0
spokoluzik 9 sierpnia 2021 01:33
Dobra cena w lipcu w Turkish Airlines wraz z możliwością open - jaw i wy/przylotem z Warszawy spowodowały, że oryginalny KLM do Kostaryki zamieniłem i rozszerzyłem. Minus : długie przesiadki, także nocne.

Marszruta.
Tam :01.08 WAW-IST-PTY-SJO (TK) - SAL-MGA 03.08 (Avianca).
Powrót : 14.08 MGA-SAL-GYE (M&M) - SCY 15.08 / 21.08 GPS-UIO(Avianca) -PTY-IST-WAW 24.08 (TK).

01.08 Lot do Stambułu przyjemny, pełna kolacja w cenie, wygodne fotele.

Noc na lotnisku znośna, ale miałem matę samopompującą, dobre zatyczki oraz polar. Sporo ludzi tak nocowało. Niestety TK hotel w ekonomicznej daje tylko przy przesiadkach minimum 12h.

02.08 Na lot do Panamy wybrałem miejsce 40D (787-9)i był to strzał w 10.-brak zajętych miejsc obok=spanie leżąco. Jedzenie dwa razy (tylko dwa jak na 15h lotu) ale choć smaczne. Gdy zgłodniałem dostałem nadprogramowe przekąski od załogi.

Przesiadka w Panamie punktualna, ale terminal jak spod nogi słonia : długi i niski, a do tego wąski. Nie odczuwam klaustrofobii, ale gdybym był na nią podatny to bym czuł.

W San José mój bagaż został przekierowany do Managui bez mojej interwencji dzięki obsłudze naziemnej, a ja uniknąłem zabawy z punktem imigracyjnym i poszedłem bezpośrednio do odlotów.

Noc na lotnisku bezproblemowa, może było 20 osób w całym terminalu.

03.08 Rano przez Salwador (Panama w wersji mini) w końcu dotarłem do Managui. Formalności godzinne, wymiana pieniędzy, kupno sim i w końcu jestem na zewnątrz!

Pierwsze kroki skierowałem na ulicę obok lotniska skąd błyskawicznie złapałem taxi na dworzec autobusowy za 15 zł (ceny będę podawał po przeliczeniu), kierowca pojechał szybko a ja po kwadransie siedziałem już w expres chicken busie do Matagalpy (10 zł).

Dwie godziny każdy i pół godziny spaceru później dotarłem do swojego hotelu Coffee&Work, gdzie za świetną jedynkę z klimą i śniadaniem dałem 200 zł za dwie noce. Akurat Matagalpa miała słaby wybór hoteli, a ja wiedziałem że pierwsze dwa dni będę potrzebował wygody by się zregenerować.

Po odpoczynku poszedłem na obiad do Oasis Buffet (17 zł), gdzie wziąłem wołowinę, plantany, sałatkę, gallopinto i coś do picia. Potem kawa z ciastem w Selecion Nicaragüense (14 zł). Powrót po 18 z zamiarem szybkiego snu, bo następny dzień już był za rogiem i czekał na spełnienie planów.

04.08 Obudziłem się przed 5 rano, trochę Olimpiady przed śniadaniem, a po 7 na stację busa do Jinotega (3,5 zl), aby w połowie drogi wysiąść i odwiedzić eko gospodarstwo Selva Negro. Tam prywatny dwugodzinny tour jeepem po plantacji kawy po angielsku za 60 zł. Bardzo mi się to podobało, wiele zobaczyłem, ciekawie się rozmawiało ze swoim rówieśnikiem przewodnikiem. Gospodarstwo zatrudnia 250-900 pracowników, w zależności od sezonu, wielu z nich mieszka za darmo na terenie gospodarstwa, którego właściciele dodatkowo inwestują w lokalne szkoły przygotowując grunt pod rozwój przyszłej siły roboczej dla farmy.

Po tourze krótka kawa i ciastko (19 zł) i z powrotem na busa, a do drogi złapałem okazję z dwoma robotnikami. Czekając na busa postanowiłem pomóc szczęściu i pierwsze auto mi się zatrzymało zabierając mnie do Matagalpy, 11 dalej. Nie mówię po hiszpańsku oprócz tego, że nie mówię po hiszpańsku ale kierowca uśmiechnął się tylko i powiedział: Tranquillo. Bo tutejsi tacy mi się wydają : na luzie, spokojni, przyjaźni.

