Tym razem nie planowaliśmy pobytu na Lomboku, chociaż z perspektywy czasu nieco żałuję. Lubię tą wyspę bardzo, jest mniej komercyjna od Bali, a oferuje także fantastyczne widoki. Pewnie kolejnym razem! W każdym razie w porcie dostępnych było kilku kierowców, którzy byli chętnie podrzucić nas na lotnisko. Krótkie targowanie i już siedzieliśmy w wygodnym samochodzie, którym dotarliśmy z Bangsal pod same trzy terminala w przeciągu nieco ponad 1 godzinę.
Byliśmy nieco przed czasem, więc jakieś 20 minutowe odwiedziny saloniku, który jest niestety bardzo biedny i na dobrą sprawę nawet nie ma za bardzo co zjeść/wypić. I teraz chwila nerwów, w rękach mamy bilety, ale jedno z nas jest bez paszportu. Przyglądamy się jak przebiega wchodzenie na pokład. Widzimy, że część osób ma w rękach indonezyjskie dowody osobiste, jednak nie jesteśmy pewni czy obsługa rzeczywiście się nim przygląda. Stajemy na końcu kolejki, która sprawnie przesuwa się do przodu. Pokazujemy nasze bilety agentowi, uśmiech i słyszmy „have a nice flight”. Przyspieszamy kroku i już jesteśmy w Airbusie A320. Udało się, mimo sporych wątpliwości z naszej strony.
Po jakiś 30 minutach lądujemy ponownie w Denpasar. Opuszczamy teren lotniska i za płotem łapiemy Ubera, żeby podjechać do wypożyczalni i oddać aparat z obiektywem. Od tego momentu zdjęcia będą już tylko z telefonu Galaxy S8, niestety. Teraz mamy okazję przekonać się jak działa indonezyjskie podejście do biznesu. W trakcie oddawania sprzętu jest podejrzenie, że brakuje jednej karty pamięci. Zapewniamy obsługę, że zestaw jest pełen, w idealnym stanie i chcemy dostać tylko nasz paszport z powrotem i kontynuować wakacje, zamiast marnować czas. Dowiadujemy się, że jedyną opcją jest zapłacenie kary (~100 zł za przeciętnej jakości kartę 32 GB!), z czym totalnie się nie zgadzam, ale z drugiej strony jeżeli mam tu spędzić kolejną godzinę i czekać nie wiadomo na co to po prostu szkoda mi czasu. Okazuje się, że wypożyczalnia posiada monitoring i pracownicy śmigają z góry na dół sprawdzając jakieś nagrania. My planowaliśmy tego dnia skoczyć do Seminyak, ale widząc jak tracimy czas szybko wszedłem do aplikacji Honors i po prostu zarezerwowałem Garden Inn przy lotnisku Denpasar, który był dostępny za 5000 punktów nawet na dziś. To fenomenalna wartość i oby jak najdłużej taka stawka była dostępna. To mój prawdopodobnie 4 pobyt w tym przybytku.
Ok, w końcu wypożyczalnia odpuszcza próbę wyciągnięcia od nas stówki i oddaje nam paszport. Nagle zachowują się jakby nigdy nic się nie stało, nie interesuje ich to, że spędziliśmy tam blisko dwie godziny. Bierzemy Ubera i jedziemy do hotelu, żeby zapomnieć o tej kolejnej niefortunnej sytuacji. Na miejscu chwilę czekamy na pokój, nie dostajemy upgrade’u, ale nawet o to nie pytam. Szybko uciekamy spędzić resztę popołudnia na basenie.helloooou! @lataczuk
:) wróciłem!
Pobyt w hotelu Hilton Garden Inn Bali Ngurah Rai Airport jak zwykle bardzo udany. W basenie spotykamy (i pozdrawiamy) innego Polaka, który samotnie podróżuje i spędzam tam już któryś tydzień z rzędu, a dalej myślał o locie do Australii. Na zachód słońca wybieramy się spacerem na plażę Kuta Beach. Nie jest to najpiękniejsze miejsce na Bali, ale zaledwie ok. 3 km od naszego hotelu. Z morza właśnie wychodzą ostatni surferzy. Na plaży sporo turystów i miejscowych, którzy oczywiście naganiają nas do zakupu jakiś pamiątek czy innych dupereli. Widok rzeczywiście nie jest najgorszy – morze cofa się, odsłania mokry piasek, a niebo zmienia kolor na bardziej granatowy.
