0
tropikey 10 kwietnia 2021 23:32
Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Na koniec dnia sprawdzamy jeszcze, co tam w hotelowej kuchni piszczy. Niestety, pandemia usunęła bufet, więc dostępna jest tylko oferta a la carte. Porcje nie są ogromne, więc biorę pod rząd dwa razy rybę. Jest wyśmienita :)

Image

Image

Image

Nasz pierwszy dzień w The Explorean kończy się. Pozostaje gapić się w rozgwieżdzone niebo popijając drinki. Kolejne dwa dni postaram się załatwić jednym wpisem. Za chwilę lot do Lizbony. Jak zwykle nie wyrabiam się czasowo :DTradycji stało się (niestety) zadość. Jestem już w domu, a relacja live ciągle jeszcze w Meksyku. Zaległość jest na szczęście stosunkowo niewielka, więc jest szansa, że szybko ją nadrobię. Zatem, do roboty...

Na drugi dzień pobytu w The Explorean zostaliśmy zapisani na wieczorną wycieczkę kajakową po jeziorze Chakambakam. Wyjazd z hotelu jest dopiero o 17:00, więc pierwszą część dnia postanawiamy spędzić na własną rękę w Bacalar. Co prawda i tam można wybrać się z The Explorean (również na kajakowanie), ale źle się wpasowaliśmy z terminem naszego pobytu, bo najbliższa wizyta na lagunie zaplanowana jest akurat na dzień, gdy stąd wyjeżdżamy. Recepcja oferuje nam co prawda rozwiązanie alternatywne: po wymeldowaniu moglibyśmy pojechać naszym autem za busem hotelowym, skorzystać z wycieczki kajakowej, a potem kontynuować podróż na północ, ale nie możemy z niego skorzystać, bo przyjechalibyśmy zbyt późno do Playa del Carmen i moglibyśmy nie dostać na czas wyników testów PCR. Zjadamy zatem śniadanie i ruszamy do Bacalar, do którego docieramy w ok. 50 minut.

Image

Image

Na początek jedziemy do centrum miasteczka, parkujemy przy forcie i robimy krótki obchód. To moja druga wizyta tutaj i widzę, że po kilku latach nic się nie zmieniło. Jest sennie, leniwo i w sumie nie ma za bardzo co robić. Szkoda, że nie ma tu jakiegoś dobrego punktu widokowego na lagunę. Jedynie między nadbrzeżnymi palapami, drutami energetycznymi i masztami żaglówek majaczy nieco wody. Niestety, widać, że nie wróciła jeszcze do kolorystyki z poprzedniej mojej wizyty tutaj. Zamiast lazurów, dominują odcienie zieleni.

Image

Image

Image

Image

Image

Kierując się podpowiedzią od recepcjonisty, jedziemy kawałek na południe, tam gdzie laguna jest najwęższa. Wzdłuż całej jej długości są dziesiątki punktów, w których można podjechać do brzegu i po zapłaceniu za wstęp właścicielowi terenu skorzystać z uroków okolicy. Na tym wąskim pasku, do którego się kierujemy, zasugerowano nam miejsce zwane "Laguna Bonanza". Za wstęp płacimy 40 pesos, a za godzinę pływania dwuosobowym kajakiem kolejne 150. Warunki są tu dość spartańskie, a chłopak kierujący "ośrodkiem" interesuje się bardziej tym, jak naciąć klienta (nam próbował wcisnąć, że pływaliśmy godzinę dłużej), niż żeby zadbać choćby o czystość WC. Gdybym miał kiedyś jeszcze wrócić w te okolice, wybrałbym raczej sąsiednie Los Rapidos Bacalar (http://www.rapidosbacalar.com/), bo zdaje się, że oprócz własnych gości przyjmują tam też wycieczkowiczów takich, jak my. Co do zasady jednak, potwierdzam, że faktycznie, w tym miejscu laguna prezentuje się, jak za dawnych lat. Ostrzegam tylko, że nazwa "Los Rapidos", którą ochrzczono przesmyk, nie jest przypadkowa. Płynąc nim w kierunku od Bacalar (od głównej części laguny) na południe (np. do Bonanzy), trzeba powalczyć nieco z dość silnym prądem. Za to w drugą stronę, w zasadzie wiosłować nie trzeba :)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Wracamy na lunch do hotelu. Za jakieś 2 godziny mamy zarezerwowaną wycieczkę jeziorną.

