0
TikTak 15 marca 2020 10:20
Do Indii to my chyba szczęścia nie mamy.

Gdy kilka lat temu zaplanowaliśmy krótki objazd po Rajastanie to owszem, nie można powiedzieć,
udało się tu dotrzeć, samochód był, kierowca czekał i wycieczka w sumie doszła do skutku.
Rzeczy w walizkach jednak z piaskiem i cementem się ciut pomieszały, byliśmy nieco posiniaczeni
i w sumie - bez najlepszego humoru.
Rzecz w tym, że dzień wcześniej w Nepalu odbyło się trzęsienie ziemi, z naszym pełnym udziałem,
hotel nam się trochę poskładał a do Delhi udało się dotrzeć chyba tylko cudem, jedynym samolotem,
jaki z Kathmandu zdołał wystartować.

Mieliśmy zatem niedosyt Indii, w zasadzie - to ja miałem, bo Ela twierdziła, że trudno jej uwolnić się od,
co by nie mówić, nieprzyjemnych wspomnień.
Zdecydowaliśmy się jednak na wyjazd, tym razem na dłuższą, dwutygodniową wycieczkę po północnej części kraju.
Z wyprzedzeniem nabyliśmy na koniec lutego'20 potrzebne bilety lotnicze i z radością oczekiwaliśmy na pierwszy,
po rocznej przerwie, urlop.
No i co tym razem?
Ano - trafiliśmy dokładnie w środek ogólnoświatowej zarazy.

W związku z tym, na wstępie relacji z tego wyjazdu, chcę złożyć oświadczenie:
Do Indii nie mamy zamiaru więcej się wybierać.
Nie pojedziemy tam i już.
A nawet gdyby - to uprzedzimy wcześniej.

tajmahal.gif


PS.
Przepraszam, ogon od krowy mi nie wyszedł ale nie chciało mi się już poprawiać.Nie wiem czy jest to powszechna opinia, ale wśród znanych mi osób, nawet tych, które mają trochę
doświadczenia podróżniczego, Indie uchodzą za niekoniecznie najłatwiejszy kraj do zorganizowania
sobie samodzielnej podróży - bo dużo ludzi, bo brud, bo opóźnienia w komunikacji, bo duże odległości itd. itp.
Nie mieliśmy ochoty na doświadczenia w typie "off-road" - zrezygnowaliśmy więc z oglądania "prawdziwych Indii"
na rzecz widoku "przez szybkę".
Zamiast ciekawych hosteli w ciekawych miejscach - hotele z gwiazdkami, zamiast integracji z miejscową ludnością
w autobusie kursowym - wynajęty samochód z kierowcą.
Koleje Indyjskie były, ale też niestety: pierwsza klasa, więc żadnych emocji.
Do tego wszystkiego - jeden samolot i plan podróży gotowy.

Zapowiadało się zatem łatwo, lekko i przyjemnie, całość biletów kolejowych i lotniczych,
hoteli i usług kierowców za 620 EUR/os.

Po kolei, dzień za dniem:
* Przylatujemy do Delhi i od razu ruszamy samochodem do Jaipuru
* Zwiedzamy Jaipur
* Jedziemy rano do Pushkar, potem o Udaipuru
* Okolice Udaipuru: Nagda i Eklingji i w końcu sam Udaipur
* Jedziemy do Ranakhpur, który też trzeba zobaczyć a potem do Jodhpur
* Zwiedzamy Jodhpur i jedziemy z powrotem do Jaipuru
* Z rana okolice Jaipur a potem po drodze do Agry: Abhaneri i Fatehpursikri
* Zwiedzamy co się da w Agrze
* Rano żegnamy się z kierowcą i pociągiem jedziemy do Jihansi, tam witamy się z innym kierowcą
i jedziemy zwiedzać Orchę a potem droga do Khajuraho.
* Zwiedzamy Khajuraho - świątynie zachodnie a potem wschodnie, wsiadamy do samolotu do Varanasi,
w Varanasi czeka kolejny kierowca i wieczorem wybieramy się nad Ganges na Aarti.
* Rano pływamy po Gangesie, potem oglądamy co się da w Varanasi, jedziemy zobaczyć Sarnath
a wieczorem pożegnanie z kierowcą i wsiadamy w pociąg do Delhi.
* Noc w pociągu, rano w Delhi kolejny kierowca, zwiedzamy miasto, potem na cztery godziny do hotelu
i koło północy - lotnisko i samolot do domu.

No i w sumie było i łatwo i przyjemnie.
Żeby jednak było lekko, na sumieniu zwłaszcza - o to już jednak trochę trudniej.Wyglądało na to, że wszyscy kierowcy w Indiach mają 39 lat.
Do takiego wieku przyznał się Parveen, z którym spotkaliśmy się rano w Delhi
i z którym mieliśmy spędzić kilka najbliższych dni.
Dokładnie tak samo przedstawiali się czterej później wożący nas panowie.
Unifikacja dotyczy także marki samochodu: tutaj turystów, jeżeli nie ma ich za dużo, wozi się
Toyotą Innowa.
My byliśmy we troje: Ela, Asia i ja więc auto było w sam raz.
Samochód ma trzy rzędy foteli i czterech pasażerów też wygodnie może podróżować, jakkolwiek
bagaż wówczas musi powędrować na dach.

Gdyby ktoś miał ochotę kierować samochodem w Indiach samodzielnie, to wystarczy podobno międzynarodowe
prawo jazdy.
Uważam jednak, że jeżeli koniecznie potrzebna jest komuś odrobina emocji, to lepiej niech sobie
poszuka jakiegoś spokojniejszego i mniej zagrażającego życiu lub zdrowiu zajęcia - łapania tygrysów,
rozbrajania bomby albo czegoś podobnego.

W Indiach płaci się rupiami i te rupie trzeba przy sobie mieć.
Owszem, euro, dolary jak najbardziej są mile widziane i pożądane ale głównie po to, żeby na te rupie
właśnie je wymienić albo gdy nie połapiemy się w porę i damy zawlec do placówki handlowej
typu "best price sir, super quality, original products, factory not shop".
Tam wezmą od nas każdą walutę.
Bankomatów jest pod dostatkiem, ten który testowałem był w uliczce, gdzie prócz dwóch znudzonych krów,
kowala zajętego naprawą tuk-tuka i przysypiającego za kontuarem astrologa nie było nic więcej.
Mam taką kartę z BOŚ, która u nas jest bardzo chimeryczna, nigdy nie wiem - zadziała czy nie i dlatego
noszę drugą, zapasową.
A w Indiach? - działała niezawodnie, oczywiście pod warunkiem, że terminal kart też funkcjonował.
A że z tym bywało różnie - bez rupii w gotówce życie jest tu trudne.

