej dostać (co ok. 30 min. pociąg).
Po drugie nigdy tu nie byłem (nie licząc przesiadek) i chciałem chociaż przelotem zobaczyć miasto (choćby po to, aby się przekonać czy warto tu kiedyś przyjechać na dłużej).
A po trzecie chciałem wykorzystać punkty zgromadzone w ramach programu lojalnościowego Le Club Accor Hotels na nocleg przed rejsem a w Savonie po prostu nie ma hotelu należącego do tej sieci.
Dla mnie podróż zaczęła się dzisiaj ale w ramach ciekawostek warto wspomnieć, że dla mojej walizki trwa już od kilku dni.
Korzystając z jednego z fajniejszych przywilejów w programie lojalnościowym Costy skorzystałem po raz pierwszy z możliwości odbioru bagażu w domu przed rejsem. Trzeba w tym celu tylko zgłosić taką chęć z odpowiednim wyprzedzeniem.
Kilka dni temu przyjechał kurier UPS i zabrał moją (nie ukrywam, że dość ciężką bo nie miałem umiaru w pakowaniu) walizkę:
Opcją śledzenia w serwisie UPS mówi, że walizka od wtorku czeka w terminalu UPS ok. 10km od Savony więc jest nadzieja, że dotrze na statek na czas. Dzięki temu mogłem się wybrać w trasę tylko z bagażem podręcznym co nie ukrywam było bardzo miłe :-)
A wracając do mojej podróży: Genua to miasto Krzysztofa Kolumba, na którego zresztą można się natknąć zaraz po wyjściu z dworca kolejowego Genova Piazza Principe:
Zresztą pomnik Kolumba to nie jedyna pamiątka po nim w Genui.
A tymczasem sprawnie dotarłem do hotelu i wybrałem się na wieczorne zwiedzanie miasta…ale o tym napiszę w następnej części.
Zapraszam wszystkich zainteresowanych do lektury :-)Okazało się, że Genua naprawdę warta jest zobaczenia:-)
Mimo tego, że moja wizyta tutaj od początku miała charakter „techniczny” to muszę przyznać, że zrobiło na mnie zdecydowanie pozytywne wrażenie. To całkiem spore (ok. 600 tys. mieszkańców) miasto ma niewątpliwie swój klimat a miłośnicy pięknej architektury na pewno znajdą tutaj coś dla siebie.
Dziełem sztuki jest już sam dworzec kolejowy Genova Piazza Principre:
Jak pisałem w poprzednim poście od Genui dotarłem w sumie dość późno, około 18 i samo miasto miałem okazję zobaczyć już tylko „wieczorową porą”.
Pomimo niedoskonałości poniższych fotek, uczciwie muszę przyznać, że miasto ma w sobie „coś” co absolutnie zasługuje na to, aby je odwiedzić na dłużej przy okazji kolejnego wyjazdu.
Stare miasto w Genui to nieprawdopodobne skupisko budynków, którym przypisano nazwę „Palazzo”. I o ile zazwyczaj określenie „pałac” jest czymś pretensjonalnym lub co najmniej mocno przesadzonym, o tyle w tym miejscu muszę przyznać, że tutaj w zdecydowanej większości przypadków nie było to nadużyciem. Nieomal w każdym zaułku kryje się jakieś cudo architektury. I skoro dostrzega to ktoś kto nie jest znawcą - przeciętny profan, można łatwo się domyślić jak potraktowałby to ktoś bardziej świadomy.
Warto podkreślić, że pomimo, że było już po 20-ej dziedzińce większości budynków były dostępne – można było (a warto) wejść i zobaczyć jak się prezentują w wieczornej scenerii – zazwyczaj dodatkowo podświetlone.
Przykładowo dziedziniec Palazzo Doria-Tursi, w którym urzęduje magistrat Genui prezentuje się tak:
Szkoda, że nie dało mi było zobaczyć więcej niż można zobaczyć wchodząc do bramy i na dziedziniec ale nie da się ukryć, że nawet wieczorem zrobiło to nieprawdopodobne wrażenie.
Położony z kolei obok Palazzo Lecardi-Parodi z XVI wieku (co ciekawe należący do dziś do tej samej rodziny) może się pochwalić pięknymi freskami widocznymi już z ulicy:
Centralnym punktem miasta jest Piazza de Ferrari - nazwa jest zresztą łatwa do zapamiętania:-) . Plac ma dość nieregularny kształt – prawie w centrum znajduje się urokliwa fontanna a nieco z boku Opera Carlo Felice, przed którą stoi pomnik Garibaldiego.
