+3
pestycyda 13 lipca 2020 00:05
Image

Trasa do Ban Na jest idealną ilustracją cytatu "Nie istnieje droga do szczęścia, samo szczęście jest drogą". Poważnie. To była najpiękniejsza droga, jaką dane mi było iść :)

Image

Niedaleko Muang Ngoi trzeba kupić bilet (10 000 LAK) - uprawnia on do wejścia do leżącej przy drodze jaskini Tham Kang Cave i do wejścia do wioski.

Image

W jaskini znajduje się podziemne jeziorko, z którego wypływa strumień.

Image

A potem...potem tylko idziesz, nikt cię nie niepokoi, a ty zachłystujesz się szczęściem...

Image

Image

Ta droga jest tak piękna, tak wyciszająca, pierwotna...Dużo bym dała, żeby być tam teraz :)

Image

W jednym miejscu trzeba przekroczyć rzekę na boso, tu nie ma udogodnień dla turystów, tłumów, budek z pamiątkami. Tu jesteś zdany tylko na siebie. Idziesz. Myślisz. Medytujesz. Jeśli zabraknie ci sił, to nie wrócisz, bo nie ma autobusów. Tu jest raj...

Image

I, co najważniejsze, nie ma żadnych wielkich górek, na które na pewno nie zdołałabym się wdrapać :/ :D

Image

Każde moje marudzenie, każda wątpliwość pt. "To nie jest mój Laos", zupełnie straciła rację bytu :) Tu mogłam tylko milczeć z zachwytu i napawać się...

Image

A wioska przywitała nas widokiem, który rozwaliłby mnie na łopatki, pod warunkiem, że już wcześniej nie byłabym rozwalona :) Dzieci łapiące ważki na obiad...

Image

Dziewczynka uczyła młodszego braciszka zarzucać na ważki siatkę. To trudna praca, wymagająca doskonałej synchronizacji. Niestety,chłopczyk zawsze się spóźniał i ważki uciekały od jego strony siatki, a on zanosił się chrapliwym śmiechem :)

Image

A to już totalne mistrzostwo w polowaniu :) Każda ważka ustrzelona z tej procy, trafiała do malutkiej sakwy, którą dziewczynka miała przytroczoną do pasa - na braciszka z siatką nie miała przecież co liczyć :)

Image

Ban Na. Podobno można w niej zanocować, podobno jacyś turyści tu się pojawiają. Jednak nie poza sezonem :) Tym razem cała była dla nas :)

Image

Był więc odpoczynek przy coli w przydomowej restauracyjce, były zabawy bańkami mydlanymi z dziećmi, była zieleń i spokój i nieśmiałe uśmiechy tych najmłodszych, którzy zerkali zza domów.

Image

I było też smutno, gdy trzeba było wracać :)

3. Kajaki

W Muang Ngoi można też wypożyczyć kajaki i wybrać się na wycieczkę po rzece. My zdecydowaliśmy się na zwiedzenie Sopchem, wioski położonej siedem kilometrów w górę rzeki. Sopchem to wioska znana z tkactwa, nie bez znaczenia był też fakt, że jestem wielbicielką sportów wodnych :/ :D Przecież skoro wioska leży "w górę rzeki", czyli "pod prąd", turystów i kajaki wiezie się łodzią silnikową "do". Czyli odpadło mi jedno zmartwienie. Problematyczną kwestią powrotu "z" postanowiłam się martwić później (w dodatku podejrzałam, że na łodzi są kapoki :D

Image

Za czterogodzinną wycieczkę zapłaciliśmy 250 000 LAK. Całkowicie szczerze nie mogę powiedzieć, że było warto :/ :D Kajaki mi przeszkadzały :/ :D Ale Wy pewnie nie zwracacie uwagi na takie drobiazgi, więc zignorujcie moją ocenę :D

Image

Do wioski dopłynęliśmy łodzią, a nasz kajak smętnie kiwał się na dziobie (choć uważam, że to dla niego naprawdę idealne miejsce. Takie bycie na dziobie innej łodzi. O, albo np. na lądzie. Na lądzie kajaki też ładnie wyglądają :/ :D Ale widoki były przepiękne.

Image

Wioska również. Na każdym domu wyeksponowano utkane arcydzieła, które nadawały wiosce wyjątkowego kolorytu. Przy niektórych - panie tkały na krosnach.

Image

W ogóle mam wrażenie, że wokół Muang Ngoi są same piękne wioski - szkoda, że zabrakło nam czasu, żeby zwiedzić wszystkie.