Przelicznik walutowy jest jak zawsze prosty, w tym wypadku 1000 INR = 55 PLN albo 1 USD = 70 INR,
mniej więcej oczywiście.
Natomiast ustalenie w Indiach, czy coś jest drogie czy tanie, czy ktoś nas naciąga absolutnie bezczelnie
czy tylko w ramach ogólnie przyjętej normy to prawdziwa abrakadabra.
No bo jak tu znaleźć punkt odniesienia, gdy np. bilet wstępu do jakiejś atrakcji dla cudzoziemca kosztuje
kilkanaście albo i kilkadziesiąt razy drożej niż dla Hindusa?
Czy zatem gdy jesteśmy w restauracji dedykowanej turystom i chcą od nas np. 300 INR to możemy się spodziewać, że
gdy zdecydujemy się zaryzykować zagładą żołądka i zjemy w lokalnej gastronomii to powinno być 30 INR za to samo?!

Ela twierdzi, żę lubię się przechwalać, walczę z tą obrzydliwą wadą charakteru ale tym razem muszę się pochwalić:
znalazłem absolutnie idealne rozwiązanie problemu oceny "drogo, tanio czy: w sam raz".
Otóż:
Okazało się, że na paczkach herbatników, nieważne, czekoladowych, waniliowych czy o smaku owocowym, okrągłych, kwadratowych,
jest wydrukowana cena sugerowana przez producenta - i zawsze jest to 5 INR!
Wystarczyło zatem wprowadzić własną jednostkę przeliczeniową: 1 MPH (nie jak Miles Per Hour tylko jak Mała Paczka Herbatników)
I od tej pory, gdy jakiś pan oferował mi np. komplet magnesów na lodówkę za 10 INR wystarczyło to zamienić na 2 MPH
i zastanowić się, czy jestem gotowy zamienić dwie paczki ciasteczek na te magnesy.

Parveen okazał się w ciągu kilku najbliższych dni całkiem sympatycznym facetem i w sumie polubiliśmy go.
W drodze do Jaipuru lustrowaliśmy się nawzajem i przełamywali pierwsze lody.
Gdyby ktoś potrzebował w północnych Indiach kierowcy - polecam, mogę dać kontakt.
Na miejsce dotarliśmy po południu i był jeszcze czas, żeby trochę pozwiedzać.
Pojechaliśmy na górę, wnoszącą się nad miastem, do Fort Nahargarh.

Tutaj poranek w Delhi. Kto twierdził, że w Indiach nikt nie sprząta?

DSC06522.JPG


Fort Nahargarh:

DSC06539.JPG



DSC06543.JPG



DSC06554.JPG



DSC06557.JPG



Wyglądało na to, że hotel rzeczywiście jest w porządku.
A na pewno nie można mieć zastrzeżeń do widoków z tarasu restauracji i z pokoju:

DSC06567.JPG



DSC06568.JPG

Popołudnie i wieczór w Fort Nahargarh zburzył nam wyobrażenia na temat Indii.

Wkoło czysto i schludnie, zabytek zadbany i dobrze wykorzystany: we wnętrzach, gdzie
zachowały się stare artefakty wszystko odnowione i zakonserwowane, a tam, gdzie nie było
nic ciekawego do pokazania - urządzono galerię sztuki nowoczesnej.

DSC06564.JPG



DSC06559.JPG


Turystów sporo, ale lokalnych. Droga do fortu jest wąska i bardzo stroma, więc wycieczki się
tu nie pchają.
Europejczyków, poza nami, nie zauważyliśmy, w związku z tym wyglądało, że my też zaczęliśmy
stanowić rodzaj atrakcji i ludność hinduska postanowiła nawiązać z nami kontakt.
Były dwie opcje relacji - o charakterze konserwatywnym lub modernistycznym.
Pierwsza wersja wyglądała tak:
- Mogę sobie zrobić z panem zdjęcie?
- O, super, to dziękuję. Ale, ale... Żona i córka też mogłyby się koło pana ustawić?
W wariancie modernistycznym natomiast, nikt się mną nie przejmował, tylko startował wprost do wybranej blondynki.

Poza tym wszystko było bardzo po europejsku.
Nawet wrażenia ze wspinaczki po dachach fortu to wypisz wymaluj dachy Gaudiego z Barcelony.
Później jeszcze, przy zmierzchu, spacerek promenadą wzdłuż jeziora przy hotelu, z widokiem na Jal Mahal (to ten
budynek na zdjęciu pośrodku wody) i - spać.
Ach, pięknie było zasypiać po takim dniu...

Wieczorem nazajutrz już tak dobrze się nie czułem.

Po całodziennych dokonaniach wychodziło na to, że "dr Samo Zło" przy mnie wyglądałby jak niewinna istota.
W ciągu zaledwie dziesięciu godzin:
* skrzywdziłem lub skrajnie rozczarowałem ze sto osób
* zbezcześciłem kilka świątyń
* dręczyłem zwierzęta
Chyba zacząłem zamieniać się w potwora...Ale mi radość sprawiłeś! Pierwszy raz ktoś pochwalił moje zdjęcia. :D
A jedna koleżanka żony to nawet twierdzi, że ja je robię złośliwie, żeby wszyscy na nich źle wyglądali. :roll:

==========================================================

Napotkaną ludność hinduską zaczęliśmy krzywdzić w zasadzie już wczoraj.

Gdy wczesnym popołudniem zbliżaliśmy się do Jaipuru, Parveen zaproponował
krótki postój na poboczu "autostrady".
- Tu jest takie miejsce, że jest bardzo dużo małp. Ludzie tu się często zatrzymują
i je karmią.
- To chcecie karmić małpy?!
No dobra, chcieliśmy.
Rzeczywiście małp było pod dostatkiem, rzeczywiście nie byliśmy jedynymi, którzy się tu
zatrzymali.
Bóg Hanuman ma postać ssaka z rodziny naczelnych, jest on odpowiedzialny w tych rejonach
świata za dobre zdrowie, co by nie mówić, chyba rzecz najcenniejszą, więc nic dziwnego,
że chętnych do ufundowania paru kawałków arbuza jego pobratymcom nie brakowało.

Na jednym z kilku rozzstawionych kramów zaproponowano nam nabycie miski z cząstkami
owoców za 100 rupii, tymczasem Parveen zdążył już pozamykać samochód, dogonił nas w porę
i dokonał sprawunków płacąc za dwie miski jedną dziesiątą tej kwoty.
W zasadzie, tym razem, to jeszcze nie my ale nasz kierowca skrzywdził sprzedawcę...

DSC06531.JPG


W czasie gdy Asia organizowała małpom obiad sytuacja wokół nas zaczęła się zmieniać.
Nie wiem jakim cudem (autostrada a wokół niej puste pole z krzakami na horyzoncie)
wyrósł obok mnie żałośnie wyglądający człowiek, z najwyraźniej chromą nogą.
Jasno pokazywał, że jest osobą w potrzebie, więc żal mi go się zrobiło ogromnie,
a że jeszcze nie miałem całkiem drobnych pieniędzy, wysupłałem 100 rupii i dałem nieborakowi.
W tym momencie, znowu nie wiadomo skąd, obok kulawego zjawiły się cztery dziewczynki, które
postanowiły podzielić się z nim pieniędzmi, a niewskórawszy nic - zwróciły się
w moją stronę.
Za chwilę dołączyły do nich dwie kobiety, z dziecięciem na ręku i bardzo żałosnym spojrzeniem,
wskazywały palcem na przemian, to dziecię to moją kieszeń.
Opuszczając postój zostawiliśmy w chmurze kurzu stojącą na poboczu niemałą grupę ludzi.
Wszystkich, wszystkich zawiedliśmy i rozczarowali...
Nawet kulawy pokazywał, że powinniśmy go hojniej obdarzyć i że 100 rupii to nie znowu takie kto wie co.
Jak oni smutno za nami patrzyli...