W hotelu szybki prysznic, przekąska i raz dwa na dworzec północny, aby złapać busa do oddalonego o 40 km Księżycowego Wodospadu (Cascada de la Luna, 3 zł).

Tam po podróży obfitującej w sprzedawców leków krzyczących nad uchem [emoji6]piękne widoki, ale zero obsługi, więc nici ze zjazdów nad wodospadem. No ale zawsze można się pomoczyć pod nim, z tym że jest jeden problem. Trzeba przejść na drugą stronę górą wodospadu. Doszedłem do wniosku, że jeśli lokalsi to robią, to mi też się uda, i krok po kroku tak też zrobiłem. Potem tylko 5 minut w dół obok kur i świń, i już mogłem cieszyć się i widokiem, i przyjemną wodą. Ze mną obok było tylko 4 lokalsów w oddali.

Wieczorem jeszcze pyszna kolacja ze stekiem w hotelu za 23 zł, pakowanie i do spania.

05.08 Następny dzień to szybki poranny myk chicken busem do Estelí (4 zł), centrum produkcji cygar. A jeśli tak to po szybkim śniadaniu z kawą (13 zł) i opłaceniu pokoju na dwie noce w Luna Hostel (120 zł) poszedłem z przygodnym turystą do fabryki cygar na dwugodzinny tour w j.ang połączony z paleniem cygara (40 zł), prowadzony przez mówiącego po angielsku Juana z Treehuggers. Zdecydowanie warte swoich pieniędzy, można dowiedzieć się jak są produkowane i dlaczego tak, a nie inaczej, i co się z nimi dzieje dalej. A wszystko idzie na eksport, gdyż społeczeństwo lokalne nie stać na cygara, więc palą papierosy. Świetny sklep fabryczny oferował cygara w cenie 6-8 zł za sztukę.

Po powrocie i ogarnięciu się zdecydowałem się wziąć busa z dworca południowego (2,5 zł) w stronę parku narodowego Tisey Estanzuela, gdzie moim celem był wodospad Estanzuela oraz wizyta u artysty rzeźbiącego w skale w górach od 1988r.,w miejscu zwanym El Jalacate (wejście co łaska). Zaczęło padać, ale wraz z drugim przygodnym turystą dotarliśmy na miejsce, które raz że obfitowało w prace artysty, to jeszcze jest fantastycznie położone w totalnej głuszy oferując świetny kontakt z naturą. Powrót do drogi dał mi szansę na uchwycenie pięknych krajobrazów we mgle.

A sam powrót zamiast busem odbył się stopem z przemiłym sprzedawcą ciastek, który zabrał nas w podróż po okolicznych wioskach, gdzie w jednej zostaliśmy nawet zaproszeni na degustację owych plus kawę. Przemili ludzie uśmiechnięci od ucha do ucha, doświadczenie unikalne.

Koniec dnia to już tylko wizyta w pobliskiej restauracji na kolacji (20 zł). A potem pakowanie, bo kolejny dzień stawiał przede mną duże wyzwania.

6.08 szybkie taxi (2 zł) na dworzec autobusowy północny, skąd o 7:30 wybrałem się w 2-godzinną podróż (4,2 zł) do położonego przy granicy z Hondurasem Somoto, gdzie czekał mnie 6-godzinny tour po angielsku po Kanionie Somoto. Przewodnik, 30-latek Leon, dusza człowiek. Przegadaliśmy całą wycieczkę, którą polecam bardzo w wersji pełnej. Dużo pływania, mnóstwo śliskich skał, skoki do wody z wysokości do 10-ile kto woli, kapok pozwalający nie martwić się o pływanie a o cieszenie oczu widokami wkoło. Tour wymaga dużej uwagi na śliskich skałach (odradzam buty typu adidas, polecam takie do wody), którym moje buty do wody nie zawsze dawały radę. Atrakcja dla osób w formie, inaczej można sobie zrobić krzywdę. Na koniec lokalny lunch z mięsem do wyboru i powrót do Somoto motocyklem. Ten bardzo udany dzień zakończyłem w Estelí wizytą w El Quesito na kolacji (12 zł). Szybkie pakowanie i do spania. Rano pobudka o nieludzkiej porze.