Image

Z wioski wróciliśmy, wiadomo, kajakiem. Pan, który zawiózł nas łodzią, czekał na przystani i pochwalił nas za wyjątkowo sportowy tryb życia. Podobno przepłynęliśmy tę trasę bardzo szybko. Nie chciałam psuć mu nastroju zwierzając się, że to z nerwów :/ :D Zawsze staram się przebywać na wodzie najkrócej, jak to tylko możliwe :/ :D

Image

4. Atrakcje alternatywne

W Muang Ngoi można spędzać czas nie tylko aktywnie. Tam jest tak pięknie, że zupełnie wystarczy też zasiąść przy stoliku którejś z ulicznych restauracyjek i po prostu obserwować życie.

Image

Można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Na przykład tego, że ogromny namiot ustawiony na końcu drogi, w którym miejscowi śmiali się, tańczyli i grali w karty, tak radośnie, że chcieliśmy do nich dołączyć, wcale nie jest namiotem weselnym. To pogrzeb Laotańczyka, który urodził się z zanikiem mięśni i gdy w końcu umarł, jego sąsiedzi radowali się z tego, że teraz będzie mógł się odrodzić w nowym ciele i zrobić coś dobrego....
Albo tego, że poszczególne klany nie jedzą pojedynczych gatunków zwierząt, bo są z nimi spokrewnieni. I tak, Europejczyk, właściciel naszego hotelu nie jadł kotów (wiadomo, Budda) i ...węży :/ Ożenił się z Laotanką, której babcia uważa, że jest pół kobietą, pół wężem, dlatego w ich domu węże otacza się czcią, nie zjada...

Image

I mój absolutny hit laotańskich atrakcji :) Obserwacja małych, czarnych świnek. Te wesołe i niesamowicie ciekawskie zwierzątka biegały dosłownie wszędzie. I interesowały się dosłownie wszystkim. A gdy człowiek wsłuchał się w ich chrząkającą mowę, to prawie mógł wszystko zrozumieć :) "Khm, khm, o, kwiatek, fajnie" - i widzisz świnkę wkładającą ryjek w kwiatek. "Khm, khm, o kamień, fajnie" - i widzisz świnkę obwąchującą duży kamień. "Khm, khm, o krowa....a, nie. Krowa to nie" - i przez tabun uniesionego kurzu widzisz tylko ogonek zwiewającej w popłochu świnki :D Pasjonujące :D

Image

Muang Ngoi. Za krótko...


CDN.Nong Khiaw/Luang Namtha

Pobyt w Muang Ngoi minął zdecydowanie za szybko. Teoretycznie moglibyśmy zostać tu trochę dłużej, ale zostało jeszcze tyle do zwiedzenia, a czas pobytu w Laosie, niestety, kurczył się nieubłaganie. Kolejnego dnia stawiliśmy się zatem na przystani już po 9.00. Mąż kobiety - pół ćwierci węża (nie idzie mi z tą matematyką, no nie idzie :/ :D zdradził nam, że łódka odpływa o 10.00. O bilety nie trzeba się było martwić. Nie ma mowy, żeby zabrakło :/ :D

Image

Tym razem w łodzi były tylko dwa fotele - cała reszta to luźna przestrzeń (tzn. luźna to ona była, gdy łódź podpłynęła do przystani :/ :D W przeciągu paru minut zapełniła się ludźmi, plecakami, sprzętem domowym i innymi :) Ale - zagadka - naprawdę zmieścili się dokładnie wszyscy, którzy czekali na przystani. Za trwającą około godziny podróż zapłaciliśmy 25 000 LAK/osoba.

Image

I chociaż widoki podczas drogi naprawdę były przepiękne, obserwacja kadłuba łodzi zanurzającego się coraz głębiej z powodu nadmiernego obciążenia, wstrząsnęła mną na tyle, że gdy tylko postawiliśmy nogi na przystani w Nong Khiaw, namówiłam Marcina, żebyśmy zaraz-teraz poszli ukoić nerwy w pierwszej zobaczonej knajpce (nie, nie to, co myślicie :D cola - 6000 LAK :D Jednak okazało się, że nie był to najlepszy pomysł, przynajmniej w kwestii samowyciszania :D Gdy skończyliśmy pić, okazało się, że na nadbrzeżu nie ma już żadnego tuk-tuka - wszystkie zabrały turystów i pojechały, a nam pozostało pójście na dworzec autobusowy na piechotę. Niby nie tak daleko, niecałe 2 kilometry, ale każda odległość z plecakiem i w tym upale, w dodatku w samo południe, jest zbyt duża. No i Marcin tak jakby się trochę zdenerwował :/ :D