Dzisiejszego pięknego i pogodnego poranka wybraliśmy się w stronę Amber Fortu.
Złe uczynki zaczęliśmy praktykować niemal od świtu, gdy przyszło nam do głowy, żeby
zatrzymać się na zdjęcie.

DSC06576.JPG


Po chwili zjawił się zaklinacz węży, nieproszony dołączył do towarzystwa, wyciągnął flecik,
potem węża i zaczął instrumentem zagłuszać ruch uliczny.
Kobra tymczasem zachowywała stoicki spokój.
- Biedna kobra, w niewoli taka - roztkliwiła się Asia.
Asia bardzo rozczula się się nad wszelkimi przedstawicielami fauny, każdy kulawy piesek bez swojego
domku wywołuje wilgoć w oku, Asia nie pozwala mi wymordować kretów w ogródku a przypuszczam, że los patyczaków
też nie jest jej obojętny.
- A gdyby ją tak wykupić i uwolnić?! Iskra szalonego pomysłu rozbłysła i natychmiast zgasła...
Należało potępić wykorzystywanie zwierząt niezgodne z ich naturą, tymczasem zamiast tego, banknotem 100 rupii
zachęciliśmy właściciela kobry do dalszego kontynuowania tych praktyk.
Nie wyglądał na specjalnie zadowolonego z otrzymanego wynagrodzenia, nie mniej jednak chwilkę później
zjawiło się kolejnych dwóch zaklinaczy węży.
Gdy wsiadaliśmy z powrotem do auta ich oczy mówiły wszystko:
- Jak to, co to?! To nasze kobry gorsze?! To tamtemu dałeś, wprawdzie mało ale jednak a nam to już nic się nie należy?!
Z jakim wyrzutem oni za nami patrzyli...

DSC06574.JPG


W Indiach, jak pewnie na całym albo prawie całym świecie działają organizacje społeczne, których celem
jest jego naprawa albo nawet i ulepszenie.
Wygląda na to, że dzięki temu zwrócono tu większą uwagę między innymi na los i prawa zwierząt.
Przed paru już laty przez kraj przetoczyła się głośnym echem afera tygrysów bengalskich, gdy okazało się
niespodziewanie, że w ich największym i najsłynniejszym rezerwacie nie ma ani jednego zwierzaka w paski.
Zarząd rezerwatu pokątnie urządzał polowania na tygrysy, aż wybito je co do nogi - wszystkie.
Teraz trwa akcja społeczna - ratujmy tygrysy bengalskie.

Inne, jeszcze bardziej spektakularne przedsięwzięcie, to akcja: "nie dręczyć słoni".
Zachęcają do tego np. napisy na zagłówkach w pociągu, billboardy, mówią o tym w telewizji.
Tymczasem powszechnie praktykowany w Jaipurze sposób dotarcia do położonego na górze Amber Fortu,
to jazda na słoniu, taka tutejsza wersja "konia do Morskiego Oka".
Rozważaliśmy wgramolenie się na górę na własnych nogach, jednak z tego co mówił Parveen wynikało,
że w ten sposób prawdopodobnie zdezorganizujemy ruch turystyczny w Indiach, a już na pewno zrobimy
krzywdę kierowcy słonia, który pozostanie bez zarobku.
-A słoniowi źle nie jest, bo słoń teraz ma pracować od 8.00 do 11.00 i władza pilnuje, żeby tak było, twierdził.
Faktycznie, zauważyliśmy, że po jedenastej ruch pod górę zamarł.
Koniec końców jednak - męczyliśmy zwierzę i to nie jedno a dwa.
Kierowcy słonia też mieli bardzo niezadowolone miny, bo zabrakło mi banknotów po 100 rupii i dałem im po dolarze,
a to, wiadomo, mniej.
Z jakim rozczarowaniem za mną patrzyli...

DSC06579.JPG



DSC06584.JPG



DSC06589.JPG



DSC06591.JPG



DSC06595.JPG


Najbardziej elegancko wystrojone w Amber Fort osoby, to sprzątaczki.
Przypuszczam, że to efekt podobnej historii, jak ze zdjęciem z Hawany w National Geographics, przedstawiającym
panią z cygarem - teraz wszyscy turyści na Kubie chcą takie zdjęcie osobiście wykonać a pozujących za
opłatą pań nie brakuje.
Przychodzą zatem sprzątaczki Amber Fort do pracy wystrojone w najlepsze sari i zamiast machać miotłą - pozują.
A gdy tylko ktoś skuszony malowniczym widokiem wyceluje w nie obiektyw, gonią za nim po swoje 100 rupii...
My nie mieliśmy ochoty na taką ustawioną fotografię i składane co chwilę propozycje- brutalnie odrzucaliśmy.
Przykro było patrzeć na ten gasnący za każdym razem entuzjazm...

DSC06601.JPG



DSC06618.JPG


Zabraliśmy też uśmiech sprzedawcom obrusów, właścicielom kolekcji mosiężnych dzwoneczków, twórcom drewnianych
figurek Ganesha, marmurowych i plastikowych figurek Ganesha a także Brahmy, Wishnu i Shivy.
A nie, przepraszam, tylko Wishnu i Shivy, Brahmy - nie.
Rozczarowaliśmy sprzedawców rysunków słoni, przedstawicieli rzemiosła tkackiego, szwalniczego, kowalskiego,
odlewniczego i wielu innych rzemiosł - także.
Wyglądało na to, że zwiedzanie Indii będzie polegało na nieustannym opędzaniu się od przyjaźnie nastawionych ludzi,
którzy próbują uczynić cię szczęśliwszym przy pomocy dostarczanych przedmiotów lub usług.

Powoli jednak zaczęliśmy się przyzwyczajać do tej nawałnicy, powoli zaczynaliśmy być zdolni, żeby bez większych
wyrzutów sumienia minąć bez ŻADNEGO zainteresowania i uwagi kolejnego przewodnika, który próbuje nam sprzedać
swoje usługi albo kogoś, kto prosi tylko o wsparcie, bez oferowania czegoś w zamian.
Byliśmy zupełnie nieświadomi, że oto rozpoczął się szczególny, trwający dziesięć dni proces, którego ostateczny
finał dopełnił się w Varanasi.