7.08 Wybór atrakcji na ten dzień wymusił na mnie pobudkę o 4 rano - jak pokaże czas nie tak wcześnie - aby zdążyć na busa do Leon o 5 rano (10 zł). Na szczęście przyjechał punktualnie, a ja zrzuciłem bagaż w Viavia hostel, zaprzyjaźniony z Volcanoday, z którymi w ten dzień najpierw pojechałem na grupowy zjazd z wulkanu Cerro Negro (volcano boarding) na wulkanicznych sankach - deska podbita metalem a w drugiej części dnia na zachód słońca na wulkanie Telica (270 zł wszystko).

Na temat pierwszego nie napiszę nic oryginalnego. Warte zrobienia. Mimo że sam zjazd to tylko minuta, to daje frajdę, a całe doświadczenie dojazdu na pace na miejsce z grupą, oraz z nią integracja jest warte dla mnie tych pieniędzy. Przewodnik Tony bardzo uważnie wszystko objaśnił, po czym w kombinezonach każde z nas zjechało tak jak chciało/potrafiło. Było dużo zdjęć, śmiechu a potem dzielenia się wrażeniami w międzynarodowym towarzystwie (lokalni, Francja, Meksyk, USA, Kolumbia, Izrael). Po powrocie do Viavia wliczony w cenę obfity lunch i wyjazd na Telicę z Francuzami, którzy jak się okazało świetnie mówili po angielsku oraz anglojęzycznym przewodnikiem Erikiem.

Po drodze przez rozdroża (bez 4x4 ani rusz) i łatwym podejściu miał być zachód słońca, były chmury i z zachodu nici, ale w ramach rekompensaty zbliżający się deszcz i podwyższona wilgotność powietrza zmotywowały wulkan do produkcji fantastycznych ilości gazów, które kompletnie zakryły niemały krater. Świetne przeżycie, gdy stoi się na skraju krateru o głębokości ponad 100m,a ten zaczyna żyć. Nie żałuję braku zachodu ani na grosz. To co widziałem było o wiele bardziej poruszające i unikalne. A zmieniająca się pogoda dopisała do listy wrażeń piękny obraz deszczu w oddali i spektakl błyskawic na wielobarwnym niebie. Natura dała generalny pokaz swojej siły.

Wieczór to kolacja w Viavia wliczona w cenę wycieczek i raz dwa do snu w hotelu Hellenika za 270 zł za 3 noce. Jak się okazuje, autobus o 5 rano to ledwie przygrywka[emoji1].

8.08 6.dzień mojego pobytu zaplanowałem na poważniejsze już aktywności, a mianowicie wejście wulkan Momotombo ze wspomnianym już tutaj Erikiem (350 zł).

Pobudka 2:30, wyjazd 3 rano. Pisząc te słowa o 17 wydaje mi się to odległe jakby sprzed kilku dni. Po godzinnej jeździe (i spaniu) wspinaczkę we dwójkę - znowu prywatny tour! - rozpoczęliśmy o 4:20. Konieczny jest środek na komary, buty trekkingowe, stuptuty, czołówka i woda. Pierwsza godzina to wejście lasem, wilgotno i ciepło, spociliśmy się jak myszy. W międzyczasie szybkie banany (trzeba mieć dużo energii), a po godzinie wychodzimy z lasu i rozpoczynamy drugą część, chyba najtrudniejszą, żmudnej wspinaczki po drobnym żwirze. Ja dość regularnie stawałem by się napić, bo mimo miłego wiaterku ta część była fizycznie wymagająca. Trzecia część to obejście zbocza wulkanu po bardzo sypkim żwirze, co miało być najtrudniejsze, ale okazało się dość nieskomplikowane. Dla mnie kluczem była odpowiednia technika użycia kijów do wspinaczki, która pomogła mi nie osuwać się w trakcie wspinaczki.
Finalnie po 3,5h od startu osiągnęliśmy cel przed 8 rano. Tam nie dochodzi się do samego szczytu, z tego co mi powiedziano z powodu stałych wyziewów siarkowych i zagrożenia zdrowia (z czym nie wszyscy się zgadzają). Mi osobiście wystarczyło dojście tam, gdzie byliśmy. Po drugiej stronie punktu widokowego czekały na nas jeszcze chmury poniżej (!) oraz widoki na jezioro Managua.
Zejście w dwóch częściach do poziomu lasu, które zajęło nam 2,5h wspinaczki, trwało poniżej pół godziny, gdyż w osypisku nie tyle schodziliśmy, co pół zbiegali, pół zeskakiwali w dół. Część leśna zajęła nam prawie godzinę w dół.
Z przyjemnością wsiadłem do jeepa, gdzie zjedliśmy przywiezione przez kierowcę ciepłe śniadanie, a po powrocie do Viavia rzuciłem się na mocną kawę i wróciłem do hotelu zrobić przepierkę i zrelaksować się w drugiej części dnia (właśnie jem - dla odmiany od mija food-pizzę).