Image

Potem zdenerwował się jeszcze bardziej, ale już na szczęście nie na mnie :D Na dworcu okazało się, że tego dnia nigdzie dalej nie pojedziemy, bo autobus odjeżdża o 11.00 :/ :D Wprawdzie początkowo popatrywał jeszcze na mnie nieco podejrzliwie, ale gdy porządnie policzyliśmy czas, okazało się, że nawet bez tej przeklętej coli nie zdążylibyśmy pojawić się na dworcu o odpowiedniej porze. Zatem, w myśl zasady "po co się denerwować czymś, czego nie można zmienić", uznaliśmy, że w porządku, w takim razie DECYDUJEMY się (co, jak co, ale zawsze trzeba mieć kontrolę nad własnym życiem :D na zostanie tu na noc, bo po intensywnym zwiedzaniu okolic Muang Ngoi zasłużyliśmy na odpoczynek :D

Image

Znaleźliśmy bardzo przyjemny nocleg niedaleko dworca (150 000 LAK pokój ze śniadaniem) i postanowiliśmy robić nic :/ :D Żeby odpocząć :D Tak więc, niestety, nie dysponuję odpowiednimi informacjami na temat Nong Khiaw, chyba, że interesują Was restauracje (jest parę, a dania smaczne), supermarkety (jeszcze lepsze :D miejscowa whisky - 10 000 LAK, duża cola też 10 000), albo tajemna wiedza typu : gdzie kupić gąbkę, żeby choć trochę umyć zabłocone w Muang Ngoi buty (ale to na priv, bo długo szukaliśmy :D

Image

I powiem Wam, odpoczęłam, jak nigdy :D Dzięki temu, kolejnego dnia na dworcu byliśmy już po 10.00 - zakupiliśmy w kasie bilety do Luang Namtha (100 000/osoba, a dodatkowo trzeba było zapisać swoje nazwisko na skrawku papieru i zostawić panu w kasie - do tej pory nie wiem, po co:/), pan kierowca wskazał nam odpowiedni autobus, kazał włożyć plecaki do środka, a nam czekać na dworcowej ławce. Bardzo dobrze nam to podróżowanie szło, bardzo, do momentu, w którym kierowca odpalił silnik autobusu i odjechał z naszymi plecakami w siną dal :/ :D Biorąc pod uwagę nasz duży talent podróżniczy, aż się dziwię, że nie zostawiłam w głównym plecaku paszportu. I portfela z wszystkimi pieniędzmi :/ :D - ale to pewnie tylko dlatego, że toaleta na dworcu była płatna i nie chciałam się postawić w ...hmmm...niezręcznej sytuacji :/ :D Niestety, ponieważ na dworcu nie było nikogo, kto mówiłby po angielsku, pozostało nam tylko dalsze czekanie na ławce, z nadzieją, że to standardowa sytuacja.

Image

Pan (z busem i nienaruszonymi plecakami - sprawdziliśmy. Nieco nerwowo :D) wrócił po jakichś trzydziestu minutach. Tym razem kazał nam wejść do środka, po chwili dojechał inny bus, potem jeszcze jeden (a wszyscy pasażerowie przesiedli się do naszego) i ruszyliśmy. Trudna to była podróż. I raczej tłoczna - za każdym razem gdy pomyślałam "nie, teraz to już NAPRAWDĘ nikt więcej się nie zmieści", do środka wchodzili kolejni pasażerowie, najczęściej niosąc skrzynki po piwie obite skajem, stawiali je gdziekolwiek i zasiadali na nich z westchnieniem ulgi. Po paru godzinach bus się zatrzymał na jakimś dworcu, wszyscy wysiedli (Hurra! Hurra! Wreszcie dojechaliśmy!), a pan przełożył nasze bagaże do innego busa i kazał nam iść jeść (Czyli jednak nie...:/ :D Gdy wróciliśmy z obiadu (sałatka z czymś w rodzaju larw, chyba, nie do końca wiem, bo wyłuskaliśmy je z dania palcami, tak na wszelki wypadek :D, okazało się, że w tym busie jedziemy tylko my + pięciu panów z piwnymi krzesełkami (Hurra! Hurra!). Niestety, po dziesięciu minutach podjechaliśmy na inny dworzec, kierowca przywiązał nasze bagaże na dachu trochę większego autobusu i odjechał, a my zostaliśmy na peronie, obserwowani przez tysiące oczu ludzi, tłoczących się w jego wnętrzu. Trochę niezręcznie :/ :D Nie wyglądali na zadowolonych :/ :D W końcu "nowy" kierowca jakoś upchnął nas wszystkich (i pięciu panów, i pięć krzesełek) i pojechaliśmy dalej. Droga dłużyła się nam niemiłosiernie, w końcu, około godziny 19.00, dojechaliśmy do Luang Namtha.

