0
tropikey 10 kwietnia 2021 23:32
Image

Na chwilę wpadamy jeszcze do "blue house" obstawionego rękodziełem majańskim. Wizualnie, miejsce pierwsza klasa, ale ceny są tu odstreczające od zakupów. Na dodatek, targ ten prowadzi - jak powiedział nam pewien policjant (do którego za chwilę powrócę) - towarzystwo raczej szemrane. Już po fakcie znalazłem opinie o tym miejscu (Mercado Principal y Taller de Arte Maya - Hunab Ku). Uff, dobrze, że się na nic nie zdecydowaliśmy. Ale fotki zostały.

Image

Image

Wracamy na odświeżenie do hotelu (udaje mi się nawet wpaść na basen, będący w istocie ciut większą wanną), po czym wracamy do centrum na jedzenie. Miał być polecany bardzo lokal El Marlin Azul z owocami morza, ale nie udało się przed zamknięciem i skończyło się na La Chaya Maya.

Image

Image

Potem jeszcze spacer po starej Meridzie po zmroku i wracamy Uberem do hotelu. Zanim ten jednak podjechał, zaraz obok nas parkuje wspomniany wcześniej policjant. Wzbudza nasze zainteresowanie pojazdem, którym się porusza - rodzajem zadaszonego gokarta z pełnym policyjnym oznakowaniem. Wysiada, podchodzi do nas i pyta, czy widzieliśmy kamienie Majów. W pierwszym momencie zatyka mnie, bo nie wiem, czy podejrzewa nas, że coś skądś zabraliśmy, czy co? Ten jednak wyciąga latarkę i zaczyna pokazywać w ścianie kościoła, przy którym stoimy pojedyncze kamloty, które mają na sobie znaki Majów. Okazuje się, że do budowy kościoła użyto m.in. resztek piramidy, która stała w miejscu, w którym obecnie jest Plaza Grande. Hiszpanie zrobili tu drastyczną "rewitalizację". W 10 minutach rozmowy policjantowi udaje się zmieścić wiele ciekawych historii z życia dawnej Meridy, np. o tramwajach, które jeździły w zamykanej na noc strefie przeznaczonej tylko dla najbogatszych. Aż żal, że musimy się z nim rozstać, bo widać, że i dla niego rozmowa była dużą frajdą.

Image

Image

Image

Po dzisiejszym maratonie i z odciskami na stopach padamy jak zabici. Rano jednak budzimy się o zwykłej tu dla nas porze, ok. 06:30, gotowi do dalszej jazdy. Najpierw jednak śniadanie. HGI staje na wysokości zadania. Oczywiście, nie ma bufetu, ale ilość, różnorodność i smak tego, co oferują na zamówienie, jest na bardzo dobrym poziomie.

O tym dokąd dotarliśmy z Meridy, już w kolejnym odcinku :)@J.1: zgadza się, dalszy kierunek to południe, w tym oczywiście wspaniałe Uxmal, choć do cenote Kankirixche niestety nie podjechaliśmy. Zdjęcia pokazują, że jest czego żałować. Może innym razem...

Jako się rzekło powyżej, po noclegu w Meridzie ruszamy na południe. Przed nami 2 noclegi w "sieciówce", ale jakże odmiennego rodzaju. Po niecałej godzinie jazdy docieramy do Hacienda Temozon, jednego z 5 hoteli rozrzuconych po Jukatanie, dzielących się w swojej nazwie cząstką "Hacienda", działających pod bonvoyowską marką Luxury Collection (http://www.thehaciendas.com/). Ze zdjęć wiem z grubsza, czego się spodziewać, ale muszę przyznać, że i tak doznaję tu pozytywnego zaskoczenia. Hotel jest niczym muzeum, w którym można obejrzeć dobrze zachowane maszyny służące w XIX w. do przerabiania agawy na włókna sizalowe, są tu też dawne pojazdy, meble, zdjęcia, itd. No i ten basen... Rewelacja.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Gdy docieramy ok. 10:00, pokój jest już gotowy. Trudno to nawet nazwać pokojem. Wielki przedsionek z kanapą, ogromna sypialnia z dwoma gigantycznymi łóżkami i jeszcze większa łazienka, a do tego sporej wielkości zacieniony drzewami taraso-ogródek. Jak w jakiejś "Rodzinie Połanieckich" :D.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Zostawiamy manatki, ale zamiast ruszać gdzieś dalej, penetrujemy haciendę i wybieramy się na piechotę do cenote oddalonego o niecałe 3 km (a wciąż jeszcze na terenie Hacienda Temozon). Jest gorąco, ale na miejscu czeka nas prywatna kąpiel (bezpłatna).

Image

Image

Image

Tego dnia, oprócz marszu do cenote i z powrotem, nie robimy już nic więcej. Korzystamy jedynie z uroków hotelu. Tu jeszcze drobne wyjaśnienie. Wbrew sugestii płynącej z nazwy "Luxury Collection", nie nazwałbym tego obiektu luksusowym. Wiecie, farba odłazi tu i ówdzie, drzwi skrzypią, albo się nie domykają, w pokoju nie ma ekspresu do kawy, złotem nic tu nie ocieka. Jest komfortowo, ale do luksusów daleko, że ho, ho! Nie ma to dla mnie jednak żadnego znaczenia, bo i tak jest tu wspaniale. Serdeczna, uśmiechnięta i pomocna obsługa, bardzo dobre jedzenie, a przede wszystkim sam hotel: emanujący historią, otoczony piękną zielenią, pełen ptactwa. Słowem, idealne miejsce na 2 noclegi dla pary takiej, jak my :) Swoją drogą, takich par widzę tu jeszcze kilka. Żartujemy sobie z kolegą, że z pewnością nie jesteśmy jedynymi gejami we wsi*. Żony zresztą też czasem na nas dziwnie patrzą, gdy wracamy z tych naszych wspólnych eskapad :D

Czas sprawdzić kuchnię haciendy. Tutejsza restauracja jest w zasadzie jedyną jadłodajnią w okolicy, więc jesteśmy na nią zdani. Mimo tak korzystnej sytuacji popytowej, ceny nie są tu drastycznie wyższe od tego, co płaciliśmy wcześniej (choć kto wie, może wcześniej też przeplacaliśmy?). Jest drożej o góra 10%.
Biorę sopa de Lima - delikatny rosół z kury z limonką, "makaronem" z pociętych tortilli i duża ilością drobno posiekanego mięsa drobiowego (110 MXN) oraz cochinita pibil - posiekaną wieprzowinę gotowaną w liściach bananowca (195 MXN). Oba dania są doskonałe, choć zupa limonkowa przebija wszystko. Moje powtarzane co chwilę "muy bien" wywołuje z zaplecza panią szefową kuchni, która serdecznie nam dziękuje za docenienie. A wisienką na torcie jest Modelo Negra - jedno z najlepszych piw, jakie przyszło mi skosztować :)

Image

Image

Image

Image

Image

Wieczorem idziemy jeszcze do wspomnianej wcześniej wsi. Podejrzewam, że spora grupa mieszkańców żyje z hotelu, pracując w nim osobiście lub posyłając tam do roboty członków rodziny. Idziemy sobie ładnie ułożonym chodnikiem wzdłuż kostkowatych, kolorowo pomalowanych domków, w których wnętrzach jest standardowo hamak, lampa, szafa i sporej wielkości płaski telewizor (choć zdarzył się i kineskopowy). Ludzie siedzą sobie na zewnątrz, bo mimo zmroku jest wciąż powyżej 30 st. i grzecznie się z nami witają, gdy przechodzimy obok.
Księżyc wygięty w łuk w zupełnie inną stronę, niż w Polsce mówi, że czas spać, bo jutro czeka nas Uxmal oraz miejsce, które pojawiło się w planach znienacka. Ciekawe, czy ktoś z Was tam był i jakie ma wrażenia... Szczegóły wkrótce.

Image

*dla niewtajemniczonych: "Little Britannia"No niestety, 200 USD za dobę :(
Jedyny bonus, to śniadanie gratis za platynę w bonvoyu.
Gdy się to podzieli na dwóch, jest do przełknięcia, ale przy płaceniu całości z własnej kieszeni może być to zbyt bolesne.@marek2011: o śniadaniu wypowiem się wkrótce - dziś nie będzie odcinka, bo jesteśmy w miejscu, gdzie internet ledwo zipie. Ujmując jednak rzecz skrótowo, jest dobrze :)

@pabien: o przepraszam, nie wszyscy w naszym duecie (zgodnie z porównaniem, którego na poczatku użył @Enzym) mamy "po trzy nogi" :D

@jaco027: podejrzewam, że w obiekcie, w którym jesteśmy dzisiaj nie wylądujesz ;)
Wszystko w swoim czasie...

Z ciągiem dalszym wracam za niedługo.Dzień zapowiada się intensywnie, więc trzeba się do niego odpowiednio przygotować energetycznie. Stosownym zabiegiem jest oczywiście zjedzenie śniadania. Nie wiem, czy poza czasami pandemicznymi jest tu bufet, ale nawet jeśli nie, to oferta a la carte jest absolutnie wystarczająca.
W Hacienda Temozon bazą jest dla każdego talerz owoców (ananasy, melony, banany, papaja, itp.), twarożek (zwany przez nich "cottage cheese" i bardzo przypominający nasz "serek wiejski), sok ze świeżo wyciskanych owoców, koszyk z pieczywem tostowym i słodkim, konfitury (mango, malinowa, itp.), kawa, a do tego dobrać można sobie gratis śniadaniowe "danie główne", zazwyczaj jakieś jajeczne. Ja na oba śniadania poprosiłem o motuleños, czyli dwa jajka sadzone na podkładzie z tortilli i fasoli, przysypane serem oraz przykryte pysznym, lekkim sosem pomidorowym, z ułożonymi obok kawałkami przypieczonego banana. Pychota! A do tego porcja taka, że styka do kolacji :)

Image

Image

A to fioletowe, to wspomniane wcześniej caimito.

Image

Niestety, wbrew pewnym sygnałom płynącym od wujka Google, ciągle jeszcze nie wznowiono działalności jaskini Loltun, więc szukamy alternatywy. Miły chłopak z recepcji podpowiada nam miejsce, o którym wcześniej nie słyszałem - Sotuta de Peón (więcej informacji o nim za chwilkę). Sęk w tym, że zwiedzać to miejsce można tylko w ramach zorganizowanych oprowadzeń, które dziennie odbywają się tylko dwa - o 10:00 i 13:00 (trzeba się wcześniej zapisać), a my mamy zaplanowany na dziś jeszcze Uxmal.

Szybka kalkulacja tras oraz czasów i ustalamy, że nie ma problemu. Teraz jedziemy do Uxmal, a potem do Sotuta de Peón. Prosimy recepcję o zrobienie dla nas rezerwacji na 13:00 i ruszamy do ruin.

Z Haciendy Temozon do Uxmal jest zaledwie 40 minut jazdy, więc docieramy tam bardzo sprawnie. Cenią się tu jeszcze bardziej, niż Chichen Itza, ale w tym wypadku czujemy, że wydatek jest dużo bardziej usprawiedliwiony. Atmosfera jest kameralna (oprócz nas, zwiedzających jest góra 20-30 osób), ale co najistotniejsze, same ruiny Uxmal prezentują się zdecydowanie ciekawiej, niż te w pobliżu Valladolid. Teren jest tu bardziej urozmaicony, a i poszczególne obiekty tworzą ciekawą kompozycję, więc nasza ocena jest entuzjastyczna.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Kończymy spotkanie z Uxmal. Przed powrotem zahaczamy jeszcze o mini wystawę oldschoolowych pojazdów (bardzo blisko wejścia do Uxmal).

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (42)

p-wl 11 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Przyjemnie sie zaczyna. Chetnie bym do was dolaczyl, lecz zanizylbym taka piekna srednia wieku (druga polowa wlasnie krzyczy z salonu, ze owszem - zanizylbym, ale tylko nieznacznie; ide po tasak i worek na zwloki) ;)
enzym 11 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Ja z moim psem mamy średnio po 3 nogi, więc to może kolega zawyża Waszą?
kubus95 11 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Miód na nasze uszy, a raczej oczy :D
ptehu 11 kwietnia 2021 12:08 Odpowiedz
O, super. Czekam i ciekaw jestem czy powtórzysz miejsca, w których byłem niedawno :) POWODZENIA!
billabong 11 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
Buen viaje! 8-)
raphael 11 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
tropikey napisał:Na pokładzie TAP (...) pyszne czerwone wino dolewane bez żadnego zająknięcia, smakowity deserek. I jeszcze gdyby nie te maseczki...... a to nielimitowane dolewki wina nie eliminują kwestii maseczek? ;)
pabien 11 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
No co Ty? Nasączasz maseczkę winem i wchłaniasz dostojnie ;)
pemat 11 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
wino to najmniejszy problem, ale co z wołowiną..?i deserem?
tropikey 11 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Wkrótce się odezwę :)
sudoku 12 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
@tropikey Wracasz do Mayan Beach Garden w tej podróży?
tropikey 12 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
Myślałem o tym, ale trasa ostatecznie omija to miejsce. Poza tym, problemem jest to, że mają tam tylko podwójne łóżka. O ile z córką dało radę (choć niektórzy goście patrzyli na mnie podejrzliwie), o tyle z kolegą byłoby to już o krok za daleko :D . Zarezerwowałem za to inne obiekty, które zapowiadają się, a nawet są (jak aktualny hotel w Valladolid) ciekawie :)Odcinek o Valladolid - mam nadzieję - za kilkanaście godzin :)
kothson 12 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
Polecam park Xcacel i plaże - pełna egzotyka w najlepszym wydaniu.
marek2011 12 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Mam wrażenie, że rzeczywiście TP poprawił jakościowo katering w C. Wygląda to całkiem dobrze.
kubus95 13 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
@marek2011 w eco nadal taka bida jak była "przez" pandemię?
marek2011 17 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Dobrze, że w Meridzie pojawiała się Hiltonowa alternatywa, bo kiedy tam byłem parę lat temu był tylko Hampton - zlokalizowany też obok centrum handlowego, ale chyba nieco dalej od centrum miasta i wtedy też był nowym hotelem, z resztą na solidnym sieciowym poziomie. I te tanie Ubery również zapamiętałem - teraz i tak już widzę, że są trochę droższe - wtedy przejazd dość spory kawałek do centrum z Hamptona oscylował wokół 4-5 zeta, więc byłem na tyle rozrzutny, że je zamawiałem co chwile łącznie z "eksluzywnym" wyjazdem na dworzec autobusowy po bilet na kolejny dzień i powrotem do hotelu.
j-1 17 kwietnia 2021 12:08 Odpowiedz
W Maridzie jest jeszcze Ibis w centrum za grosze.@tropikey jeśli jedziecie z Meridy na południe do Uxmal (swoją drogą najpiękniejsze jukatańskie ruiny w mojej opinii) to możecie wymoczyć się w Cenote Kankirixche.
potek7 18 kwietnia 2021 12:08 Odpowiedz
Pięknie się "Was czyta i ogląda". Za rok podążę Waszym szlakiem.
raphael 18 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
@tropikeyile Was wyszła Hacienda Temozon? patrzę na ceny standardowe i "dwójka" potrafi osiągać 200 USD. Mieliście jakiś "bon/kod/ect."?
tropikey 18 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
No niestety, 200 USD za dobę :(Jedyny bonus, to śniadanie gratis za platynę w bonvoyu. Gdy się to podzieli na dwóch, jest do przełknięcia, ale przy płaceniu całości z własnej kieszeni może być to zbyt bolesne.
marek2011 18 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Hacjenda prezentuje się lovely, nawet jeśli nie ocieka luksusem. A jak śniadanie? Cena jest słona, zwłaszcza jak na Meksyk, ale dzięki przynależności do sieci mogą "monetyzować" swoje walory.
pabien 18 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
no wiesz! Monetyzować walory to chyba nie w przypadku pięćdziesięciolatków
jaco027 18 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
A ja nie wiem dlaczego @tropikey i drugi "tetryk" realizują mój przyszły, ewentualny i nieopisany (jeszcze) plan podróży po Jukatanie. Zaczynam sie obawiac co jeszcze wiedza o moich planach :-)
tropikey 19 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
@marek2011: o śniadaniu wypowiem się wkrótce - dziś nie będzie odcinka, bo jesteśmy w miejscu, gdzie internet ledwo zipie. Ujmując jednak rzecz skrótowo, jest dobrze :)@pabien: o przepraszam, nie wszyscy w naszym duecie (zgodnie z porównaniem, którego na poczatku użył @Enzym) mamy "po trzy nogi" :D@jaco027: podejrzewam, że w obiekcie, w którym jesteśmy dzisiaj nie wylądujesz ;)Wszystko w swoim czasie...Z ciągiem dalszym wracam za niedługo.
raphael 19 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Dzięki tej relacji dostrzegłem rolę zdjęć kulinariów (i nie chodzi li tylko o piwo ;) ) w opisach podroży... aż ślinka leci.
jaco027 21 kwietnia 2021 12:08 Odpowiedz
@tropikey Napisze przewrotnie, ze jak dalej tak pojdzie z relacja, to bede musial zrezygnowac z wyjazdu na Jukatan, bo wszystko juz bedzie...znane. Albo alternatywa jest natychmiastowe przerwanie czytania tego "live'a"...Obydwa rozwiazania mnie nie satysfakcjonuja...Panie, jak zyc? :-) (albo bardziej adekwatnie: ¿Cómo vivir?)
tropikey 21 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
To już chyba ostatni obiekt z kręgu Twego zainteresowania, więc będziesz miał na pewno duże pole do popisu :D
handsome 23 kwietnia 2021 12:08 Odpowiedz
Wcześniejsze fotki z potrawami lepiej się prezentowały zatem domniemywam , że smaki także jednak były lepsze :mrgreen:
raphael 23 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
Siatki nad łóżkami wywołały u mnie refleksję i skłoniły do pytania: a jak tam z robactwem, komarami, muchami itp. stworzeniami? kąsają, gryzą, spadają z drzew, pchają się do nosa, uszu itp. otworów?
tropikey 23 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Jest bardzo przyzwoicie. Jak dotąd mieliśmy tylko jedną cucarachę (całkiem spory egzemplarz), a komary są w dawce bardzo znośnej (nie używam żadnych odstraszaczy, a mam jedynie nieco ugryzień w okolicach kostek). Pozostałe żyjątka, jak żabka, liściasty owad, czy inne spotykane gdzieś po drodze, są przyjazne :)Dla miłośników przyrody jest tu generalnie wspaniale, bo wszystkie hotele otoczone roślinnością dają niesamowitą atmosferę wynikającą z wielkiej ilości śpiewających (lub skrzeczących) ptaków, cykad, itp.Edit: zapomniałem o gekonach, których jest dużo, ale pamiętajcie, że to najwięksi sprzymierzeńcy człowieka w walce z insektami, więc trzeba je hołubić :)
marek2011 26 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Z tymi różnymi ruinami jest jak np. z gwatemalskimi Yaxha, do których też jest fataaaalny dojazd w końcowym odcinku po wertepach i wielkich kałużach, ale za to można mieć całe miasto praktycznie dla siebie, w przeciwieństwie do "zadeptanego" przez turystów pobliskiego Tikal. I choć Yaxha nie jest oczywiście tak monumentalne architektonicznie, jak Tikal (choćby dlatego, że całkiem spora część jego struktur pozostaje nawet nieodsłonięta do tej pory), to na mnie zrobiło w sumie większe wrażenie dzięki właśnie tej "tajemniczości" i "dzikości" od pełnego ludzi Tikal.
cubero4 27 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
To my wszyscy forumowicze dziękujemy Ci za kawał dobrej relacji, pełno przydatnych informacji, a także za lekki przedsmak tego co czeka wielu z nas! :) Dziękujemy! @tropikey
tropikey 27 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
Do usług :)Choć jestem pewien, że wcale nie "wszyscy forumowicze" są zainteresowani tymi wypocinami :D
katka256 27 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
Patrząc na liczbę polubień, można zaryzykować stwierdzenie, że większość ;) I to głównie "starych" forumowiczów. Powodzenia w konkursie na relację.
agagy 27 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
katka256 napisał:Patrząc na liczbę polubień, można zaryzykować stwierdzenie, że większość ;) I to głównie "starych" forumowiczów. Powodzenia w konkursie na relację.Oj nie tylko „starych”.Świetna relacja... może kiedyś i mnie się uda... miał być Jukatan w lutym...
marek2011 28 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Gratuluję udanego i bezproblemowego wyjazdu. Dobrze jest zobaczyć, że nie wszyscy zwariowali na punkcie pandemii i Meksyk od jej samego początku znalazł chyba idealny zloty środek między jakąś formą zaleceń czy innych ograniczeń epidemiologicznych, a zdroworozsądkowym podejściem do problemu, który skutkował i skutkuje tym, że nigdy się nie zamknęli na przyjeżdżających, także a może przede wszystkim turystycznie i nie dali się omamić szaleństwem, które niestety zagościło tutaj w Europie. Fajnie widzieć także poprawę produktu "miękkiego" w TAP, wszystko wygląda solidnie. Trzymam kciuki, żeby trasa do CUN im się spinała nie tylko frekwencyjnie, ale przede wszystkim też finansowo i pozostała na stałe w ich ofercie.
tropikey 28 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Relacja już zakończona, ale właśnie przypomniałem sobie, że miałem wspomnieć o ciekawym zjawisku, które zaintrygowało mnie w Meksyku. Chodzi mi o imiona męskie, a bardziej precyzyjnie o tamtejsze zamiłowanie do tych rosyjskich... Ponoć to pęd do nadawania synom (córkom może i też) imion oryginalnie brzmiących. Pewnie chodzi o to, by się odróżnić od sąsiadów :) Trochę, jak z naszymi Brajanami.O ile Ivan (np. nasz przewodnik w Sotuta de Peón) jakoś jeszcze ujdzie (choć gościu był ok. pięćdziesiątki, więc rodzice wykazali się dużą oryginalnością te pół wieku temu), ale około 20-letni Vladimir we wsi przy Hacienda Temozon mocno mnie zaskoczył. Pytaliśmy, czy wie, że rosyjski prezydent zowie się tak samo, ale nie kojarzył człowieka :DNajwiększym przebojem był dla mnie jednak... Bladimir :)Był to jeden z recepcjonistów w The Explorean. Zapytałem go, skąd takie imię i otrzymałem odpowiedź, że to wynik błędu. Ojciec poszedł go zarejestrować w USC, a tam ktoś pomylił pierwszą literkę :DTo już mogli się pomylić bardziej i wpisać mu Bloodymir.
marek2011 28 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
@tropikey: jakbyś miał 17 sąsiadów Juan Diego Gutierrez Gonzalez Perez to też byś pragnął świeżości :D
digger 28 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Bladimir przypomniał mi jak mieszkałem kiedyś w "IFA Billas Babaro" (IFA Villas Bavaro)
cart 28 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
V czyta się jak B po hiszpańsku, więc może dlatego...
j-a 28 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
@tropikey Latynosi tak jakoś mają z tymi imionami. Najlepsze spotkałem w Ekwadorze, gdzie prezydentem jest jegomość imieniem Lenín. Jest to dość popularne imię i tylko imię, przepytywaliśmy jakiegoś młodego kierowcę na tę okoliczność i on w ogóle nie wiedział kto to był ten Lenin. :roll: Pewien przewodnik wspominał, że w departamencie Amazonki widział na sąsiednich plakatach dwóch kandydatów na burmistrza, jeden miał na imię znowu Lenin, drugi Stalin. :)
tropikey 29 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Nie ma sprawy, może być i tu :D
katka256 8 maja 2021 23:08 Odpowiedz
@tropikey zasłużona wygrana, gratulacje