Na wyspie mieszka okolo 500 ludzi, maja szkole, klinike, budke policyjna i muzeum. Muzeum bylo zamkniete, bo to stan wyjatkowy, szkola zamknieta, to to wakacje, a przed klinika byla kolejka do szczepienia. A pod budka policyjna pan policjant dogladal grzadki z marchewkami. Przed zaraza wioska byla chetnie odwiedzana przez turystow. Dlaczego? Ano dlatego, ze Kohama zostala spopularyzowana przez japonski serial telewizyjny - “Churasan”, ktorego glowna bohaterka pochodzi z tej wyspy wlasnie. Do wioski mialam jechac droga Sugar Road, ktora rowniez jest slynna przez ten serial.
I tu sytuacja sie skomplikowala. Bo zanim mialam szanse skrecic na Sugar Road, przyczepil sie do mnie facet. Caly czas bylam sobie sama, nikomu nie przeszkadzalam, ludzi unikalam. A tu sie gosc przyczepil i robil sie coraz bardziej namolny. Tez jechal rowerkiem, ale od strony resortu Haimuburushi. Jak mnie zobaczyl, to zrezygnowal z poprzednio obranego kierunku i nie chcial przyjac “nie” jako odpowiedzi. Robilo sie coraz bardziej nieprzyjemnie.
Japonia jest bezpiecznym krajem. Dopoki nie jest. I o ile nie jest sie kobieta. Swiezo w pamieci mialam atak nozem w pociagu w Tokio na poczatku sierpnia, gdzie nozownik powiedzial, ze chcial zamordowac przypadkowe kobiety, ktore wygladaly na szczesliwe. Dlaczego? Bo przez ostatnie szesc lat kobiety odrzucaly jego zaloty. Wiec yeah, mozna facetowi powiedziec, zeby spadal, ale nigdy nie wiadomo co potem zrobi. Szczegolnie na pustej drodze, gdzie trzcina cukrowa rosnie po obu stronach.
Robil sie coraz bardziej namolny, wiec zrobilam mu kilka zdjec, i udawalam, ze dzwonie na policje. Na szczescie Sugar Road byla juz blisko, wiec skrecilam i popedalowalam w strone wioski. Facet za mna nie jechal. Przynajmniej tak mi sie wydawalo.
I teraz juz jasne skad wiem, ze pan policjant pracowal w ogrodku. I nie mial najmniejszego zamiaru przyjmowac mojego zazalenia, ze agresywny facet z kurortu mnie przesladowal. Pan policjant machnal reka, powiedzial, ze przeciez facet mnie nie zgwalcil, wiec w czym problem? I ze jestem przewrazliwiona miastowa, bo u nich na wyspie takie rzeczy sie nie zdarzaja. I ze pewnie zrobilam cos, co faceta sprowokowalo. Odechcialo mi sie zwiedzania wioski i odechialo mi sie calej Kohamy. Mialam jeszcze jeden punkt na mapie, gdzie chcialam pojechac. Lasy namorzynowe.
Nie sa az tak spektakularne jak te na Iriomote, ale jak sie nie ma co sie lubi, to sie lubi co sie ma, no nie? Mozna sobie zabukowac kajakowanie i w innych okolicznosciach chetnie bym to zrobila. Niedaleko brzegu jest kolejny punkt widokowy. Ten mial zniszczone, zapadniete deski i nie wygladal na zbyt bezpieczne miejsce. Zeszlam na parking i wsiadam na rower i co widze? Z glownej drogi zjezdza na parking namolny facet. On mial z gorki. Ja pod gorke. Bylo tak stromo, ze nawet na elektrzycznym rowerze ciezko bylo podjechac, wiec popychalam rower na piechote. Facet zagrodzil mi droge swoim rowerem. Dumnie powiedzial, ze jak widzial, ze odjechalam w strone wioski, to odczekal troche i pojechal za mna. I potem spotkal tego samego policjanta i zapytal sie czy zestresowana cudzoziemka tedy jechala. Pochwalil sie, ze powiedzial policjantowi, ze jestem jego zona i ze sie poklocilismy. I zapytal sie policjanta w ktorym kierunku pojechalam. Policjant pokazal w ktorym kierunku. Namolny facet otwarcie sie tym wszystkim pochwalil, dumny z tego jaki byl cwany. I popchnal mnie. W panice zlapalam go za ramie i zesmy sie tak szamotali. I kto wie jakby sie to skonczylo, gdyby nie samochod ktory usilowal zjechac na parking. A mysmy ten zjazd blokowali. Nadal trzymajac rower, rzucilam sie w strone tego samochodu krzyczac, ze facet mnie napastuje. Ludzie w samochodzie nawet nie chcieli mnie sluchac, szybko zlapali swoje rzeczy do kajakowania i uciekli w strone namorzyn. Ale dalo mi to te kilka chwil, zeby oderwac sie od namolnego faceta i wydostac sie na glowna droge. Namolny byl zaraz za mna, i smial sie jakby uslyszal najzabawniejszy dowcip swiata. Trzeslam sie w panice tak bardzo, ze nie moglam nawet prosto rowerem jechac. On to widzial, i zaczal uderzac swoim rowerem w moj. I sie wkurzylam. A jak jestem wkurzona, to prosze sie zapytac mojego bylego meza co sie moze stac. Zamiast uciekac od niego, zatoczylam wielkie kolo jakbym miala w niego wjechac, ale w ostatniej chwili skrecilam i zepchnelam go z drogi. Nie oczekiwal tego. Spadl z roweru w row na poboczu. Byl w szoku. Jak sie wygrzebywal spod roweru, to zeskoczylam z wlasnego roweru, i wrzeszczac jak wariatka najgorsze grozby we wszystkich znanych mi jezykach, podbieglam i wyrwalam mu ten kabel przy kierownicy. Nie znam fachowej nazwy. Nie wiem skad mialam tyle sily. Potem jak szalona popedalowalam przed siebie. Niedaleko po lewej byla jakas stadnina zwierzat i byli tam ludzie. Nie zatrzymalam sie. Pojechalam w strone hotelu Canaan, a potem prosto do portu.
Kupilam jedzenie na wynos, i wiecej coke zero i siadlam na schodach przed terminalem promowym i sie w koncu poplakalam.
Tak sie trzeslam, ze az sie pracownicy terminala mna zainteresowali. Sprawdzili mi temperature i doszli do wniosku, ze dostalam udaru slonecznego. Ja trzeslam sie ze strachu. Bo w Japonii nie ma czegos takiego jak samoobrona. Jesli zrani sie przestepce, lub potencjalnego przestepce, to on moze nas oskarzyc i sad w Japonii przyzna mu racje. Podjelam ryzyko, bo mialam nadzieje, ze skoro on powiedzial policjantowi, ze jestesmy malzenstwem, to nie bedzie teraz sie skarzyl, ze zniszczylam mu wypozyczony rower.
Jak wrocilam do Ishigaki to schowalam sie w hotelu i plan byl taki, zeby nie wystawic juz nosa na zewnatrz.@maginiak zapytalam sie meza skad taka rozbieznosc, i jego zdanie jest takie: Zagraniczni turysci zazwyczaj myla zyczliwosc z "tatemae" - Japonczycy chca sie pokazac z jak najlepszej strony. Ich prywatne odczucia moga byc diametralnie inne. W tej chwili zagranicznych turystow nie ma. Podrozujacy obcokrajowcy to rezydenci. Dla nich udawac nie trzeba.
Do tego trzeba jeszcze dodac ogolna niechec Japonczykow do gaijinow-rezydentow w czasach zarazy. Tu winny jest rzad. Od samego poczatku popychali narracje, ze covid to choroba cudzoziemcow, ze cudzoziemcy ja roznosza, ze cudzoziemcy przywlekli covid do Japonii. Ze cudzoziemcy nie potrafia przestrzegac zalecen anty-covidowych, ze nasza higienia osobista jest zerowa, ze Japonczycy maja wyzsza kulture osobista, intelektualna i to dlatego nie choruja na covid tak jak np. Amerykanie.
Jestem bardzo ciekawa jak sytuacja bedzie wygladala kiedy Japonia w koncu otworzy sie na turystow. Jak ta slynna omotenashi (goscinnosc) bedzie wtedy wygladala.Następnego dnia plan był prosty. Rano snorkeling, a po południu może spacer, może odpoczynek. A może nawet praca. Bo miałam ze sobą tableta, do którego kupiłam klawiaturę, która kosztowała mnie worek monet.
A tu rano deszcz i zawierucha. Andy dzwoni i mówi, ze i tak jedziemy, bo na drugim koncu wyspy pogoda ponoc jest ładna. Ishigaki ma taką ciekawą naturę. W srodku wyspy są góry, więc po drugiej stronie gór wszystko może byc inne. Andy odebrał mnie z hotelu o 8 rano i w drogę. W pierwszym punkcie, gdzie zajechalismy, fale wielkie. Ja w panikę i mówię, że nie. Jedziemy w drugi punkt na plażę Yoshihara.
I tu komplikacja. Aby dostac się na plażę, trzeba przebrodzic małe słodkowodne jeziorko. Jeziorko pełne kijanek. Jeziorka nie da się obejsc niestety, ze względu na roslinnosc i zagrodzenie, bo zaraz obok to teren prywatny. Nie wiem jak inni mają, ale jak tylko zobaczyłam przy brzegu, że niemal cale dno się ruszało, bo tam kijanka na kijance kijankę pogania, to prawie zemdlałam. Nie dam rady. Ja w krzyk. Andy po prostu wepchnął mnie do wody i nie miałam wyjscia. Woda do pasa, ale jakos przez to jezioro przebiegłam. I nie zwalniałam tempa. Od razu wskoczyłam do oceanu, żeby zmyc z siebie te kijanki. Miałam na sobie wdzianko do snorkelingu. Całe nogi zakryte, skarpetki i butki rafowe też. Skarpetki i butki zdjęłam i płukalam w oceanie i rozebrałabym się do rosołu, ale na nieszczęscie na plaży byli już jacys ludzie którzy szykowali się do windsurfingu.
Jak tylko weszlismy do wody, to jak na zamówienie, przestało padac. I choc ogromne chmury nadal wisialy nad ladem, to wiaterek też ucichl, ku wielkiemu rozczarowaniu ludzi na deskach. Widocznosc w wodzie nie byla najlepsza, ale po porannej burzy cudow nie oczekiwalam. Ale i tak nie bylo zle. I nawet maly rekinek czarnopletwy sie trafil. I oczywiscie weze. Wezy bylo tam jak, za przeproszeniem, nie powiem czego.
I pomimo tych wezy, ktorych nienawidze, nie bardzo chcialam wychodzic z wody, bo wyjscie z wody oznaczalo powrotna przeprawe przez bajoro kijanek. Z tym, ze po drugiej stronie bajora, przy samochodzie, nie byloby gdzie sie z tych kijanek oplukac. Powiedzialam Andy’emu, ze ma mnie w tym oceanie zostawic, ze juz wole, zeby mnie rekiny pozarly niz wyciagac kijanki z gaci. Albo, ze sobie z pradem bede dryfowac wzdluz wybrzeza, i ze on ma mnie odebrac z nastepnej plazy. Ale Andy, zamiast sluchac mojego dramatyzmu, po prostu przerzucil mnie przez plecy jak worek ziemniakow i zaczal maszerowac przez jeziorko. Pietra mialam strasznego, ze on mnie w srodku tego bajora wrzuci do wody, ale na szczescie okazal sie pelnym dzentelmenem i przeniosl mnie na drugi brzeg. Ale w koncu przeciez za to mu place… No, moze nie za noszenie mnie na plecach, ale za dbanie o zdrowie psychiczne klienta.
On zadecydowal, ze pojedziemy do kolejnego punktu, bo w okolicy Kabira Bay pogoda tez sie ponoc polepszyla. Nadla bylo pochmurno, ale nie padalo. Tam kijanek mialo nie byc.
I rzeczywiscie, zejscie na plaze Tabaga bylo latwe i przyjemne. Dojazd moze nie byl najlepszy. Wyboiste polno-lesne drozki, tak waskie, ze jak ktos jedzie z przeciwnego kierunku, to rozpacz. Ktos bedzie musial wrzucic na wsteczny i sie cofac do najblizszej przecinki w polu. Sama plaza jest ladna, i pewnie nawet ladniejsza przy lepszej pogodzie. Na plazy juz byli inni snorkowcy, na skalach goscie siedzieli z wedkami, a po przeciwnej stronie maszerowala ekipa filmowo-fotograficzna. Ponoc jakas gwiazda telewizyjna wakacjowala na wyspie i miala sesje zdjeciowa. Gwiazda rodzaju meskiego, jak sie okazalo. Ja sie na gwiazdach nie znam, za stara jestem na wzdychanie do metroseksualnych osobnikow w dezajnerskich wdziankach. Gwiazda grzecznie sie przywitala i nie wiem czego oczekiwala, ale wygladala na rozczarowana, ze po prostu minelam ja obojetnie z drodze do oceanu. Na szczecie chwile pozniej na plaze wpadala rozchichotana grupa dziewczat w strojach bikini, nawet mialy permanentne flamastry juz gotowe. I gwiazda szczesliwa zajela sie autografowaniem ud i piersi.
Snorkeling był taki sobie. Może byłoby fajniej, gdyby swieciło słonce i widocznosc pod wodą była lepsza… Nie jest to moje ulubione miejsce i nie mam pojęcia dlaczego jest takie popularne. A raczej, mam pojecie. Wszystko za sprawą influencerów z Instagrama. Nie tak dawno temu plaża Tabaga była znana jedynie miejscowym. Bo choc jest w bardzo blisko zatoki Kabira, to w tej zatoce plywac nie mozna. Prady są tam za silne. Łódki wycieczkowe kursują w tam i z powrotem, a na dodatek hodowane są w tej zatoce czarne perły. Więc lokalesi szli na plażę Tabaga, żeby się bawic i sobie popływac.
Kiedy doczłapalismy się na polanę, która udawała parking, czekało tam już kilka samochodów. A w każdym samochodzie panna młoda w sukni slubnej odpicowana na sesje zdjęciową na plaży. Mężowie wystrojeni jak na wesele, posłusznie czekający w kolejce na wolnym powietrzu. Fotografowie uwijający się pomiędzy samochodami. Wszystko zorganizowane jak na linii produkcyjnej. Jedna panna młoda płakała, bo niebo nie było niebieskie…
Przepchnęlismy się pomiędzy fotograficznym cyrkiem i tyle nas widzieli.
Podczas jazdy do hotelu intensywnie myslałam jak zagospodarowac sobie resztę dnia. Ale najpierw prysznic. Paranoja kijanek nadal trzymała mnie w przekonaniu, ze gdzies tam na skórze miałam przylepione martwe żabostwo.Po snorkelingu, powrocie do hotelu, prysznicu, zjedzeniu kanapki z Family Martu wciaz mialam prawie pol dnia do zagospodarowania. No nie odpuszcze. Sprawdzilam rozklad promow. Jade na Taketomi. Bilet powrotny kupilam z YKF. Na Taketomi to nie ma znaczenia, bo rozklady obu firm (YKF i Anei) sie pokrywaja. Ale juz przy dalszych wyspach z mala iloscia polaczen ograniczanie sie do jednej firmy przewozowej moze byc problematyczne.
Prom byl wypchany do granic mozliwosci. Tak manewrowalam, zeby byc jedna z pierwszych wysiadajacych. I od razu kurcgalopkiem do mini-busikow firm wypozyczajacych rowery. Pytam sie o elektryczne rowery, ale nici z tego. Jak chce sie elektryczny rower, to trzeba pierwszym promem rano plynac. Wszystkie sztuki rozeszly sie juz z samego rana. No coz. Zwykly rower bedzie, dam rade. Ale jak sie okazalo, z moim rozwalonym kolanem, nie byla to zbyt fajna jazda.
A samo Taketomi, jak to Taketomi. Ale byly tez roznice. Nie bylo wozow z turystami ciagnietych przez woly. Budka sprzedajaca bilety na ta jazde zamknieta na glucho. Dobrze, bo zawsze mi tych wolow bylo szkoda. Ciekawe tylko co stalo sie z samymi zwierzetami? Bo skoro nie pracuja, to na siebie nie zarabiaja. A utrzymanie kilkunastu poteznych wolow musi swoje kosztowac.
W normalnych czasach bilet na przejazdzke wozem kosztowal 2000 jenow od osoby doroslej.
Popedalowalam w strone West Pier. Zachodni pomost, to miejsce z ktorego lata temu rolnicy plyneli do Iriomote aby uprawiac ryz. Dzis to atrakcja turystyczna, i jak sama nazwa wskazuje, oblegana podczas zachodu slonca. Do zachodu bylo jeszcze daleko. Byl natomiast odplyw. I jedno trzeba wiedziec. West Pier podczas odplywu to malo wizualnie atrakcyjne miejsce. O tym fakcie brutalnie przekonala sie para mloda na sesji zdjeciowej slubnej. Ona w sukni, on w slubnym wdzianku. Pani fotograf wraz z asystentem. Caly kram. Dziarsko maszeruja na pomost i nagle dociera do nich co widza. Odplyw. Panna mloda zaczela szarpac sie z fotografem, pan mlody postanowil sie w pojedynek nie angazowac. Ale wcale sie pannie mlodej nie dziwie. Bo tez bym sie okocila, jesli by sie okazalo, ze tzw profesjonalistom nie przyszlo do glowy sprawdzenie czy sesja zdjeciowa bedzie mozliwa.
W normalnych warunkach wyglada tak:
Z West Pier to tylko maly skok do Kondoi Beach. Odplyw spowodowal, ze mozna bylo maszerowac, hen, daleko w morze.
I tlumy ludzi wlasnie to robily. Plaza Kondoi jest piekna, ale nie wiem czy podczas odplywu. Zaskoczyla mnie droga do plazy. W zeszlym roku jeszcze etapami ja budowano. W tym roku byla zakonczona. A wzdluz drogi, od strony plazy pojawil sie plot. A na plocie napisy, ze tu bedzie sie budowal Kondoi Resort. No niech mnie szlag trafi… Po co komu ten resort??? Zniszcza jedna z najpiekniejszych plaz na Okinawie. Albo zagrodza ja tylko dla gosci hotelowych. Pewnie wkrotce nie bedzie juz zadnych plaz publicznych na Taketomi. Albo pozostanie ta jedna, plaza Kaiji, gdzie nie mozna plywac. Bardzo to rozczarowujace. Ciekawi mnie co o tym mysla mieszkancy wyspy. Pewnie ciesza sie, ze bedzie wiecej opcji do pracy na miejscu. Ale moze i nie. Bo jak w przypadku resortu Hoshinoya, cala zaloga jest nie-miejscowa. I do tego dochodzi problem wody. Bo z woda na Taketomi jest cienko. Po prostu jej nie ma. To znaczy sie jest, ale nie w ilosciach ktore swobodnie moglyby zaspokoic potrzeby wyspy. I jak sie okazuje, glownym konsumentem wody jest wlasnie kurort Hoshinoya. Wysysa on Taketomi do suchosci. A niby ma byc taki ekologiczny, szanujacy nature, i w ogole.
No i tak to jest, ze nagle Taketomi ma swietna, asfaltowa obwodnice. Droga do resortu Kondoi bedzie latwa. Dla porownania, aby dostac sie do Hoshinoyi, trzeba jechac kamienista, wyboista przecinka przez dzungle i pola. To taki ich styl. Zeby miec kontrast z luksusem hotelowym. I zeby trzymac gosci na uwiezi, bo niejeden zrezygnuje z opcji wypozyczenia rowerku, zeby po tych wybojach jechac w inne czesci wyspy.
Po tym wszystkim totalnie mi sie odechcialo Taketomi. Wole wspomnienia z zeszlego roku. I w sumie dobrze, ze sie tam wybralam na te pol dnia. Teraz juz takiego parcia na Taketomi nie mam. Zaraz nastepnego dnia zakazano wypozyczania rowerow dla przyjezdnych z powodu stanu covidowo-wyjatkowego. Przymusowo zamknieto wszystkie wypozyczalnie. Wiec przybywajacym na dzienna wizyte z Ishigaki pozostaje dlugi spacer do wioski. Jedyna mozliwosc, aby to obejsc, to wykupienie pakietu dzienno-wycieczkowego, czyli biletu promowego w obie strony, plus roweru. Takie pakiety sprzedaja obie firmy, Anei i YKF. I tak to jest z tym stanem wyjatkowym na Okinawie. Indywidualnie malo zrobisz, bo pandemia. Ale przez firme, juz nagle jest bezpiecznie.
(Z okna tej knajpki jest fajny widok na wyspe):
Wrocilam do Ishigaki, zjadlam jakies paskudztwo z Family Martu na obiad po ktorym dostalam przebojow zoladkowych i ogladalam “Homeland” przez cala noc siedzac na kibelku.
Nie bardzo sie oplaca, bo jest relatywnie drogo w stosunku do tego, co sie za to dostaje, to fakt.Ale uwazam, ze warto sie wybrac. Polece znowu we wrzesniu, bo znalazlam bardzo tani bilet na lot bezposredni Haneda - Ishigaki (ANA) za jedyne 25000 jenow, wiec zal byloby nie skorzystac. Teraz tylko miec nadzieje, ze tajfun w tym czasie nie uderzy.Piszac ta relacje podaje troche kontekstu, bo akurat moge, bo rozumiem co ludzie naokolo mnie mowia. A ze typowe japonskie konwenanse typu honne-tatemae sa na odleglych wyspach Okinawy bardzo luzno traktowane (mentalnosc lokalnych lokalesow, a nie tokijskich transplantow, rozni sie znacznie od reszty Japonii), wiec akurat mowia dosyc ciekawe rzeczy. I zazwyczaj nie zdaja sobie sprawy z tego, ze ich rozumiem. A jak lokalni-lokalni nie chca, zeby przyjezdny zrozumial, to przestawiaja sie na jezyk okinawski i nie ma problemu.
Dobrze się czyta i interesujące spostrzeżenia.Taka trochę podróż za karę
:lol:Chyba niejednemu wielbicielowi Japonii po przeczytaniu Twojej relacji świat się zawali
:mrgreen:
Perspektywa osoby mieszkającej w Japonii jest na pewno szersza. Element egzotyki, który zwiększa atrakcyjność podróży dla osób mieszkających na co dzień w Europie w zasadzie też tutaj odpada. Chłodne spojrzenie jak widać (nomen omen) robi różnicę.Ja byłam na Ishigaki w zimie kilka lat temu i wróciłam zachwycona. Niby Japonia, ale trochę bardziej na luzie. Niewielu turystów, puste koralowe plaże, fantastyczne jedzenie, serdeczni i pomocni ludzie. Ale to ostatnie być może tylko mi się wydawało, bo ni w ząb nie kumam japońskiego, nie mówiąc o dialekcie z Okinawy
;)
Ciekawie się czyta o innej Japonii, ale nie ukrywam, że jeśli chodzi o mnie ten jeden zwrot przebija wszystko:
:D 2catstrooper napisał: Ten przepis jest powszechnie lamany, ale co kilka lat policja sie uwzina i robi drogowe “sprzatanie”.
@cypel, no masz racje, prawie za kare. Ale na tyle mi sie podobalo, ze wracam za 3 tygodnie. A wielbiciele Japonii to juz temat na osobna ksiazke
:lol: @maginiak, jak wiesz, to nie bylo moje pierwsze podejscie do Ishigaki, ale masz racje, ze punkt widzenia = punkt siedzenia. Czy jakos tak. No i fakt, ze byla to podroz podczas pandemii, na pewno mial duzy wplyw na to, jak widzialam pewne sprawy.@Stasiek_T, wiesz, oni tak tak z angielska nazywaja (jak twierdzi nasz "rodzinny" policjant) - street sweeping, zazwyczaj podczas sezonow wakacyjnych, hehehe...
:mrgreen: W tym roku, z oczywistych przyczyn, tego nie robili. Ale juz maja wspaniale plany na przyszly rok, jesli ta nieszczesna olimpiada dojdzie do skutku (w co osobiscie bardzo watpie).
Sorry, sorry! Listopad to u mnie najgorszy miesiac w pracy. A do tego telefon mi padl, a w nim byla wiekszosc zdjec. Zdjecia juz odzyskane, ale troche bylo z tym zachodu.Postaram sie skrobnac kolejny odcinek w nadchodzacy weekend.
Raczej z powodu zlonierzy amerykanskich stacjonujacych na Okinawie. I z powodu covid.Naha to jedyne miejsce w Japonii gdzie jak do tej pory spotkalam sie z otwartym rasizem wobec mojej osoby. Ale o tym w nastepnym odcinku.Teraz ide pracowac jak zmieniac wymiary tych zdjec bez photoshopu.
2catstrooper napisał:Raczej z powodu zlonierzy amerykanskich stacjonujacych na Okinawie. I z powodu covid...A nie jest czasem tak, że takie ekstremalne sytuacje, jak np. COVID powodują, że to co jest skrywane wychodzi na jaw?
@piwili ekstremalne sytuacje sa wtedy, kiedy zlonierze amerykanscy gwlaca okinawskie nastolatki (co zdarzalo sie niestety z zastraszajaca regularnoscia), niechec do nie-Azjatow (a kazdy nie-Azjata to oczywiscie Amerykanin) jest tam raczej na porzadku dziennym i nigdy nie byla skrywana. Covid dodal tylko wygodna wymowke, ktora wczesniej nie istniala. Teraz biznesy moga po prostu odmowic obslugi klienta, ktorego koloru skory nie lubia.
-- 23 Sie 2021 10:31 -- Zaskoczyły mnie dwie sprawy opisane w Twojej relacji. Ten rasizm w stosunku do Amerykanów, nigdy bym Japończyków o to nie podejrzewał ale z drugiej strony sami Jankesi sobie winni.Oraz brak subordynacji i poszanowania przepisów przez Japończyków. U nas funkcjonuje mit jakoby Japończycy byli niesamowicie karni i zdyscyplinowani - a tu takie zaskoczenie. Dobrze, że tak to opisałaś.
@DMW, rasizm w Japonii to chleb powszedni. Jako biala kobieta naleze do klasy uprzywilejowanej i jak do tej pory (poza Naha) chyba zdarzylo mi sie ze trzy razy do tej pory, ze cos bylo nie tak, bo nie jestem Japonka. Zazwyczaj jednak, jak ludzie sie zorientuja, ze kumam co mowia, to traktuja mnie lepiej niz tublycza kobiete. Ale juz inne kolory skory tak latwo nie maja.A co do Japonczykow przestrzegajacych przepisow, to powiedzmy, tak. Japonczycy sa mistrzami w udawaniu, ze przepisy szanuja i przestrzegaja.A jak ktos ich zlapie na lamaniu przepisow? To beda klaniac sie do samej ziemi i przepraszac, ze przepisy zlamali. Jest tu nawet takie powiedzenie, ze "Kazdy moze robic co chce, jesli tylko potem przeprosi."
2catstrooper napisał:Bo w Japonii nie ma czegos takiego jak samoobrona. Jesli zrani sie przestepce, lub potencjalnego przestepce, to on moze nas oskarzyc i sad w Japonii przyzna mu racje. Podjelam ryzyko, bo mialam nadzieje, ze skoro on powiedzial policjantowi, ze jestesmy malzenstwem, to nie bedzie teraz sie skarzyl, ze zniszczylam mu wypozyczony rower.No i jako gaijin - nieważne rezydent czy nie, i tak praktycznie przed sądem byłabyś na przegranej pozycji.A co do faceta - ふざけるな. Szkoda, że to nie był betonowy rów, taki jakie spotyka się na głównych wyspach do odprowadzania wody.
:)Super relacja, mam nadzieję, że gość nie zepsuł Ci reszty urlopu. Koniec OT.
@2catstrooper Moje wspomnienia z Ishigaki są tak dobre, i to głównie za sprawą niespotykanej wręcz życzliwości mieszkańców, że przyznam że naprawdę z trudem mi się czytało o Twoich doświadczeniach
:(
@maginiak zapytalam sie meza skad taka rozbieznosc, i jego zdanie jest takie:Zagraniczni turysci zazwyczaj myla zyczliwosc z "tatemae" - Japonczycy chca sie pokazac z jak najlepszej strony. Ich prywatne odczucia moga byc diametralnie inne. W tej chwili zagranicznych turystow nie ma. Podrozujacy obcokrajowcy to rezydenci. Dla nich udawac nie trzeba.Do tego trzeba jeszcze dodac ogolna niechec Japonczykow do gaijinow-rezydentow w czasach zarazy. Tu winny jest rzad. Od samego poczatku popychali narracje, ze covid to choroba cudzoziemcow, ze cudzoziemcy ja roznosza, ze cudzoziemcy przywlekli covid do Japonii. Ze cudzoziemcy nie potrafia przestrzegac zalecen anty-covidowych, ze nasza higienia osobista jest zerowa, ze Japonczycy maja wyzsza kulture osobista, intelektualna i to dlatego nie choruja na covid tak jak np. Amerykanie.Jestem bardzo ciekawa jak sytuacja bedzie wygladala kiedy Japonia w koncu otworzy sie na turystow. Jak ta slynna omotenashi (goscinnosc) bedzie wtedy wygladala.
Świetnie się to czyta. Bardzo lubię sposób, w jaki opowiadasz swoją historię. Szkoda tylko, że aż tyle nieprzyjemnych momentów. W sumie za tytuł mogłaby posłużyć to powiedzenie w wersji poprawionej i uzupełnionej przez Andrzeja Poniedzielskiego: "Jak się nie ma, co się lubi, to nie lubi się też tego, co się ma.".Jak nie znasz, to polecam: https://www.youtube.com/watch?v=M6OWmF1LI9UI jeszcze ciekawostka. Jak przeczytałem, że oprócz maski miałaś też przyłbicę, to pierwsza myśl była: "No ale że ją wpuścili do samolotu w tym hełmie Szturmowca... Niby to Japonia, ale jednak..."
:lol:
:lol:
:lol:
Jako człowiek, związany z Japonią głównie sentymenalnie, ale też biznesowo i zainteresowany zawartością mózgu tychże, bardzo Ci dziękuję za te relacje
:) Jest przy tym sporo roboty i babrania się w zdjęcia, ale doceniam bardzo!
@marcinsss Poprawiona wersja przyslowia jest super! Dzieki!!!Ale, wiesz co? Ja tak w zasadzie to polubilam Ishigaki i caly archipelag Yaeyama. Musze jeszcze odwiedzic wyspe Hatoma i jeszcze jedna (niezamieszkana) i wtedy bede miala clay komplet. O, i na Iriomote chce wrocic. I koniecznie na wyspe Hateruma. I oczywiscie musze wrocic na Yonaguni, bo koszulka ktora kupilam mezowi na Yonaguni skurczyla sie po pierwszym praniu. Wiec musze kupic mu druga.O Yonaguni (tak, o podwodnych monumentach tez) bedzie w nowej relacji. Juz nad nia pracuje.I teraz tak mnie wzielo na Okinawe, ze chce odwiedzic jak najwiecej zamieszkanych wysp. Juz nawet kombinowalam czy ten voucher od Emirates mozna by uzyc na mega tourne po Okinawie latajac JALem, bo przeciez sa partnerami. Ale Emirates powiedzialo mi, ze nie. Buuuu...Do Okinawy mojego "garnka" tym razem nie bralam, bo lecialam sama i nie moglam znalezc mojego selfie-sticka. Ale jakbym garnek miala, to oczywiscie, ze bylby na mojej glowie. Inaczej ANA i JAL przyszaruczkowalyby sie do ilosci mojego bagazu podrecznego.
To wspaniale, że Ci się ostatecznie spodobało, choć myślę, że np Święta Helena byłaby ciekawsza. No ale co się odwlecze..."Garnek" mógłby być pomocny w kilku sytuacjach, ograniczyć rasizm na przykład, a i Namolny
:twisted: by się na pewno zastanowił dwa razy...A tak poważnie, to Ty go zakładasz w miejscach publicznych? W sensie, że nie na jakichś zlotach fanów SW tylko tak normalnie w metrze czy na ulicy?
Na wyspie mieszka okolo 500 ludzi, maja szkole, klinike, budke policyjna i muzeum. Muzeum bylo zamkniete, bo to stan wyjatkowy, szkola zamknieta, to to wakacje, a przed klinika byla kolejka do szczepienia. A pod budka policyjna pan policjant dogladal grzadki z marchewkami. Przed zaraza wioska byla chetnie odwiedzana przez turystow. Dlaczego? Ano dlatego, ze Kohama zostala spopularyzowana przez japonski serial telewizyjny - “Churasan”, ktorego glowna bohaterka pochodzi z tej wyspy wlasnie. Do wioski mialam jechac droga Sugar Road, ktora rowniez jest slynna przez ten serial.
I tu sytuacja sie skomplikowala. Bo zanim mialam szanse skrecic na Sugar Road, przyczepil sie do mnie facet. Caly czas bylam sobie sama, nikomu nie przeszkadzalam, ludzi unikalam. A tu sie gosc przyczepil i robil sie coraz bardziej namolny. Tez jechal rowerkiem, ale od strony resortu Haimuburushi. Jak mnie zobaczyl, to zrezygnowal z poprzednio obranego kierunku i nie chcial przyjac “nie” jako odpowiedzi. Robilo sie coraz bardziej nieprzyjemnie.
Japonia jest bezpiecznym krajem. Dopoki nie jest. I o ile nie jest sie kobieta. Swiezo w pamieci mialam atak nozem w pociagu w Tokio na poczatku sierpnia, gdzie nozownik powiedzial, ze chcial zamordowac przypadkowe kobiety, ktore wygladaly na szczesliwe. Dlaczego? Bo przez ostatnie szesc lat kobiety odrzucaly jego zaloty. Wiec yeah, mozna facetowi powiedziec, zeby spadal, ale nigdy nie wiadomo co potem zrobi. Szczegolnie na pustej drodze, gdzie trzcina cukrowa rosnie po obu stronach.
Robil sie coraz bardziej namolny, wiec zrobilam mu kilka zdjec, i udawalam, ze dzwonie na policje. Na szczescie Sugar Road byla juz blisko, wiec skrecilam i popedalowalam w strone wioski. Facet za mna nie jechal. Przynajmniej tak mi sie wydawalo.
I teraz juz jasne skad wiem, ze pan policjant pracowal w ogrodku. I nie mial najmniejszego zamiaru przyjmowac mojego zazalenia, ze agresywny facet z kurortu mnie przesladowal. Pan policjant machnal reka, powiedzial, ze przeciez facet mnie nie zgwalcil, wiec w czym problem? I ze jestem przewrazliwiona miastowa, bo u nich na wyspie takie rzeczy sie nie zdarzaja. I ze pewnie zrobilam cos, co faceta sprowokowalo. Odechcialo mi sie zwiedzania wioski i odechialo mi sie calej Kohamy. Mialam jeszcze jeden punkt na mapie, gdzie chcialam pojechac. Lasy namorzynowe.
Nie sa az tak spektakularne jak te na Iriomote, ale jak sie nie ma co sie lubi, to sie lubi co sie ma, no nie? Mozna sobie zabukowac kajakowanie i w innych okolicznosciach chetnie bym to zrobila. Niedaleko brzegu jest kolejny punkt widokowy. Ten mial zniszczone, zapadniete deski i nie wygladal na zbyt bezpieczne miejsce. Zeszlam na parking i wsiadam na rower i co widze? Z glownej drogi zjezdza na parking namolny facet. On mial z gorki. Ja pod gorke. Bylo tak stromo, ze nawet na elektrzycznym rowerze ciezko bylo podjechac, wiec popychalam rower na piechote. Facet zagrodzil mi droge swoim rowerem. Dumnie powiedzial, ze jak widzial, ze odjechalam w strone wioski, to odczekal troche i pojechal za mna. I potem spotkal tego samego policjanta i zapytal sie czy zestresowana cudzoziemka tedy jechala. Pochwalil sie, ze powiedzial policjantowi, ze jestem jego zona i ze sie poklocilismy. I zapytal sie policjanta w ktorym kierunku pojechalam. Policjant pokazal w ktorym kierunku. Namolny facet otwarcie sie tym wszystkim pochwalil, dumny z tego jaki byl cwany. I popchnal mnie. W panice zlapalam go za ramie i zesmy sie tak szamotali. I kto wie jakby sie to skonczylo, gdyby nie samochod ktory usilowal zjechac na parking. A mysmy ten zjazd blokowali. Nadal trzymajac rower, rzucilam sie w strone tego samochodu krzyczac, ze facet mnie napastuje. Ludzie w samochodzie nawet nie chcieli mnie sluchac, szybko zlapali swoje rzeczy do kajakowania i uciekli w strone namorzyn. Ale dalo mi to te kilka chwil, zeby oderwac sie od namolnego faceta i wydostac sie na glowna droge. Namolny byl zaraz za mna, i smial sie jakby uslyszal najzabawniejszy dowcip swiata. Trzeslam sie w panice tak bardzo, ze nie moglam nawet prosto rowerem jechac. On to widzial, i zaczal uderzac swoim rowerem w moj. I sie wkurzylam. A jak jestem wkurzona, to prosze sie zapytac mojego bylego meza co sie moze stac. Zamiast uciekac od niego, zatoczylam wielkie kolo jakbym miala w niego wjechac, ale w ostatniej chwili skrecilam i zepchnelam go z drogi. Nie oczekiwal tego. Spadl z roweru w row na poboczu. Byl w szoku. Jak sie wygrzebywal spod roweru, to zeskoczylam z wlasnego roweru, i wrzeszczac jak wariatka najgorsze grozby we wszystkich znanych mi jezykach, podbieglam i wyrwalam mu ten kabel przy kierownicy. Nie znam fachowej nazwy. Nie wiem skad mialam tyle sily. Potem jak szalona popedalowalam przed siebie. Niedaleko po lewej byla jakas stadnina zwierzat i byli tam ludzie. Nie zatrzymalam sie. Pojechalam w strone hotelu Canaan, a potem prosto do portu.
Kupilam jedzenie na wynos, i wiecej coke zero i siadlam na schodach przed terminalem promowym i sie w koncu poplakalam.
Tak sie trzeslam, ze az sie pracownicy terminala mna zainteresowali. Sprawdzili mi temperature i doszli do wniosku, ze dostalam udaru slonecznego. Ja trzeslam sie ze strachu. Bo w Japonii nie ma czegos takiego jak samoobrona. Jesli zrani sie przestepce, lub potencjalnego przestepce, to on moze nas oskarzyc i sad w Japonii przyzna mu racje. Podjelam ryzyko, bo mialam nadzieje, ze skoro on powiedzial policjantowi, ze jestesmy malzenstwem, to nie bedzie teraz sie skarzyl, ze zniszczylam mu wypozyczony rower.
Jak wrocilam do Ishigaki to schowalam sie w hotelu i plan byl taki, zeby nie wystawic juz nosa na zewnatrz.@maginiak zapytalam sie meza skad taka rozbieznosc, i jego zdanie jest takie:
Zagraniczni turysci zazwyczaj myla zyczliwosc z "tatemae" - Japonczycy chca sie pokazac z jak najlepszej strony. Ich prywatne odczucia moga byc diametralnie inne. W tej chwili zagranicznych turystow nie ma. Podrozujacy obcokrajowcy to rezydenci. Dla nich udawac nie trzeba.
Do tego trzeba jeszcze dodac ogolna niechec Japonczykow do gaijinow-rezydentow w czasach zarazy. Tu winny jest rzad. Od samego poczatku popychali narracje, ze covid to choroba cudzoziemcow, ze cudzoziemcy ja roznosza, ze cudzoziemcy przywlekli covid do Japonii. Ze cudzoziemcy nie potrafia przestrzegac zalecen anty-covidowych, ze nasza higienia osobista jest zerowa, ze Japonczycy maja wyzsza kulture osobista, intelektualna i to dlatego nie choruja na covid tak jak np. Amerykanie.
Jestem bardzo ciekawa jak sytuacja bedzie wygladala kiedy Japonia w koncu otworzy sie na turystow. Jak ta slynna omotenashi (goscinnosc) bedzie wtedy wygladala.Następnego dnia plan był prosty.
Rano snorkeling, a po południu może spacer, może odpoczynek. A może nawet praca. Bo miałam ze sobą tableta, do którego kupiłam klawiaturę, która kosztowała mnie worek monet.
A tu rano deszcz i zawierucha. Andy dzwoni i mówi, ze i tak jedziemy, bo na drugim koncu wyspy pogoda ponoc jest ładna. Ishigaki ma taką ciekawą naturę. W srodku wyspy są góry, więc po drugiej stronie gór wszystko może byc inne. Andy odebrał mnie z hotelu o 8 rano i w drogę. W pierwszym punkcie, gdzie zajechalismy, fale wielkie. Ja w panikę i mówię, że nie. Jedziemy w drugi punkt na plażę Yoshihara.
I tu komplikacja. Aby dostac się na plażę, trzeba przebrodzic małe słodkowodne jeziorko. Jeziorko pełne kijanek. Jeziorka nie da się obejsc niestety, ze względu na roslinnosc i zagrodzenie, bo zaraz obok to teren prywatny. Nie wiem jak inni mają, ale jak tylko zobaczyłam przy brzegu, że niemal cale dno się ruszało, bo tam kijanka na kijance kijankę pogania, to prawie zemdlałam. Nie dam rady. Ja w krzyk. Andy po prostu wepchnął mnie do wody i nie miałam wyjscia. Woda do pasa, ale jakos przez to jezioro przebiegłam. I nie zwalniałam tempa. Od razu wskoczyłam do oceanu, żeby zmyc z siebie te kijanki. Miałam na sobie wdzianko do snorkelingu. Całe nogi zakryte, skarpetki i butki rafowe też. Skarpetki i butki zdjęłam i płukalam w oceanie i rozebrałabym się do rosołu, ale na nieszczęscie na plaży byli już jacys ludzie którzy szykowali się do windsurfingu.
Jak tylko weszlismy do wody, to jak na zamówienie, przestało padac. I choc ogromne chmury nadal wisialy nad ladem, to wiaterek też ucichl, ku wielkiemu rozczarowaniu ludzi na deskach. Widocznosc w wodzie nie byla najlepsza, ale po porannej burzy cudow nie oczekiwalam. Ale i tak nie bylo zle. I nawet maly rekinek czarnopletwy sie trafil. I oczywiscie weze. Wezy bylo tam jak, za przeproszeniem, nie powiem czego.
I pomimo tych wezy, ktorych nienawidze, nie bardzo chcialam wychodzic z wody, bo wyjscie z wody oznaczalo powrotna przeprawe przez bajoro kijanek. Z tym, ze po drugiej stronie bajora, przy samochodzie, nie byloby gdzie sie z tych kijanek oplukac. Powiedzialam Andy’emu, ze ma mnie w tym oceanie zostawic, ze juz wole, zeby mnie rekiny pozarly niz wyciagac kijanki z gaci. Albo, ze sobie z pradem bede dryfowac wzdluz wybrzeza, i ze on ma mnie odebrac z nastepnej plazy. Ale Andy, zamiast sluchac mojego dramatyzmu, po prostu przerzucil mnie przez plecy jak worek ziemniakow i zaczal maszerowac przez jeziorko. Pietra mialam strasznego, ze on mnie w srodku tego bajora wrzuci do wody, ale na szczescie okazal sie pelnym dzentelmenem i przeniosl mnie na drugi brzeg. Ale w koncu przeciez za to mu place… No, moze nie za noszenie mnie na plecach, ale za dbanie o zdrowie psychiczne klienta.
On zadecydowal, ze pojedziemy do kolejnego punktu, bo w okolicy Kabira Bay pogoda tez sie ponoc polepszyla. Nadla bylo pochmurno, ale nie padalo. Tam kijanek mialo nie byc.
I rzeczywiscie, zejscie na plaze Tabaga bylo latwe i przyjemne. Dojazd moze nie byl najlepszy. Wyboiste polno-lesne drozki, tak waskie, ze jak ktos jedzie z przeciwnego kierunku, to rozpacz. Ktos bedzie musial wrzucic na wsteczny i sie cofac do najblizszej przecinki w polu. Sama plaza jest ladna, i pewnie nawet ladniejsza przy lepszej pogodzie. Na plazy juz byli inni snorkowcy, na skalach goscie siedzieli z wedkami, a po przeciwnej stronie maszerowala ekipa filmowo-fotograficzna. Ponoc jakas gwiazda telewizyjna wakacjowala na wyspie i miala sesje zdjeciowa. Gwiazda rodzaju meskiego, jak sie okazalo. Ja sie na gwiazdach nie znam, za stara jestem na wzdychanie do metroseksualnych osobnikow w dezajnerskich wdziankach. Gwiazda grzecznie sie przywitala i nie wiem czego oczekiwala, ale wygladala na rozczarowana, ze po prostu minelam ja obojetnie z drodze do oceanu. Na szczecie chwile pozniej na plaze wpadala rozchichotana grupa dziewczat w strojach bikini, nawet mialy permanentne flamastry juz gotowe. I gwiazda szczesliwa zajela sie autografowaniem ud i piersi.
Snorkeling był taki sobie. Może byłoby fajniej, gdyby swieciło słonce i widocznosc pod wodą była lepsza… Nie jest to moje ulubione miejsce i nie mam pojęcia dlaczego jest takie popularne. A raczej, mam pojecie. Wszystko za sprawą influencerów z Instagrama. Nie tak dawno temu plaża Tabaga była znana jedynie miejscowym. Bo choc jest w bardzo blisko zatoki Kabira, to w tej zatoce plywac nie mozna. Prady są tam za silne. Łódki wycieczkowe kursują w tam i z powrotem, a na dodatek hodowane są w tej zatoce czarne perły. Więc lokalesi szli na plażę Tabaga, żeby się bawic i sobie popływac.
Kiedy doczłapalismy się na polanę, która udawała parking, czekało tam już kilka samochodów. A w każdym samochodzie panna młoda w sukni slubnej odpicowana na sesje zdjęciową na plaży. Mężowie wystrojeni jak na wesele, posłusznie czekający w kolejce na wolnym powietrzu. Fotografowie uwijający się pomiędzy samochodami. Wszystko zorganizowane jak na linii produkcyjnej. Jedna panna młoda płakała, bo niebo nie było niebieskie…
Przepchnęlismy się pomiędzy fotograficznym cyrkiem i tyle nas widzieli.
Podczas jazdy do hotelu intensywnie myslałam jak zagospodarowac sobie resztę dnia.
Ale najpierw prysznic. Paranoja kijanek nadal trzymała mnie w przekonaniu, ze gdzies tam na skórze miałam przylepione martwe żabostwo.Po snorkelingu, powrocie do hotelu, prysznicu, zjedzeniu kanapki z Family Martu wciaz mialam prawie pol dnia do zagospodarowania. No nie odpuszcze. Sprawdzilam rozklad promow. Jade na Taketomi. Bilet powrotny kupilam z YKF. Na Taketomi to nie ma znaczenia, bo rozklady obu firm (YKF i Anei) sie pokrywaja. Ale juz przy dalszych wyspach z mala iloscia polaczen ograniczanie sie do jednej firmy przewozowej moze byc problematyczne.
Prom byl wypchany do granic mozliwosci. Tak manewrowalam, zeby byc jedna z pierwszych wysiadajacych. I od razu kurcgalopkiem do mini-busikow firm wypozyczajacych rowery. Pytam sie o elektryczne rowery, ale nici z tego. Jak chce sie elektryczny rower, to trzeba pierwszym promem rano plynac. Wszystkie sztuki rozeszly sie juz z samego rana. No coz. Zwykly rower bedzie, dam rade. Ale jak sie okazalo, z moim rozwalonym kolanem, nie byla to zbyt fajna jazda.
A samo Taketomi, jak to Taketomi. Ale byly tez roznice. Nie bylo wozow z turystami ciagnietych przez woly. Budka sprzedajaca bilety na ta jazde zamknieta na glucho. Dobrze, bo zawsze mi tych wolow bylo szkoda. Ciekawe tylko co stalo sie z samymi zwierzetami? Bo skoro nie pracuja, to na siebie nie zarabiaja. A utrzymanie kilkunastu poteznych wolow musi swoje kosztowac.
W normalnych czasach bilet na przejazdzke wozem kosztowal 2000 jenow od osoby doroslej.
Popedalowalam w strone West Pier. Zachodni pomost, to miejsce z ktorego lata temu rolnicy plyneli do Iriomote aby uprawiac ryz. Dzis to atrakcja turystyczna, i jak sama nazwa wskazuje, oblegana podczas zachodu slonca. Do zachodu bylo jeszcze daleko. Byl natomiast odplyw. I jedno trzeba wiedziec. West Pier podczas odplywu to malo wizualnie atrakcyjne miejsce. O tym fakcie brutalnie przekonala sie para mloda na sesji zdjeciowej slubnej. Ona w sukni, on w slubnym wdzianku. Pani fotograf wraz z asystentem. Caly kram. Dziarsko maszeruja na pomost i nagle dociera do nich co widza. Odplyw. Panna mloda zaczela szarpac sie z fotografem, pan mlody postanowil sie w pojedynek nie angazowac. Ale wcale sie pannie mlodej nie dziwie. Bo tez bym sie okocila, jesli by sie okazalo, ze tzw profesjonalistom nie przyszlo do glowy sprawdzenie czy sesja zdjeciowa bedzie mozliwa.
W normalnych warunkach wyglada tak:
Z West Pier to tylko maly skok do Kondoi Beach. Odplyw spowodowal, ze mozna bylo maszerowac, hen, daleko w morze.
I tlumy ludzi wlasnie to robily. Plaza Kondoi jest piekna, ale nie wiem czy podczas odplywu. Zaskoczyla mnie droga do plazy. W zeszlym roku jeszcze etapami ja budowano. W tym roku byla zakonczona. A wzdluz drogi, od strony plazy pojawil sie plot. A na plocie napisy, ze tu bedzie sie budowal Kondoi Resort. No niech mnie szlag trafi… Po co komu ten resort??? Zniszcza jedna z najpiekniejszych plaz na Okinawie. Albo zagrodza ja tylko dla gosci hotelowych. Pewnie wkrotce nie bedzie juz zadnych plaz publicznych na Taketomi. Albo pozostanie ta jedna, plaza Kaiji, gdzie nie mozna plywac. Bardzo to rozczarowujace. Ciekawi mnie co o tym mysla mieszkancy wyspy. Pewnie ciesza sie, ze bedzie wiecej opcji do pracy na miejscu. Ale moze i nie. Bo jak w przypadku resortu Hoshinoya, cala zaloga jest nie-miejscowa. I do tego dochodzi problem wody. Bo z woda na Taketomi jest cienko. Po prostu jej nie ma. To znaczy sie jest, ale nie w ilosciach ktore swobodnie moglyby zaspokoic potrzeby wyspy. I jak sie okazuje, glownym konsumentem wody jest wlasnie kurort Hoshinoya. Wysysa on Taketomi do suchosci. A niby ma byc taki ekologiczny, szanujacy nature, i w ogole.
No i tak to jest, ze nagle Taketomi ma swietna, asfaltowa obwodnice. Droga do resortu Kondoi bedzie latwa. Dla porownania, aby dostac sie do Hoshinoyi, trzeba jechac kamienista, wyboista przecinka przez dzungle i pola. To taki ich styl. Zeby miec kontrast z luksusem hotelowym. I zeby trzymac gosci na uwiezi, bo niejeden zrezygnuje z opcji wypozyczenia rowerku, zeby po tych wybojach jechac w inne czesci wyspy.
Po tym wszystkim totalnie mi sie odechcialo Taketomi. Wole wspomnienia z zeszlego roku. I w sumie dobrze, ze sie tam wybralam na te pol dnia. Teraz juz takiego parcia na Taketomi nie mam. Zaraz nastepnego dnia zakazano wypozyczania rowerow dla przyjezdnych z powodu stanu covidowo-wyjatkowego. Przymusowo zamknieto wszystkie wypozyczalnie. Wiec przybywajacym na dzienna wizyte z Ishigaki pozostaje dlugi spacer do wioski. Jedyna mozliwosc, aby to obejsc, to wykupienie pakietu dzienno-wycieczkowego, czyli biletu promowego w obie strony, plus roweru. Takie pakiety sprzedaja obie firmy, Anei i YKF. I tak to jest z tym stanem wyjatkowym na Okinawie. Indywidualnie malo zrobisz, bo pandemia. Ale przez firme, juz nagle jest bezpiecznie.
(Z okna tej knajpki jest fajny widok na wyspe):
Wrocilam do Ishigaki, zjadlam jakies paskudztwo z Family Martu na obiad po ktorym dostalam przebojow zoladkowych i ogladalam “Homeland” przez cala noc siedzac na kibelku.