0
irae 18 lipca 2021 11:29
Zapraszam Was ponownie do Afryki.

Tej arabskiej i tej dalszej. Francuskojęzycznej, ale też angielskiej. Będzie to opowiadanie dość długie, ale nie nudne. Takie w sam raz.
Fotorelacja – mam nadzieję – zapewni Wam w części te uczucia, które miałem, gdy przemierzałem tamte strony. Od zrobienia trasy minęło 15 miesięcy, a ja gdy siedzę i piszę pierwsze zdania czuję jakbym tam był dosłownie wczoraj. Patrzę na zdjęcia i czuję jakbym dosłownie tam był, przypominam sobie co było przez zrobieniem, co było po zrobieniu kadru. Widzę tych ludzi w tamtych sytuacjach, czuję gorąco, które przenikało krajobraz w tamtym momencie, czuję smak i zapach jedzenia, które wtedy jadłem. Tak mocno wryło się to w moją wyobraźnię, taka odskocznia od codzienności, coś zupełnie przeciwnego.


1.jpg


2.jpg


3.jpg


4.jpg


5.jpg



Cała podróż rozpoczęła się pod koniec lutego, za niedługo parę tysięcy kilometrów dalej w pewnym kraju pewien rząd szykował się już do zamknięcia lasów w celu ograniczenia transmisji wirusa. Lot jedyny słuszny tani, za 200 zł Wizzairem relacji Warszawa – Marrakesz (teraz go nie ma i kto wie kiedy przywrócą go z powrotem).Wysiadka o 12 i szybkie przemieszczenie się w kierunku dworca autobusowego. Płatność tylko gotówką i około godziny 15 ruszam w 24-godzinną podróż do Dakhli do dalekiej Sahary Zachodniej. Podróż autobusem nie ma prawa dostarczać niesamowitych emocji poza oglądaniem przemijającego krajobrazu i okazjonalnymi postojami na modlitwę oraz toaletę. Jest coś miłego w takiej ciągłej jeździe (okazjonalnie), gdzie umysł odpoczywa i nic nas nie interesuje, a rozprostowywanie kości w autobusie przeplatane jest mini drzemkami.
Dakhla wita nas niezapomnianym zjawiskiem pogodowym. Kalima, czyli nawiewanie piasku ze wschodu na zachód w stronę Wysp Kanaryjskich. Trasę od dworca do hotelu pokonałem na piechotę, a świat wokół dosłownie zaczerwienił się. Zdjęcia, które wrzucam nie mają narzuconego filtra, tak wyglądało otoczenie. Trwało to około godziny czasu, a ja czułem się jak mieszkaniec Marsa 8-) .Dakhla jest leżącym nad Oceanem Atlantyckim miastem z przepiękną zatoką, gdzie tłumnie przybywają windsurferzy. Samo miasto jest dość „kanciaste”, dominują proste bryły domów. Byłem tam drugi raz i muszę przyznać, że bardzo lubię to miejsce. Jest spokojne, wydaje mi się, że również bezpieczne (nie odczułem w każdym razie żadnego zagrożenia, a spacerowałem również po zmroku). Znajduje się tam nawet kościół katolicki. Dakhla dla mnie była jednakże miejscem przesiadkowym do dalszej drogi. Już o 5 rano byłem na nogach, gotowy i zwarty na przystanku, z którego ruszałem w stronę stolicy Mauretanii - Nawakszutu.


6.jpg


7.jpg


8.jpg


9.jpg


10.jpg


11.jpg


12.jpg


13.jpg


14.jpg



Dojazd do granicy marokańsko-maurateńskiej jest jednym z moich ulubionych etapów w dotychczasowych podróżach. Marokańscy pogranicznicy nie czepiają się za bardzo, bo i tak znikam im z widnokręgu, a granica mauretańska – wyjątkowa – dostarcza jak zawsze ogromnej ilości emocji. By się do niej dostać robimy przesiadkę poza granicą marokańską do busa podstawionego przez stronę mauretańską.

15.jpg


16.jpg


18.jpg


19.jpg


20.jpg


Pisałem o tym w innej relacji, ale wypada się powtórzyć. Pas ziemi pomiędzy Marokiem a Mauretanią jest tzw. ziemią niczyją (No Man’s Land), dokładnie zaminowaną na długości pewnie 1,5-2 kilometrów. Aby dostać się do placówki granicznej Mauretanii trzeba jechać jedną z kilku wyznaczonych ścieżek. Zjechanie w złą stronę może skutkować spotkaniem się z jedną z wielu rozsianych tam min poukrywanych w piasku. Różnica pomiędzy moim ostatnim pobytem jest dość znacząca, gdyż rozsiane wszędzie wraki samochodów zostały uprzątnięte. Trochę szkoda, bo tworzyło to niezapomniany klimat rodem z filmu Mad Max. Mauretańska placówka to kompleks betonowych 3 lub 4 budynków dosłownie pośrodku niczego, wokół jak okiem sięgnąć piasek. Celnicy są w sumie w porządku, nie ma specjalnej wrogości, a raczej ciekawość zwłaszcza, że tą granicę w ciągu roku przekracza dość niewielka liczba turystów-zapaleńców. Wiza (już druga) dość sprawnie wbita do paszportu, bez zbędnego przeciągania. Zdarzyła się też dość ciekawa sytuacja. Jeden z pograniczników, śmieszny 150 centymetrowy człowiek z wąsem chciał koniecznie ze mną boksować :shock: Stawiał na swoje zwycięstwo 50 euro. Inni pogranicznicy śmiali się i mówili, że jest „crazy”, ale on nie odpuszczał. Jedyne co mogłem zrobić w tej sytuacji to wytłumaczyłem mu, że za bardzo szanuję go jako funkcjonariusza i podziękowałem. Pewnie gdybym zebrał łomot to jeszcze pół biedy, ale gdyby stało się to w drugą stronę pewnie skończyłbym w jakimś przytulnym pomieszczeniu z klamką tylko na zewnątrz. Generalnie 50 euro kusiło żeby zarobić, ale nie tym razem. Po załatwieniu formalności wsiadam w busa, a mój znajomy kierowca (z poprzedniego razu gdy robiłem tą trasę) rusza w stronę stolicy.
Jako dygresję wspomnę może o sytuacji na jednym postoju gdzie zgłodniałem. Zamówiłem chleb z mięsem (pewnie z kozy). Z bagażu zapomniałem wziąć sztućców (były na dachu, nie było jak się do nich dostać) i musiałem nocny obiadek jeść palcami w miejscu, które czyste to było chyba tylko wtedy jak je świeżo oddawali do użytku. Jakim cudem nie dostałem sraczki jest dla mnie zagadką do dnia dzisiejszego

17.jpg


23.jpg


24.jpg


25.jpg


21.jpg


22.jpg



Popołudniu docieram do miasta i kieruję się w stronę hostelu Le Triskell – Auberge. Cudowne miejsce, w którym spotykam kilka innych osób, które dzielą moją pasję do wędrówki. Koniecznie wygooglujcie sobie ten hotel, czuć beduiński klimat, zwłaszcza że dwa najbliższe noclegi spędziłem śpiąc w namiocie na dachu budynku. W Nawakszucie spędziłem około dwóch dni. Nie jest to miasto specjalnie ładne, mnóstwo takich samych budynków, ulice pełne piasku Sahary. Powiedzieć jednak, że jest brzydkie też byłoby nadużyciem. Jest w miarę czysto, zarówno w obszarze portu jak i obszarze gdzie zlokalizowane są ambasady. Podczas spaceru zawędrowałem do ambasady Mali, aby zasięgnąć języka odnośnie możliwości dostania się do tego kraju. Wiza kosztowała jeśli dobrze pamiętam przynajmniej 600 zł. Nie tym razem, zwłaszcza, że jak potem liczyłem cała podróż zajęłaby dodatkowy tydzień. Przy jednej z uliczek spotykam coś na kształt fitness klubu. Grupa mężczyzn uprawiała jakieś rozciąganie pod przewodnictwem trenera, który jak taki boss siedział na krzesełku i wydawał polecenia. Piszę o tym, gdyż w całej te okolicy to miejsce było trochę wpasowane jakby z innego świata. Obstawiam, że to miejsce przeznaczone dla lokalnych szych, gdyż wokoło stały same pickup toyoty czy land rovery. Gdy chciałem zobaczyć ocean skutecznie uniemożliwiły mi to kilometrowe zabudowania i płot. Nie jestem pewien co dokładnie się tam znajdowało, jeśli miałbym strzelać to pewnie coś związanego z przetwórstwem ryb. Te dwa dni upłynęły dość leniwie na spokojnych spacerach, planowaniu dalszej drogi i poznawaniu innych gości hostelu.

26.jpg


27.jpg


28.jpg


29.jpg


30.jpg


31.jpg


32.jpg


33.jpg


34.jpg


35.jpg


36.jpg


37.jpg


38.jpg


39.jpg


40.jpg


41.jpg


42.jpg


43.jpg


44.jpg


45.jpg


46.jpg


47.jpg



Przypadkiem udało się zebrać grupkę 10 osób (wszyscy obcokrajowcy) i wspólnie ruszyliśmy w stronę Senegalu, w stronę bardzo niesławnej granicy Rosso.


49.jpg


48.jpg



Granica ta jest uważana za mocno niebezpieczną. Jest też zagmatwana logistycznie. Zajechałem na dworzec. Wokół setki małych budyneczków. Weszliśmy na „główną ulicę", która była wydeptanym szerokim piaskowym deptakiem. Po obu stronach ciągnęły się stragany, sklepiki. Muszę przyznać, że bardzo jestem wdzięczny za pomoc kolegów z Niemiec, którzy razem ze mną jechali busem w stronę Senegalu. Byli w tym miejscu jakiś czas temu i mniej więcej wiedzieli gdzie iść. Gdybym miał sam znaleźć przejście graniczne miałbym naprawdę duży problem. Zawahanie w takim miejscu skutkuje tłumem chętnych do pomocy "lokalsów", a to wiąże się ze stresem i wyłożeniem pewnie paru dolarów. Przejście graniczne jak się okazało to była uliczka, w którą trzeba było skręcić, przejść około 200 metrów wśród kolejnych straganów. Na końcu było okienko, które nijak nie przypominało granicy. Procedury nie trwały długo. Po wejściu w drzwi wychodziło się do jakby kolejnego levelu w grze. W jednym momencie jesteś na bazarze, a za chwilę przechodzisz przez drzwi i twoim oczom ukazuje się gigantyczna wprost rzeka (rz. Senegal) wpadająca do oceanu i dziesiątki łodzi, które za drobną opłatą przewożą na drugą stronę. Łodzie te transportują też przeróżną suchą żywność jak cebula, ryż z logiem np. Japonii. Niezapomniany widok. Po tej stronie kolejna kontrola z w sumie mocno sapiącym celnikiem, nie wiem nawet o co, pamiętam że musiałem szybko kasować zdjęcia z komórki (na szczęście chwilowo). Jest tam rygorystycznie przestrzegany zakaz fotografowania i nagrywania. Finalnie udało się jednak kilka zdjęć zrobić i przemycić.



Dodaj Komentarz

Komentarze (15)

cart 18 lipca 2021 17:08 Odpowiedz
Dzięki, super relacja.
marcino123 18 lipca 2021 17:08 Odpowiedz
Ależ konkret wjechał :D
jaco027 18 lipca 2021 17:08 Odpowiedz
Super!!! No i znowu jak przy relacji @tropikey z Jukatanu mialem dylemat, czytac, czy zostawic....bo to jeden z moich nastepnych planow... :-)Dzieki @irae!
irae 18 lipca 2021 17:08 Odpowiedz
Czytać czytać ;) Dziękuję :)marcino123 napisał:Ależ konkret wjechał :DBardzo dziękuję, super wspomnienia mam z tej podróży, mam pewne plany związane z Afryką na ten rok również, ale zobaczymy :D
sudoku 18 lipca 2021 17:08 Odpowiedz
Zwięźle acz konkretnie. Świetna relacja @irae!Wizę do Mauretanii dostałeś po prostu na granicy, czy musiałeś coś wcześniej załatwiać?
irae 22 lipca 2021 12:08 Odpowiedz
Krótki filmik w jedynym słusznym formacie - pion :lol: 8-) https://vimeo.com/577918659
elwirka 22 lipca 2021 12:08 Odpowiedz
irae napisał:Nie przesadzam, wydaje mi się że we dwóch spokojnie wypili pierwszego wieczoru 20 piw. Jest to o tyle śmieszne, że kilka godzin wcześniej targowaliśmy się wspólnie o tańszą jajecznicęMłody zawsze zdziwiony. Po trudach podróży trzeba odreagować. A że picie drogo wyszło? No cóż. Przecież zaoszczędzili na jajecznicy;-)A tak na poważnie. Świetna relacja. Pisz kolejne, dobrze się czyta.
cypel 22 lipca 2021 12:08 Odpowiedz
fajna relacja, niebanalny kierunekSt. Louis jest świetne, Dakar paskudny ale będąc w Dakarze trzeba było skoczyć na mega klimatyczną wyspę wpisaną zresztą na UNESCO île de Gorée.przejechałem trochę wybrzeża od Mbour przez Dakar do St. Louis i syf na plażach straszny, zdziwiony jestem, że tak czysto na Langue De Barbarie (tam akurat nie byłem) bo trochę bardziej na północ jeden wielki śmietnik
irae 22 lipca 2021 23:08 Odpowiedz
Dziękuję bardzo :)Mam w zanadrzu 3 tygodniową trasę Singapur - Hanoi, ale nie mogę się zebrać.I myślę, że w te wakacje ze 2 fajne wycieczki przede mną :)
nelciowata 22 lipca 2021 23:08 Odpowiedz
Ciekawa relacja, fajnie się czytało,dziekuję
gecko 23 lipca 2021 12:08 Odpowiedz
Ekstra! Juz prawie dwa lata nie bylem w Podrozy przez duze "P" :D Europejskie city breaki w dobie covida, nie daja mi nawet namiastki tego podrozniczego kopa. Chyba juz czas powoli wracac do przedpandemicznego trybu zycia :D
sko1czek 23 lipca 2021 17:08 Odpowiedz
Świetna podróż. Mauretania - mój wymarzony acz niezrealizowany plan - mieliśmy bilety na przełom marca i kwietnia 2020, podróż w drugą stronę - z Senegalu do Mauretanii. Bardzo ciekawa relacja - nie za krótka i nie za długa, tak jak piszesz. No i zdjęcia z miejscowymi pięknościami! Trzeba się przymierzyć ponownie do tego kierunku.
jerzy5 23 lipca 2021 17:08 Odpowiedz
Rewelacyjna relacja, już kilka razy się przymierzałem do podobnej trasy, po tej herbacie... rozwiałeś moje wszelkie wątpliwości :D
irae 24 lipca 2021 23:08 Odpowiedz
gecko napisał:Ekstra! Juz prawie dwa lata nie bylem w Podrozy przez duze "P" :D Europejskie city breaki w dobie covida, nie daja mi nawet namiastki tego podrozniczego kopa. Chyba juz czas powoli wracac do przedpandemicznego trybu zycia :DNie wszędzie, ale w kilka fajnych miejsc można już spokojnie się dostać i budować zacnego tripa.Quote:Świetna podróż. Mauretania - mój wymarzony acz niezrealizowany plan - mieliśmy bilety na przełom marca i kwietnia 2020, podróż w drugą stronę - z Senegalu do Mauretanii. Bardzo ciekawa relacja - nie za krótka i nie za długa, tak jak piszesz. No i zdjęcia z miejscowymi pięknościami! Trzeba się przymierzyć ponownie do tego kierunku.Mauretania jest super, bo poza wrażeniem bycia trochę w innym czasie to przynajmniej tak jest u mnie, można nabrać fajnego dystansu do życia.Quote:Rewelacyjna relacja, już kilka razy się przymierzałem do podobnej trasy, po tej herbacie... rozwiałeś moje wszelkie wątpliwości :DZdecydowanie łatwo nawiązać tam kontakt międzyludzki, większa otwartość.
grzes830324 2 września 2021 23:08 Odpowiedz
Wpadlem, przeczytalem, dziękuję za piekna relacje :-)