Image

Dworzec w Luang Namtha jest znacznie oddalony od centrum miasteczka. Żeby tam się dostać, trzeba wziąć taksówkę. I owszem, na dworcu było mnóstwo taksówek, czekających na podróżnych. Zawsze powtarzam, że podróże kształcą, doskonale więc już wiedzieliśmy, że taksówki za chwilę, jak w Nong Khiew, gdy tylko pozbierają wszystkich turystów, znikną z dworca. A ponieważ potrafimy się uczyć na własnych błędach, nie było już mowy o żadnej coli, żeby uspokoić zszargane, tym razem ciało, nie nerwy :/ :D Zrobiliśmy więc dokładnie to, co trzeba - spokojnym krokiem wyszliśmy z dworca, stanęliśmy po przeciwnej stronie ulicy i wreszcie mogłam się z błogością zaciągnąć papierosem, obserwując, jak ostatni taksówka z dworca ODJEŻDŻA :/ :D

Image

Ale tym razem tak bardzo się nie załamaliśmy - i tak nie wiedzielibyśmy, co powiedzieć kierowcy :/ :D Z tego całego odpoczywania w Nong Khiew (i bary! Nie lekceważmy barów! :D zapomnieliśmy nie tyle zarezerwować noclegu, co nawet sprawdzić, w jakiej okolicy jest najwięcej hosteli :/ :D Gdy, tym razem akurat z nerwów, zapaliłam kolejnego papierosa, obserwując gasnące światła dworca, stało się coś niespodziewanego. Ostatni autobus wyjeżdżający zapewne do zajezdni, zatrzymał się bezpośrednio przy nas. Kierowca (ten sam, który z takim poświęceniem upychał nas do środka w miasteczku o nieznanej nazwie) gestami zapytał, czy nas podwieźć :) Powiem tyle - nie dopaliłam drugiego papierosa :D Okazało się, że kierowca i jego dziewczyna, która sprawdzała bilety w autobusie, nie znają zupełnie angielskiego. Nie było wyjścia - pan wyjął telefon, Marcin wyjął telefon i rozmawialiśmy przy pomocy translatora, a później głównie poprzez emotikony - śmieszne i rozczulające było obserwować dwóch mężczyzn, którzy wpisują do telefonu serduszka różnego rodzaju i pokazują je sobie nawzajem, bo tylko tak mogli wyrazić sympatię. Kierowca z dziewczyną byli przemili, gdy dowiedzieli się, że nie mamy noclegu, zaproponowali, że sami wybiorą nam odpowiednie miejsce. I faktycznie - pod ulokowany na głównej ulicy hotel, podjechaliśmy dalekobieżnym autobusem :) Chcieliśmy zaprosić ich w podzięce na obiad (nie uwierzycie, ile można powiedzieć łącząc emotikony :D z translatora zrezygnowaliśmy, bo najpierw pan pisał w języku swojego plemienia, potem tłumaczył na jakiś inny, potem jeszcze inny, a dopiero potem na angielski - w trakcie tych działań, cały sens wypowiedzi znikał, tworząc potworki w stylu "niezmienny łagodny oraz samotny podnóżek na zachodzie" (?:/) :D Niestety, para kolejnego dnia miała następną autobusową podróż, więc skończyło się na słownych podziękowaniach. Ale do tej pory jestem bardzo wdzięczna za pomoc i mam nadzieję, że wszystko się im dobrze układa.

Image

Gdy jednak usiedliśmy pod wybranym hotelem, pijąc mrożoną herbatę (8 000 LAK), zauważyliśmy, że w pokojach nie ma balkonów (nie, nie chodzi o to, że jesteśmy jakimiś wybrednymi francuskimi pieskami. Po prostu - balkon dla palacza to prawie najważniejsza część pokoju :D Natomiast okazało się, że co parę metrów świecą neony różnych hoteli - stwierdziliśmy więc, że poszukamy jakiegoś innego. Nim jednak zdążyliśmy dopić herbatę, podeszły do nas trzy przemiłe panie, ubrane w tradycyjne, plemienne stroje. Zmierzyły nas badającym spojrzeniem i spod przepastnych spódnic wyjęły towar - każdemu według zapotrzebowania :D Dla mnie plecione, kolorowe bransoletki (pewnie uznały, że koniecznie wymagam upiększenia :D, a dla Marcina, wiadomo, specyfik do palenia, który ponoć powoduje, że świat wokół wydaje się dużo bardziej atrakcyjny (to pewnie na wypadek, gdybym jednak nie skorzystała z magicznej mocy bransoletek :/ :D Odmówiliśmy grzecznie, ale panie były naprawdę przemiłe, ich sposób mówienia sprawił, że natychmiast się zakochaliśmy. Trudno to opisać słowami, dużo lepszy byłby tu plik dźwiękowy :) "Tiu, tiu, tiu, tiu" mówione z różną intonacją. Czasem trzecie "tiu" się wznosiło do góry, czasem czwarte. Czasami całe zdanie było intonowane bardzo wysoko. Dodatkowo panie śmiały się cały czas, całą twarzą. Naprawdę, wyjątkowo miłe to były panie, ale trzeba się było pożegnać - gdy odchodziliśmy, słyszeliśmy jeszcze ich "tiutianie" i śmiechy.

