0
mycak 17 listopada 2019 03:13
-- 17 Lis 2019 03:13 --

SIema !
Wybraliśmy się w 16 dyniowy trip po Karaibach. Zaczęliśmy od Martyniki by popłynąć na st. Lucie, następnie na Dominikę i kończąc na Gwadelupie.
Podróż na wyspy ukochanym Levelem z Paryża a pomiędzy wyspami promy.
Skracając maksymalnie intro przechodzę do konkretów.
Ruszają loty z ostatniej promocji więc wpis ten może się wielu osoba przydać.

Martynika
Waluta to euro, revolut działa jak zły i wszędzie prawie można płacić kartami. Auto mieliśmy na cały okres pobytu i szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie innego rozwiązania. Koszt ok 300 zł/dzień, paliwo 1.40/litr . Mieszkaliśmy i eksplorowalismy południową część wyspy. Ceny w sklepach dosyć różne. Eksportowane rzeczy dwa razy tyle jak w Pl. Lokalne bardzo tanie. Ceny bananów, awokado itd dużo niżej jak u Nas. Z sieciowek najbardziej polecam caraibe price.

1dzien.
Przylecieliśmy zaraz po 20.30 i na lotnisku mieliśmy odbiór aut z wypożyczalni. Proces odbioru połowicznie przeszedł tak jak chcieliśmy. Jedno auto odebraliśmy natychmiast a na drugie niestety trzeba było czekać w długiej kolejce. Biorąc pod uwagę dzień oddania auta ta kolejka jak się okazało wcale nie była taka długa w porównaniu do wcześniejszych godzin odbiorów- myślę że spokojnie godzina stania. Auta braliśmy przez rentalcars i przez lokalne martiniquerentalcars. Polecam to drugie bo w tej samej cenie są lepsze wypożyczalnie.
Po odbiorze aut pojechaliśmy na kwatery i niestety trochę pobłądziliśmy bo host nie wysłał nam dokładnej lokalizacji i później się musieliśmy do niego dobijać przez telefon żeby jakos dojechać.
Tam gdzie nocowaliśmy od początku do końca mieliśmy roje komarów także polecam się zaopatrzyć w dobra mogę. Tak to raczej bez zastrzeżeń, no może poza wymeldowaniem ale o tym potem.
Porankiem wsiedliśmy w auto i ruszyliśmy na wschód slonca na pointe faula. Niestety plaża w przebudowie aktualnie i nie było na czym zawiesić oka. Następna w kolejce była plaza les Salines. Tam zostaliśmy do późniejszych godzin lądując akumulatorki po długiej podróży. Miejsce to jest miejscem cudownym, fotogenicznym i z drugiej strony też mocno chillowym. Plaża jest na tyle długa że trudno tu o jakiś nadmiar ludzi. Fajne zaplecze gastronomiczne i bardzo fajne zajście do wody - łagodne i bez żadnych kamieni. Do tego kładące się nad wodę palmy i doskonałą pogoda sprawily że do ideału to chyba brakowalo jedynie krystalicznej, przejrzystej wody. Nam się podobało bardzo.

2 dzień.
Rano pojechaliśmy na zachodni brzeg a dokładniej na de l'anse dufour. Plaża dosyć mała ale bardzo klimatyczna. Z obu stron otoczona jest formacjami skalnymi przez co tworzy się mała zatoka a w niej wiele łódek rybackich. Trochę taki look back o kilkanascie lat. Kolejny azymut to plaża grande anse d'arlet. Generalnie podobało nam się tam najbardziej że wszystkich Martyninskich plaż. Raz że była długa, dosyć szeroka z piękną karaibska wodą to do tego praktycznie nie było na niej turystów. Z wielka chęcią zostaliśmy na niej chwilę dłużej by pochillowac w cieniu palm. Prosto stamtąd zaledwie kilka.minut drogi pojechaliśmy na anse d'arlet. Plaża juz bardziej zatloczona ale za to charakteryzuje się jeszcze bardziej przezroczysta woda. Znajduje się również w urokliwym miasteczku z równie urokliwym kościółkiem oraz dosyć dużym pomostem z którego można skakać prosto do wody. Zbliżał się już zmierzch więc postanowiliśmy wrócić już do domu. Zachaczylismy jeszcze o sklep po drodze. Rum od 8 euro.

