Przejeżdżamy przez miejscowość Chincha, która – tak jak i cały okoliczny region – jest dosyć specyficzna. W czasach niewolnictwa w licznych tutejszych haciendach królowała uprawa bawełny. W 1854 r. niewolnictwo zostało zniesione, a wykorzystywana czarna ludność w większości osiedliła się w najbliższej okolicy. W ten sposób powstał w Peru region, gdzie oprócz rdzennej ludności i potomków przybyłych tu Hiszpańskich panów, funkcjonuje również pokaźna czarnoskóra społeczność. Powstało nawet określenie kultura Afro-Peruwiańska. Ma to odzwierciedlenie w tutejszym mixie kulturowym (np. kuchni) i… wrażeniach estetycznych. Tu jest po prostu brudno, pobocze wzdłuż drogi jest jednym wielkim śmietnikiem. Przez szybę busa czarnoskórych widziałem raptem kilku, natomiast śmiecie przed i za miastem są wszędobylskie. Widać panuje na to przyzwolenie wśród mieszkańców. Zatrzymujemy się w Hacienda San José, pięknej posiadłości skrywającej czarną przeszłość.
Widok na San Jose od frontu
arkady
Obecnie jest to hotel, gdzie w pięknej scenerii można spędzać czas ze świadomością, że ludzie tracili tu zrowie, a nawet życie. Bo oprócz takich miejsc, jak miejsce z dybami do karania niepokornych, zachowanych śladów w postaci narzędzi do przymusowej pracy, posiadłość ta skrywa w swoich podziemiach korytarze o łącznej długości 17 km. Służyły one do przemycania niewolników. Linia brzegowa, gdzie przybywały transporty, znajduje się 12 km od tego miejsca. W pewnym momencie zaczynał się tunel, którym sprowadzano (a raczej pędzono) nową siłę roboczą. Po ciemku, bez wody, z zadaniem dojścia do celu. Nie każdy potrafił przetrwać taką próbę, na tym wstępnym etapie ludzie ginęli, wystarczyło że ktoś nie potrafił opanować lęku, czy fobii. Jeszcze w 1811 r. żyło i pracowało tu ponad 1000 niewolników.
Zamykani mieli łamane kończyny, nie był w stanie przeżyć
Plac główny wokół którego zbudowana jest hacienda
Arkady
A czemu w kraju, gdzie funkcjonowało legalne niewolnictwo, uciekano się do przemycania ludzi? Przez oszczędności. Od każdej osoby należało odprowadzać podatki. Przemycony niewolnik nie był wykazany w rejestrze. Z racji na dużą śmiertelność łatwiej było zachować statystyczne status quo. Tunele bezpośrednio pod haciendą pełniły również funcję piwnic. Były tam pomieszczenia z konkretną funkcjonalnością, np. prokreacji. Zamykano najsilniejszego niewolnika z kobietami i kazano rozmnażać się. Od siebie dodam, że gdy na moment odłączyłem się od grupy, by porobić zdjęcia, momentalnie zgubiłem się w tym labiryncie. Mimo posiadanej latarki.
Tak jak wspomniałem, obecnie jest to drogi, 5-gwiazdkowy hotel z pięknie zachowanym wnętrzem, basenem, barem w stylu angielskim i utrzymanym ogrodem. Ten widok kręcących się pracowników o ciemnej karnacji skóry, z nakryciem głowy, obsługujących kosiarkę, grabie, pośród białych hamaków rozpoztartych o palmy, robił na mnie ogromne wrażenie. Jakbym się przeniósł wstecz o 200 lat.