Drugi żelazny punkt wycieczek do Jaipuru, to Pałac Miejski.
Część pałacu jest do oglądania, część nie - bo mieszka w nim maharadża i nie wolno mu przeszkadzać.
Niestety, nie może on w dzisiejszych czasach łupić sąsiednich księstw ani wyzyskiwać poddanych,
a żyć z czegoś musi, więc łupi i wyzyskuje turystów.
Za zwykły bilet wstępu do pałacu trzeba zapłacić 140 MPH a za niezwykły chcą 500 MPH!!!
Niezwykłość polega na tym, że dadzą miniaturową mapkę obiektu, pozwolą zobaczyć kilka pokoi więcej i pożyczą
elektronicznego tourguida.
Jeżeli ktoś objeżdża tylko tzw. Złoty Trójkąt Delhi-Jaipur-Agra, to pewnie może poświęcić tych 140 paczek
herbatników, jeżeli jednak wybiera się na zachód i południe, do Udaipuru i Jodhpuru, to tamtejsze pałace władców
są nieporównanie ciekawsze.
Ludzie w Jaipurze nie lubią tego maharadży, mówią, że żyje źle, na czym to "źle" polega- nie wypytywałem.

DSC06676.JPG



DSC06687.JPG



DSC06688.JPG



DSC06700.JPG


Kilka kroków od bramy Pałacu Miejskiego jest Hawa Mahal, czyli inaczej: Pałac Wiatrów.
Wygląda pięknie, tak jak na podkolorowanych zdjęciach w Internecie i wszyscy, którzy piszą, że strasznie
się tym miejscem rozczarowali, to chyba malkontenci jacyś.
Może spodziewali się, że wkoło będzie park a to tymczasem jest element miejskiej zabudowy.
O ile w sąsiedztwie Pałacu Wiatrów są prawie wyłącznie sklepy z pamiątkami i znowu pełno nagabujących
sprzedawców, kawałek dalej, gdy pójść w stronę minaretu jest już normalnie, nikt nie zaczepia,
można zrobić ciekawsze zdjęcia albo wejść na tyły pałacu.
Jest tam całkiem przyjemny i czysty deptak, można posiedzieć, odpocząć i popatrzeć na ludzi.
A trafiają się bardzo ciekawe osoby np. ortodoksyjni dżiniści, swoją drogą, po co oni tu przychodzą?
Chyba jednak nie powinienem zadawać tego pytania.
To, że ktoś nosi siatkę na twarzy, aby nie skrzywdzić żadnej żywej istoty, niechcący ją pożerając
albo też uważa iż zakładanie odzieży jest wbrew naturze i niszczy harmonię świata,
wcale przecież nie znaczy, że nie może się interesować ładną architekturą albo przyjść do sklepu
po garnek.

DSC06775.JPG



DSC06765.JPG



DSC06763.JPG



DSC06739.JPG



DSC06732.JPG



DSC06730.JPG



Na wprost minaretu, po drugiej stronie ulicy jest spora świątynia Kriszny.
Zwykłe wycieczki tu nigdy nie zaglądają, wejście od ulicy jest niepozorne i trzeba je wypatrzeć,
poza tym trzeba narazić życie, żeby tą ulicę przekroczyć.
Za to po wejściu do środka otwiera się rozległy dziedziniec, na parterze w podcieniach można zobaczyć
szkołę na wolnym powietrzu a z piętra jest widok na miasto.
Opiekun świątyni ma przyjemny i powściągliwy sposób bycia i nawet dość ciekawie o niej mówi.
Doszedł do wniosku, że w Polsce kult Kriszny jest bardzo rozpowszechniony, bo co roku przyjeżdżają
tu do niego nasze grupy pielgrzymów.
- Bardzo sympatyczni ludzie, stwierdził.
- Trochę się dziwnie zachowują, bo ubierają się w takie luźne szaty i kwiaty, grają na bębenkach
i tańczą.
- No ale jak takie u was zwyczaje, to przecież nic w tym złego, dodał.

DSC06751.JPG



DSC06754.JPG



DSC06756.JPG

Dzięki za odwiedziny i dobre słowo! :)
Bezczeszczenie świątyń potraktowałem bardziej serio i będzie w następnym odcinku:

========================================================================
Rzeczywiste problemy w kontaktach z ludźmi trafiają się
Zupełnie niechcący sprawialiśmy czasem komuś przykrość.
A i sobie przy okazji też, bo wbrew pozorom, aż tak bardzo na szerzenie zła nie nastawialiśmy się.

Napór wszelkiego rodzaju prób nawiązania kontaktu, w celu zmaterializowania go w postaci banknotu
100 rupii, oczywiście większe nominały też są mile widziane - jest PRZEOGROMNY.
W ferworze opędzania się przed zdesperowanymi natrętami od czasu do czasu trafiamy jednak na kogoś miłego.
Kogoś, kto rzeczywiście chciał nam pokazać drogę, kogoś, kto miał ochotę zapytać jak się nam podoba
w jego pięknym kraju albo kogoś, kto po prostu zainteresował się przybyszami i chciałby zamienić parę słów.
No i wtedy, w odpowiedzi na wyciągniętą dłoń słyszy:
- Nie, nie chcę, dziekuję, przepraszam, do widzenia, idę sobie, nie mam czasu, wolę sam, nie mam ochoty,
nie potrzebuję, śpieszę się i tym podobne teksty.
Pochopnie wypowiedziane i nie trafione w sytuację słowa, które można skwitować w jeden sposób: "spadaj"
trudno wycofać lub naprawić.

Zachowanie się w miejscach kultu stanowi drugi problem.
Bezczeszczenie świątyń to pewnie za mocno powiedziane ale okazanie szacunku dla cudzych wierzeń
od czasu do czasu sprawia kłopot.
Kilka lat temu w Jerozolimie, na Via Dolorosa natknąłem się na rozbawioną grupę Chińczyków.
Złapali krzyż odstawiony przez grupę pielgrzymkową i chichocząc pozowali na zmianę do zdjęć, naśladując
sylwetkę Chrystusa.
Nie uważam się za dewota, rozumiem, że na temat chrześcijaństwa wiedzą oni tyle co ja na temat konfucjonizmu,
ale spotkanie to było dla mnie bardzo przykre.

Za nic w świecie nie chciałbym stać się dla kogoś Chińczykiem.

DSC06828.JPG


Tymczasem tutaj, wchodząc do świątyni, na schody do świętej sadzawki albo innego, podobnego przybytku,
do końca nie wiesz, czy jeśli odmówisz zaopatrzenia się w kwiatki i ryż na pudżę to będzie znaczyło,
że pozbyłeś się naciągacza czy też, że złamałeś reguły.
Trudno ustalić, czy sadhu, który namolnie chce ci napaćkać na czole tikę to rzeczywiście osoba związana
z religią czy rodzaj misia z Krupówek.
Nie za każdym razem udawało nam się trafnie zgadywać, więc nie mogę się uznać za eksperta.
Ale wiem z całą pewnością, że osobę, która zbyt głośno twierdzi, że właśnie bezcześcisz jej świętą wiarę
i święte miejsce - należy zignorować.

No, chyba, że jest wyposażona w karabin maszynowy.

Tak jest w przypadku porządkowych z Ranakhpur.
Dżiniści, którzy mają tu główną świątynię za swój cel przyjęli troskę o życie każdej żywej istoty.
Przestrzegania tej jak i innych reguł w obrębie komplesu świątynnego pilnują uzbrojone po zęby typy.

Całe szczęście, że są też jednak i takie aspekty życia i ważne sprawy, które łączą niepodzielnie
wyznawców, wydawałoby się, bardzo odległych religii.
Tak właśnie jest w Pushkar, do którego trafiliśmy po drodze do Udaipuru.
Miasto wypełniają tak wyznawcy Brahmy jak i ksiąg Starego Testamentu a napisy na ulicach i w sklepach
są często dwujęzyczne: po hindusku i po hebrajsku.
Zjednoczyła ich gandzia, póki będzie dostępna i w niewygórowanej cenie - wszystkie różnice doktrynalne
dadzą się pogodzić na sto procent.

Większość Hindusów jednak nie dla gandzi ale dla świątyni Brahmy tu przyjeżdża.
Jest ona traktowana z bardzo dużym pietyzmem i respektem, jakkolwiek sądząc po jej zewnętrznym
wyglądzie trudno byłoby się tego spodziewać.
To JEDYNA świątynia tego bóstwa w Indiach, więc też pewnie i na świecie.
Bardzo mnie to zastanawiało, bo podział ról pomiędzy Brahmę, Wisznu i Sziwę jest taki, że pierwszy
odpowiada za kreację, drugi za podtrzymanie tego co powstało a ostatni za zniszczenie.
No więc wydawało mi się, że to Brahma powinien mieć najwięcej świątyń a Sziwa jedną albo nawet i wcale.
A tu dokładnie na odwrót!
Wyjaśniałem sprawę z Parveenem, który okazał się bardzo religijny i potem opowiem.

DSC06875.JPG



DSC06879.JPG



DSC06882.JPG


Wracając do Pushkar, ważna tu jest nie tylko świątynia ale i jezioro.
Jezioro powstało z płatków lotosu, które upuścił Brahma w związku ze swoimi problemami matrymonialnymi,
więc nic dziwnego, że jest święte.
To z kolei powoduje, że kąpiel w nim, obok zwykłej przyjemności z kąpieli, może stać się
źródłem rozmaitych, nadprzyrodzonych korzyści dla kąpiącego się.
Wokół brzegów powstały rozległe ghaty a wejście do wody jest praktykowane z nabożeństwem.

DSC06829.JPG



DSC06830.JPG



DSC06858.JPG



DSC06865.JPG



DSC06872.JPG



A to już gigantycznych rozmiarów wizerunek Sziwy, kilkadziesiąt kilometrów przed Udaipurem:

DSC06904.JPG

@nenyan dzięki! Zmotywowałaś mnie, żeby zabrać się do roboty i coś dalej napisać. Ja czytam Twoją relację z Chin. Jest re-we-la-cyj-na!

========================================================================================================

Udai-pur na zdjęciach aż tak bardzo od Jai-puru albo Jodh-puru nie różni się.
W ogóle, gdy popatrzymy na pamiątki z podróży pokazane w Internecie, wszystkie indyjskie -pury
sprawiają wrażenie, jakby zostały odlane z tej samej formy i przypadkiem możemy pomyśleć,
że wystarczy nam jeden tylko taki -pur zobaczyć.

W związku z tym bardzo się baliśmy, że cały ten nasz objazd po dwóch, trzech dniach zrobi
się bardziej męczący niż ciekawy i zamiast cieszyć się z tego co mamy, będziemy czekać
na Varanasi, bo tam to na pewno jest inaczej.
A póki co, będzie: daleko jeszcze? Daleko jeszcze? Daleko jeszcze? Daleko jeszcze? DALEKO JESZCZE?!

Źle jednak nie było.

Przede wszystkim zauważliśmy, że zdjęcia w Internecie są STRASZNIE pomieszane.
Chyba wszystko przez to hinduskie nazewnictwo, ludziom te nazwy się mylą i jeden
publikuje fotografie z Jaipuru z podpisem: Jodhpur, drugi podpisuje Udaipur - Ranakhpur i tak dalej.
A potem, kiedy ktoś do Indii chce się wybrać, przegląda to wszystko i myśli, że oni tam odbijali
świątynie i pałace przez kalkę.

Do Udaipuru trafiliśmy w piątkowy wieczór, na zwiedzanie była przeznaczona sobota a w niedzielę rano
mieliśmy jechać dalej.
Zatem weekend.
Ani miejsce ani styl życia ludzi, jakich w Udaipurze zdarzyło nam się spotkać, za grosz nie miał nic
wspólnego z wizją Indii ze "Slumdoga".
Z rana pojechaliśmy na przedmieścia, najpierw do Nagdy a potem do Eklingji.
Nagda to zespół starych, hinduskich świątyń kilkanaście kilometrów za miastem.
Dojazd jest wąską, malowniczą drogą, raczej nieprzyjazną dla dużych autokarów, więc dużo ludzi tu nie ma.
Dlatego Nagda jest inna.
Opiekun zabytku na nasz widok wyskoczył ze swojego zakamarka, oprowadził, za oprowadzenie zainkasował, a jakże,
100 rupii.

DSC06908.JPG



DSC06925.JPG



DSC06932.JPG



DSC06933.JPG



DSC06947.JPG



DSC06952.JPG




Dodaj Komentarz

Komentarze (16)

tiktak 15 marca 2020 12:41 Odpowiedz
Nie wiem czy jest to powszechna opinia, ale wśród znanych mi osób, nawet tych, które mają trochędoświadczenia podróżniczego, Indie uchodzą za niekoniecznie najłatwiejszy kraj do zorganizowaniasobie samodzielnej podróży - bo dużo ludzi, bo brud, bo opóźnienia w komunikacji, bo duże odległości itd. itp.Nie mieliśmy ochoty na doświadczenia w typie "off-road" - zrezygnowaliśmy więc z oglądania "prawdziwych Indii" na rzecz widoku "przez szybkę".Zamiast ciekawych hosteli w ciekawych miejscach - hotele z gwiazdkami, zamiast integracji z miejscową ludnościąw autobusie kursowym - wynajęty samochód z kierowcą.Koleje Indyjskie były, ale też niestety: pierwsza klasa, więc żadnych emocji.Do tego wszystkiego - jeden samolot i plan podróży gotowy.Zapowiadało się zatem łatwo, lekko i przyjemnie, całość biletów kolejowych i lotniczych, hoteli i usług kierowców za 620 EUR/os.Po kolei, dzień za dniem:* Przylatujemy do Delhi i od razu ruszamy samochodem do Jaipuru* Zwiedzamy Jaipur* Jedziemy rano do Pushkar, potem o Udaipuru* Okolice Udaipuru: Nagda i Eklingji i w końcu sam Udaipur* Jedziemy do Ranakhpur, który też trzeba zobaczyć a potem do Jodhpur* Zwiedzamy Jodhpur i jedziemy z powrotem do Jaipuru* Z rana okolice Jaipur a potem po drodze do Agry: Abhaneri i Fatehpursikri* Zwiedzamy co się da w Agrze* Rano żegnamy się z kierowcą i pociągiem jedziemy do Jihansi, tam witamy się z innym kierowcą i jedziemy zwiedzać Orchę a potem droga do Khajuraho.* Zwiedzamy Khajuraho - świątynie zachodnie a potem wschodnie, wsiadamy do samolotu do Varanasi, w Varanasi czeka kolejny kierowca i wieczorem wybieramy się nad Ganges na Aarti.* Rano pływamy po Gangesie, potem oglądamy co się da w Varanasi, jedziemy zobaczyć Sarnath a wieczorem pożegnanie z kierowcą i wsiadamy w pociąg do Delhi.* Noc w pociągu, rano w Delhi kolejny kierowca, zwiedzamy miasto, potem na cztery godziny do hotelu i koło północy - lotnisko i samolot do domu.No i w sumie było i łatwo i przyjemnie.Żeby jednak było lekko, na sumieniu zwłaszcza - o to już jednak trochę trudniej.
arturro 18 marca 2020 20:39 Odpowiedz
Moja dziewczyna - wyjątkowo twardy krytyk - właśnie stwierdziła, że tak ładne zdjęcia, że myślała, ze są z National Geographic.
pestycyda 27 marca 2020 17:19 Odpowiedz
@TikTak, dziękuję :) wniosłeś w moje cztery ściany dużo radości :) Czekam jeszcze na bezczeszczenie świątyń :D
nenyan 29 marca 2020 16:42 Odpowiedz
@TikTak przeczytałam całą Twoją relację z zapartym tchem i niegasnącem uśmiechem na ustach :D masz świetne lekkie pióro (klawiaturę?)
eskie 18 kwietnia 2020 18:12 Odpowiedz
ostatni obrazek aby właściwy?
tiktak 20 kwietnia 2020 19:19 Odpowiedz
Nie wiem. A co mu dolega?
katka256 17 czerwca 2020 05:08 Odpowiedz
@TikTak a gdzie ciąg dalszy?Bardzo lubię Twoje relacje
tiktak 5 października 2020 18:47 Odpowiedz
Dziękuję:) To w takim razie biorę się do pracy.Przerwa była spowodowana kumulacją prac wszelkiego rodzaju, tak w trybie zdalnym jak i bliskim.Dotarliśmy zatem do Agry w nienajlepszych humorach - Parveen miał nos spuszczony na kwintę, bo właśnieposłyszał w radio, że wirus nie zamierza jednak Indiom odpuścić a my, bo przyszło nam do głowy, że może trzebacałą wycieczkę czym prędzej przerwać, wracać do Delhi a potem szybko do domu.Póki można.Po raz pierwszy w hotelu dane nam było zobaczyć atrybuty epidemii: pojawiły się maseczki, płyn do dezynfekcji i oświadczeniado podpisania - że ma się dobre samopoczucie i że nie spędzało się czasu w towarzystwie osób którym coś dolega.W telewizji mówili coś o grupie turystów z Włoch, u których pojawiły się zachorowania - całe towarzystwo wyekspediowano gdzieśpod granicę chińską i zamknięto w szpitalu wojskowym.Pewnie pogrążalibyśmy się coraz głębiej w atmosferę rezygnacji, dekadencji oraz upadku i ostatecznie zawrócili do Delhi, gdybynie napotkana przy recepcji grupa Węgrów.Miny mieli raźne, humor wyraźnie im dopisywał, stwierdzili, że: Tere fere Kuku, meghajolunk és nem lövünk, mert nem gombócot vagy mást akarunk enni, hanem azt, hogy ízletes és fáj a gyomrunk, co znaczyło prawdopodobnie, że prędzej się pozarażają w domu niż tutaj, więc się nie przejmują i jadą dalej.Trochę nas to podniosło na duchu.Na drugi dzień okazało się też, że informacje o ilości zachorowań, które miał Parveen były cokolwiek z Księżyca,więc o problemach epidemiologicznych udało się na dobrych parę dni całkiem zapomnieć. Robienie zdjęć w Agrze absolutnie nie ma sensu.Miejsca, które są ładne a nawet: bardzo ładne, jak Taj Mahal czy Czerwony Fort są tak dokładnie obfotografowane z każdejstrony, że szkoda się powtarzać.Z kolei miejsca brzydkie a nawet: bardzo brzydkie szkoda uwieczniać, no bo są brzydkie.Trochę pośrednia w urodzie jest dzielnica Taj Ganj - i tam wybraliśmy się po południu, już po zaliczeniu punktów obowiązkowych.W okolicach wejść do Taj Mahal nic tu ciekawego nie ma - stragany z pamiątkami i punkty gastronomiczne, gdzie można sięotruć czym kto tylko zechce. W miarę oddalania się od nich robi się coraz brzydziej i ciekawiej oraz pojawiają się punkty handlowo-usługowe dostosowane do potrzeb mieszkańców.Jest zatem producent garnków, spawacz, który na chodniku naprawia skutery i tuk-tuki a obok niego urzęduje golibroda.Najporządniej wygląda biznes astrologa: dach, ławeczka dla klientów, krzesełko, kontuar i kolorowy szyld.Brakuje jednak interesantów, więc astrolog, wystrojony w girlandę ze sztucznych kwiatów, śpi.Są też fastfoody. Najczęściej oferują samosy - pierogi nadziane warzywami usmażone na głebokim oleju.W naszym fastfoodzie samos kosztował 5 rupii, kupiliśmy kilka sztuk, za talerzyk robi wysuszony i uformowany liść,chyba z bananowca.Chwilę później, zaraz po nas, przyszła krowa i też wzięła sobie parę samosów, ale już bez płacenia.Kilka przecznic dalej handel zaczął powoli zanikać, ulice zrobiły się mało poręczne, więc też przestały się kręcić po nich tuk-tuki.Widać było, że to już rejon przede wszystkim mieszkalny.Chociaż w drzwiach, na ganeczkach, można było zobaczyć panie w kolorowych sari, dzieci na ulicy dokazywały całkiem wesoło,to tutaj było jeszcze brzydziej.Wszystko za sprawą przeprowadzonych prac porządkowych, które najwidoczniej zupełnie nie pasują do tutejszej tradycji.Otóż: ktoś wpadł na szalony pomysł, aby wyczyścić rynsztoki biegnące po obu stronach ulicy.Jak postanowił, tak zrobił - ich zawartość w postaci szarobrunatnej mazi została zgromadzona na boku i oczekiwała pewnie na wywózkę.Nikt się jednak tym specjalnie nie przejął i wkrótce rowery, skutery, krowy i ludzie roznieśli cuchnące błocko na wszytkie strony.Co chwilę jakiś pędzący szalony jednoślad rozpryskiwał je dodatkowo na ściany i schody domów.Potem wlazło w to wszystko stado krów, a gdy sobie poszło - przyszło drugie stado i też dodało coś od siebie.Doszliśmy do wniosku, że tutaj jest już dostatecznie brzydko, że w stu procentach zaspokoiliśmy swoją ciekawość izawróciliśmy, żeby znaleźć ulicę, na której będą tuk-tuki, żeby któryś zawiózł nas do hotelu.
katka256 5 października 2020 19:40 Odpowiedz
@TikTak długo kazałeś czekać :), mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze i teraz relacja już z górki.Czekam na dalej
sudoku 6 października 2020 14:55 Odpowiedz
Rzeczywiście klawiatura jest Ci lekką.Niby nie miały to być "prawdziwe" Indie, ale jednak co chwilę czytam, że "zorganizowane wycieczki rzadko tu docierają". Czyli jednak prawdziwe.
tiktak 8 października 2020 13:00 Odpowiedz
Poza chwilową frustracją w Agrze i prześladującą nas później parą Włochów, nie odczuliśmy w żaden sposób skutków rozpoczynającej się epidemii.Choć pewnie znów szczęścia mieliśmy więcej niż rozumu, bo trzy dni po powrocie do domu zostały zamknięte granicei odwołane wszystkie loty.Wcale mi z tą klawiaturą lekko nie jest :roll: i wytwarzam więcej skreślonego niż napisanego tekstu.==============================================================================Dzień w Agrze okazał się dość bezowocny, jeśli mowa o krzywdzeniu ludzi, zaledwie ze trzy, cztery osoby i to tylko o świcie,przed wejściem do Taj Mahal.Pierwszy był samozwańczy przewodnik, który koniecznie chciał nam pomagać w kupieniu sobie biletów, odebraniu przysługującej dobiletu butelki wody mineralnej, wejściu przez bramkę itd. itp.Nie było ludzkiej siły, żeby się go pozbyć, wręczone 20 MPH tylko rozochociło go i dalej dreptał za nami cierpliwie.Wydawało się, że nic nas już nie uratuje, gdy w pewnym momencie, przerywając niekończący się monolog nt. Shah Jahana,Ela zadała pytanie, przez roztargnienie - po polsku.Przewodnik przestał na chwilę kłapać i zaczął zastanawiać się, co też od niego mogą chcieć.Przystąpiliśmy do kontrataku:- A ile żon miał ten Shah Jahan?- A czemu innym nie chciał postawić też takiego fajnego grobowca?- A czy w Taj Mahal są organizowane koncerty?- A czy to wypada, skoro to grobowiec?Wszystko po polsku.Natręt z niepewnym uśmiechem zrobił krok do tyłu, potem jeszcze jeden i kolejny.Z bezpiecznej odległości pokiwał ręką na pożegnanie i tyle go widzieli.Wiwat mowa ojczysta!Z następnymi zawodnikami szło już jak z płatka:- You are a guide? Great! Bardzo nas interesują losy Taj Mahal w okresie kolonialnym. Zechcesz nam trochę o tym poopowiadać?- Czy to prawda, że tylko przypadek spowodował, że Brytyjczycy nie pozdzierali wszystkich marmurów, tak jak w Czerwonym Forcie?Jeżeli to nie pomogło, wystarczyło dodać jeszcze jakieś trzecie dobijające pytanie i przewodnik znikał.I na dodatek nie trzeba było poświęcać 20 MPH.Następny dzień okazał się zdecydowanie, zdecydowanie inny.Zanim słońce dobrze wzeszło, przynajmniej ze dwadzieścia osób patrzyło za nami z rozczarowaniem, niechęcią i pewnie trochę też i smutkiem.A my, co gorsza, nie czuliśmy się z tym źle.Widać było ewidentnie - postępujący z dnia na dzień proces zamiany serca w kamień zbliżał się do kresu.Unieszczęśliwionych przez nas ludzi łączyła profesja - bagażowy na dworcu kolejowym.Kończył się nam łatwy etap wycieczki, żegnaliśmy się z Parveenem, rano pociąg miał nas zawieźć z Agry do Jihansi.Parking przy dworcu został zaprojektowany tak, aby podróżujący nie zabierali ze sobą bezsensownie dużej ilości bagażu.Skonstruowano specjalny układ przegród i wysepek, ułożonych dokładnie w poprzek drogi od auta do terminalu.Jeżeli ktoś zabrał ze sobą plecak, to nawet mogło się mu tu podobać, bo krawężniki przy wysepkach miały z pół metra i możnasię było poczuć, jak na wycieczce w górach.Z walizkami na kółkach jest gorzej, bo najpierw trzeba się na wysepkę wyspinać, potem wedrzeć walizę, następnie, po drugiej stronie -spuścić walizę i zejść w dół.Choć dalej, tam gdzie są łańcuchy - ci z plecakami mają gorzej - górą i tak nie przejdą a spodem się nie przecisną.Pokonaliśmy zespołowo z dziesięć wysepek, wspierając się wzajemnie, podsadzając i podając do góry walizki.Gdy pokonywaliśmy ostatnią już przeszkodę w postaci przegrody z betonowych bloków za którymi już tylko kilkadziesiątmetrów marmurowej posadzki dzieliło od peronu - w naszą stronę ruszyli bagażowi, próbując wydrzeć nam z rąk przerzucaneprzez betonową zaporę walizy.Język ojczysty znów okazał się bardzo pomocny, twarze bagażowych wyrażały nie tylko rozczarowanie i smutek.Trochę się martwię, czy któryś z nich przez przypadek nie zrozumiał tego, co powiedziałem?W następnym odcinku relacji poprawię się i zacznę dołączać zdjęcia.
tiktak 14 października 2020 16:51 Odpowiedz