Image

Po przeciwnej stronie ulicy znaleźliśmy odpowiedni hotel "Thoulasith". Tańsze pokoje (80 000 LAK) były zajęte, ale pan zaproponował, żebyśmy dziś zostali w droższym (150 000), a jutro przeniesiemy się do tańszego. Niezbyt mieliśmy siłę, żeby szukać innego noclegu - teraz jedynym marzeniem był prysznic i coś do jedzenia - więc zgodziliśmy się na te warunki. Szybki prysznic i wybiegliśmy poszukać czegoś do jedzenia. Zdecydowaliśmy się na pizzę (wiem, trochę wstyd, poza tym, niezbyt była do pizzy podobna, ale przynajmniej nie było na niej niczego przypominającego larwy :/ :D A gdy jedliśmy, znowu podeszła do nas "tiutiająca" pani, ta najmilsza i z uśmiechem w oczach zaczęła ponownie proponować zakup bransoletki. Są takie momenty, w których człowiek zachowuje się dziwnie, głupio, absurdalnie, a w głowie ma mieszaninę emocji - no tak, pani miła, ale może chce cię oszukać. Pani podała cenę - 2 000 LAK za sztukę, Marcin wziął jedną, pani poprosiła, żeby zapłacił 5 000, a my, jak, no nie wiem, matoły, zaczęliśmy się targować. Że nie ma mowy, że mówiła 2000, że tak nie będzie...Pani tiutiała z prośba w głosie. W końcu wzięła 2 000, podziękowała miło i odeszła. A do nas wtedy dotarło, o co tak niezłomnie walczyliśmy....Dokładnie o 1 zł. O 1 zł, które dla pani może znaczyć cały posiłek....Siedząc przy piwach i pizzy, za które zapłaciliśmy 79 000 lekką ręką...A bransoletka była upleciona własnoręcznie, bardzo starannie i była naprawdę ładna.

Image

I zrobiło nam się tak głupio, tak głupio, że nie wiem co. I postanowiliśmy, że kolejnego dnia odnajdziemy panie i kupimy dużo bransoletek. Od każdej z nich, żeby było sprawiedliwie.

CDN.Luang Namtha 2

Image

Samo Luang Namtha może i nie jest zbyt ciekawe - ot, miasteczko, jakich wiele. Natomiast jego lokalizacja sprawia, że można spędzić tu bardzo dużo czasu - niedaleko znajduje się rezerwat przyrody, a wokół miasta rozproszone są wioski plemienne. Przeczuwaliśmy więc, że to jest miejsce w sam raz dla nas :) Nim jednak zaczęliśmy robić plan zwiedzania, trzeba było załatwić sprawy organizacyjne - dzień wcześniej, szukając pizzerii, przez przypadek znaleźliśmy miejsce, które nas zachwyciło. Hotel Zuela, z pięknym podwórkiem, barem i wypożyczalnią skuterów. Przenieśliśmy się do niego (80 000 LAK/doba), wypożyczyliśmy skuter (80 000 LAK), w zestawie była też mapa regionu, i pojechaliśmy.

Image

Chwilami jednak wolałam iść na piechotę :/ :D

1. Nam Dee

Wioska znajduje się stosunkowo niedaleko, a sam dojazd nie jest zbyt wymagający. Tak do połowy drogi :/ :D Bo potem zaczynają się kamyczki, te, które odskakują spod kół i mogą cię walnąć w twarz np. I jeszcze te, na których się można poślizgnąć. No. Ale da się dojechać :)

Image

Nam Dee to wioska plemienia Lanten, które specjalizuje się w wytwarzaniu papieru z bambusa i w pięknym, kaligraficznym piśmie. Plemię posiada też bardzo bogaty zbiór legend, które, chcąc uchronić przez zapomnieniem, spisuje. Niestety, w Laosie żyje bardzo dużo grup etnicznych i każda z nich mówi swoim własnym językiem. Często jest więc tak, że dwóch Laotańczyków nie potrafi się w ogóle dogadać, bo nie znają żadnego wspólnego języka. Istnieje zatem niebezpieczeństwo, że zbiór tradycyjnych podań będzie trwał tak długo, jak długo trwać będą Lanten. Gdy ostatni członek plemienia umrze, spisane legendy staną się tylko zbiorem dziwnych znaków nakreślonych na przepięknym papierze...