Po tym ruszamy eksplorować samą Kutę, która oczywiście nie robi na nas dobrego wrażenia. Znajdujemy tutaj setki sklepów, restauracji i jakieś imprezownie. Do tego ciągłe pytania o grzybki, masaż i taksówkę. To mimo wszystko najbardziej znany kurort turystyczny na Bali, do którego przybywają miliony ludzi z zagranicy, a głównie z Australii. To właśnie tutaj najłatwiej znaleźć McDonalda czy KFC. My jednak kierujemy się w stronę mniej komercyjnych miejsc, aż trafiamy na jakąś meksykańską restaurację. Ceny okazują się wysokie, więc zamawiamy sobie po przystawce i zimnym piwku. Po tym kierujemy się na dalsze poszukiwanie czegoś bardziej przystępnego i jak się okazuje trafiamy do świetnego warungu, gdzie zjadamy solidną kolację za około (w przeliczeniu) kilka złotych. Solidna porcję zupy możecie zobaczyć na zdjęciu. Na tym kończymy ten intensywny dzień i wracamy do hotelu. Tam zaczynamy intensywnie myśleć nad powrotem do Polski. Wiadomości dochodzące do nas z Internetu nie są zbyt optymistyczne i zaczynamy się obawiać, że niedługo loty będą zawieszane i możemy mieć spory problem. Odpalamy wyszukiwarki lotów i przeglądamy dostępne opcje, analizujemy dostępność lotów za mile itd. Oczywiście z tyłu głowy mamy to, że chcemy wrócić przez Dubaj żeby sprawdzić czy właśnie tam zostawiliśmy aparat, więc patrzymy jakie opcje są obecnie dostępne do Zjednoczonych Emiratów Arabskich i dalej do Polski. Znajdujemy idealną dla nas opcję na za kilka dni, a dokładnie lot Wizz Air z Dubaju do Budapesztu, a po nocy w stolicy Węgier poranny rejs Ryanair do Poznania, czyli prosto do domu. Ceny są całkiem niezłe, ponieważ to kolejno niecałe 300 zł/os i 80 zł/os. W jakiś tam sposób nieco zbijamy je i mocno podekscytowani bukujemy. Teraz pozostało nam dostać się do Dubaju, co wcale nie jest takie łatwe. Skyscanner sugeruje nam kupienie lotu na Kiwi (łączone trzy linie lotnicze) przez Kuala Lumpur i Chennai w Indiach i rzeczywiście cenowo jest to genialna opcja. Każda inna konfiguracja była co najmniej dwukrotnie droższa, więc wyglądało to bardzo kusząco.
Ostatecznie kupujemy następujące loty: z Bali do stolicy Malezji za dwa dni, później tam spędzimy niecałe dwa dni i polecimy z Air Asia do Chennai, a stamtąd po krótkim transferze (ok. 3h) na lotnisku polecimy z FlyDubai do Emiratów. Wszystko wyglądało wręcz idealnie i za kolejne ok 180 zł + 150 zł + 320 zł mieliśmy gotową całą trasę. W tym wszystkim popełniliśmy jednak jeden błąd, o którym dowiedzieliśmy się później…
Wróćmy jednak na Bali, do kolejnego pięknego dnia, który zaczęliśmy od smacznego śniadania w hotelu. Tu kolejna miła niespodzianka – dla gości ze statusem Gold/Diamond dostarczane są babeczki z kremem w ramach podziękowania za lojalność. Teraz trzeba było ponownie wziąć laptopa do ręki i poszukać noclegu na ostatnią noc na Bali. Postanowiliśmy zaszaleć i spalić kolejne punkty, więc wybór padł na Conrad Bali, czyli hotel, który od kilku lat jednym z moich ulubionych. To jedno z tych miejsc, gdzie zawsze wszystko przebiegało perfekcyjnie i po prostu (nawet na siłę) niemiałbym się do czego przyczepić. Byłem bardzo szczęśliwy, że po raz kolejny, co prawda tylko na jedną noc będę mógł się tam zatrzymać. Zamówiliśmy więc Ubera i pojechaliśmy do miasteczka Benoa, czyli jakieś 12 kilometrów na wschód.
Na miejscu zostaliśmy bardzo miło przywitani (drink powitalny i mokry ręcznik), a na mają prośbę dostaliśmy pokój z bezpośrednim dostępem do laguny. Nie było także problemu z innymi przywilejami, jak dostęp do saloniku czy darmowym śniadaniem. W pokoju czekała na nas maskotka, zgodnie z polityką hoteli Conrad (każdy ma swoją). W tym przypadku była to małpa, która jest związana z tradycją Indonezji. Hotel jakiś czas temu przeszedł remont, więc pokoje są odnowione i prezentują się fantastycznie. Do dyspozycji gości jest ogromne łóżko, wielka łazienka (z wanną i prysznicem), garderoba, biurko i taras.
Cały teren jest świetnie utrzymany i zadbany. Spacerując po kompleksie mijamy co chwilę piękne drzewa, krzewy, kwiaty, latarnie, kaskady, oczka wodne czy fontanny. Oczywiście hotel położony jest przy samej plaży, która może nie jest „rajska” ale czysta i zadbana. Nie ma problemu z dostępem do leżaków czy wygodniejszych, zadaszonych łóżek.