Dzień zbudził się w Khajuraho a planował zasnąć w Varanasi, więc rozciągnął siębardziej niż zazwyczaj.Na lotnisku miał czekać na nas kolejny kierowca, i czekał, choć trochę potrwało,zanim zorientowaliśmy się, że kartka z napisem: "Mr Teresa" dotyczy właśnie nas.Teresa to drugie imię Eli z paszportu, więc wykombinował on sobie, że skoro Elżbieta to "Mrs",to pewnie dalej musi być "Mr".Nieco za dużo miejsc do odwiedzenia sobie zaplanowaliśmy, jak na dwa tygodnie, więc trzebabyło się śpieszyć, tylko zostawić bagaż w hotelu i nad Ganges.Niby nie było aż tak późno, ceremonia Aarti, na którą chcieliśmy zdążyć startowała bodajże dopiero koło 19.00 ale kierowca twierdził, że po Benares za szybko jechać sięnie da.I miał rację, takiego galimatiasu ulicznego jeszcze nie widzieliśmy nigdzie na świecie.Podobno to dlatego, że w ponad milionowym mieście nie przewidziano żadnych miejsc postojowych.Dziwne, bo powszechnie wiadomo, że radość z jazdy jest uwarunkowana koniecznością wsiadania / wysiadania.Niektórzy tutaj, jak zauważyliśmy, robią to w biegu ale czasem jednak tak się nie da, jakiśtuk-tuk albo samochód staje na parę chwil - no i ruch w całej metropolii jest natychmiast sparaliżowany.Kierowca, młody chłopak, mimo oryginalnych rozwiązań komunikacyjnych, szczycił się swoim miastem.Mówił też, że bardzo się cieszy, że może mieszkać nad Gangesem, bo jak kiedyś umrze, to go tamwrzucą i dzięki temu ma niemal zapewnioną jakąś fajną reinkarnację.Wcześniej też była kilka razy okazja, żeby przekonać się, iż w Indiach religia trzyma sięmocno, również wśród młodzieży.Kumar stwierdził, że nad sam Ganges to dojechać się nie da, musimy szybko wyskoczyć z samochodu,jak nam powie kiedy, a jak wyskoczymy, to będzie czekał na nas jego kolega.On tymczasem będzie krążył po mieście, bo zatrzymać się, jak już wiadomo, nie ma gdzie.Nie za bardzo nam ten pomysł z kolegą pasował, przecież Ganges taki mały nie jest i na pewnosami będziemy potrafili rzekę wypatrzyć, no ale dobrze, pewnie ktoś potrzebuje 100 rupi...Po godzinie trąbienia nastąpiła chwila zero, samochód stanął jak wryty, w całym Varanasiklaksony od razu wzmogły się kilkakrotnie, kierowca krzykął "wysiadajcie!" - i wyskoczyliśmy.Natychmiast stało się jasne, że jeżeli w ciągu najbliższych kilku minut nie odnajdziemykolegi kierowcy, a raczej on nie odnajdzie nas, to przepadliśmy na amen i nas też tu kiedyśdo Gangesu wrzucą.Niech schowają się Chiny z porannym szczytem w Pekinie, niech schowa się Tokio z wieczornymipowrotami z pracy albo skrzyżowaniem Shibuya, co tam Rangun w największe buddyjskie święta!Tak zwarty i bezwzględny tłum nie występuje chyba nigdzie na świecie, poza Varanasi!No, może jeszcze w naszym kościele parafialnym, gdy wszyscy naraz tłoczą się do wyjścia.Każdy, nie zważając na nikogo i na nic zmierza w swoją stronę, każdy chce być pierwszyi ignoruje każdego. Trudno ustalić taktykę - czy ćwiczyć sztukę uników czy raczej, jakwiększość, postawić na frontalny atak.Uff, kolega-przewodnik znalazł się, urodzony w Benares czuł się tu jak ryba w wodzie,kiedy trzeba uskakiwał w bok, innym razem uruchamiał łokcie i parł do przodu.Wystarczyło pilnować widoku jego pleców, podążać tą samą trajektorią i naśladować taktykę.Ludzki potok od czasu do czasu nieco skręcał opływając tworzoną w ten sposób wysepkę.Wysepka też była ruchoma, jakkolwiek posuwała się znacznie wolniej, niż wszyscy.Tworzył ją człowiek, z mniejszą lub większą ułomnością.Pewnie już nie zapomnę czołgającego się inwalidy, z twarzą przy ziemi, brudnego i pokaleczonego.Otoczony stuprocentową obojętnością stopniowo posuwał się w stronę świętej rzeki.No może nie stuprocentową, wszyscy staraliśmy się, żeby go nie przydeptać.Wspomnienie teraz budzi pewne emocje, ale wtedy, w Varanasi? Proces zamiany serca w kamień zakończył się pełnym sukcesem i dobiegł końca.Na Ghatach też było tłoczno ale nie aż tak, jak na ulicach wiodących w ich stronę.Zbierający się pod wieczór ludzie to w większości pielgrzymi ale też i turyści.Aarti można oglądać z wody, jeżeli zapakujemy się na łódź albo z brzegu.Wybraliśmy drugą wersję, za 100 rupii wpuszczono nas na balkon przylegającego do brzegu domui wszystko było doskonale widać.Po chwili dołączyli do nas, niewidziani od kilku godzin Włosi, potem włączyły się rozstawionewzdłuż brzegów głośniki i wszelki hałas został zagłuszony, na najbliższe dwie godziny,przez monotonne mantry.Dźwięki modlitw zaczęły przetaczać się wzdłuż brzegów, nieść po wodzie, atmosferastawała się cokolwiek podniosła.Tak się jednak składało, że jedni przybyli tu aby się pomodlić, inni byli na wczasach i chcielipopatrzeć na ciekawe widowisko a jeszcze inni byli w pracy.Zjawił się pracujący człowiek i zaproponował puszkę z colą i jeśli wola taka, to jeszcze coś do przekąszenia.I tak nastrój ze świątynno-modlitewnego zmienił się w stadionowo-jarmarczny, na nic się zdały niezmienniepędzące po wodzie i odbijające się na ghatach podniosłe mantry.Człowiek ten zjawił się na naszym balkonie kilka minut później jeszcze raz, w jednej ręce miał tą samą puszkę, tylko trochę pogiętą a drugą dłonią znacząco rozmasowywał sobie guz na czubku głowy.Widać cola musiała stoczyć się jakimś cudem z balkonu i trafiła na poprzedniego właściciela.Co było robić, przeprosiłem, kupiłem napój jeszcze raz i wypłaciłem 100 rupii odszkodowania. PS. Jeżeli nie widać zdjęć, to znaczy, że pew nie jeszcze ich nie dołączyłem. Ale dołączę.
katka256 28 października 2020 05:08 Odpowiedz
Iran, a teraz Indie z Tobą, super się czytało i "podróżowało". Oby udało się kolejną wyprawę odbyć
pestycyda 2 listopada 2020 11:43 Odpowiedz
Dziękuję za kolejną świetną relację :) Oby do jak najszybszego spotkania przy następnej!
smolny 27 grudnia 2022 23:08 Odpowiedz
Ciekawa relacja. Właśnie planuję podróż po Indiach i zastanawiam się nad prywatnymi kierowcami. Na razie trafiłem na same agencje. Możesz podać namiary na kierowców, z którymi podróżowałaś?Mieli własne plany zwiedzania czy wszystko wg Twoich wskazówek?
smirek 28 grudnia 2022 12:08 Odpowiedz
@smolnyKorzystałem z usług jednego z kierowców polecanych przez autora tej relacji. Ja również mam pozytywne doświadczenia. Zrobiliśmy z Parveenem sześciodniowy objazd na trasie Delhi - Alwar - Jaipur - Agra - Vrindavan - Delhi. Plan zwiedzania był nasz, Parrveen miał do niego pewne sugestie, zazwyczaj słuszne. Jest dobrym kierowcą, posługuje się podstawowym angielskim i generalnie też mogę go z czystym sercem polecić. Szybko odpowiada na wiadomości przez What'sApp. Kontakt do niego to:PARVEEN KUMAR PHONE NO: +919811043557