Image

Przypuszczam, że wioska jest częstym celem wycieczek zorganizowanych, ale bez problemu można ją zwiedzić samodzielnie. Przy wiosce znajduje się wodospad i malutkie muzeum (właściwie jedna chata). Bilet wstępu (11 000 LAK) uprawnia też do zwiedzania wioski, a przy kasie jest parking, na którym spokojnie można zostawić skuter.

Image

Wodospad i muzeum załatwiliśmy w kilkanaście minut, bo przede wszystkim spieszyło się nam do wioski. Marzyliśmy o podglądaniu prawdziwego życia, o rozmowach z miejscowymi, o "poczuciu" klimatu i przygodzie :) Gdy jednak doszliśmy do głównej uliczki, uświadomiliśmy sobie, jacy jednak durni jesteśmy. Bo jak tu "podglądać" cudze życie? Ani się nie wtopimy w tłum, bo po pierwsze, nie ma żadnego tłumu, a po drugie - niestety, obawiam się, że wszyscy nas rozpoznają :/ :D A nawiązywanie rozmów? Hmmm, pytania w stylu : "O, pan tu mieszka?" wydały mi się trochę imbecylowate, "Co pani robi"? przesadnie ciekawskie i niegrzeczne, a "Ładna pogoda, nieprawdaż?" zdecydowanie poniżej poziomu :/ :D

Image

W dodatku sama bym się zdenerwowała, gdyby na moje podwórko nagle wepchnęła się dwójka podejrzanie wyglądających turystów i zaczęła się głupkowato dopytywać o wszystko, więc co się dziwić miejscowym? Nie wiem, nie mam pojęcia, jak to robią Prawdziwi Podróżnicy, wiecie, ci, którzy gdziekolwiek pójdą, momentalnie mają przyjaciół, wszyscy zapraszają ich do domów i bez znudzenia opowiadają o swoim życiu, a nawet zdradzają plemienne tajemnice. A potem ci podróżnicy kręcą swoje programy, piszą książki, a czasami odkrywają zaginione cywilizacje. No nie wiem, naprawdę :/

Image

Gdy więc sobie uświadomiliśmy ten straszny fakt, zrobiło się nam dosyć przykro. I, zamiast chodzić między domami i udawać, że tak sobie po prostu przechodzimy, wcale nie podglądamy, poszliśmy nad rzekę.

Image

I to była doskonała decyzja, bo nad rzeką zaraz poprawił się nam humor. Dzieci! Cudowne, wesołe, roześmiane, ciekawskie... :) O tak, nawiązywanie kontaktu z dziećmi jest dużo prostsze :)

Image

Image

W rzece pluskali się sami chłopcy, to zresztą częsty widok w Laosie, osobno chłopcy, osobno dziewczynki. Podobnie było z nawiązywaniem kontaktu - do mnie podchodziły głównie dziewczynki, chłopcy się jakby wstydzili, tymczasem na Marcina dziewczynki nawet nie popatrzyły. On należał do chłopców. Tak więc, chłopcy pluskali się w wodzie, a później w mydlinach z baniek, wtem...

Image

Na nadrzecznej skarpie pojawiła się banda dziewczynek. Stanęły w rządku, przyjęły widocznie lekceważące (chłopców) pozy i pomachały do nich czymś trzymanym w rączkach, chwaląc się z wyższością :D Poważnie, obserwacja tych niewerbalnych sygnałów była niesamowita :D Gdy wreszcie udało mi się dojrzeć, co trzymają, szczęka opadła mi na ziemię z zaskoczenia. Jadąc do wodospadu, zatrzymaliśmy się w wioskowym sklepiku i, po chwili zabawy, daliśmy córeczce właścicielki aparacik do baniek. razem z mamą przyglądały się mu z dużym zainteresowaniem, widać było, że nie znają takiej zabawki. Od tego czasu minęła jakaś godzina, a dziewczynki na skarpie trzymały w rączkach wypełnione mydlinami kubki po napojach i słomki...Przyszły się pochwalić chłopcom swoim nowym odkryciem...Inna sprawa, że gdy tylko zobaczyły, że chłopcy mają "prawdziwe" bańki, buzie im trochę posmutniały. Pierwszy raz w życiu, z taką intensywnością, dotarło do mnie, że nawet gdy nam się wydaje, że nie wpływamy na otoczenie, że nie "rozrzedzamy" kultury, jednak to robimy...

