0
irae 9 października 2019 11:08
Trip Maroko – Mauretania (Dakhla, Ziemia Niczyja, Iron Ore Train, Atar).

Link do krótkie filmika :arrow: https://vimeo.com/365213578

Tekst będzie dosyć długi, jednakże mam nadzieję, że kogoś zaciekawi. Pomysł wyjazdu zrodził się jakiś czas temu po obejrzeniu kilku filmów na YouTube o wspomnianym pociągu towarowym na terenie Islamskiej Republiki Mauretańskiej.
Aby koszty nie były zabójcze wybrałem lot do z Warszawy do Marrakeszu, a resztę podróży pozostawiłem nie tyle przypadkowi co raczej improwizacji. Nie jechałem „na pałę”, miałem ogólne pojęcie co gdzie i jak, ale szczegóły dopracowywałem na miejscu.
Udało się całkiem dobrze o czym dalej :) Od razu po przylocie udaliśmy się z Adamem na dworzec autobusowy w Marrakeszu skąd ruszyliśmy się w miłą 22-godzinną podróż (not) do Dakhli na terytorium Sahary Zachodniej – około 1400 km.
Dakhla już od jakiegoś czasu działała na moją wyobraźnię. Z opisów jakie można znaleźć na różnych forach jest to miejsce idealne do kite-surfingu. To prawda, wiatr wieje nieprzerwanie, ciepły, suchy – świetne uczucie. Takich widoków jeszcze nie widziałem na własne oczy, Dakhla lezy na cyplu, piasek jest piękny równy, jasny, drobny. W oddali widać lagunę, a wokół co jakiś czas rozmieszczone są wcale nie tanie bungalowy lub ośrodki do Kite’u. Cała okolica (w czasie jak tam byliśmy) była zasłonięta chmurami, wyglądało to tak jakby rozbijały się w momencie dotykania kontynentu afrykańskiego, bo trochę w głąb kraju niebo było czyściutkie.
W Dakhli ogarnęliśmy sobie z Adasiem fajny hostel, w okolicy zjedliśmy naprawdę smaczne jedzenie za w sumie grosze. Za „chawarme” zapłaciłem jakieś 8 zł, smak super.
Następnego dnia ruszyliśmy do Mauretanii. Przejście graniczne Maroko – Mauretanii jest doznaniem samym w sobie. Między granicami jest parokilometrowy pas „ziemi niczyjej – no man’s land”, żeby brzmiało bardzo dramatycznie 8-) Jedzie się wężykiem, bo wokoło cały teren jest zaminowany. Graty samochodów różnych modeli, kręcący się naprawiacze tych aut. Koszt mercedesa o ile mnie nie okłamano to 1500 dolców jakby ktoś potrzebował ;) – filmik dodaję poniżej. Oczywiście trafiła się jakaś menda (męda?) z mercedesa, które kursują pomiędzy granicami i przewożą chętnych, która podkablowała mnie do celnika, że niby fotografuję granicę Mauretanii. Kazali pokazać iphone’a, na moje szczęście gwardzista nie odróżnił filmu od zdjęcia, nic nie zobaczył i olał temat.
Granica Mauretanii powiedziałbym że nawet spoko. Słoneczko, ciepły wiatr, miło się tam oczekiwało na załatwienie tematu. Lokalsi od „change money” umiarkowanie nachalni kurs wymiany dosyć uczciwy. Za 55 euro kupiliśmy na miejscu wizę, w pokoju przesłuchań ;) Śmieszna kanciapa pewnie 18 metrów kwadratowych, komputery stacjonarne sprzed 18 lat, wszędzie kable. Zebrali odciski palców, zrobili foty wkleili wizy do paszporty, życzyli dobrej drogi. Wsiedliśmy w busa firmy El-Mousavira (czy jakoś tak) i ruszyliśmy w dalszą drogę do Nawazibu.