3 dzień.
Był to nasz ostatni dzień na wyspie. Mieliśmy dużo rzeczy do zrobienia związanych z przenosinami części ekipy do innego hotelu, oddaniem aut, oddaniu apartamentu i ogarnięciu promu więc udało nam się dłużej pobyć jedynie na Robinson Black beach. Ale zanim o tym to wrócę na chwilę do oddania Apartamentu. Nasz gospodarz po przyjściu stwierdził że brakuje jednego recznika. My nigdzie ręczników gospodarza ze sobą nie zabieraliśmy więc nie mógł zniknąć, minęła chwila a nasz gospodarz zaczyna liczyć łyżki i widelce po czym każe nam sprzątać różne rzeczy na kwaterze ? byliśmy świadkami dantejskich scen a uwierzcie że w wielu miejscach bylem. Na szczęście jakoś się dogadaliśmy i mogliśmy ruszyć dalej.
Robinson Black beach mi osobiście przypadło do gustu bardzo. Czarny piasek rodem z islandi, mało turystów, piękna gra kolorów sprawiało że czułem się tam jak na innej wyspie. Było trochę różnych brudow wyrzuconych na brzeg ale tak już w dzisiejszych czasach niestety jest i trzeba się z tym liczyć.
Wieczorna pora mieliśmy prom na st. Lucie. Wszystkim podróżującym polecam byc min 2 h przed odpłynięciem. Minimum !

Bez edita bo jestesmy cały czas w podróży.

-- 17 Lis 2019 03:16 --

Wiecej zdjec z kazdej wyspy wrzuce po powrocie do pl :)St. Lucia
Waluta to dolar Karaibski. Revolutem wyplacalem gotówkę bankomatów. Prowizję naliczyło mi w dwóch różnych bankach więc pewnie na całej wyspie charguja - 5-15 karaibskich dolców za wypłatę. Jedzenie kosztowo podobnie jak na Martynice rum od 20 EC. Dalej bardzo tanie owoce i warzywa od straganiarzy. Taksówka z portu do centrum miasta to koszt 20 dolców US. Na kolejne trzy dni wypożyczyliśmy auto za jakieś 600 zł, paliwo ok 4z/litr.

Dzień 1
Promem przypłynęliśmy ok północy. Z portu odebrał nas radosny taksówkarz i zabrał na kwatery. Wynajmowaliśmy piętrowy domek w castries od jak się później okazało wspaniałego gospodarza który na każdym kroku służył nam pomocą.
Z rana umówiliśmy się z Earlem - właściciel domku- że zorganizujemy nam auto. Lokalnymi busami zabrał mnie do Mariny i tam obeszlismy dwie wypożyczalnie by wybrać co trzeba. Przy okazji dowiedziałem się nieco ciekawych rzeczy o lokalnej kulturze, polityce i turystyce. Earl nawet nie chciał ode mnie wziąć kasy za bilety.
Po powrocie z wypożyczalni zabraliśmy manatki i ruszyliśmy na najbliższe plaże. Po kolei były to vikkie beach, chocc beach i na koniec Redult beach
Pierwsza z nich zdecydowanie najładniejsza, obfita w kilka resortów z jednej strony a z drugiej w lokalna społeczność która się zjeżdża na nią samochodami i robi plażowe spenty. Na st. Lucii jest tak, że żaden resort nie ma prawa do pasa ziemi z dostępem do wody. Dzięki temu można korzystać ze wszystkich czystszych fragmentów plaży "pod parasolem" resortów. Obok plaży znajduje się małe lotnisko z którego startują głównie private jety i wznoszą się w powietrze co chwila nad naszymi głowami. Między vikkie a chokk beach znajduje się skwer na który złaza się niepokojąco wyglądający narkomani i nie radzę dłużej tam zabawiać :) ostatnia z plaż na której byliśmy jest na maksa turystyczna. Pełno barów w sopockim stylu. Fajne zejście do wody, ładna panorama ale na wieczór zostaje już tylko brud po plazowiczach. Na powrocie do domu podziwialiśmy jeszcze olbrzymie wycieczkowce ktorych tego dnia były 4 sztuki w porcie. Potwory bez wątpienia robią wrażenie.