Wieczór spędzamy w saloniku, gdzie serwowane są najróżniejsze koktajle i drobne przekąski. Idziemy spać nieco wcześniej, ponieważ w planach mamy pobudkę na wschód słońca.Wróciliśmy, ale nerwowo tu jeszcze będzie i loty, które kupiliśmy nie okazały się ostatecznymi. Może ktoś zauważył, że coś w tym składaku jest nie tak?
:) Postaram się dzisiaj wrzucić kolejną część relacji.Dzięki wszystkim za odpowiedzi, które są w jakimś stopniu prawidłowe, ale chyba nikt nie trafił idealnie w sedno tego specyficznego problemu. Dodam tylko, że Kiwi oferując loty Air Asia + FlyDubai na tej trasie pokazywało, że wiza indyjska nie jest potrzebna, ponieważ nie wychodzimy ze strefy tranzytowej. Ale tę zagadkę rozwiążemy niebawem.
Ten dzień zaczęliśmy ekstremalnie wcześniej (jak na nas), bo już około 6 rano byliśmy na nogach, a dokładniej w basenie obserwując całkiem fajny wschód słońca. Zdjęcia trochę tego nie oddają, bo wszystkie były już do końca wycieczki robione wyłącznie telefonem. Dodatkowo nie planowałem pisania relacji, więc ich liczba na moim dysku jest znacznie ograniczona. Następnym razem się poprawię
;)
Po podziwianiu gry kolorów udaliśmy się na śniadanie. W tym hotelu śniadania są doskonałe i pomimo, że na dworze było już bardzo ciepło to zjedliśmy je na zewnątrz, żeby jeszcze nacieszyć się takimi widokami jak powyżej. Powtórzę się – tu nie ma do czego się przyczepić, obsługa jest przemiła, pomocna, a przy tym nienachalna. Wybór jedzenia bardzo duży, różne kuchnie świata, pyszne soki, owoce i kawa. Do tego oczywiście jajka po benedyktyńsku, których jesteśmy zwolennikami. Takie śniadanie można by celebrować godzinami, ale z drugiej strony czekało nas pakowanie (w tym mamy wprawę) i jeszcze odbiór rzeczy z pralni. O tym zapomniałem Wam wspomnieć, że dnia poprzedniego zanieśliśmy (nie po raz pierwszy na tym wyjeździe) wszystkie rzeczy do prania. Dosłownie 150-200 metrów od hotelu znajduje się w wąskiej uliczce prywatny dom, gdzie oferowane są takie usługi. Korzystałem już z tego punktu 2 lata wcześniej. Tym razem również wszystko czyste, pachnące i dodatkowo idealnie ułożone.
Wróćmy jeszcze na moment do hotelu, gdzie przedpołudnie spędziliśmy na basenie dedykowanym dla gości ze statusem. Znajduje się on tuż obok wejścia do saloniku (i restauracji japońskiej, która była wtedy zamknięta). Goście spędzający czas tutaj dostają darmową wodę, zimne ręczniki oraz nawet lody na patyku. Tuż po południu otrzymaliśmy tzw. afternoon tea, czyli różne przekąski (nie tylko słodkie) wraz z koktajlami bezalkoholowymi i kawą/herbatą. Jedzenie smaczne i świeże. I właśnie tym akcentem przyszło nam się pożegnać nie tylko z Conradem, ale i z indonezyjską wyspą. Zamówiliśmy Ubera, który podwiózł nas na lotnisko do Denpasar. Tutaj rozpoczynaliśmy naszą podróż powrotną do domu. Pierwszy lot Air Asia do Kuala Lumpur. Nie zostawiliśmy sobie dużo czasu, więc tylko symboliczne odwiedziny saloniku (który też „dupy nie urywa”) na Priority Pass i po około 2 godzinach w powietrzu dotarliśmy na lotnisko położone jakaś godzinę drogi od stolicy Malezji.
przemos74 napisał:Jestem wręcz pewny, że są tutaj dziesiątki użytkowników, którzy latali już składakiem WizzAir + Cebu na Filipiny. Ja również, teraz już po raz trzeci postanowiłem wybrać się w ten sam sposób na azjatycki kontynent. Chyba łatwiej byłoby wymienić kto nie leciał
;) U mnie w Chromie nie wyświetlają się zdjęcia, w Firefoxie już tak. Ma ktoś ten sam problem?
Skoro jednym działają zdjęcia (mi też w Chrome działa), a innym nie, to problem jest lokalny u tych, co im nie działa. Naprawcie u siebie i nie zaśmiecajcie tematu
:)
xionc napisał:Skoro jednym działają zdjęcia (mi też w Chrome działa), a innym nie, to problem jest lokalny u tych, co im nie działa. Naprawcie u siebie i nie zaśmiecajcie tematu
:)Zajrzałem w kod strony i problemem jest to, że obrazki są podlinkowane z serwera po http, a fly4free idzie po https, więc obrazki obniżają bezpieczeństwo połączenia (można je w locie podmienić i wpłynąć na wygląd strony tak w skrócie), więc niektóre przeglądarki tylko krzykną ostrzeżeniem, a niektóre takie obrazki zablokują. Problem nie do końca taki lokalny jednak
;) i najlepiej jakby robiący relacje (nie tylko tę) wrzucali obrazki na zasoby wystawione po https
8-)ps. Sorry za spam dla obserwujących relację...
Bardzo mi sie podoba Twoja relacja!Ponieważ więcej niż polowe zajmują opisy i zdjęcia jedzenia oraz fajnych hoteli do moczenia 4liter w basenach i plażach.
Jedna uwaga: W DXB zamiast Ahlan Business wybierz następnym razem Ahlan First Class Lounge. To o poziom wyżej. Ahlan First Class nie działa na PP, ale działa za to na DC lub Dragona. Druga drobna sprawa: Jeżeli w MNL dalej lecisz krajówkę to warto wziąć również Cebu (nawet gdy jest droższe od Air Asia czy PAL), ponieważ nie ma zmiany terminala to raz, a dwa że mimo tego że loty nigdy nie będą na jednym bilecie to obsługa Cebu zazwyczaj poczuwa się do odpowiedzialności tak jakby to była jedna rezerwacja i idzie się dogadać na ew. zmiany lotów itd.W Caticlanie uwaga na naciągaczy bagażowych. Chętnie wyładują i przeniosą walizki do trike'a, ale stawki mają złodziejskie za taką usługę. Wiadomo jak to jest w takich miejscach
;) Tak jak z tą taryfą w MNL.
@przemos74 Możesz podać nazwę lub pinezkę do tej knajpy przy Diniwid Road?Przy okazji: na Diniwid Beach po prawej stronie (stojąc na plaży i patrząc w ocean) jest wzgórze u podnóża którego chodziłeś tą betonową ścieżką. Jakieś dwa lata temu był tam pożar i do dziś stoją spalone chaty. Na szczycie tego wzgórza jest jakiś słynny mistrz kung-fu czy podobnego sportu walki (nie wnikałem). Podobno to człowiek mega legenda. Aktualnie pustelnik. Niektórzy podróżują przez pół świata w to miejsce mając nadzieje na lekcje u mistrza. Ot taka legenda, aczkolwiek zasłyszana już z kilku źródeł.
To będzie gdzieś w tym miejscu: https://goo.gl/maps/DGTUY68rvY1qZcPC6Tak, byłem świadkiem tego pożaru - również wtedy byłem na Boracay'u i mieszkałem bardzo blisko, widziałem wszystko z okna pokoju. A legendy nie znałem - bardzo ciekawa sprawa!
Jeszcze dwa dni wcześniej mogłem widzieć zdjęcia, wczoraj już nie. Myślałem, że to przejściowe, ale dzisiaj jest tak samo. Sprawdziłem w innych relacjach i wszędzie jest ok
:(
Nie do końca lokalny, kolega xionc opisał to na pierwszej stronie wątku. Faktycznie pomaga zmiana przeglądarki na taką, która nie będzie aż tak restrykcyjna, na przykład EDGEQuote:Zajrzałem w kod strony i problemem jest to, że obrazki są podlinkowane z serwera po http, a fly4free idzie po https, więc obrazki obniżają bezpieczeństwo połączenia (można je w locie podmienić i wpłynąć na wygląd strony tak w skrócie), więc niektóre przeglądarki tylko krzykną ostrzeżeniem, a niektóre takie obrazki zablokują. Problem nie do końca taki lokalny jednak
;) i najlepiej jakby robiący relacje (nie tylko tę) wrzucali obrazki na zasoby wystawione po https
8-)A relacja świetna, idealnie dobierasz ilość tekstu oraz obrazków, więc się nie dłuży, a można też z niej coś ciekawego wyciągnąć i nie jest to tylko zbiór fotek.