Zresztą wszystkie budynki wokół placu prezentują się bardzo dostojnie.
Przechodząc via Dante w bliskiej odległości od Piazza de Ferrari można zobaczyć dom Krzysztofa Kolumba (a w zasadzie to co z niego pozostało):
Praktycznie nad Domem Kolumba wznoszą się z kolei dwie majestatyczne baszty wchodzące w skład Porta Soprana – jednej ze średniowiecznej bram do miasta. Ciekawe są również dlatego, że mają one inny kształt z obu stron.
Po przejściu przez Porta Soprano można zapuścić się w wąskie-typowe dla średniowiecznego włoskiego miasta uliczki, które co jakiś czas łączą się w mniejsze i większe place i placyki. Czasami wyrastają przy nich piękne kamienice i pałace – niestety wiele z nich nie jest podświetlona w związku z czym na ich podziwianie trzeba się wybrać w ciągu dnia.
Naprawdę duże wrażenie robi położona w tej części miasta Katedra - Cattedrale di San Lorenzo:
Na uwagę zasługuje również położony w sąsiedztwie Porto Antico (pozostałości po starożytnym porcie – aktualnie pełni raczej głównie funkcje kulturalno-rozrywkowa) Palazzo san Giorgio z XIII wieku:
W drodze powrotnej do hotelu miałem okazję jeszcze zobaczyć zrekonstruowany galeon “Neptuno”, który można było zobaczyć w kilku filmach (m.in. u Romana Polańskiego). Niestety jest on zupełnie niepodświetlony i gdybym o nim nie wiedział to mógłbym go nawet nie zauważyć ze względu na zasłaniające go nieco od strony ulicy palmy. Zdjęcie nie jest doskonałe (wykonane w trybie nocnym) ale lepsze takie niż żadne:
Podsumowując: pomysł zatrzymania się „po drodze” w Genui był bardzo dobry. Miasto ma niewątpliwie ciekawy klimat a liczba dostępnych atrakcji powinna bez problemu wystarczyć na 2 dni zwiedzania a po włączeniu tego co można zobaczyć w okolicy (np. Portofino) można się tu spokojnie wybrać na jakiś wydłużony weekend.
C.D.N.Noc minęła bardzo szybko. Rano wymeldowałem się z hotelu i wyruszyłem na dworzec w Genui, skąd pociągiem podmiejskim pojechałem się do Savony. Wszystko przebiegło sprawnie i bezproblemowo.
Port w Savonie położony jest w odległości ok. 2-3km od dworca kolejowego. Można się tam dostać autobusem miejskim (nie bezpośrednio ale blisko), autobusem Costy (jeździ wg jakiegoś rozkładu) oraz oczywiście na piechotę. Ja wybrałem tę ostatnią opcję.
Już zbliżając się do portu zaczęły wyłaniać się charakterystyczne żółte kominy wystające ponad przyportowe kamienice:
Port oraz terminal pasażerski w Savonie należą do Costy i praktycznie jest to ich „prywatny” port. Bardzo rzadko są stąd odprawiane statki innych przewoźników – również dlatego, że praktycznie codziennie przypływają tu/odpływają statki Costy – od jednego do trzech w tym samym dniu i dla innych zwyczajnie byłoby trudno o „slot”:-)
Po kontroli dokumentów wszedłem na teren portu i miałem okazję zrobić pierwsze zdjęcie statku, na którym przyjdzie mi spędzić kolejne 3 tygodnie:
Akurat dzisiaj w porcie oprócz naszego statku była również obecna Costa Favolosa. Ten statek również zaczyna rejs repozycyjny – ale do Ameryki Południowej. Portem docelowym w jego przypadku jest Santos niedaleko Sao Paulo (rejs potrwa mniej więcej tyle samo dni co nasz).
Terminal Costy w Savonie składa się z dwóch budynków połączonych przeszklonym rękawem. Zorganizowany jest podobnie jak lotnisko (dolna kondygnacja-obsługa przyjazdów, górna – wyjazdów). A tak terminal wygląda z góry (zdjęcie ze statku):
W środku wszystko odbywa się bardzo sprawnie. Pomimo, że jednocześnie była prowadzona odprawa na dwa statki dla łącznie ponad 5000 pasażerów, nie było widać jakichś nadmiernych tłumów:
Gdy dotarłem do terminala (tuż po 12) okazało się, że wejście na mój statek jest już możliwe. Wchodząc do terminala każdy otrzymuje numerek określający grupę, w której będzie się wchodziło na statek, aby wszyscy nie tłoczyli się przy „bramce” tylko podchodzili w miarę wywoływania numeru danej grupy. Z racji posiadanego statusu otrzymałem numerek „1” i mogłem skorzystać z przejścia priorytetowego. W praktyce wszystkie czynności związane z wejściem na statek, w tym kontrola dokumentów, odprawa paszportowa, kontrola bezpieczeństwa, wykonanie zdjęcia (wyświetla się ono później na terminalach przenośnych przy zejściu/wejściu na statek po zeskanowaniu karty pokładowej) itd. zajęły w sumie niecałe 15 minut.
Wejście na statek odbywa się z wykorzystaniem pomostu-rękawa:
Ze względu na trasę tym razem zabrano wszystkim paszporty. Zapewne będziemy je dostawać z powrotem przed wejściem do niektórych portów (przypuszczam, że np. w Eljacie) a samo ich stemplowanie (o ile ktoś będzie chciał je stemplować) będzie się raczej odbywało bez naszego udziału.
Przy rękawie można było szybko zapoznać się z podstawowymi parametrami statku:
Po wejściu udałem się do kabiny zostawić swoje rzeczy i przywitać ze stewardem. Pomimo, że rezerwowałem kabinę wewnętrzną Costa przyznała mi upgrade do kabiny z balkonem, co nie ukrywam jest miłe biorąc pod uwagę długość rejsu. Pierwsze wrażenia kabina zrobiła jak najbardziej pozytywne:
Z kolei przy oddawaniu paszportów okazało się, że w recepcji pracuje Polka a wśród pasażerów będzie kilku Polaków (plus zapewnie iluś z obcymi paszportami). W kabinie zresztą czekała na mnie nietypowa niespodzianka – informacja po polsku:
Jak dla mnie to pierwszy przypadek, kiedy otrzymałem jakąś informację na statku po polsku – pomimo, że mam już zaliczone sporo rejsów. Miłe:-)
W ramach różnych listów powitalnych, programów dnia, zaproszeń itp. był również inny oryginalny list zawierające informacje o sposobie postępowania w przypadku, gdyby na statek napadali piraci…
Faktycznie akwen przy wyjściu z Morza Czerwonego wzdłuż wybrzeży Jemenu ma złą sławę i to chyba z tym ma związek. Ale to dopiero za ponad tydzień.
Tymczasem idę się integrować z poznanymi pasażerami. Poza tym wkrótce będzie obowiązkowe szkolenie na wypadek alarmu szalupowego (każdy musi się na nim stawić z własną kamizelką ratunkową z kabiny).
Więcej zdjęć ze statku wrzucę w następnym poście.
C.D.N.Myślę, że obłożenie jest powyżej 90%. Patrzyłem wczoraj z ciekawości i były wolne pojedyncze kabiny. Ale postaram się to dokładniej ustalić u p.Magdy z recepcji:-)
Upgrade dostałem w ramach programu lojalnościowego - został mi przyznany ponad 2 miesiące temu, kiedy jeszcze nie było wiadomo jakie będzie obłożenie.Jeszcze kilka słów na temat statku. Jeśli chodzi o design to Costa Mediterranea utrzymana jest w typowym dla Costy stylu miejscami wpadającymi w kicz. Atrium i jego okolice jak dla mnie są gwałtem na oczach…ale jak mawiali starożytni „de gustibus…” :-)
Atrium jest o tyle istotne, że jest to skrzyżowanie tras na dwóch pokładach, na których skupione są funkcje rozrywkowo-gastronomiczne.