Pierwsza połowa mojego pobytu obfitowała w świetne przeżycia i zrobiłbym to samo tak samo gdybym miał znowu to zrobić od początku. Przede mną drugie 6 dni w Nikaragui, które opiszę zbiorczo za jakiś czas. Zdjęć nie dodaje na razie gdyż piszę z komórki, a aplikacja lubi zmniejszać ich jakość.

Koniec części pierwszej.

9.08. Jak się powiedziało A trzeba powiedzieć B. Dlatego dzisiaj pobudka była o 1:30 po to, aby o 2 rano pojechać na kolejne wejścia. Najpierw najwyższy wulkan Nikaragui, San Cristóbal, a potem ten, który do ogromnej erupcji na początku XIX. wieku był najwyższy, czyli Cosiguina. Dowóz i przywóz jeepem, cała impreza to 500 zł,wraz ze mną były jeszcze dwie osoby.

San Cristóbal rozpoczęliśmy o 4:10 i śmialiśmy się, że dobrze że tak wcześnie, bo nie było widać co nas czeka. Jeżeli Momotombo był trudny w środkowej części fizycznie, to ten był trudny przez większość, bo wspinaczka miała miejsce na gołym zboczu pokrytym od dołu do góry drobnym żwirem wulkanicznym, przez co łatwo było się w nim zapadać. Co gorsze, cały czas wiał mocny wiatr, który znacznie zwalniał tempo wspinaczki. Samo główne podejście zajęło z 2h walki o każdy krok z wiatrem i sobą. Być może dlatego radość z wejścia była tak duża na koniec. Na samym szczycie wiało jak diabli i mało co było widać, niestety.
Zejście to właściwie zeskakiwanie w piasku i żwirze. Szybko poszło i godzinę po rozpoczęciu zejścia byliśmy już na dole.

Drugi wulkan tego dnia to Cosiguina, łatwe wejście, ładny widok na wnętrze wulkanu i jezioro kalderowe, wyspy Salwadoru i Hondurasu oraz - nieplanowe - osunięcie ziemi wewnątrz wulkanu (!). Ten wulkan do początku XIXw. był najwyższym w kraju, licząc ponad 4 tys.m wysokości. Erupcja pozostawiła go z mniej niż tysiącem, a o jej sile świadczy to, że przez ponad rok pył wulkaniczny blokował dostęp do światła słonecznego w tej części do świata.
Po wizycie już tylko długi powrót do León - 2,5h. Dzień męczący ale wart i ceny, i wysiłku.10.08 Granada.
Oryginalnie planowałem tu spędzić 3 dni, a wyszedł z tego ledwie jeden dzień. 2,5h z León w shuttle bus za 66 zł pozwoliło mi być na miejscu w południe i coś zobaczyć z miasta.

Szybki check-in w Arc de Noe na jedną noc ze śniadaniem (70 zł). Polecam. Duży pokój, dobre wiatraki, piękny stary dom, przemiły właściciel Carlos ze świetnym angielskim i manierami.
Po wizycie w Garden Cafe na mrożonym napoju z owoców (13 zł) poszedłem na kilkugodzinny spacer po mieście, najpierw w jego turystycznej części, a potem poza głównymi drogami. Pierwsza część to widoki znane ze zdjęć w internecie, z kolorowymi fasadami budynków i europejskimi wręcz momentami cenami. Druga część pozwoliła mi zobaczyć tę realną twarz kraju z problemami, ubogimi domostwami, ale też nadal uśmiechem i pasjami. Cieszę się z tego doświadczenia, a wystarczyło tylko zejść z głównej ścieżki.

Wróciwszy na nią odwiedziłem dzwonnicę katedry, skąd podziwiałem przepiękne widoki na miasto i zatykałem uszy gdy biły dzwony.
Wieczorem vigorron, tj. gotowana juka, sałatka z kapusty, smażona świńska skórka i kilka kawałków mięsa, wszystko podane na liściu bananowca (20zl) plus dwa mango od przechodzącej obok mnie starowinki z ich metalową miską na głowie (2 zł).

Zapewne będąc tu można zaplanować dodatkowe aktywności, ale samo miasto było dla mnie ok na jeden dzień. Ekstrawertycy się tu dobrze odnajdą, chillując z innymi podróżnikami lub lokalsami. Ja chciałem chyba trochę odpocząć i złapać oddech.

Dzień odpoczynku, a jutro wyjazd na 3 dni na wyspę Ometepe. Tam dopełnienie planu na Nikę w tym roku.@opo


Żyję, ale raz że net słabiutki po drodze, a dwa że wrażeń tyle, że wieczorną porą człowiek pada na łóżko. Swoją drogą, jakoś nie widzę reakcji na poprzednie części, więc nie czuję też pośpiechu. Darmowy kontent to ma do siebie, zwłaszcza na urlopie. Zarówno w Nikaragui jak i na Galapagos słowo klucz to 'despacio'.

@Sudoku

Wjazd do NI tylko z testem PCR dla wszystkich. Szczepienie natomiast pozwala wjechać do Ekwadoru bez problemu (choć Avianca długo coś sprawdzała w Managui czy wszystko jest teges).
Niestety nie było biletów na wyspy (obdzwoniłem biura M&M w PL, USA i DE, ale bez skutku), więc za mile doleciałem do GYE, a stamtąd już osobne bilety na wyspy dokupiłem.

11-14.08

11.08
Wyjazd z Granady obył się bez problemów. Szybka wizyta u cinkciarza za rogiem (20 sek i po sprawie), taxi (2 zł) na autobus i raz-dwa siedziałem w chickenie do Rivas. Upewniłem się co do ceny (5 zł) i godzinę czekałem na odjazd. A w drodze jeden jedyny raz w trakcie całego pobytu miałem przyjemność być naciągany. Cobrador zechciał mnie skasować za bagaż, ale uparcie odmawiałem. W końcu wysłał do mnie swojego anglojęzycznego pomagiera, któremu kilka razy powtórzyłem że lokalnych nie kasują za torby i ja też nie zapłacę. Zrezygnowany wziął moje 5 zł i dał mi spokój. W samym Rivas jeszcze pytali gdzie jadę i czy do granicy.
Po wyjściu z busa znajome nawoływanie taksiarzy, ale miałem inny plan. Wyszedłem z targu-dworca w stronę wylotowego ronda (5 min), po drodze kupiwszy banany, i wstąpiłem do toalety na stacji benzynowej przy rondzie. A że brakowało mi drobnych to kupiłem za grubsze sok na wylotówce do San Jorge (2,5 zł). Akurat wypiłem gdy jechał lokalny bus za 1 zł do portu. Tam tylko jeden dolar wpisowego dla cudzoziemców, 5 zł za bilety na prom i już na nim siedziałem.
Podróż szybka, a w jej trakcie znalazłem ometepskie biuro turystyczne, które miało anglojęzycznego przewodnika na wejście na wulkan Concepción następnego dnia. Na wyspie przy wyjściu z promu czekała już Alicia Dinarte ze swojego biura wraz z Levintonem, 23-letnim lokalsem z bardzo przyzwoitym angielskim. W jej biurze wynająłem na kilka godzin motocykl (40 zł) , którym Levinton mnie obwoził za 80 zł tego dnia tu i tam.
Jak się okazało, mogłem skorzystać z parku linowego, do którego obsługa w postaci dwóch młodych chłopaków przyjechała na moją prośbę, a ja za 100 zł pozjeżdżałem sobie 6 razy. Mocno padało więc byłem i mokry, i niemiłosiernie brudny, ale szczęśliwy, że byłem w stanie to zrobić. Z tego co mi wiadomo, podana cena jest normalną ceną dla grup.
Przed linòwką Levinton oprowadził mnie po pobliskim rezerwacie Chaco Verde (piękne widoki na wulkan) a po linòwce zostałem zabrany na wycieczkę brzegiem gdzie ludzi nie było w ogóle oraz do jego znajomego prowadzącego uprawę palm kokosowych na mleko kokosowe (3 zł). Pycha!
Po powrocie została kolacja (pyszna wołowina z dodatkami za 16 zł) i do hostelu złapać snu przed wulkanem.
Sam hotel za 30 zł oferował łóżko, łazienkę i światło w podstawowym standardzie, ale nic więcej nie było mi trzeba. Rano i tak stamtąd się zabierałem.

12.08
5 rano punkt tuktuk podjechał pod hostel, gdzie zostawiłem swoje rzeczy, a siebie zapakowałem w stronę wulkanu.
Pierwsze 2h to wspinaczka w lesie deszczowym, dość łatwa choć wilgotność robiła swoje i męczyła.
Gdy doszliśmy na 1000m i wypłaszczenie przed szczytem (1610 m npm), zrobiło się chłodno i wietrznie, bo weszliśmy w chmurę. Sama wspinaczka po skalnej części była prosta, a jedyne co mi przeszkadzało to wiecznie zawilgocone okulary, które musiałem co chwila czyścić. Sam szczyt był totalnie w chmurze, więc po 3 minutach zaczęliśmy zejście. Zaraz pod szczytem mój przewodnik zostawił na fumarolach butelkę z wodą, a ta była już na tyle ciepła, że można ją było wykorzystać do zrobienia kawy [emoji6]
Zejście po części skalnej wymagało bardzo dużego skupienia, gdyż śliskie skały tylko czyhały na błąd. Na szczęście tego nie popełniliśmy, i sprawnie zeszliśmy do części leśnej a potem już na sam dół. W sumie całość zajęła nam 6h od podstawy tak i z powrotem.
Szybki odbiór bagaży i lunch, a potem do busa na drugą stronę wyspy, do Santa Cruz i hotelu Los Cocos na dwie noce (190 zł za dwie).
Santa Cruz to wspaniała plaża z rewelacyjnym widokiem na oba wulkany. A że pogoda była przednia na dole, to i widoki cieszyły oko.
Po kolacji (spaghetti plus sok-22 zł) zamówiłem tylko wczesne śniadanie na 5:30 (16 zł) przed wejściem na ostatni wulkan w Nikaragui, Maderas (1430 m npm) z lokalnym przewodnikiem (100 zł).

13.08
Maderas okazał się wulkanem i najbardziej nagradzającym, jak i najtrudniejszym.
Warto było z powodu zaskakująco dobrej pogody, która pozwoliła na dobre widoki laguny w kalderze, dokąd zresztą zeszliśmy. Ale samo wejście a zwłaszcza zejścia mocno dały mi popalić. Wejście przez większość czasu było ok, ale od pewnej wysokości ilość błota była przytłaczająca. Zejście natomiast przypomniało mi najgorsze chwile na lodowisku, gdy każdy krok oznaczał potencjalną 'glebę'. Zejście w stronę Balgue do momentu punktu widokowego było tak śliskie i błotniste, że raz poważnie obawiałem się, czy w którymś momencie nie złamie nogi, a dwa - odebrało mi na moment radość z tego co widziałem w kalderze. Gdy dotarliśmy do punktu widokowego, iż którego było już normalnie, gratulowałem sobie że tak dotarłem. Zdecydowanie coś, czego nie chciałbym powtórzyć. Buty, które dzień wcześniej spisały się na medal na stromym zejściu po mokrych skałach z Concepción, tutaj były po prostu bez szans.
Sukcesem natomiast jest to, że nie przewróciłem się na tyłek ani razu, a oprócz niemiłosiernie brudnych spodenek i butów (czyszczenie wodą pod ciśnieniem zajęło mi pół godziny potem) nie zaznałem uszczerbku. Jedynie kolana błagały o litość po dwudniowej harówce.
Popołudniu relaks na plaży, bo na nic więcej nie miałem już siły. To był mój ostatni dzień przygód w tym kraju, następny był przeznaczony na przelot do Ekwadoru.