Image

Niestety robi się pochmurno. Po zmroku nie ma to normalnie większego znaczenia, ale akurat w tym wypadku jestem zawiedziony, bo elementem wycieczki miało być oglądanie gwiazd z miejsca pozbawionego sztucznego oświetlenia, a uwielbiam takie warunki. No nic, nie będę marudził. Jak dotąd pogoda jest rewelacyjna, więc ten jeden pochmurny wieczór nie może zepsuć wrażeń.

Jedziemy 3 niewielkimi busami, razem z kilkonastoma innymi gośćmi. Jeden z busów ciągnie przyczepę z kajakami. Dojazd zajmuje nam ponad godzinę, z czego połowę schodzi na leśną drogę gruntową w stylu rajdu Dakar.

W sieci nie ma zbyt dużo informacji o Chakambakam. Mam wrażenie, że miejsce jest znane wyłącznie gościom The Explorean, który na brzegu jeziora ma swoją bazę. Po dotarciu do niej i wypakowaniu kajaków ruszamy za przewodnikiem. Ideą tej wycieczki jest wiosłowanie po jeziorze na pograniczu dnia i nocy, przyglądanie się tutejszej faunie i florze, delektowanie się dźwiękami natury, no i owe oglądanie gwiazd, którego dziś z powodu zachmurzenia nie będzie. Mało tego, im dalej płyniemy, tym bardziej warstwa chmur gęstnieje, w oddali zaczyna grzmieć i błyskać. Początkowo irytuje mnie to, ale po czasie dostrzegam urok tej sytuacji. Robi się tak jakby - przepraszam za górnolotność - magicznie. Czarne chmury, plusk wioseł, śpiewające ptaki, nawołujące się małpy, drzewa moczące swe gałęzie w ciepłych wodach jeziora, szelest trzcin łamanych przez przepływające przez nie kajaki... A gdy już pod koniec, w zupełnych już prawie ciemnościach dopada nas deszcz i musimy wypatrywać przewodnika z latarką, której światło wskazuje drogę, robi się niemal przygodowo.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Na brzegu, pod palapą czekają na nas przykryte obrusami stoły, przy których zostajemy ugoszczeni kremem z grzybów oraz kurczakiem zapiekanym w cieście. Zagadaliśmy się za bardzo z siedzącym obok Niemcem Svenem i jego meksykańską dziewczyną Marcelą, stąd zdjęć pokarmów brak. Po kolacji w miłej atmosferze, wracamy do hotelu. Trzęsie znowu niemiłosiernie, ale na szczęście bez skutków ubocznych. Na miejscu jesteśmy ok 22:00. Dzień można uznać za skonsumowany.Nasz ostatni pełny dzień w The Explorean ma dwie odsłony: pierwszą aktywną, poświęconą na hotelową wycieczkę do Dzibanché i Kinichna, a potem drugą, leniwą, przeznaczoną na dolce far niente, czy raczej "lo dulce de no hacer nada", jak to się (ponoć) zwie po hiszpańsku.

O 10:00 pakujemy się z kilkunastoma innymi gośćmi do dwóch busów i po ok. półtorej godziny jazdy docieramy do Dzibanché. Końcowa część drogi tu prowadzącej jest w fatalnym stanie. O ile w przypadku dojazdu do obozowiska nad jeziorem wertepy były dość zrozumiałe, o tyle tutaj nie mają żadnego usprawiedliwienia. Jeśli będziecie chcieli wybrać się tu wypożyczonym autem, zastanówcie się dwa, albo i trzy razy. Jak nie dziury i wyboje, to ostre gałęzie krzaków na poboczu, które przy mijankach na wąskiej ścieżynie rysują lakier, aż zęby bolą.

Nie będę mydlił Wam oczu. Wizyta tutaj nie wynika z tak wielkiej mej miłości do majańskich ruin, że po odwiedzeniu Chichen Itza, Uxmal, Edzna, Calakmul i Kohunlich, teraz czuję magnetyczne przyciąganie w ramiona Dzibanché i Kinichna. To po prostu mój wewnętrzny Janusz mówi mi: "jest za friko? To jadziem!". Poza tym, nie ma specjalnie alternatywy. Siedzieć nad basenem byłoby bez sensu, a i własnym autem nie do końca jest już gdzie jechać. Chetumal - jak czytałem - to nic nadzwyczajnego, w Mahahual już byłem, a do Belize nie wiem nawet, czy by nas wpuszczono.

Każdy bus, to oddzielna grupa. Idziemy zatem w piątkę (teksański Meksykanin z jeszcze bardziej teksańską lubą, samotna Meksykanka, której mąż wybrał basen, no i my dwaj) za przewodnikiem Carlosem i dochodzimy do wniosku, że jest naprawdę fajnie. Carlos, mimo że o wielu rzeczach już słyszeliśmy (Xibalba, pok-a-tok, łuk Majów, itp.), opowiada ciekawie, co rusz wrzucając nowe dla nas tematy, np. o wojnie między Dzibanché, a Kohunlich (wygranej przez to pierwsze miasto), "zarejestrowanej" specjalnymi rysunkami i inskrypcjami na schodach. Spróbujcie je jednak dostrzec :D

Image

Carlos zwraca też naszą uwagę na linie z drobnych kamyków, którymi archeolodzy oznaczali granicę między strukturą oryginalną, a zrekonstruowaną. Przewodniczka w Edzna również nam to pokazywała, ale tam miało to postać pojedynczych kamieni ułożonych w pewnej odległości od siebie. W Dzibanché wygląda to tak, jak np. w okolicy maski:

Image

Najciekawszą historią jest chyba hipoteza o tym, że kobieta, której grobowiec znaleziono wewnątrz piramidy (prowadzą do niego schody, do których dojście jest obecnie zamurowane) dokonała tu samoofiarowania, zadając sobie śmierć kolcem z ogona płaszczki.
Poza tym, Dzibanché może być alternatywą, jeśli ktoś nie ma czasu na wizytę w Bonampak. Są tu bowiem zachowane pewne fragmenty ścian z oryginalnymi kolorami. Nie jest to z pewnością tak dobrze widoczne, jak w Bonampak (sądząc po zdjęciach), ale i tak patrzymy na pracę jakiegoś artysty sprzed 2 tys. lat, w takich barwach, w jakich ją wykonał.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (42)

p-wl 11 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Przyjemnie sie zaczyna. Chetnie bym do was dolaczyl, lecz zanizylbym taka piekna srednia wieku (druga polowa wlasnie krzyczy z salonu, ze owszem - zanizylbym, ale tylko nieznacznie; ide po tasak i worek na zwloki) ;)
enzym 11 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Ja z moim psem mamy średnio po 3 nogi, więc to może kolega zawyża Waszą?
kubus95 11 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Miód na nasze uszy, a raczej oczy :D
ptehu 11 kwietnia 2021 12:08 Odpowiedz
O, super. Czekam i ciekaw jestem czy powtórzysz miejsca, w których byłem niedawno :) POWODZENIA!
billabong 11 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
Buen viaje! 8-)
raphael 11 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
tropikey napisał:Na pokładzie TAP (...) pyszne czerwone wino dolewane bez żadnego zająknięcia, smakowity deserek. I jeszcze gdyby nie te maseczki...... a to nielimitowane dolewki wina nie eliminują kwestii maseczek? ;)
pabien 11 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
No co Ty? Nasączasz maseczkę winem i wchłaniasz dostojnie ;)
pemat 11 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
wino to najmniejszy problem, ale co z wołowiną..?i deserem?
tropikey 11 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Wkrótce się odezwę :)
sudoku 12 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
@tropikey Wracasz do Mayan Beach Garden w tej podróży?
tropikey 12 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
Myślałem o tym, ale trasa ostatecznie omija to miejsce. Poza tym, problemem jest to, że mają tam tylko podwójne łóżka. O ile z córką dało radę (choć niektórzy goście patrzyli na mnie podejrzliwie), o tyle z kolegą byłoby to już o krok za daleko :D . Zarezerwowałem za to inne obiekty, które zapowiadają się, a nawet są (jak aktualny hotel w Valladolid) ciekawie :)Odcinek o Valladolid - mam nadzieję - za kilkanaście godzin :)
kothson 12 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
Polecam park Xcacel i plaże - pełna egzotyka w najlepszym wydaniu.
marek2011 12 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Mam wrażenie, że rzeczywiście TP poprawił jakościowo katering w C. Wygląda to całkiem dobrze.
kubus95 13 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
@marek2011 w eco nadal taka bida jak była "przez" pandemię?
marek2011 17 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Dobrze, że w Meridzie pojawiała się Hiltonowa alternatywa, bo kiedy tam byłem parę lat temu był tylko Hampton - zlokalizowany też obok centrum handlowego, ale chyba nieco dalej od centrum miasta i wtedy też był nowym hotelem, z resztą na solidnym sieciowym poziomie. I te tanie Ubery również zapamiętałem - teraz i tak już widzę, że są trochę droższe - wtedy przejazd dość spory kawałek do centrum z Hamptona oscylował wokół 4-5 zeta, więc byłem na tyle rozrzutny, że je zamawiałem co chwile łącznie z "eksluzywnym" wyjazdem na dworzec autobusowy po bilet na kolejny dzień i powrotem do hotelu.
j-1 17 kwietnia 2021 12:08 Odpowiedz
W Maridzie jest jeszcze Ibis w centrum za grosze.@tropikey jeśli jedziecie z Meridy na południe do Uxmal (swoją drogą najpiękniejsze jukatańskie ruiny w mojej opinii) to możecie wymoczyć się w Cenote Kankirixche.
potek7 18 kwietnia 2021 12:08 Odpowiedz
Pięknie się "Was czyta i ogląda". Za rok podążę Waszym szlakiem.
raphael 18 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
@tropikeyile Was wyszła Hacienda Temozon? patrzę na ceny standardowe i "dwójka" potrafi osiągać 200 USD. Mieliście jakiś "bon/kod/ect."?
tropikey 18 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
No niestety, 200 USD za dobę :(Jedyny bonus, to śniadanie gratis za platynę w bonvoyu. Gdy się to podzieli na dwóch, jest do przełknięcia, ale przy płaceniu całości z własnej kieszeni może być to zbyt bolesne.
marek2011 18 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Hacjenda prezentuje się lovely, nawet jeśli nie ocieka luksusem. A jak śniadanie? Cena jest słona, zwłaszcza jak na Meksyk, ale dzięki przynależności do sieci mogą "monetyzować" swoje walory.
pabien 18 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
no wiesz! Monetyzować walory to chyba nie w przypadku pięćdziesięciolatków
jaco027 18 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
A ja nie wiem dlaczego @tropikey i drugi "tetryk" realizują mój przyszły, ewentualny i nieopisany (jeszcze) plan podróży po Jukatanie. Zaczynam sie obawiac co jeszcze wiedza o moich planach :-)
tropikey 19 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
@marek2011: o śniadaniu wypowiem się wkrótce - dziś nie będzie odcinka, bo jesteśmy w miejscu, gdzie internet ledwo zipie. Ujmując jednak rzecz skrótowo, jest dobrze :)@pabien: o przepraszam, nie wszyscy w naszym duecie (zgodnie z porównaniem, którego na poczatku użył @Enzym) mamy "po trzy nogi" :D@jaco027: podejrzewam, że w obiekcie, w którym jesteśmy dzisiaj nie wylądujesz ;)Wszystko w swoim czasie...Z ciągiem dalszym wracam za niedługo.
raphael 19 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Dzięki tej relacji dostrzegłem rolę zdjęć kulinariów (i nie chodzi li tylko o piwo ;) ) w opisach podroży... aż ślinka leci.
jaco027 21 kwietnia 2021 12:08 Odpowiedz
@tropikey Napisze przewrotnie, ze jak dalej tak pojdzie z relacja, to bede musial zrezygnowac z wyjazdu na Jukatan, bo wszystko juz bedzie...znane. Albo alternatywa jest natychmiastowe przerwanie czytania tego "live'a"...Obydwa rozwiazania mnie nie satysfakcjonuja...Panie, jak zyc? :-) (albo bardziej adekwatnie: ¿Cómo vivir?)
tropikey 21 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
To już chyba ostatni obiekt z kręgu Twego zainteresowania, więc będziesz miał na pewno duże pole do popisu :D
handsome 23 kwietnia 2021 12:08 Odpowiedz
Wcześniejsze fotki z potrawami lepiej się prezentowały zatem domniemywam , że smaki także jednak były lepsze :mrgreen:
raphael 23 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
Siatki nad łóżkami wywołały u mnie refleksję i skłoniły do pytania: a jak tam z robactwem, komarami, muchami itp. stworzeniami? kąsają, gryzą, spadają z drzew, pchają się do nosa, uszu itp. otworów?
tropikey 23 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Jest bardzo przyzwoicie. Jak dotąd mieliśmy tylko jedną cucarachę (całkiem spory egzemplarz), a komary są w dawce bardzo znośnej (nie używam żadnych odstraszaczy, a mam jedynie nieco ugryzień w okolicach kostek). Pozostałe żyjątka, jak żabka, liściasty owad, czy inne spotykane gdzieś po drodze, są przyjazne :)Dla miłośników przyrody jest tu generalnie wspaniale, bo wszystkie hotele otoczone roślinnością dają niesamowitą atmosferę wynikającą z wielkiej ilości śpiewających (lub skrzeczących) ptaków, cykad, itp.Edit: zapomniałem o gekonach, których jest dużo, ale pamiętajcie, że to najwięksi sprzymierzeńcy człowieka w walce z insektami, więc trzeba je hołubić :)
marek2011 26 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Z tymi różnymi ruinami jest jak np. z gwatemalskimi Yaxha, do których też jest fataaaalny dojazd w końcowym odcinku po wertepach i wielkich kałużach, ale za to można mieć całe miasto praktycznie dla siebie, w przeciwieństwie do "zadeptanego" przez turystów pobliskiego Tikal. I choć Yaxha nie jest oczywiście tak monumentalne architektonicznie, jak Tikal (choćby dlatego, że całkiem spora część jego struktur pozostaje nawet nieodsłonięta do tej pory), to na mnie zrobiło w sumie większe wrażenie dzięki właśnie tej "tajemniczości" i "dzikości" od pełnego ludzi Tikal.
cubero4 27 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
To my wszyscy forumowicze dziękujemy Ci za kawał dobrej relacji, pełno przydatnych informacji, a także za lekki przedsmak tego co czeka wielu z nas! :) Dziękujemy! @tropikey
tropikey 27 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
Do usług :)Choć jestem pewien, że wcale nie "wszyscy forumowicze" są zainteresowani tymi wypocinami :D
katka256 27 kwietnia 2021 17:08 Odpowiedz
Patrząc na liczbę polubień, można zaryzykować stwierdzenie, że większość ;) I to głównie "starych" forumowiczów. Powodzenia w konkursie na relację.
agagy 27 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
katka256 napisał:Patrząc na liczbę polubień, można zaryzykować stwierdzenie, że większość ;) I to głównie "starych" forumowiczów. Powodzenia w konkursie na relację.Oj nie tylko „starych”.Świetna relacja... może kiedyś i mnie się uda... miał być Jukatan w lutym...
marek2011 28 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Gratuluję udanego i bezproblemowego wyjazdu. Dobrze jest zobaczyć, że nie wszyscy zwariowali na punkcie pandemii i Meksyk od jej samego początku znalazł chyba idealny zloty środek między jakąś formą zaleceń czy innych ograniczeń epidemiologicznych, a zdroworozsądkowym podejściem do problemu, który skutkował i skutkuje tym, że nigdy się nie zamknęli na przyjeżdżających, także a może przede wszystkim turystycznie i nie dali się omamić szaleństwem, które niestety zagościło tutaj w Europie. Fajnie widzieć także poprawę produktu "miękkiego" w TAP, wszystko wygląda solidnie. Trzymam kciuki, żeby trasa do CUN im się spinała nie tylko frekwencyjnie, ale przede wszystkim też finansowo i pozostała na stałe w ich ofercie.
tropikey 28 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Relacja już zakończona, ale właśnie przypomniałem sobie, że miałem wspomnieć o ciekawym zjawisku, które zaintrygowało mnie w Meksyku. Chodzi mi o imiona męskie, a bardziej precyzyjnie o tamtejsze zamiłowanie do tych rosyjskich... Ponoć to pęd do nadawania synom (córkom może i też) imion oryginalnie brzmiących. Pewnie chodzi o to, by się odróżnić od sąsiadów :) Trochę, jak z naszymi Brajanami.O ile Ivan (np. nasz przewodnik w Sotuta de Peón) jakoś jeszcze ujdzie (choć gościu był ok. pięćdziesiątki, więc rodzice wykazali się dużą oryginalnością te pół wieku temu), ale około 20-letni Vladimir we wsi przy Hacienda Temozon mocno mnie zaskoczył. Pytaliśmy, czy wie, że rosyjski prezydent zowie się tak samo, ale nie kojarzył człowieka :DNajwiększym przebojem był dla mnie jednak... Bladimir :)Był to jeden z recepcjonistów w The Explorean. Zapytałem go, skąd takie imię i otrzymałem odpowiedź, że to wynik błędu. Ojciec poszedł go zarejestrować w USC, a tam ktoś pomylił pierwszą literkę :DTo już mogli się pomylić bardziej i wpisać mu Bloodymir.
marek2011 28 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
@tropikey: jakbyś miał 17 sąsiadów Juan Diego Gutierrez Gonzalez Perez to też byś pragnął świeżości :D
digger 28 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
Bladimir przypomniał mi jak mieszkałem kiedyś w "IFA Billas Babaro" (IFA Villas Bavaro)
cart 28 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
V czyta się jak B po hiszpańsku, więc może dlatego...
j-a 28 kwietnia 2021 23:08 Odpowiedz
@tropikey Latynosi tak jakoś mają z tymi imionami. Najlepsze spotkałem w Ekwadorze, gdzie prezydentem jest jegomość imieniem Lenín. Jest to dość popularne imię i tylko imię, przepytywaliśmy jakiegoś młodego kierowcę na tę okoliczność i on w ogóle nie wiedział kto to był ten Lenin. :roll: Pewien przewodnik wspominał, że w departamencie Amazonki widział na sąsiednich plakatach dwóch kandydatów na burmistrza, jeden miał na imię znowu Lenin, drugi Stalin. :)
tropikey 29 kwietnia 2021 05:08 Odpowiedz
Nie ma sprawy, może być i tu :D
katka256 8 maja 2021 23:08 Odpowiedz
@tropikey zasłużona wygrana, gratulacje