Rozmawiałem z supportem od hostingu i obecnie nie mają dostępnych darmowych certyfikatów dla tej domeny. Postaram się to jak najszybciej przenieść, żeby problem zniknął i rotacje między przeglądarkami nie były konieczne.
przemos74 napisał:Rozmawiałem z supportem od hostingu i obecnie nie mają dostępnych darmowych certyfikatów dla tej domeny. Postaram się to jak najszybciej przenieść, żeby problem zniknął i rotacje między przeglądarkami nie były konieczne.Kiedyś chciałem nawet zaproponować na forum zrobienie takiej funkcji (przełącznika), żeby dało się oglądać posty z załączonymi zdjęciami lub bez.Czasem szuka się np. jakichś faktów w znanej już relacji i zdjęcia nie dość, że muszą się załadować, to jeszcze utrudniają przegląd. A tu proszę - jest i działa
:)
Stasiek_T napisał:Kiedyś chciałem nawet zaproponować na forum zrobienie takiej funkcji (przełącznika), żeby dało się oglądać posty z załączonymi zdjęciami lub bez. Czasem szuka się np. jakichś faktów w znanej już relacji i zdjęcia nie dość, że muszą się załadować, to jeszcze utrudniają przegląd. A tu proszę - jest i działa
:)Jak @przemos74 już zepsuł niewyświetlanie naprawił wyświetlanie zdjęć, to mam coś dla Ciebie. Przetestowałem właśnie u siebie w Chrome. Robisz sobie zakładkę z takim adresem URL:Code:javascript:{$('img').hide();} i nazywasz ją np. "Ukryj obrazki".Potem otwierasz sobie relację, klikasz w tak utworzoną zakładkę i obrazki magicznie znikają
;)
przemos74 napisał:Niech jeszcze ktoś potwierdzi że jest okay i zepsuję niewyświetlanie w pozostałej części
;)wczoraj nie było, dzisiaj są
;) dawaj dalej, bo fajnie się czyta i ogląda
:)
Wróciliśmy, ale nerwowo tu jeszcze będzie i loty, które kupiliśmy nie okazały się ostatecznymi. Może ktoś zauważył, że coś w tym składaku jest nie tak?
:) Postaram się dzisiaj wrzucić kolejną część relacji.
Przesiadka w Indiach bez wizy na dwóch osobnych biletach ... Uratować sytuację mogłyby tylko 104ry dodatkowe pieczątki na kartach pokładowych
:DAlbo nie wpuścili w KUL na pokład albo jakiś fuck up w Chennai
Przesiadka w Indiach nawet z wiza tranzytowa (badz jakakolwiek inna) na dwoch osobnych biletach, tanimi liniami, nawet jesli tylko z bagazem podrecznym, w 3 GODZINY to jest sport ekstremalny.
mk89 napisał:Chcemy więcej! Co takie krótkie te odcinki ostatnio
;)?Bo to nie Netflix, nie przeczytasz wszystkiego w jeden wieczór
:)Przemos74 Nas tak przeciągnie do grudnia, a przed Bożym Narodzeniem będzie finał sezonu i rozwiązanie zagadki, co się stało z aparatem i dlaczego wycieczka nie skończyła się szczęśliwie.
yaacek napisał:mk89 napisał:Chcemy więcej! Co takie krótkie te odcinki ostatnio
;)?Bo to nie Netflix, nie przeczytasz wszystkiego w jeden wieczór
:)Przemos74 Nas tak przeciągnie do grudnia, a przed Bożym Narodzeniem będzie finał sezonu i rozwiązanie zagadki, co się stało z aparatem i dlaczego wycieczka nie skończyła się szczęśliwie.to skoro to nie Netflix to jakieś zapowiedzi wrzucaj
:) na forum jestem krótko, może i mało widziałem i czytałem ale ta relacja jest prze fajna
:) czyta się jak dobrą powieść, nie mogę się doczekać wyjaśnienia co z aparatem i jak wyglądał powrót z urlopu (zwłaszcza po tym jak wielu ludzi piszę o problemach z wizą w Indiach).
Super że takie szczęśliwe zakończenie i z powrotem i z aparatem
:) No i nie sądziłem że takie składane loty lastminute z Azji do Europy mogą być aż takie tanie
:)
Ten koniec w sumie nie był taki zły, trochę nastraszyłeś
;) Te pisane dziś relacje z ciepłych krajów, z pobytów sprzed prawie roku, to taki wirtualny powrót do normalności. Takie to trochę na niby, ale z drugiej strony zapowiedź lepszego jutra. Super się czytało. I tak jak Bali nigdy dotąd nie było moim celem, zachęciłeś mnie i się pochylę nad tym kierunkiem, dzięki!
Gaszpar napisał:@przemos74 a odzywałeś się później do Kiwi w sprawie "gwarancji" przesiadki? Tak z ciekawości pytam czy jakoś się poczuli do błędu?Ja nie kupiłem przez Kiwi, oni byli dla mnie tylko inspiracją żeby zrobić takie połączenie. Zawsze taniej wychodzi kupić 2 osobne bilety niż u nich 'jeden' z ich "gwarancją", o której słyszałem wiele złych opinii.
Gwarancja kiwi.com to pic na wodę fotomontaż. Znam wiele historii związanych z tym syfem ale dwie najgorsze to :ARN-WAW LOWMI-AMM FRZ gwarancją przesiadki.. niestety nie poinformowali,że drugi lot odbywa się z innego lotniska. Na szczęście nocna przesiadka i 200pln za taxi z lotniska załatwiło sprawę.Druga to spóźniony wizz do WAW i przesiadka do OSL. Call center kiwi stwierdziło,że trzeba kupić nowy bilet (1500pln) a oni oddadzą na drodze reklamacyjnej..Super,że dotarłeś bez utknięcia gdziekolwiek. Nauczyka dla nas wszystkich by sprawdzać terminale przy przesiadkach bezwizowych
ofer napisał:Jedna uwaga: W DXB zamiast Ahlan Business wybierz następnym razem Ahlan First Class Lounge. To o poziom wyżej. Ahlan First Class nie działa na PP, ale działa za to na DC lub Dragona. Jeżeli korzystałeś z tego saloniki to podpowiedz mi: czy Ahlan First Class Lounge jest na przylotach? i po przylocie z Polski można skorzystać z jego oferty (lecimy wizzairem z Krakowa)?
Tym razem nie planowaliśmy pobytu na Lomboku, chociaż z perspektywy czasu nieco żałuję. Lubię tą wyspę bardzo, jest mniej komercyjna od Bali, a oferuje także fantastyczne widoki. Pewnie kolejnym razem! W każdym razie w porcie dostępnych było kilku kierowców, którzy byli chętnie podrzucić nas na lotnisko. Krótkie targowanie i już siedzieliśmy w wygodnym samochodzie, którym dotarliśmy z Bangsal pod same trzy terminala w przeciągu nieco ponad 1 godzinę.
Byliśmy nieco przed czasem, więc jakieś 20 minutowe odwiedziny saloniku, który jest niestety bardzo biedny i na dobrą sprawę nawet nie ma za bardzo co zjeść/wypić. I teraz chwila nerwów, w rękach mamy bilety, ale jedno z nas jest bez paszportu. Przyglądamy się jak przebiega wchodzenie na pokład. Widzimy, że część osób ma w rękach indonezyjskie dowody osobiste, jednak nie jesteśmy pewni czy obsługa rzeczywiście się nim przygląda. Stajemy na końcu kolejki, która sprawnie przesuwa się do przodu. Pokazujemy nasze bilety agentowi, uśmiech i słyszmy „have a nice flight”. Przyspieszamy kroku i już jesteśmy w Airbusie A320. Udało się, mimo sporych wątpliwości z naszej strony.
Po jakiś 30 minutach lądujemy ponownie w Denpasar. Opuszczamy teren lotniska i za płotem łapiemy Ubera, żeby podjechać do wypożyczalni i oddać aparat z obiektywem. Od tego momentu zdjęcia będą już tylko z telefonu Galaxy S8, niestety. Teraz mamy okazję przekonać się jak działa indonezyjskie podejście do biznesu. W trakcie oddawania sprzętu jest podejrzenie, że brakuje jednej karty pamięci. Zapewniamy obsługę, że zestaw jest pełen, w idealnym stanie i chcemy dostać tylko nasz paszport z powrotem i kontynuować wakacje, zamiast marnować czas. Dowiadujemy się, że jedyną opcją jest zapłacenie kary (~100 zł za przeciętnej jakości kartę 32 GB!), z czym totalnie się nie zgadzam, ale z drugiej strony jeżeli mam tu spędzić kolejną godzinę i czekać nie wiadomo na co to po prostu szkoda mi czasu. Okazuje się, że wypożyczalnia posiada monitoring i pracownicy śmigają z góry na dół sprawdzając jakieś nagrania. My planowaliśmy tego dnia skoczyć do Seminyak, ale widząc jak tracimy czas szybko wszedłem do aplikacji Honors i po prostu zarezerwowałem Garden Inn przy lotnisku Denpasar, który był dostępny za 5000 punktów nawet na dziś. To fenomenalna wartość i oby jak najdłużej taka stawka była dostępna. To mój prawdopodobnie 4 pobyt w tym przybytku.
Ok, w końcu wypożyczalnia odpuszcza próbę wyciągnięcia od nas stówki i oddaje nam paszport. Nagle zachowują się jakby nigdy nic się nie stało, nie interesuje ich to, że spędziliśmy tam blisko dwie godziny. Bierzemy Ubera i jedziemy do hotelu, żeby zapomnieć o tej kolejnej niefortunnej sytuacji. Na miejscu chwilę czekamy na pokój, nie dostajemy upgrade’u, ale nawet o to nie pytam. Szybko uciekamy spędzić resztę popołudnia na basenie.helloooou! @lataczuk :) wróciłem!
Pobyt w hotelu Hilton Garden Inn Bali Ngurah Rai Airport jak zwykle bardzo udany. W basenie spotykamy (i pozdrawiamy) innego Polaka, który samotnie podróżuje i spędzam tam już któryś tydzień z rzędu, a dalej myślał o locie do Australii. Na zachód słońca wybieramy się spacerem na plażę Kuta Beach. Nie jest to najpiękniejsze miejsce na Bali, ale zaledwie ok. 3 km od naszego hotelu. Z morza właśnie wychodzą ostatni surferzy. Na plaży sporo turystów i miejscowych, którzy oczywiście naganiają nas do zakupu jakiś pamiątek czy innych dupereli. Widok rzeczywiście nie jest najgorszy – morze cofa się, odsłania mokry piasek, a niebo zmienia kolor na bardziej granatowy.
Po tym ruszamy eksplorować samą Kutę, która oczywiście nie robi na nas dobrego wrażenia. Znajdujemy tutaj setki sklepów, restauracji i jakieś imprezownie. Do tego ciągłe pytania o grzybki, masaż i taksówkę. To mimo wszystko najbardziej znany kurort turystyczny na Bali, do którego przybywają miliony ludzi z zagranicy, a głównie z Australii. To właśnie tutaj najłatwiej znaleźć McDonalda czy KFC. My jednak kierujemy się w stronę mniej komercyjnych miejsc, aż trafiamy na jakąś meksykańską restaurację. Ceny okazują się wysokie, więc zamawiamy sobie po przystawce i zimnym piwku. Po tym kierujemy się na dalsze poszukiwanie czegoś bardziej przystępnego i jak się okazuje trafiamy do świetnego warungu, gdzie zjadamy solidną kolację za około (w przeliczeniu) kilka złotych. Solidna porcję zupy możecie zobaczyć na zdjęciu. Na tym kończymy ten intensywny dzień i wracamy do hotelu. Tam zaczynamy intensywnie myśleć nad powrotem do Polski. Wiadomości dochodzące do nas z Internetu nie są zbyt optymistyczne i zaczynamy się obawiać, że niedługo loty będą zawieszane i możemy mieć spory problem. Odpalamy wyszukiwarki lotów i przeglądamy dostępne opcje, analizujemy dostępność lotów za mile itd. Oczywiście z tyłu głowy mamy to, że chcemy wrócić przez Dubaj żeby sprawdzić czy właśnie tam zostawiliśmy aparat, więc patrzymy jakie opcje są obecnie dostępne do Zjednoczonych Emiratów Arabskich i dalej do Polski. Znajdujemy idealną dla nas opcję na za kilka dni, a dokładnie lot Wizz Air z Dubaju do Budapesztu, a po nocy w stolicy Węgier poranny rejs Ryanair do Poznania, czyli prosto do domu. Ceny są całkiem niezłe, ponieważ to kolejno niecałe 300 zł/os i 80 zł/os. W jakiś tam sposób nieco zbijamy je i mocno podekscytowani bukujemy. Teraz pozostało nam dostać się do Dubaju, co wcale nie jest takie łatwe. Skyscanner sugeruje nam kupienie lotu na Kiwi (łączone trzy linie lotnicze) przez Kuala Lumpur i Chennai w Indiach i rzeczywiście cenowo jest to genialna opcja. Każda inna konfiguracja była co najmniej dwukrotnie droższa, więc wyglądało to bardzo kusząco.
Ostatecznie kupujemy następujące loty: z Bali do stolicy Malezji za dwa dni, później tam spędzimy niecałe dwa dni i polecimy z Air Asia do Chennai, a stamtąd po krótkim transferze (ok. 3h) na lotnisku polecimy z FlyDubai do Emiratów. Wszystko wyglądało wręcz idealnie i za kolejne ok 180 zł + 150 zł + 320 zł mieliśmy gotową całą trasę. W tym wszystkim popełniliśmy jednak jeden błąd, o którym dowiedzieliśmy się później…
Wróćmy jednak na Bali, do kolejnego pięknego dnia, który zaczęliśmy od smacznego śniadania w hotelu. Tu kolejna miła niespodzianka – dla gości ze statusem Gold/Diamond dostarczane są babeczki z kremem w ramach podziękowania za lojalność. Teraz trzeba było ponownie wziąć laptopa do ręki i poszukać noclegu na ostatnią noc na Bali. Postanowiliśmy zaszaleć i spalić kolejne punkty, więc wybór padł na Conrad Bali, czyli hotel, który od kilku lat jednym z moich ulubionych. To jedno z tych miejsc, gdzie zawsze wszystko przebiegało perfekcyjnie i po prostu (nawet na siłę) niemiałbym się do czego przyczepić. Byłem bardzo szczęśliwy, że po raz kolejny, co prawda tylko na jedną noc będę mógł się tam zatrzymać. Zamówiliśmy więc Ubera i pojechaliśmy do miasteczka Benoa, czyli jakieś 12 kilometrów na wschód.
Na miejscu zostaliśmy bardzo miło przywitani (drink powitalny i mokry ręcznik), a na mają prośbę dostaliśmy pokój z bezpośrednim dostępem do laguny. Nie było także problemu z innymi przywilejami, jak dostęp do saloniku czy darmowym śniadaniem. W pokoju czekała na nas maskotka, zgodnie z polityką hoteli Conrad (każdy ma swoją). W tym przypadku była to małpa, która jest związana z tradycją Indonezji. Hotel jakiś czas temu przeszedł remont, więc pokoje są odnowione i prezentują się fantastycznie. Do dyspozycji gości jest ogromne łóżko, wielka łazienka (z wanną i prysznicem), garderoba, biurko i taras.
Cały teren jest świetnie utrzymany i zadbany. Spacerując po kompleksie mijamy co chwilę piękne drzewa, krzewy, kwiaty, latarnie, kaskady, oczka wodne czy fontanny. Oczywiście hotel położony jest przy samej plaży, która może nie jest „rajska” ale czysta i zadbana. Nie ma problemu z dostępem do leżaków czy wygodniejszych, zadaszonych łóżek.
Wieczór spędzamy w saloniku, gdzie serwowane są najróżniejsze koktajle i drobne przekąski. Idziemy spać nieco wcześniej, ponieważ w planach mamy pobudkę na wschód słońca.Wróciliśmy, ale nerwowo tu jeszcze będzie i loty, które kupiliśmy nie okazały się ostatecznymi. Może ktoś zauważył, że coś w tym składaku jest nie tak? :) Postaram się dzisiaj wrzucić kolejną część relacji.Dzięki wszystkim za odpowiedzi, które są w jakimś stopniu prawidłowe, ale chyba nikt nie trafił idealnie w sedno tego specyficznego problemu. Dodam tylko, że Kiwi oferując loty Air Asia + FlyDubai na tej trasie pokazywało, że wiza indyjska nie jest potrzebna, ponieważ nie wychodzimy ze strefy tranzytowej. Ale tę zagadkę rozwiążemy niebawem.
Ten dzień zaczęliśmy ekstremalnie wcześniej (jak na nas), bo już około 6 rano byliśmy na nogach, a dokładniej w basenie obserwując całkiem fajny wschód słońca. Zdjęcia trochę tego nie oddają, bo wszystkie były już do końca wycieczki robione wyłącznie telefonem. Dodatkowo nie planowałem pisania relacji, więc ich liczba na moim dysku jest znacznie ograniczona. Następnym razem się poprawię ;)
Po podziwianiu gry kolorów udaliśmy się na śniadanie. W tym hotelu śniadania są doskonałe i pomimo, że na dworze było już bardzo ciepło to zjedliśmy je na zewnątrz, żeby jeszcze nacieszyć się takimi widokami jak powyżej. Powtórzę się – tu nie ma do czego się przyczepić, obsługa jest przemiła, pomocna, a przy tym nienachalna. Wybór jedzenia bardzo duży, różne kuchnie świata, pyszne soki, owoce i kawa. Do tego oczywiście jajka po benedyktyńsku, których jesteśmy zwolennikami. Takie śniadanie można by celebrować godzinami, ale z drugiej strony czekało nas pakowanie (w tym mamy wprawę) i jeszcze odbiór rzeczy z pralni. O tym zapomniałem Wam wspomnieć, że dnia poprzedniego zanieśliśmy (nie po raz pierwszy na tym wyjeździe) wszystkie rzeczy do prania. Dosłownie 150-200 metrów od hotelu znajduje się w wąskiej uliczce prywatny dom, gdzie oferowane są takie usługi. Korzystałem już z tego punktu 2 lata wcześniej. Tym razem również wszystko czyste, pachnące i dodatkowo idealnie ułożone.
Wróćmy jeszcze na moment do hotelu, gdzie przedpołudnie spędziliśmy na basenie dedykowanym dla gości ze statusem. Znajduje się on tuż obok wejścia do saloniku (i restauracji japońskiej, która była wtedy zamknięta). Goście spędzający czas tutaj dostają darmową wodę, zimne ręczniki oraz nawet lody na patyku. Tuż po południu otrzymaliśmy tzw. afternoon tea, czyli różne przekąski (nie tylko słodkie) wraz z koktajlami bezalkoholowymi i kawą/herbatą. Jedzenie smaczne i świeże. I właśnie tym akcentem przyszło nam się pożegnać nie tylko z Conradem, ale i z indonezyjską wyspą. Zamówiliśmy Ubera, który podwiózł nas na lotnisko do Denpasar. Tutaj rozpoczynaliśmy naszą podróż powrotną do domu. Pierwszy lot Air Asia do Kuala Lumpur. Nie zostawiliśmy sobie dużo czasu, więc tylko symboliczne odwiedziny saloniku (który też „dupy nie urywa”) na Priority Pass i po około 2 godzinach w powietrzu dotarliśmy na lotnisko położone jakaś godzinę drogi od stolicy Malezji.