Patrząc na statek bardziej ogólnie i porównując go z innymi (tak Costy jak innych armatorów, z którymi miałem okazję pływać) to Costa ani nie odkryła tutaj jakiejś Ameryki ani niczym szczególnym nie zaskakuje. Układ jest tradycyjny – najwyższe pokłady to baseny i miejsca do opalania, relaksu oraz uprawiania sportu (oraz oczywiście towarzyszące im bary, które są na statku dosłownie na każdym kroku-jeśli dobrze liczyłem to w sumie na całym statku jest ich 15) a tuż pod nimi/obok nich zajmujący pół pokładu bufet samoobsługowy. Poniżej znajduje się kilka pokładów, pełniących (z małymi wyjątkami) praktycznie wyłącznie funkcje hotelowe. Jeszcze niżej – na pokładach 2-3 oraz częściowo 1-ym zlokalizowany jest teatr oraz dwie restauracje główne a także miejsca, w których toczy się życie wieczorno-nocne czyli kolejne bary, kasyno, dyskoteka oraz różnego rodzaju punkty usługowe (np. foto, recepcja, biuro wycieczek, stanowiska dla pilotów większych grup turystycznych , biuro Costa Clubu oraz konsultantek sprzedających przyszłe rejsy itd.). Tu również zlokalizowana jest galeria sklepów.
Najniżej (jeśli chodzi o tę część statku, która jest dostępna dla pasażerów) – na pokładzie 1-ym oraz znajdującym się pod nim pokładzie A (to pierwszy pokład poniżej poziomu wody) znowu znajdują się kabiny dla pasażerów. Niższe pokłady dostępne są wyłącznie dla załogi.
Poniżej załączam kilka zdjęć z poszczególnych sekcji idąc od góry statku.
Na statku znajduje się również mała kaplica, która w zależności od sytuacji dostosowywana jest do potrzeb różnych wyznań.
Tuż przed wyjściem w morze z Savony zaliczyliśmy obowiązkowe szkolenie szalupowe, które miało na celu przekazanie pasażerom informacji gdzie powinni się zebrać w przypadku alarmu, jak zakładać kamizelkę ratunkową (na szkolenie należało przyjść ze swoją kamizelką zabraną z kabiny) oraz jakie procedury obowiązują w sytuacji alarmowej. Costa jest jedynym znanym mi armatorem, który temat ten traktuje niezwykle poważnie (u większości wygląda to podobnie jak w liniach lotniczych w bardziej komfortowych warunkach – tzn. zazwyczaj w jakimś barze/restauracji/loży). No ale zważywszy na tragiczne doświadczenia Costy sprzed nieco ponad 5-u lat nie ma się chyba co dziwić.
A tymczasem dojechała też moja walizka – chociaż miałem trochę strachu ponieważ system monitorowania UPS generował na jej temat od wtorku sprzeczne i nawet trochę niepokojące sygnały.
Ponieważ byłem przy relacji z poprzedniego rejsu pytany o rozrywki dla najmłodszych dodam jeszcze, że na tym statku jest również klub i jakiś program dla dzieci. Ale z tego co mi powiedziały animatorki z jego obsługi, na tym rejsie nie będą miały za wiele do roboty ponieważ na statku dzieci jest dosłownie garstka. Z tego powodu program dziecięcy będzie znacząco ograniczony. Rejs jest najzwyczajniej za długi na to, aby było więcej dzieci.
A tymczasem właśnie przybiliśmy do portu w Civitavecchi – czyli oficjalnego portu dla Rzymu. W kolejnej części napiszę kilka słów o tej malowniczej miejscowości a może nie tylko o niej :-)
C.D.N.@macq91 - Być może od Twoich czasów się trochę pozmieniało ale z tymi paszportami i stemplowaniem to jest bardzo różnie – z moich doświadczeń wynika, że zależy to od wielu czynników: obywatelstwa, regionu, operatora i czegoś tam może jeszcze. Przykładowo w Europie nigdy ode mnie nie odbierano paszportu – ale już od obywateli państw nie należących do UE tak. Gdy byłem na Karaibach paszportów nie zabierano zupełnie nikomu. Z kolei na Bliskim Wschodzie i Azji zabierano jak dotąd zawsze i wszystkim. Tam też paszporty były stemplowane w prawie każdym porcie. Przynajmniej takie są moje doświadczenia:-)
A wracając do rejsu: w ramach pobytu w Civitavecchii zrobiłem sobie wypad do Tarquini (ok. 15-20 km od portu) – w przeszłości w jego obecnych granicach było położone jedno z najważniejszych miast (osad ?) Etrusków. Na jego gruzach powstało średniowieczne malownicze miasteczko, w którym naprawdę jest sporo do zobaczenia. Napiszę o tym później bo kolekcja zdjęć wymaga przejrzenia i ogarnięcia.No i pierwszy nasz postój został zaliczony. Była nim Civitavecchia, której port posiada status „Port of Rome”.
Port w Civitavecchii jest duży i bardzo rozległy. Ze względu na bliskość Rzymu jest też bardzo popularny wśród statków wycieczkowych. Zdarza się, że jednocześnie potrafi tu cumować 8 dużych statków z nawet ponad 20 000 pasażerami łącznie.
W zależności od tego gdzie zacumuje statek do położonej blisko centrum miasta twierdzy Michała Anioła spacer zajmuje około 15 minut. Port zapewnia również bezpłatne shuttle busy, które praktycznie bezpośrednio spod trapu statku zabierają pasażerów na portowy parking. Dawniej przystanek końcowy tych autobusów był położony obok twierdzy Michała Anioła; niestety obecnie przejeżdżają one tylko obok tej twierdzy i wysadzają pasażerów znacznie dalej – na przyportowym parkingu. Stąd na dworzec kolejowy (cel większości osób) można albo podjechać autobusem miejskim (jego przystanek końcowy jest na tym samym parkingu; bilety sprzedawane są w kiosku obok przystanku autobusowego - nie korzystałem z niego tym razem ale ostatnio kosztowały nieco ponad 1 EUR). Można też przejść się spacerkiem ale zajmie to około 20 minut więc jeśli ktoś ma ochotę na spacer to proponuję spacerek sobie zafundować od razu po zejściu ze statku bez korzystania z shuttle busa. Piszę o tym ponieważ być może komuś przyjdzie korzystać z tego portu a sprawa dojazdu do/z statku autobusem jest moim zdaniem ekstremalnie nieoptymalna – to podręcznikowy wręcz przykład jak źle można zorganizować coś, co teoretycznie powinno być ułatwieniem dla pasażerów.
Wspomniana popularność Civitavecchii jako portu dla statków wycieczkowych nie jest zresztą przypadkiem – miasto położone jest około 70 km od Rzymu z bardzo łatwym i relatywnie szybkim dojazdem do Rzymu. Praktycznie co 30 minut odjeżdża stąd pociąg do Wiecznego Miasta; zwykłym pociągiem regionalnym można dostać się tam w niecałą godzinę bezpośrednio na stację Roma San Pietro położoną w odległości kilku minut spaceru od Placu św. Piotra. Pociągi przyspieszone oraz intercity są nieco szybsze.
Jeśli ktoś się zdecyduje na taką wyprawę warto kupić całodniowy bilet aglomeracyjny BIRG (rok temu kosztował 12 EUR; teraz nie weryfikowałem ceny), który umożliwia podróż z Civitavecchii do Rzymu w obie strony oraz dodatkowo korzystanie z całej komunikacji miejskiej w samym Rzymie.
Jeśli mogę coś doradzić to, aby przed wyjazdem do Rzymu policzyć statki wycieczkowe w porcie. Jeśli jest ich więcej niż 3-4 można zakładać, że przy dużej liczbie pasażerów wybierających się do Rzymu, ich powrót skumuluje się w tym samym „okienku czasowym”. W takim przypadku chcąc uniknąć problemów rekomendowałbym wsiadać do pociągu powrotnego wyłącznie na głównym dworcu Roma Termini – pomimo, że logistycznie może nam pasować jakiś inny przystanek (jak wspomniany Roma San Pietro). Wynika to stąd, że w przypadku kiedy pociąg do Civitavecchii jest przepełniony już na Termini, nie zatrzymuje się on w ogóle na żadnym innym przystanku pośrednim w Rzymie i najzwyczajniej w świecie gdzie indziej możemy się na niego „nie załapać”. Warto o tym pamiętać ponieważ statek czeka wyłącznie na pasażerów wycieczek organizowanych ze statku; w przypadku pasażerów indywidualnych w przypadku opóźnienia w powrocie należy liczyć się z tym, że statku nie zastaniemy w porcie…
Ja w Civitavecchii miałem inny plan – chciałem zobaczyć Tarquinie – małe miasteczko położone stosunkowo blisko portu, do którego można się równie łatwo dostać. Można powiedzieć, że o jego istnieniu dowiedziałem się zupełnym przypadkiem podczas poprzedniego pobytu w Civitavecchii i obiecałem sobie, że następnym razem muszę je zobaczyć. No i właśnie nadszedł następny raz:-)
Z Civitavecchii do Tarquini można się dostać albo pociągiem (kursuje rzadko – jeden na 2 godziny, koszt 1,5 EUR) lub niebieskim autobusem regionalnym firmy Cotral (wiele kursów w ciągu dnia, koszt 1,3 EUR). Ta druga opcja jest dużo lepsza również dlatego, że przystanek końcowy autobusu w Tarquini położony jest obok bramy Starego Miasta; przystanek kolejowy jest zaś ponad 2 km dalej.
Z kolei w samej Civitavecchii przystanek autobusowy położony jest naprzeciwko katedry, kilka minut spaceru od fortu Michała Anioła, który jest tak charakterystyczny, że każdy (czy idący ze statku na piechotę czy korzystający ze wspomnianego shuttle busa) musi go zauważyć. W razie wątpliwości o katedrę można zapytać dosłownie każdego. Znajomość włoskiego nie jest potrzebna - na hasło „Katedrale” dostanie się zawsze jakąś odpowiedź na migi:-) Bilety na autobus można kupić w kioskach i sklepikach – nie sprzedaje ich kierowca. Ja o tym nie pomyślałem ale uratowała mnie jakaś starsza pani, która miała kilka biletów na zapas i sprzedała mi jeden.
Podróż autobusem zajęła mi około 20 minut. Co istotne – przystanek końcowy położony jest nie tylko przy wspomnianej już bramie wjazdowej do Starego Miasta ale także obok punktu informacji turystycznej. Od tego punktu polecam wszystkim zacząć wizytę w Tarquini – co najmniej po to, aby zaopatrzyć się w mapkę, która okazała się bardzo pomocna w zwiedzaniu miasta. Muszę przy tym dodać, że Włoszka, która w nim pracuje jest kimś wymarzonym w takim miejscu – na moje pytanie co przede wszystkim warto zobaczyć zapytała mnie o ilość czasu i zarekomendowała całą trasę, która okazała się bardzo interesująca oraz faktycznie idealnie dopasowana do mojego okienka czasowego. Sama z siebie doradziła też, abym sobie od razu kupił bilet na autobus powrotny bo po 13 wszystkie punkty będą zamknięte (sobota). Miłe:-)
Podkreślić należy, że miasto odrobiło lekcję jeśli chodzi o oznaczenie tras turystycznych, opisy miejsc, strzałki wskazujące kierunek itd. Wszystko jest wykonane w sposób niezwykle konsekwentny - mapa idealnie koresponduje z oznaczeniami poszczególnych atrakcji, opisy są co najmniej w dwóch językach (włoski i angielski; w kilku miejscach dodatkowo pojawia się niemiecki) – przyznam szczerze, że może niesłusznie przygotowany na włoski chaos byłem bardzo mile zaskoczony.
Samo miasto jest praktycznie w całości ufortyfikowane, do dziś zachowały się w zdecydowanej większości mury miejskie. Położone jest przy tym na skalistym wzgórzu co w połączeniu z wysokimi murami z pewnością czyniło z niego w średniowieczu trudną do zdobycia twierdzę.
Przechodząc do samego zwiedzania należy wspomnieć, że miasto ma podwójną historię. Pierwsza jej część związana jest z jednym z najważniejszych punktów cywilizacji Etrusków. Etruska osada założona została około IX-VIII w.p.n.e. Miasto to upadło zaś w IV w. p.n.e. wskutek konfliktu z Rzymem. O tej części historii można się dowiedzieć z Muzeum Archeologicznego Tarquini zlokalizowanego w pałacu praktycznie naprzeciw punktu informacyjnego.
Zgromadziło ono jedne z największych dostępnych artefaktów dot. nie tylko historii Tarquini ale również cywilizacji i kultury etruskiej. Ze względu na ograniczenia czasowe zwiedzanie muzeum zostawiłem sobie na następny raz (wcześniej czy później znowu będę w Civitavecchii i chętnie znowu tutaj przyjadę).
Drugim miejscem, w którym można zobaczyć pozostałości z tamtych czasów jest położona poza murami miejskimi Necropoli Etrusca dei Monterozzi czyli po prostu ówczesny cmentarz. Nie jest to jednak cmentarz w naszym rozumieniu lecz położone na rozległym terenie skupisko wydrążonych w skałach pieczar, w których chowano szczątki zmarłych - poddane uprzednio dość skomplikowanej procedurze pogrzebowej zakończonej zazwyczaj kremacją. Z tego powodu z zewnątrz miejsce to wygląda jak zbiór „piwniczek”, które czasami na wsi służą do celów gospodarczych.