Dzień 2
Z samego rańca wyruszyliśmy nacieszyć oczy Pitonami na południu wyspy. Dojazd do nich zajął nam ok 1.5 h. Pierwszym celem była zatoka pitons bay a dokładniej sugar beach. Sugar beach znajduje się na terenie resortu Vixeroy jednak tak jak wcześniej pisałem można korzystać z natury dowoli. Auto zaparkowaliśmy przed resortem i płaciliśmy 20ec za parking. Jeżeli byśmy chcieli podjechać bliżej plaży to wyszłoby trzy razy tyle. Dodatkowo jeżeli zamówicie coś do picia w resorcie to na powrocie odwożą Was pod samo wejście na teren kurortu. W zatoce spędziliśmy połowę dnia. Plaża tam cała dosłownie była rajska. Jedna z piękniejszych jakie widziałem w życiu. Krystaliczna woda w otoczeniu dwóch masywnych i spiczastych gór. Absolutne must see na st. Lucii.
Na powrocie do samochodu mieliśmy niestety groźnie wyglądający wypadek z udziałem naszego synka i musieliśmy go zabrać do szpitala w pobliskim Sufree. W tym czasie spotkaliśmy się olbrzymią serdecznością wielu ludzi na st. Lucii. Każdy chciał nam pomóc i angażować się w związane z tym aspekty. Koniec koncow skończyło się na szczęście tylko na guzie i lekkich poobcieraniach. Strachu za to najedliśmy się na kolejne 5 podróży. W szpitalu nie zapłaciliśmy nawel dolara. Przy okazji całej sytuacji został też mój telefon w resorcie oczywiście znaleziony i zwrócony przez localsow. Biorąc pod uwagę fakt że wcześniej jeszcze uszkodziliśmy drona ten dzień zapadnie nam w pamięci do końca życia.

Zanim wróciliśmy do stolicy to zrobiliśmy jeszcze krótki spacer po mieście gdzie kupiliśmy kilka pierwszowidzianych owoców i pojechaliśmy jeszcze na szara plaże Chastanet Plaża ładna ale bez fajerwerków. Fajerwerki za to były po drodze na nią. Pomimo tego że stan drogi był tragiczny to na zboczu wzgorza, którym jechaliśmy były przynajmniej dwa punkty widokowe, z których w pełnej okazałości widać było oba Pitony oraz panoramę na pobliskie miasto. Uczta dla oczu.
Ależ to był dzień... Tego wieczora usnęliśmy w kilka sekund.

Dzień trzeci.
Poza zakupami cały dzień przeznaczyliśmy na badanie Pigeaon island. Znajduja się tam pozostałości po fortyfikacjach brytyjskich z czasów kolonializmu, jest tam tez pozostałość po większym forcie Rodney, jedno wzgórze z punktem widokowym oraz dwie ładne plaże (Pigeaon beach) z bardzo ładna woda oraz rafami. Jest tam tez dosyć tania kawiarnio/restauracja. Widoki z góry na obie strony wyspy napewno są godne polecenia. Miejsce też jest dosyć chillowe z dużą ilością cienia więc można fajnie spędzić tam czas. Pozniejszym popołudniem trzeba było wybrać się oddać auto. Nasz gospodarz z wielką chęcią chciał pojechać ze mną i to zrobić. Do zdawalni mieliśmy ok 10 min samochodem. Oddaliśmy i cały powrót zrobiliśmy pieszo przez 3/4 miasta. Miałem godzinę na słuchanie opowieści na temat st lucii. Zobaczyłem też miejscowe ghetto i dzieci grające w piłkę na środki ulicy. Za nic nie zamieniłbym tego na wypoczynek w hotelu. Poza spacerem zafundowana mieliśmy tego wieczoru również kolację od Earla. Uraczył nas miejscowymi smakołykami, kulkami z palonej ryby oraz pysznymi owocami. Wspaniały gość. Przy okazji spędziliśmy cały wieczór razem przy przeróżnych dyskusjach. Kolejnego dnia z rana mieliśmy prom na Dominike.Dominika
Waluta dolar karaibski. Bankomaty bezprowizyjne. Auto koszt 150-200 zł. Ruch lewostronny. Ceny w sklepach do tej pory najdroższe ze wszystkich wysp. Również zaopatrzenie dosyć kiepskie. Cena rumu ok 20 EC czyli dalej tanioszka :))

1 dzień.
Z promu wysiedliśmy ok 11:30. Szybko odebraliśmy auto i długa na kwaterę. Auto wynajęte było na zasadzie "ja spisze Twoje prawo jazdy a Ty wrócisz za 4 dni spowrotem". Żadnego sprawdzania stanu technicznego, żadnej kaucji i męska umowa z uśmiechem na twarzy. Standardowo po drodze pobłądziliśmy i zanim dotarliśmy do celu było już po 13. Mieszkaliśmy w miejscowości Mero, która najprawdopodobniej ma najładniejsza plaże na wyspie. Nie chcąc tracic czasu na jazdę zdecydowaliśmy się na niej zostać aż do zachodu słońca. Patrząc od strony kosmetycznej plaża żadnego wrażenia nie robi. Fajny szary i miałki piasek, dobre zejście do wody i zero turystów. Atutów wizualnych niezbyt wiele porównując ją do wszystkich poprzednich plaż. Po kąpielach i zdjęciach pojechaliśmy na wieczór do lokalnego sklepu, gdzie żeby coś kupic na obiad trzeba było się wykazać nie lada kreatywnością. Pierwsze wrażenie, które nam się utrwaliło wraz z nadchodzącymi dniami to takie, że Dominika to dosyć skalista, dzika i malo turystyczna wyspa. Po zakupach wróciliśmy na kwaterę czyli całe piętro pięknego domu. Gospodarzami byla para cudownych starszych lokalsow czestujacych nas co chwilę miejscowymi smakołykami.

Dzień 2.
Z rana postanawiamy się wybrać na północ. Zachaczamy o miejscowość Portsmouth. W niej znajduje się rzeka w której kręcili piratów z Karaibów. Jest też nieopodal tu mała wioska rybacka gdzie mozna kupić świeżo wyłowione ryby z morza. Po odchaczeniu pinezek rozbijamy się na miejscowej coconut beach. Plaża niezbyt urokliwa ale mająca swój klimat. Ciekawostką jest to, że znajduje się na niej mały resorcik, gdzie mieszkała ekipa filmowa krecoca właśnie piratów. Generalnie wszystkie zalozone punkty do zobaczenia okazały się niczym specjalnym w porównaniu z poprzednimi wyspami. Na powrocie zrobiliśmy sobie jeszcze kilka stopów by popodziwiac zachód słońca.

Dzień 3
Pojechaliśmy tym razem na samo poludnie. Tam znajduje się scotts head i jest to mały półwysep z ciekawym punktem widokowym. Wszystko ładnie pięknie tylko ze względu na kamieniste brzegi nie da rady się w nim kąpać. Kilkaset metrów wcześniej za to jest świetne miejsce do nurkowania wraz z champagne reef czyli rafa która puszcza babelki. Wracając podjechaliśmy do stolicy Roseu i tam na Craft markecie zrobiliśmy pamiątkowe zakupy. Chyba najlepsze miejsce na wyspie żeby coś ciekawego znaleźć, jest tam dosyc sporo dobrze zaopatrzonych straganów. Po zakupach pojechaliśmy prosto na naszą plaże w Mero i tam zostaliśmy do zachodu słońca.

Dzień 4
Cały dzień spędziliśmy chillujac nad wodą a dzień zakończyliśmy pyszna ryba w miejscowej knajpie.

I teraz słowem podsumowującym Dominikę. Nie rozpisywałem się dłużej bo najzwyczajniej nie było po co. Nie jest to zbyt urokliwa wyspa. Nie jest dobrze rozwinięta logistycznie i nie jest dobrze przystosowana dla turystów. Oferuje za to spokój ducha. Widziałem na niej najladniejsze zachody słońca, piłem dużo pysznego rumu i czerpałem przyjemność z tego że nie było tu żadnych turystów. Na dzień dobry wleciały nam do samochodu dwa kolibry i na dowidzenia widzieliśmy conajmniej kilka rodzajów jaszczurów. Czas spędzony na wyspie został spożytkowany na wypoczynku tym fizycznym i jeszcze bardziej psychicznym. Im dłużej podróżuje tym bardziej doceniam takie miejsca jak te. Żegnaj Dominice miło było Cię poznać !Gwadelupa

1-2 dzień
Cały pierwszy dzień zszedł się z promem odbiorem aut, zakupami i kwaterunkiem więc nie będę się w to dłużej zagłębiał i przejdę prosto do kolejnego.

Pierwsze co rzuciło nam się w oczy to dobrze rozwinięta sieć dróg oraz mnóstwo sklepów, marketów i knajpek. Wyspa jest mocno zurbanizowana ale za to ma iście tropikalne plaże. My tego dnia zdecydowaliśmy się zobaczyć Plage bois Jolan oraz Plage Caravele.

Do pierwszej z nich dotarliśmy ok 9 i było praktycznie pusto. Do godziny 13 przypuszczam że też z powodu weekendu byli już full. Wizualnie plaża robi wrażenie. Czułem się tam dokładnie tak samo jak na malediwach. Miałki i biały piasek do tego duże i szerokie wypłycenie, na którym woda wyglądała pocztowkowo. Idealnie nadaje się ta plaża do zdjęć, zresztą do miłego spędzania czasu również. Fale tutaj są bardzo lekkie i można znaleźć sporo cienia. Zdecydowanie miejsce na piątkę :) ja doceniam też miejsca gdzie jeszcze ludzie zbytnio nie zaingerowali i tam właśnie nie ma żadnych knajp, pubów itd. Dziewiczo i pięknie.

Plage Caravele znajduje się zaledwie 10 min drogi od Bois Jolan. Po drodze mijalismy dziesiątki przeróżnych straganów z pamiatkami, owocami, trunkami itd itp. Dobra lokalizacja na kupno lokalnych fantów. Wracając teraz do plaży to można ją podzielić na dwie części. Pierwsza jest nieresortowa z wąskim pasem na rozbicie ręcznika i z małą ilością ludzi. Druga część to część podlegającą dwóm większym resortom. Wiadomo że jest to bardziej urokliwa część ale niestety jest na niej masę leżaków i tyle samo ludzi. Plaża znajduje się nad cudowna zatoka z doskonałym piaskiem i karaibskim widokami. Kolejne Gwadelupskie miejsce godne polecenia.

Dzień 3
Sprawdzalismy tym razem plaże północno-wschodnie. Na pierwszy ogień poszla Plage de Souflleur. Plaża dosyć szeroka z fajną turkusowa zatoczka. Jest ona tez dosyć mocno turystyczna i bardzo dużo ludzi na niej przebywa. Dysponuje ona wieloma strzeżonymi kąpieliskami, nieźle rozwiniętym gastro i wieloma sportowymi atrakcjami jak skutery, beachfootball itp. Że względu na kiepska pogodę i duży spadek w wodzie, gdzie szybko robi się gleboko ruszamy po godzinie dwóch na niedaleko oddalona Plage Laborde.

Anse Laborde zdecydowanie zasługuje na oddzielny akapit. Jest to plaża z zatoką, która urzekła mnie i nie tylko mnie najbardziej podczas tego wyjazdu. Szeroka plaża, bielusienki piasek. Z obu stron formacje skalne, o które rozbijają się tutaj bardzo duże fale. Do tego wszystkiego krystalicznie czysta wodą. Dosłownie. Naprawdę jedno wielkie mega. Bardzo duże fale nie pozwalają na niewiadomo jakie kąpiele zwłaszcza, że jest też tam trochę skał. Ale będąc uważnym można wspaniale skorzystać z uroków tego miejsca.
Po drodze do domu podjechaliśmy jeszcze na jakiś czas na Plage du Bourg. Plaza na maksa turystyczna. Ludzi tłum i klimat mocno miejski. Ma też ładna i płytka lagunę, w której przyjemnie można się pomoczyć.

Dzień 4
Był to nasz ostatni dzień a do tego o 16:30 musieliśmy zdać auto. Pojechaliśmy na dovrze nam już znana Bois Jolan. Postanowiliśmy zrobić sobie dłuższy spacer brzegiem i po kilkunastu minutach doszliśmy do zarabistego wypłycenia, gdzie na koniec nacykalismy multum zdjęć. Ok 14 pojechaliśmy na du Bourg wykąpać się w miejscowych prysznicach i ruszyliśmy po jakimś czasie na lotnisko. Po drodze jeszcze zachaczylismy na des Salines bo był z niej niezły widok na nadchodzącą wichurę. W ten oto sposób zakończyła się nasza przygoda z karaibami :)

Dodaj Komentarz