W ogóle to dosyć zabawna historia bo podczas przesiadki pomiędzy granicami, jechał z nami w busie Japończyk z Tokio – Masa (Masa San :P). Wszyscy zapakowali się do busa, a on raźnym krokiem ruszył w stronę ziemi niczyjej. Każdy darł się do niego żeby zawrócił, a on generalnie olewał wszystkich (co w 95% przypadków jest jedynym słusznym wyjściem, żeby naciągacze/pomagacze dali Ci spokój). Swoją drogą chciałbym go zobaczyć jak z buta przemierza pas wokół którego jest zaminowany teren i gangi rozbierające samochody :twisted: Finalnie wrócił do busa i potem do Nawazibu jechaliśmy razem i tak zaczęła się nasza mała wspólna 2-dniowa przygoda.
W Nawazibu dzięki właśnie Japończykowi podjechaliśmy do centrum taksówką, bo poza euro nie miałem jeszcze ich waluty „Ougiya”. Jako, że nie mieliśmy i tak żadnej miejscówki, udaliśmy się z nim do kempingu. Koszt 12 euro za noc, dwa łóżka w pokoiku 5m2, ale generalnie czysto także nie ma co narzekać. Kibel i prysznic na zewnątrz, ale następnego dnia do 13 nie było wody. Kemping jest dosyć znany (nazwy nie mogę sobie przypomnieć, ale w razie pytań oczywiście znajdę) wśród travellersów z Europy (akurat w pokoju niedaleko nocowała para Szwajcarów, która poruszała się kolosalną ciężarówką z paką z tyłu robiącą za pokój).
Nawazibu to już inna bajka od jednak ciągle turystycznego Maroka, daje się wyczuć zaczątki Afryki. Od razu po przyjeździe obeszliśmy około 6 bankomatów, dopiero 7 był podłączony do prądu. Szczerze to, że jest się jedyny białym w zasięgu wzroku i każdy na Ciebie patrzy, szczuje wręcz jest delikatnie męczące ;P Najgorsze są jednak dzieci, które nie dadzą Ci w spokoju iść, bo cała ekipa leci za Tobą i chce pieniędzy. I nie nie daję, bo jakbym miał dawać to bym musiał worek euro ze sobą przywieźć :|
Nawazibu było dla nas bazą wypadową do głównej atrakcji Mauretanii, czyli pociągu wiozącego rudę żelaza z Nawazibu właśnie do Zuwiratu. Dla nas stacją docelową było Choum, obok Ataru, czyli około 13h jazdy pociągiem.
Na stację podjechaliśmy około 14, pociąg zazwyczaj wyjeżdża 15-16. Oczywiście tego dnia się opóźnił i na stacji czekaliśmy do 21 :shock: Dobrze, że Japończyk miał latarkę, bo bez tego nie wiem jakbyśmy trafili na drabinę i po niej do wagonu.
I tak rozpoczęliśmy chyba jedną z najbardziej fantastycznych nocy w moim życiu :D Pociąg ma pewnie ponad 2 km długości, tylko na zakręcie widać było koniec, jak jechał prosto koniec ginął w tumanach kurzu.
Od razu jak weszliśmy do środka wagonu, szybka ocena sytuacji . Jest brudno, po bokach wagonu walał się taki jakby piasek z drobinkami z rudy żelaza. Jako, że w swojej mądrości nie ogarnąłem żadnego koca w Nawazibu, chociaż szukałem to trzeba było improwizować. Na podłogę ręcznik, Japończyk pożyczył też coś co przypominało koc, plecaki pod głowę, szczelnie zakrycie twarzy i głowy, Adaś ich białą szmatą, którą noszą tam wszyscy, ja kominem plus kaptur. W nocy udawało się spać, pomimo tego że trzęsło niemiłosiernie. Dodatkowo pociąg co jakiś czas zatrzymywał się na „checkpointach”. I tutaj coś niesamowitego. Wyobraźcie sobie pociąg stoi, nagle z oddali słychać jak moc wzrasta, lokomotywa zaczyna pracować głośno, ale wagon stoi. Nagle uderzenie jak z armaty i za pierwszym razem praktycznie wylądowaliśmy na dupach tak mocno zarzuciło wagonem. Każdy wagon od początku do końca jakby podnosił się i strzelał do ruchu.
Sama noc to jedno z najwspanialszych odczuć jakie można sobie wyobrazić. Gdy pierwszy raz około północy obudziłem się, wstałem i spojrzałem w górę – oniemiałem. Ilość gwiazd była przytłaczająca, a ich przejrzystość nigdy czegoś takiego nie widziałem. Dodatkowo akurat pociąg zatrzymał się. Cisza była praktycznie namacalna, można ją było pokroić i rozdawać :) Wspaniałe przeżycie. Kolejny moment to mijanie się pociągów, drugiego wypełnionego rudą. Super widok jak widzisz mijające Cię czarne sylwetki ludzi siedzących na rudzie odcinające się na tle czasami minimalnie jaśniejszego nieba. Ranek to kolejny kosmos – słońce wyłaniające się z horyzontu, rozproszone kurzem i piaskiem – sporo zdjęć udało mi się zrobić, myślę że warto zerknąć ;)
Około 9 rano pociąg dotarł do naszego celu, czyli miejscowości Choum (czyt. Szum). Szybka wysiadka, nie powiem żeby było łatwo bo droga do ziemi z góry wydawała się daleka :lol: Kiedy zeszliśmy szybkie ogarnięcie się i lecimy do busów, które dowożą do Ataru. Tam jeśli czują, że chcesz zapłacić nie zostawią Cię samego :P
W międzyczasie kilkoro czarnych dzieciaków chciało nam opchnąć chleb i jakiś sok. Nie skorzystaliśmy. Jeden dorwał też leżącą na ziemi rączkę do GoPro. Rozkminiał chwilę jej przestawianie. Jednej dziewczynce dałem czapkę (widoczna na fotach z daszkiem czerwona). Reszta bandy chciała jej wyrwać, na szczęście posłuchali starszego, czyli mnie (…) i oddali jej, ciekawe tylko czy na długo. Dobry uczynek zaliczony.
Do Ataru droga trwa jakieś 2 godzinki, bardzo ciekawa droga. Dorwaliśmy fotele z przodu przez co mogłem filmować krajobrazy. Były śliczne, dosyć zróżnicowane jak na Mauretanię, górzyste, podjazdy –zjazdy . Z jednego z pagórków rozciągał się świetny widok, na niesamowite przestrzenie.
Atar to jest oddzielna bajka. Przede wszystkim tego dnia było 45 stopni :oops: Trochę inaczej odczuwalne, bo jednak jest sucho i wietrznie, ale chwile pobytu na słońcu skutecznie odbierają energię i momentalnie czujesz jak skóra zaczyna skwierczeć :oops: Tam byliśmy już totalnie atrakcją turystyczną, pomimo tego że sami przyjechaliśmy zwiedzać. Naprawdę nie widziałem żadnego obcokrajowca, poza Japończykiem z którym rozstaliśmy na tym etapie.
Mieliśmy bardzo duże trudności ze znalezieniem czegoś do Nawakszutu. Wszystkie busy były zajęte. Trafił nam się jakiś „help my friend arab”, który zaprowadził nas do jednej z agencji, że załatwi nam busa. Ciągle chciał kasy, ale jako że nie wpisali nas na żadną listę, kasy nie dostał a my po zapewnieniu w agencji że wrócimy na 16 na busa udaliśmy się szukać innego transportu. Na szczęście 100 metrów dalej znaleźliśmy w końcu firmę z busami, wpisali nas na listę i mogliśmy czekać do odjazdu. Parę godzin czekania upłynęło raczej na snuciu się i unikaniu słońca. Z ciekawostek to około 12 miasto opustoszało, a z meczetu zaczęły wydobywać się nawoływania chyba do modlitwy, ale to tak jakby z Pałacu Kultury na całe miasto dało się słyszeć, tak to wyglądało w Atarze. W sumie w Mauretanii bardzo często przez głośniki nadawane były jakieś mowy, ale nie wiem czy o charakterze religijnym czy może jakieś przemówienia prezydenckie – w każdym razie mega monotonne i jednym znudzonym mechanicznych głosem.
Podróż z busa do Nawakszutu trwała 7 godzin. Mogła trwać krócej, ale co 30 min zatrzymywali się na modlitwy, na pogadanki, na kibel, na modlitwy, na jedzenie, na modlitwy, a następnie na modlitwy. Generalnie tak wesołego busa to w życiu nie widziałem, naprawdę było tam jak w ulu, każdy z każdym gadał ( z nami też próbowali, ale ja nie paniemaju po francusku, oni po angielsku i jakoś tak nie wychodziło). Dopiero gdzieś tak w połowie drogi dosiadł się jakiś lokalny student ekonomii, udało się porozumieć, wymienić grzeczności. Przeprosiłem go, że jestem zmęczony po podróży pociągiem, on przeprosił mnie że też, bo ostatnie kilka dni upłynęły mu na imprezowaniu z kolegami, rozmowach i piciu Czaju :D Tzw. Czajparty, ciekawe czy można mieć kaca po herbacie.
Do Nawakszutu dotarliśmy około 23. Hotel miałem ogarnięty wcześniej, ale pojawił się problem dojazdu bo było do niego 10 kilometrów. Udało się złapać po 20 min stopa, jakichś 3 ziomków za 300 Ougiya (35 zł) zgodziło się nas podwieźć. Chłopaki zaczęli jechać, a ja zacząłem sprawdzać Google Maps (internet tam działa naprawdę słaaaaabo). Oczywiście nie wiem po co, ale zaczęli jechać okrężną drogą, pokazałem im na mapsie że źle jadą, po czym jeden do drugiego po cichu takim łamanym angielskim (oni mają google mapsa :D:D). Do hotelu dotarliśmy przed północą, głodni jak cholera. Jedyne co udało się kupić to jakieś ciastka i colę.
Nawakszut to taki dziwny twór, niby się rozwija ale biedy też dużo, podsumowując nothing special u know. Jest naprawdę rozległy.
Jako że kończył nam się powoli czas, musieliśmy się zbierać w drogę powrotną. Przed nami było prawie 3000 km do Marrakeszu :arrow: Udało się fajnie ogarnąć autobus z Nawakszutu do Dakhli. Na powrocie na granicy spotkaliśmy Niemca na motorze, akurat planował robić trasę do RPA (skwitowałem to tylko zdaniem „u are crazy German”, na co się uśmiechnął się pod nosem a oczy nabrały jeszcze bardziej szalonego wyrazu :P).
Z innych ciekawostek to również na granicy udało się ogarnąć fajne jedzenie. W jednym z „okienek” wisiała oskórowana koza, Pan kazał wybrać kawałek, szybko na grilla i micha z chlebem gotowa. Nawet smaczne, jak to suche ugrillowane mięso.
Trasa do Marrakeszu z Dakhli trwała 24h, nuda, widoki za oknem, sen, nuda etc.
Marrakesz przywitał nas około 22 w nocy. Szybka taksówka z dworca i lecimy do Riadu w centrum. I tutaj dygresja. Jak lubię Marrakesz to równie mocno go nienawidzę. Oczywiście Riadu nie mogliśmy znaleźć, rzuciło się na nas z 10 dzieciaków chętnych do pomocy. Trzeba się od nich strasznie oganiać, a oni nigdy nie odpuszczają. Po 20 minutach szukania mocno wkurwieni, uznaliśmy że walimy takie coś i spadamy do taksówek i do jakiegoś taniego IBISa. I tutaj Marrakesz znowu zaatakował. Złapałem taksi, ale gdy chcieliśmy wsiadać rzuciło się do nas z 7 kolesi blokując wejście do auta. Z tego co zrozumiałem to chodziło o to, że powinniśmy wybrać taksówkę z postoju, a ten koleś się wepchał. Niesamowicie zły przepchnąłem kolesia i z Adasiem na chama wsiedliśmy do taksi, a ziomek który najbardziej darł ryja też. I tak idiota jechał z nami z 7 km brzechając coś do telefonu. W końcu wysiadł i poszedł w świat. Abstrakcja…
O Marrakeszu nie będę się rozpisywał. Piękny, ale i męczący momentami, trzeba się mocno pozytywnie na niego nastawić, są ludzie super, dbają o Ciebie jako o turystę, ale obok przytłacza ich w stosunku 10:1 tłum naciągaczy.
Powrót Wizzem do Warszawy i z 45 stopni w Atarze zrobiło się 6 stopni w Polsce 8-)
Dziękuję za przeczytanie, jest długo, ale chciałem przekazać w sposób w miarę obrazowy tą super mimo zmęczenia, głodu i niewygód krótką podróż :D
Za dobre słowo będę bardzo wdzięczny, chociaż nie są najważniejsze to zawsze będę miał świadomość że ktoś liznął ten tekst :D

P.S W razie pytań o ceny, godziny zapraszam na priw, mam foty odjazdów, ceny w głowie także luz :)

Dodaj Komentarz

Komentarze (8)

samaki9 9 października 2019 11:31 Odpowiedz
Normalnie wow !!! Szacun wielki. A tym pociagiem to tak normalnie mozna sobie jechać ? Sokistów żadnych nie ma? :)
ciachu25 9 października 2019 12:13 Odpowiedz
I to jest kuźwa trip, a nie jakieś Bergamo, czy Bari po raz milionowy;) Chylę czoła!Pzdr, Art.
cypel 9 października 2019 12:46 Odpowiedz
elegancko, jeden z moich planów do zrobienia w niedalekiej przyszłościJak już się doczłapaliście do Ataru szkoda, że nie zboczyliście do Szinkitdzięki za wpis
jasiub 9 października 2019 13:06 Odpowiedz
Po przeczytaniu zatęskniłem za takimi spontanicznymi tripami :) Dzięki.
miron40a 9 października 2019 14:02 Odpowiedz
@iraeFajny trip :) . Fajnie to opisałeś i to jest prawdziwa przygoda... ;) Robiłem podobny trip (kierunek) ,ale nie tak daleko tylko do Dakhla z Gdańska i nie Wizz tylko autem, tydzień mi to zajęło w jedną stronę :D
pabloo 9 października 2019 14:23 Odpowiedz
Tyle lat w zasadzie nic na temat Mauretanii, a tu w jeden dzień dwie relacje. Rozumiem, że w Atarze czekaliście tylko na powrót? Masz jeszcze więcej zdjęć stamtąd i z reszty wycieczki? Wrzucaj ;) Kiedy dokładnie byłeś?Dla mnie to również jeden z wymarzonych kierunków - podróż zachodnią Afryką - od Maroka, przez Saharę Zachodnią i Mauretanię, ew. przez Senegal do Gambii lub na Wyspy Zielonego Przylądka. Może kiedyś się uda 8-)
irae 9 października 2019 15:17 Odpowiedz
Quote:Normalnie wow !!! Szacun wielki. A tym pociagiem to tak normalnie mozna sobie jechać ? Sokistów żadnych nie ma? :)Jest koleś na stacji co jeździ wzdłuż swoim - a jak - mercedesem, ale wątków żadnych nie miał :)Quote:I to jest kuźwa trip, a nie jakieś Bergamo, czy Bari po raz milionowy;) Chylę czoła!Haha, Bergamo ładne, ale wyzwanie zerowe :)Quote:elegancko, jeden z moich planów do zrobienia w niedalekiej przyszłościJak już się doczłapaliście do Ataru szkoda, że nie zboczyliście do SzinkitJapończyk tam pojechał :) Nas ograniczał jednak czas, bo normalnie napewno byśmy sobie nie odpuścili :)Quote:Po przeczytaniu zatęskniłem za takimi spontanicznymi tripami :)Fajnie, że tekst wzbudził emocje :)Quote:Fajny trip :) . Fajnie to opisałeś i to jest prawdziwa przygoda... ;) Robiłem podobny trip (kierunek) ,ale nie tak daleko tylko do Dakhla z Gdańska i nie Wizz tylko autem,tydzień mi to zajęło w jedną stronę :D Wow, ja w tym roku samochodem dojechałem do Albanii, odległość daje w palnik :PQuote:Tyle lat w zasadzie nic na temat Mauretanii, a tu w jeden dzień dwie relacje. Super!Rozumiem, że w Atarze czekaliście tylko na powrót? Masz jeszcze więcej zdjęć stamtąd i z reszty wycieczki? Wrzucaj ;) Kiedy dokładnie byłeś?Atar tylko powrót, ale szczerze jakbym miał nawet czas i jeszcze raz tam był to bankowo nie chciałbym tam siedzieć, jakoś nie poczułem mięty do tego miejsca. Chociaż znajduje się tam podobno niezły kamping - Bab Sahara.
januszontour 9 października 2019 21:45 Odpowiedz
Super sprawa! Gratulacje @iraePo dwóch relacjach dotyczących Mauretanii dodanych jednego dnia można pomyśleć, że to kierunek wakacyjny :)