W drodze do Paracas
Do Paracas przyjechaliśmy o godz. 14. Cała grupa zameldowała się w hotelu Residencial Los Frayles, co zaskoczeniem nie jest, gdyż klienci PeruHop uprawnieni są do -60% zniżki. A samo miejsce ok – czysto, basen, lokalizacja w centrum miasteczka.
hotel i jego okolica
Paracas to dosyć duży plac budowy, wzdłuż głównej ulicy powstają nowe hotele. Nie widzę tego miejsca jako przyszłego kurortu. Plaża i Pacyfik raczej nie zachęcają. Jest za to sporo knajpek, deptak, mały port. Główną atrakcją są okoliczne wyspy Ballestas oraz Rezerwat Paracas. Udamy się tam w dniu nastęnym, tymczasem resztę dnia spędzamy na spacerze i wieczornej wizycie w knajpie.
deptak
plaża
z drona
Paracas nocą z tarasu knajpy
Dorada
deptak nocą
O godzinie 8 nasza grupa melduje się na molu w porcie. Czeka nas dwugodzinny rejs do Rezerwatu wysp Ballestas, pieszczotliwie nazywanych Galapagos dla ubogich. Ruszamy około 40-osobową dużą łodzią motorową.
Niech o jej wielkości i mocy silników świadczy fakt, że w jedną stronę jest 20km, a dystans ten pokonaliśmy w około pół godziny. Po drodze mijamy wiele statków, a po naszej lewej stronie półwysep, którego nabardziej charakterystycznym, widocznym od strony wody elementem jest Candelabro, symbol kultury Paracas.
półwysep Paracas
symbol Candelabro
Jest to wysoki na 190 m geoglif wyryty na zboczu klifu. W przeciwieństwie do geoglifów Nazca, ten jest starszy i o wiele głębiej rzeźbiony, bo maksymalnie na 3 metry. O kulturze Paracas warto napisać trochę więcej. Jest starsza od Nazca, pojawiła się około 1000 lat pne. Zachowały się grobowce (tzn wyryte pionowo w skałach odwrócone leje), gdzie w pozycji embrionalnej chowano ludność o zdeformowanych czaszkach, sztucznie wydłużanych. Osiąganie takiego efektu nie jest niczym nowym, w wielu miejscach na świecie napotykano na takie znaleziska (np. Bliski Wchód). Ale jest jedna zasadnicza różnica, stanowiąca tajemnicę sprawy. Zmiana kształtu czaszki, wpływ na jej wielkość, nie zmienia jej ostatecznej objętości. Ale nie w Paracas. Tutaj część czaszek jest faktycznie większa o około 1/4 od standardowej. Do tego nie ma śladów deformacji (wówczas przód i tył czaszki są spłaszczone przez przywierające, płaskie elementy), oczodoły mają większe, z tyłu czaszki znajdują się dwa naturalne otwory, a kość ciemieniowa jest pojedyncza (homo sapiens ma podwójną). Również na poziomie DNA zmiany są na tyle duże, że możemy wykluczyć pochodzenie z obu Ameryk. Bliższe wydają się Europa a nawet Azja, gdzie musiał istnieć nieznany nam gatunek ludzki.
Temat jest naprawdę ciekawy, zainteresowanych odsyłam do poczytania i tylko dodam na koniec na zachętę, że kultura Paracas opanowała do perfekcji trepanacje czaszek. Wiele z przebadanych mumii miało wykonane bardzo precyzyjne otwory. Wierzyli, że w ten sposób można wyleczyć choroby psychiczne dzięki uwolnieniu złego ducha z ciała. W Paracas przybrało to formę profilaktyczną – połowa odnalezionych niezdeformowanych czaszek posiada ślady ingerencji, podczas gdy śladów trepanacji nie stwierdzono wśród czaszek wydłużonych, właściwych dla zamożniejszej części społeczeństwa.
Istnieje teoria, według której część ówczesnych ludzi rodziła się z naturalnymi zmianami, a pozostali sztucznie deformowali czaszki chcąc dorównać istotom wyższym. Temat wydłużonych czaszek jest na tyle ciekawy, że ewidentnie był inspiracją przy tworzeniu Indiana Jones 4, tym bardziej, że akcja dzieje się finalnie w Peru.
Tymczasem… dopławamy do wysp Ballestas. Już z daleka widać tysiące ptaków grupujących się na zboczu jednej z wysp. Żyją tu m.in. mewy, głuptaki, pelikany, kormorany, sępniki różowogłowe oraz pingwiny Humboldta. Ich obecność tutaj warunkowana jest zimnym prądem oceanicznym płynącym z Antarktydy.