Image

Po chwili konsternacji, dziewczynki przełamały wstyd i zbiegły ze skarpy, po drodze wyrzucając swój wynalazek :) I wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa :)

Image

Image

Nad rzeką spędziliśmy jakąś godzinę i był to bardzo dobry czas:) Dziewczynki się pożegnały i poszły swoich dziewczyńskich spraw, a chłopcy zaczęli nas śledzić :D Ci odważni tak bardziej bezpośrednio, szli za nami jak kaczątka, ci nieśmiali - z ukrycia, krzakami :D

Image

A nam humor poprawił się tak bardzo, że postanowiliśmy zdać się na los i nie zawracać sobie głowy wymyślaniem wydumanych pytań, żeby nawiązać kontakty. Co ma być, to będzie, trudno. I takie podejście przyniosło natychmiastowe efekty, bo po pięciu minutach pewna pani po prostu zawołała nas do domu :)


Dodaj Komentarz

Komentarze (22)

mareckipl 13 lipca 2020 01:52 Odpowiedz
Dzięki za dokarmianie będących na podróżniczym głodzie, takie relacje to jedna z niewielu rzeczy umożliwiających przetrwanie uziemienia :D
maxima 13 lipca 2020 10:17 Odpowiedz
czekam na więcej, bo do Laosu miałam bilet na 14.03.2020 i wiadomo co było potem :/
cart 13 lipca 2020 11:44 Odpowiedz
Do Vientiane można się taniej dostać. My leciecieliśmy z DMK do Udon Thani za 20$ i tam na pace ciężarówki za parę groszy na przejście graniczne.
wasil10 13 lipca 2020 11:55 Odpowiedz
@cart my zrobiliśmy tak samo w 2016 roku z lotem do Udon Thani, jednak w dalszą podróż nie udaliśmy się już niestety na pace, a autokarem i tuktukiem. @pestycyda też czekam na dalszą cześć, jestem mega ciekawy Waszych odczuć co do Laosu. Poza tym lubię Twoje pozytywne relacje, póki co jednak jakoś mniej emotek niż standardowo :D
qbaqba 13 lipca 2020 12:52 Odpowiedz
pestycyda napisał:Z Zakazanym Miastem było jeszcze gorzej, ale przynajmniej jednoznacznie. Po prostu go nie znaleźliśmy :DMuszę przyznać, że to całkiem niezłe osiągnięcie, biorąc pod uwagę że byliście przy placu Tiananmen (nawet jeśli po "złej stronie ulicy"), który z Zakazanym Miastem sąsiaduje :)
pestycyda 13 lipca 2020 17:24 Odpowiedz
@Mareckipl, dla mnie takie wspominanie to też metoda walki o przetrwanie. Miejmy nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do normy...@maxima, nie martw się, Laos czeka, jeszcze na pewno pojedziesz :) Udało się odzyskać pieniądze za bilety?@cart, na pewno. Ale mogłeś o tym nie pisać...Tacy byliśmy z siebie dumni... :Dwasil10 napisał: póki co jednak jakoś mniej emotek niż standardowo :D Ha! Tym razem postanowiłam, że relacja będzie epatować mrokiem. I złem :twisted: A poważnie, to aktualna sytuacja nie sprzyja. Ale pewnie się rozkręcę :D@QbaqBA, wiem :/ :D Nawet w końcu udało się nam przejść na odpowiednią stronę ulicy (ale wtedy to nawet Placu nie znaleźliśmy :/ :D, szukaliśmy, szwendaliśmy się, mieliśmy wrażenie, że jesteśmy tuż-tuż przy murach...No. I na wrażeniu się skończyło. Ale to nie nasza wina, to na pewno przez upał i brak czasu. My przecież byliśmy doskonale przygotowani do zwiedzania. JAK ZAWSZE :/ :D
maxima 13 lipca 2020 21:26 Odpowiedz
@pestycyda mam nadzieję, że dotrę w przyszłym roku, bo w tym to już chyba przestałam się łudzić w kwestii dalekich lotów ;( w ramach chargebacku i dodatkowych odwołań w końcu bank oddał pieniądze, ale łatwo nie było. NA pewno bardziej wymagające niż wyjazd do Laosu ;)
2catstrooper 21 lipca 2020 13:59 Odpowiedz
Juz krzyczalam "frytki! frytki!"Czytam nastepne zdanie i co widze? Frytki.Widze, ze mamy podobne doswiadczenia z lokalnymi specjalami w tym miescie. hyhyhy!
gadekk 21 lipca 2020 15:06 Odpowiedz
Uwielbiam Twój styl pisania. Po przeczytaniu każdej z Twoich relacji mam ochotę ruszyć Waszymi śladami, a póki co robię to tylko palcem po mapie :lol:
bedbo 4 sierpnia 2020 08:27 Odpowiedz
Nie żebym poganiała autorkę:), w końcu są wakacje, ale nie mogę się doczekać dalszego ciągu. No i jakoś bez emotek czyta mi się to inaczej niż zwykle:)
katka256 5 sierpnia 2020 15:00 Odpowiedz
1 post na forum i już poganianie :o
maginiak 5 sierpnia 2020 18:07 Odpowiedz
Lepszy taki niż "jak dojechać z lotniska Bergamo do centrum"
bedbo 5 sierpnia 2020 22:22 Odpowiedz
katka2561 post na forum i już poganianie :o
No właśnie napisałam, że nie poganiam, tylko, że czekam. Bo po prostu bardzo lubię relacje Pestycydy, które czytam od kiedy zaczęły pojawiać się na tym forum. Myślałam, że do tego nie trzeba mieć jakiejś określonej (dużej) liczby postów i że zwyczajnie autorka może nawet się ucieszyć, że ma więcej zagorzałych czytelników niż myśli:)
bedbo 5 sierpnia 2020 22:36 Odpowiedz
katka2561 post na forum i już poganianie :o
No właśnie napisałam, że nie poganiam, tylko, że czekam. Bo po prostu bardzo lubię relacje Pestycydy, które czytam od kiedy zaczęły pojawiać się na tym forum. Myślałam, że do tego nie trzeba mieć jakiejś określonej (dużej) liczby postów i że zwyczajnie autorka może nawet się ucieszyć, że ma więcej zagorzałych czytelników niż myśli:)
katka256 5 sierpnia 2020 22:36 Odpowiedz
maginiak napisał:Lepszy taki niż "jak dojechać z lotniska Bergamo do centrum"@pestycyda dawaj do przodu :)masz rację@bedbo jeśli jesteś takim fanem/fanką relacji pestycydy, trzeba było założyć wcześniej konto i np.klikając "lubię to" lub zgłaszając relacje do konkursów, dać znać autorce, że jej relacje podobają się większej liczbie osób.
bedbo 5 sierpnia 2020 23:40 Odpowiedz
katka256maginiak napisał:Lepszy taki niż "jak dojechać z lotniska Bergamo do centrum"@pestycyda dawaj do przodu :)masz rację@bedbo jeśli jesteś takim fanem/fanką relacji pestycydy, trzeba było założyć wcześniej konto i np.klikając "lubię to" lub zgłaszając relacje do konkursów, dać znać autorce, że jej relacje podobają się większej liczbie osób.
Konto założyłam dużo wcześniej:) a Pestycyda, cóż, właśnie się dowiedziała:) Ale masz rację, autorzy relacji pownni wiedzieć, że się ich docenia i właśnie podjęłam działania w tym kierunku:)
bedbo 6 sierpnia 2020 00:59 Odpowiedz
katka256maginiak napisał:Lepszy taki niż "jak dojechać z lotniska Bergamo do centrum"@pestycyda dawaj do przodu :)masz rację@bedbo jeśli jesteś takim fanem/fanką relacji pestycydy, trzeba było założyć wcześniej konto i np.klikając "lubię to" lub zgłaszając relacje do konkursów, dać znać autorce, że jej relacje podobają się większej liczbie osób.
Konto założyłam dużo wcześniej:) a Pestycyda, cóż, właśnie się dowiedziała:) Ale masz rację, autorzy relacji pownni wiedzieć, że się ich docenia i właśnie podjęłam działania w tym kierunku:)
popcarol 2 listopada 2020 14:32 Odpowiedz
Przypomniałam sobie własną samotną wyprawę sprzed dwóch lat. Uwielbiam Twój sposób pisania. Dziękuję :)panie Tiutiu sa też w górach Wietnamu :) ;)
kawon30 26 listopada 2020 05:08 Odpowiedz
Nastąpi ten CD?
pestycyda 26 listopada 2020 20:03 Odpowiedz
popcarol napisał:Przypomniałam sobie własną samotną wyprawę sprzed dwóch lat @popcarol, czytałam i teraz sobie jeszcze odświeżyłam. Za pierwszym razem bardzo Cię podziwiałam, że zrealizowałaś ten wyjazd sama, za drugim - podziw się nie zmniejszył :) I dziękuję za miłe słowa :)@kawon30, nastąpi, nastąpi, tylko w bliżej nieokreślonej przyszłości :) jakoś nie mogę się zebrać do przesegregowania miliona zdjęć do kolejnego odcinka :)
tupungato 23 maja 2021 17:08 Odpowiedz
Ahoj, ja też zamawiam ciąg dalszy!; )
grzalka 17 maja 2022 23:08 Odpowiedz
I ja cały czas czekam na ciąg dalszy☺️. Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze.