0
Kasica88 15 sierpnia 2018 15:57
Image

Image

Image

Image

Po ok. 2 godzinach docieramy do naszego campingu, anektujamy namiot i jemy lunch (campingową kuchnia jest otwarta 3 razy dziennie, menu niezbyt bogate, ale są nawet 2 opcje wege, ceny do przeżycie, ale generalnie wszystko w parku jest b. drogę). Po obiadku idziemy do plaży. Warto wiedzieć, że że względu na wysokie fale, kąpiel jest zakazana na większości plaż w Parku Tayrona. Dotarłszy do plaży, zalegam pod palemką, w ciepleku i z książka. No w końcu prawdziwe wczasy! Jestem w stanie tak wytrzymać ok. godziny, potem już mi się nudzi. Czekamy jednak do zachodu słońca, który oczywiście jest bardzo urodziwy. Z nastaniem zmroku wracamy na ansz camping, żeby zażyć kąpieli (woda w prysznicach jest tylko w wyznaczonych godzinach rano i wieczorem). Później kolacja i piwko (no szarpnęliśmy się, a co!) i do spania.

Image

Image

Image

Image

Następnego dnia po śniadaniu ruszamy w stronę Cabo San Juan, robimy tam obchód generalny. W drodze powrotnej spędzamy jeszcze trochę czasu na tej samej plaży co wczoraj, a potem rozpoczynamy eskapadę powrotną. Jest ona średnio przyjemna, bo wydaje się, że z każda chwilą jest coraz goręcej.

Image

Image

Image

Image

Ale w końcu dumni i żywi docieramy do bram parku skąd busikiem ruszamy w powrotną drogę do Santa Marty. Tam relokujemy się do innego hostelu, a potem standardowo - szama i happy hours z widokiem na Morze Karaibskie (i oczywiście zachód słońca).

Image

Image

Image

Kolejnego poranka opuszczamy Santa Martę, lecimy do Bogoty, a tam czeka nas już ostatni dzień w Kolumbii.Lotnisko w Santa Marcie jest położone nad brzegiem morza, więc do końca staramy się napatrzeć na słoneczny, ciepły krajobraz, zanim wrócimy do ponurej Bogoty. Niebawem jednak zasiadamy, po raz ostatni w tej podróży, na pokładzie Avianki. Niedługo później lądujemy w Bogocie. Jak poprzednio, ze względu na poranny wylot dnia kolejnego, nocujemy nieopodal lotniska. Tym razem trafiamy do Hotelu Golden, którego jednak nie polecam (transfery lotniskowe raz na godzinę - kiepsko, ale jeszcze do przeżycia, ale śniadanie tragicznie słabe). Zostawiamy rzeczy i jedziemy do centrum. W planie mamy Muzeum Botero, Muzeum Policji i ostatnie zakupy.

Tym razem pogoda w Bogocie jest łaskawsza, nie pada a zza chmur przebłyskuje słońce. Chcemy wysłać pocztówki, jednak znalezienie jakiegokolwiek miejsca, w którym można to uczynić graniczy z cudem (nawet policja nie jest w stanie pomóc). Tak więc kartki wrócą z nami do kraju.

Image

Idziemy do znajdującego się niealeko od Plaza Bolivar, Muzeum Policji. Zwiedzanie możliwe jest wyłącznie w grupie z przewodnikiem, wycieczki głównie po hiszpańsku, ale i kilka po angielsku. Ponieważ tylko połowa z nas włada hiszpańskim, decydujemy się na ta anglojęzyczna. Zbiera się grupa kilku osób i zaczynamy zwiedzanie. Sympatyczny pan policjant opowiada nam to i owo o historii kolumbijskiej policji. Nie trudno się domyślić, że największym zainteresowaniem cieszą się historie i eksponaty z czasów Pablo Escobara i jemu podobnych. Informacji o walce z kartelami jest wiele, samemu Pablo natomiast poświęcony jest osobny pokoik. Znajdziemy tu m. in. kolekcję broni Pablo, jego biurko z ukryta szuflada, czy... RayBany.

Image

Image

Image

Jeden pan z naszej grupy zadaje ogromną ilość pytań o wszelkie sprawy narkotykowe, zwłaszcza we współczesnej Kolumbii. Zastanawiamy się po co mu takie szczegółowe dane ;)
Poza narkotykowymi sprawami, muzeum dysponuje sporą kolekcją broni, wystawami nt. różnych pododzialow policji i sił zbrojnych. Warto jeszcze dodać, że muzeum znajduje się w bardzo ładnym budynku, a na jego dachu mieści się taras widokowy.

Image

Wizyta trwa około godzinę, jest bezpłatna i na prawdę warto się wybrać. Jeśli tam będziecie to sprawdźcie mapę Europy w jedym z pomieszczeń, podczas naszej wizyty Polska była na Ukrainie, Austria w Czechach, Czechy w Chorwacji etc.

Image

Po policji, czas na Botero. To muzuem również jest bezpłatne. Znajdziemy tam głównie obrazy kolumbijskiego twórcy, ale też dzieł ‘powszechnie znanych artystow’, np. niektórych impresjonistów.

Image


Gdy opuszczamy Muzeum Botero zapada już zmrok. Idziemy jeszcze na ostatnie zakupy, a potem na pożegnalne piwko.

Image

W końcu zamawiamy ubera spowrotem do hotelu. Niestety, akurat na drodze wiadacej ku lotnisku ma miejsce wypadek. Korki są gigantyczne (nawet jak na bogockie standardy). Po ponad godzinie w pojeździe, kasujemy kurs i ruszamy pieszo wzdłuż korka. Wyminąwszy go (a było co wymijać), łapiemy jakąś taksówkę z ulicy i kompletnie zdechli dojeżdżamy do naszego lokum.
Rano wstajemy na śniadanie. Czeka nas kilkunastogodzinny lot (ze stopem technicznym w Panamie), mamy nadzieję najeść się niemniej niż podczas poprzedniego śniadania w Bogocie. Niestety, jak wspominałam, nic takiego nie ma miejsca. Śniadanie, krótko mówiąc, jest dziadowskie.
Dotarłszy na lotnisko, stoimy w kolejce do nadania bagażu, a wtem ukazuje się nam znajoma twarz. Oto nasz współtowarzysz wczorajszej wizyty w Muezum Policji (ten, który był taki ciekawski w sprawach narkotykowych) okazuje się być naszym pilotem 
Po nadaniu bagażu pozbywamy się resztek naszych tysięcy w strefie wolnocłowej, a potem na pokładzie Turkisha podróżujemy przez wiele godzin (łapiemy opóźnienie, stoimy w Panamie o godzinę dłużej) ku Istambulowi. Jedzenie wege na tej trasie jest niestety paskudne. W Istambule kilka godzin przesiadki spędzamy znów w saloniku, a potem na pokładzie LOT-u spokojnie docieramy do Warszawy.

To już koniec opowieści, jeśli macie jakieś pytanie to oczywiście bardzo chętnie odpowiem.
Polecam Kolumbię, sympatyczny i zróżnicowany kraj!

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

kasica88 22 sierpnia 2018 17:13 Odpowiedz
Do Kolumbii podróżujemy na pokładzie Turkisha, z WAW przez IST. Chociaż przesiadki w Istambule są dość długie (ok. 7 h), zamiast wyjścia na miasto wybieramy wyjście do saloniku (z PP). W oczekiwaniu na lot raczymy się ginem z tonikiem i (nieco monotonnymi) przekąskami w Primę Class Lounge. Jeśli chodzi o same loty, WAW-IST raczej bez historii, natomiast ITS-BOG w dużej części przespałam, więc...też bez historii. Warto tylko zaznaczyć, że wege (asian/oriental) jedzenie w TK (w drodze do BOG) całkiem w porządku (jak na samolotowe warunki). O poranku lądujemy w nieco mglistej stolicy Kolumbii. Dość szybko przechodzimy przez ‘paszporty’, później bagaż i już jesteśmy wolni. Ponieważ kolejnego poranka wybywamy do Leticii, decydujemy się na nocleg w położonym nieopodal lotniska hotelu Habitel (hotel sam w sobie nie urywa, ale darmowy transfer z/na lotnisko co 15 minut i konkretne dość urozmaicone śniadanie (które jeszcze nieraz będziemy wspominać przy smutnej codziennej arepie i jajecznicy) robią robotę. Porzucamy dobytek, zamawiamy ubera i jedziemy w miasto. Jak większość dużych miast Ameryki Południowej, Bogota sprawia nieco przygnębiające wrażenie. Korki, nieciekawa pogoda i te sprawy. No ale nie narzekamy, wysiadamy w okolicy Plaża de Bolivar i rozpoczynamy eksplorację, a także konsumujemy pierwszą arepe. Nagle zaczyna padać i jak spod ziemii wyłaniają się tabuny sprzedawców parasoli. Zaglądamy do katedry, a ponieważ pogoda nie ma się ku lepszemu, maszerujemy do Museo del Oro. Wstęp do przybytku to 4000 COP, w środku sporo do zobaczenia. Można się trochę dokształcić w kwestii ludów budujących ‘kolumbijska’ cywilizację w czasach przedhiszpanskich. No i oczywiście, jak nazwa wskazuje, w muzeum roi się od artefaktów zlotopochodnych, różnych skorup, masek i innych statuetek. W końcu dopada nas głód i kierujemy się do jakiejś przypadkowo wygooglanej jadłodajni wegetariańskiej. W środku pełno lokalnej ludności (dobry znak), a za zestaw obiadowy (zupa + drugie + deserek + napitek) płacimy ok. 10 000 (jakieś 12 zł). Po obiedzie jeszcze kawa w Coffee Lab (czy jakoś tak), jedno z nielicznych miejsc, w których udaje się nam znaleźć dobrej jakości kawę (na szczęście mam że sobą też aeropress, więc na resztę wyprawy mamy zabezpieczenie od tinto i innych dziwnych substancji). Z nowymi zasobami energii włóczymy się po Candelarii i próbujemy przestawić się na operowanie walutą w tysiącach. Po drodze zaglądamy na piwko, akurat Brazylia przegrywa mecz z Belgia. Generalnie zainteresowanie mundialem jest wielkie, na każdym kroku wiszą girlandy z flag, a każdy mecz jest transmitowany dosłownie wszędzie, tak więc spacerując ulicą i nasłuchując można dokładnie wiedzieć kiedy coś się dzieje. W końcu docieramy pod stację kolejki, która wjeżdżamy na Monserrate. Można się tam dostać gondolkami albo fenicularem (działa tylko w niektóre dni). Po odstaniu w kolejce pakujemy się do wagonika i już niebawem obserwujemy Bogote z góry. Faktycznie, jest kawał miasta. Na szczycie Monserrate znajduje się też kościół, kawiarnia i kilka tras spacerowych. Toalety natomias są płatne. Naogladawszy się Bogoty z góry, wracamy na dół, gdzie dokonujemy drobnych zakupów w sklepie sieci Ara. Chociaż jest dopiero 19, długa podróż daje nam się już we znaki i padamy z nóg. Chwytamy Ubera z Candelarii i wracamy do hotelu. W Bogocie spędzimy jeszcze jeden dzień przed wylotem.Jutro Amazonia!
tom-k 23 sierpnia 2018 14:51 Odpowiedz
Już się bałem, że nie będzie fotek 8-)
raku90 23 sierpnia 2018 15:00 Odpowiedz
Zapowiada się bardzo dobra relacja! Czekam na więcej postów i zdjęć ;)