Ballestas
Jeśli chodzi o ssaki, wyspy stanowią królestwo dla lwów morskich, a w okolicznych wodach spotkać można delfiny. Mimo że w necie wymieniane są także foki, przewodnik zaprzeczył jakoby występowały na wyspach. Na Galapagos nie byłem, ale wersja uboga podobała mi się i – w połączeniu z następną atrakcją – warta jest przybycia do Paracas.
Ballestas – królestwo ptaków
Most, na którym siedzą sępniki
Szał robienia zdjęć
lwy morskie
Pożegnanie z wyspami
Na drugą wycieczkę po okolicy wybraliśmy się małym busem. Wjechaliśmy na teren rezerwatu półwyspu Paracas.
W drodze do rezerwatu
W języku keczua Para-cas znaczy burza piaskowa. Nie dziwne, bo krajobraz zmienił się na wybitnie pustynny. Dominują pagórki, podłoże jest skaliste, ale dosyć drobne, paleta barw to zakres między żółtym a pomarańczowym.
Region ten jest bardzo aktywny sejsmicznie, praktycznie co chwila ziemia trzęsie się (ostatni raz 28 maja br.). Naprawdę duże trzęsienie ziemi (8.0) miało miejsce w 2007r. Jak nam tłumaczył przewodnik, krajobraz zmienia się tu dynamicznie. Widać to na przykładzie miejsca zwanego katedrą, gdzie podobnie jak na Malcie i przypadku Azure Window, tak tu z pięknej formacji skalnej, w wyniku zawalenia, pozostała tylko skalista wyspa.
Miejsce zwane katedrą, widok na prawo
Katedra – to co pozostało z mostu łączącego skałę z klifem
Z klifu rozpościera się piękny widok na Pacyfik, a żółty kolor pustyni ciągnie się po horyzont. Przy odrobinie szczęścia można spotkać tu szybujące sępniki różowogłowe, które wykorzystując prądy powietrzne rozbijające się o klif dostojnie szybują nad głowami turystów.
Oczekujący na nas mały busik
W drodze
Drugim miejscem postoju był punkt widokowy, z którego można obserwować przewężenie półwyspu. Po lewej woda, po prawej daleko na horyzoncie woda, pośrodku płaski teren narażony na zalanie w przypadku większego trzęsienia. Kiedyś może powstać tu wyspa.
Tak myślałem o "zaliczeniu" Machu Picchu przy okazji np. wypadu na Galapogos.A tu nagle ta dżungla i wygląda na to, że Peru trzeba zrobić niezależnie od Ekwadoru...
Wydaje się że na tym forum były już relacje zewsząd. A tu niby oczywista - ale jednak chyba nie do końca - dżungla w Peru, i pasja, i super zdjęcia. Nie przypominam sobie podobnej relacji. Pewnie przegapiłam, ale tym bardziej dzięki za inspirację
Świetna relacja! Czytałem z wypiekami na twarzy, nie mogę się doczekać kiedy sam odwiedzę ten kraj, a plan zwiedzania będzie mocno zainspirowany tą relacja
:D
Teraz już wiem, że po dwóch jednodniowych wizytach w Limie we wrześniu (tak samo, jak Wy: Centro Historic i Miraflores), będę musiał jeszcze wrócić do Peru, by pojechać do Cuzco. Z Waszych zdjęć wynika, że to piękne miasto!Dzięki za przydatne informacje dot. Limy
:) Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Dziękuję. Planowanie to zawsze fajna zabawa w układanie pasujących klocków. Tu akurat brakuje jeszcze jednego dnia na okolice Cuzco - 11 pełnych dni na miejscu jest optymalne pod powyższy opis.
@e-prezes hiszpańskiego nie znam, ale przed wyjazdem ostatnie 2 tygodnie tłukłem na słuchawkach w drodze do pracy rozmówki hiszpańskie. Podstawą jest nauczenie się liczenia i najbardziej potrzebnych zwrotów, jak "chcę dojechać do", itp. W Peru akurat było w miarę prosto, ale 2 lata wcześniej w Meksyku, gdzie sporo busami jeździliśmy, taka umiejętność wypowiedzenia swoich oczekiwań była wielce pomocna.
Super relacja, a sama wyprawa rzeczywiście wydaje się być co do każdego zaplanowana tak, by maksymalnie wykorzystać miejsce i czas.
;) A jak z kosztami? Ile mniej więcej wydaliście na wycieczki/biletu wstępu?
Drogi kolego @b79 - to nie jest relacja miesiąca, to powinna być relacja DEKADY na tym forum.Trudno już o nudniejsze rzeczy, jak zachwyty nad uśmiechaniem się ludzi w islamskim Iranie, czy przeciętne opowieści o wycieczkach najtańszymi lotami z siatki Wizz'a, albo zdjęciami w NYC/Golden Gate Bridge. Robienie RTW na szybko za 10 tys. żeby sobie posiedzieć na lotniskach i mieć kreski na mapie robi podobne wrażenie jak kolekcjonowanie słomek po coli wypitej w różnych krajach.To jest relacja z podróży z prawdziwego zdarzenia, dawno takiej nie było. Niesamowita przyroda, różnorodność krajobrazów, nieunikanie trudności. Ciekawy i treściwy opis ubogacony przepięknymi zdjęciami, bez sztucznych przekolorowań rzeczywistości i retuszowania zdjęć do poziomu nasycenia RGB. Widoki od dżungli majestatycznej, acz przesyconej wilgocią i dzikością, przez miasta nowe i starożytne, góry i przepaście, po pustynie i ocean. Twoja opowieść urzeka prawdziwością i naturalnym pięknem odwiedzonych krain. Czytając tę relację czułem zapach tych miejsc, w które sam też przemierzałem; lasów tropikalnych o poranku, słońca pustyni i stepów, targowisk z owocami i knajp z przeróżnymi rodzajami pieczonego mięsa. Powinieneś wydać jakąś książkę jak tak dalej będziesz podróżował
;)Konkludując - masz mój wielki szacunek.Trzymam kciuki i pozdrawiam.
Przejeżdżamy przez miejscowość Chincha, która – tak jak i cały okoliczny region – jest dosyć specyficzna. W czasach niewolnictwa w licznych tutejszych haciendach królowała uprawa bawełny. W 1854 r. niewolnictwo zostało zniesione, a wykorzystywana czarna ludność w większości osiedliła się w najbliższej okolicy. W ten sposób powstał w Peru region, gdzie oprócz rdzennej ludności i potomków przybyłych tu Hiszpańskich panów, funkcjonuje również pokaźna czarnoskóra społeczność. Powstało nawet określenie kultura Afro-Peruwiańska. Ma to odzwierciedlenie w tutejszym mixie kulturowym (np. kuchni) i… wrażeniach estetycznych. Tu jest po prostu brudno, pobocze wzdłuż drogi jest jednym wielkim śmietnikiem. Przez szybę busa czarnoskórych widziałem raptem kilku, natomiast śmiecie przed i za miastem są wszędobylskie. Widać panuje na to przyzwolenie wśród mieszkańców.
Zatrzymujemy się w Hacienda San José, pięknej posiadłości skrywającej czarną przeszłość.
Widok na San Jose od frontu
arkady
Obecnie jest to hotel, gdzie w pięknej scenerii można spędzać czas ze świadomością, że ludzie tracili tu zrowie, a nawet życie. Bo oprócz takich miejsc, jak miejsce z dybami do karania niepokornych, zachowanych śladów w postaci narzędzi do przymusowej pracy, posiadłość ta skrywa w swoich podziemiach korytarze o łącznej długości 17 km. Służyły one do przemycania niewolników. Linia brzegowa, gdzie przybywały transporty, znajduje się 12 km od tego miejsca. W pewnym momencie zaczynał się tunel, którym sprowadzano (a raczej pędzono) nową siłę roboczą. Po ciemku, bez wody, z zadaniem dojścia do celu. Nie każdy potrafił przetrwać taką próbę, na tym wstępnym etapie ludzie ginęli, wystarczyło że ktoś nie potrafił opanować lęku, czy fobii. Jeszcze w 1811 r. żyło i pracowało tu ponad 1000 niewolników.
Zamykani mieli łamane kończyny, nie był w stanie przeżyć
Plac główny wokół którego zbudowana jest hacienda
Arkady
A czemu w kraju, gdzie funkcjonowało legalne niewolnictwo, uciekano się do przemycania ludzi? Przez oszczędności. Od każdej osoby należało odprowadzać podatki. Przemycony niewolnik nie był wykazany w rejestrze. Z racji na dużą śmiertelność łatwiej było zachować statystyczne status quo. Tunele bezpośrednio pod haciendą pełniły również funcję piwnic. Były tam pomieszczenia z konkretną funkcjonalnością, np. prokreacji. Zamykano najsilniejszego niewolnika z kobietami i kazano rozmnażać się. Od siebie dodam, że gdy na moment odłączyłem się od grupy, by porobić zdjęcia, momentalnie zgubiłem się w tym labiryncie. Mimo posiadanej latarki.
Tak jak wspomniałem, obecnie jest to drogi, 5-gwiazdkowy hotel z pięknie zachowanym wnętrzem, basenem, barem w stylu angielskim i utrzymanym ogrodem. Ten widok kręcących się pracowników o ciemnej karnacji skóry, z nakryciem głowy, obsługujących kosiarkę, grabie, pośród białych hamaków rozpoztartych o palmy, robił na mnie ogromne wrażenie. Jakbym się przeniósł wstecz o 200 lat.
W drodze do Paracas
Do Paracas przyjechaliśmy o godz. 14. Cała grupa zameldowała się w hotelu Residencial Los Frayles, co zaskoczeniem nie jest, gdyż klienci PeruHop uprawnieni są do -60% zniżki. A samo miejsce ok – czysto, basen, lokalizacja w centrum miasteczka.
hotel i jego okolica
Paracas to dosyć duży plac budowy, wzdłuż głównej ulicy powstają nowe hotele. Nie widzę tego miejsca jako przyszłego kurortu. Plaża i Pacyfik raczej nie zachęcają. Jest za to sporo knajpek, deptak, mały port. Główną atrakcją są okoliczne wyspy Ballestas oraz Rezerwat Paracas. Udamy się tam w dniu nastęnym, tymczasem resztę dnia spędzamy na spacerze i wieczornej wizycie w knajpie.
deptak
plaża
z drona
Paracas nocą z tarasu knajpy
Dorada
deptak nocą
O godzinie 8 nasza grupa melduje się na molu w porcie. Czeka nas dwugodzinny rejs do Rezerwatu wysp Ballestas, pieszczotliwie nazywanych Galapagos dla ubogich. Ruszamy około 40-osobową dużą łodzią motorową.
Niech o jej wielkości i mocy silników świadczy fakt, że w jedną stronę jest 20km, a dystans ten pokonaliśmy w około pół godziny. Po drodze mijamy wiele statków, a po naszej lewej stronie półwysep, którego nabardziej charakterystycznym, widocznym od strony wody elementem jest Candelabro, symbol kultury Paracas.
półwysep Paracas
symbol Candelabro
Jest to wysoki na 190 m geoglif wyryty na zboczu klifu. W przeciwieństwie do geoglifów Nazca, ten jest starszy i o wiele głębiej rzeźbiony, bo maksymalnie na 3 metry.
O kulturze Paracas warto napisać trochę więcej. Jest starsza od Nazca, pojawiła się około 1000 lat pne. Zachowały się grobowce (tzn wyryte pionowo w skałach odwrócone leje), gdzie w pozycji embrionalnej chowano ludność o zdeformowanych czaszkach, sztucznie wydłużanych. Osiąganie takiego efektu nie jest niczym nowym, w wielu miejscach na świecie napotykano na takie znaleziska (np. Bliski Wchód). Ale jest jedna zasadnicza różnica, stanowiąca tajemnicę sprawy. Zmiana kształtu czaszki, wpływ na jej wielkość, nie zmienia jej ostatecznej objętości. Ale nie w Paracas. Tutaj część czaszek jest faktycznie większa o około 1/4 od standardowej. Do tego nie ma śladów deformacji (wówczas przód i tył czaszki są spłaszczone przez przywierające, płaskie elementy), oczodoły mają większe, z tyłu czaszki znajdują się dwa naturalne otwory, a kość ciemieniowa jest pojedyncza (homo sapiens ma podwójną). Również na poziomie DNA zmiany są na tyle duże, że możemy wykluczyć pochodzenie z obu Ameryk. Bliższe wydają się Europa a nawet Azja, gdzie musiał istnieć nieznany nam gatunek ludzki.
Temat jest naprawdę ciekawy, zainteresowanych odsyłam do poczytania i tylko dodam na koniec na zachętę, że kultura Paracas opanowała do perfekcji trepanacje czaszek. Wiele z przebadanych mumii miało wykonane bardzo precyzyjne otwory. Wierzyli, że w ten sposób można wyleczyć choroby psychiczne dzięki uwolnieniu złego ducha z ciała. W Paracas przybrało to formę profilaktyczną – połowa odnalezionych niezdeformowanych czaszek posiada ślady ingerencji, podczas gdy śladów trepanacji nie stwierdzono wśród czaszek wydłużonych, właściwych dla zamożniejszej części społeczeństwa.
Istnieje teoria, według której część ówczesnych ludzi rodziła się z naturalnymi zmianami, a pozostali sztucznie deformowali czaszki chcąc dorównać istotom wyższym.
Temat wydłużonych czaszek jest na tyle ciekawy, że ewidentnie był inspiracją przy tworzeniu Indiana Jones 4, tym bardziej, że akcja dzieje się finalnie w Peru.
Tymczasem… dopławamy do wysp Ballestas. Już z daleka widać tysiące ptaków grupujących się na zboczu jednej z wysp. Żyją tu m.in. mewy, głuptaki, pelikany, kormorany, sępniki różowogłowe oraz pingwiny Humboldta. Ich obecność tutaj warunkowana jest zimnym prądem oceanicznym płynącym z Antarktydy.
Ballestas
Jeśli chodzi o ssaki, wyspy stanowią królestwo dla lwów morskich, a w okolicznych wodach spotkać można delfiny. Mimo że w necie wymieniane są także foki, przewodnik zaprzeczył jakoby występowały na wyspach. Na Galapagos nie byłem, ale wersja uboga podobała mi się i – w połączeniu z następną atrakcją – warta jest przybycia do Paracas.
Ballestas – królestwo ptaków
Most, na którym siedzą sępniki
Szał robienia zdjęć
lwy morskie
Pożegnanie z wyspami
Na drugą wycieczkę po okolicy wybraliśmy się małym busem. Wjechaliśmy na teren rezerwatu półwyspu Paracas.
W drodze do rezerwatu
W języku keczua Para-cas znaczy burza piaskowa. Nie dziwne, bo krajobraz zmienił się na wybitnie pustynny. Dominują pagórki, podłoże jest skaliste, ale dosyć drobne, paleta barw to zakres między żółtym a pomarańczowym.
Region ten jest bardzo aktywny sejsmicznie, praktycznie co chwila ziemia trzęsie się (ostatni raz 28 maja br.). Naprawdę duże trzęsienie ziemi (8.0) miało miejsce w 2007r. Jak nam tłumaczył przewodnik, krajobraz zmienia się tu dynamicznie. Widać to na przykładzie miejsca zwanego katedrą, gdzie podobnie jak na Malcie i przypadku Azure Window, tak tu z pięknej formacji skalnej, w wyniku zawalenia, pozostała tylko skalista wyspa.
Miejsce zwane katedrą, widok na prawo
Katedra – to co pozostało z mostu łączącego skałę z klifem
Z klifu rozpościera się piękny widok na Pacyfik, a żółty kolor pustyni ciągnie się po horyzont. Przy odrobinie szczęścia można spotkać tu szybujące sępniki różowogłowe, które wykorzystując prądy powietrzne rozbijające się o klif dostojnie szybują nad głowami turystów.
Oczekujący na nas mały busik
W drodze
Drugim miejscem postoju był punkt widokowy, z którego można obserwować przewężenie półwyspu. Po lewej woda, po prawej daleko na horyzoncie woda, pośrodku płaski teren narażony na zalanie w przypadku większego trzęsienia. Kiedyś może powstać tu wyspa.
Ścieżka do punktu widokowego na przewężenie