14.08
Jak dobrze, że to sobota, a nie niedziela. Inaczej byłoby ciężko się wydostać bo w dzień święty komunikacja działa tak jak się komu podoba. Ale w sobotę? Bez pudła, jak po sznurku.
Autobusy, prom, autobus, taxi, z jednego do drugiego i tak wyjechawszy o 8, po 15 byłem na lotnisku. Do lotu ponad 3h, szybka odprawa i już byłem przy bramce.
Dzięki milom Miles&More za ledwie 17 tys. plus 230 zł dopłat mogłem się dostać z Managui do Guayaquil w Ekwadorze, co normalnie kosztowałoby mnie ok. 2700 zł. Przy tym koszcie nie brałbym pod uwagę Galapagos, ale mile pozwoliły mi na naprawdę sporą oszczędność.
W Guayaquil niestety musiałem wyjść do terminalu, więc na samym jego końcu przy toaletach (bardzo czyste) jest taki załom, gdzie item wepchnąłem wózek z plecakami, a sobą na macie zablokowałem do niego dostęp. Zasnąłem od razu, dzięki czemu po ok. 5h obudziłem się w sensownej formie.@Sudoku nie trzeba stanem na sierpień 2021r.
Rafał Marschall napisał:
Pierwszy raz spotykam się z relacją zupełnie bez zdjęć...nie bardzo rozumiem w obenych czasach jej sens...
Nawet książka podróżnicza, czy przewodnik mają ilustracje. Taki tekst, to można w radio przeczytać jako wywiad, opowieść.
No nic, ja sobie dałem spokój po pierwszym poście. Mimo wszystko życzę udanej wyprawy i pozdrawiam.
Drogi Kolego, robię to dla takich jak ja, dla których liczy się przede wszystkim informacja. W podróży zobaczyłem jak ogromnie mi to ułatwiło podróżowanie. Żadne zdjęcie nie dało mi tyle co konkretny opis co i jak.

Zdjęcia dodam z domu, bo tu internet ma szybkość w porywach 20kB/s. Dodatkowo z komórki byłaby jakość shit. Zapraszam na Isla Isabela, to się przekonasz.

Finalnie, nie chcesz > nie czytasz > nie narzekasz. Darmowy kontent=proszę bez pretensji.15-21.08
Galapagos. Nie planowałem tam jechać. Miały być dwa tygodnie w NI, ale zacząłem czytać na forum plany podróży tych, którzy jakiś czas temu załapali się na promocję Aeromexico. No i stało się. Ktoś wrzucił plan podróży do jakiegoś kraju z Am. Śr. wraz z wyspami. A skoro on mógł, to może i mi się uda? Tym to tropem z KLMa zrobił się Turkish, który za interesującą mnie konfigurację brał jakieś 300 euro mniej plus wylot z Warszawy, a nie Berlina.

Wszelkie kontrole przedwyspowe w Guayaquil przeszedłem bez problemu. Test na zarazę akceptowalny, generalnie po pół godzinie formalności byłem przy bramce. Wcześniej jeszcze wypłata kasy z bankomatów (na pewno Banco de Austria nie bierze prowizji) i myk do bramki.
W samolocie jeszcze drzemka a przed lądowaniem na San Cristobal piękne widoki na Kicker Rock z powietrza.
Lotnisko położone rewelacyjnie. Formalności trwały może 10 minut, odbiór bagażu i w 7 minut piechotą byłem w domowym hoteliku Posada de Jose Carlos za 250zl ze śniadaniem za dwie noce. W pokoju wszystko co trzeba, działająca klima i TV plus gorąca woda pod prysznicem i lodówka. Właściciele tylko po hiszpańsku, ale dogadaliśmy się.

Wyrzuciłem na balkon wilgotne rzeczy z prania na Ometepe żeby mi schły do końca, wziąłem jeden z rowerów z hotelu i pojechałem zobaczyć Puerto Baquerizo. Stolica wysp zasiedlona przez kilka tys. mieszkańców posiada i lotnisko, i szwadron lotniczy, i bazę marynarki. Stolica pełną gębą.

Sama miejscowość malutka i górzysta, rower się przydał.

Najlepsze co ma to naturę. Lwy morskie są wszędzie na wybrzeżu i mi sprawiało dużą przyjemność patrzyć na ich dokazywanie. Ponieważ dużo odpoczywają, a zazwyczaj lubią to robić w towarzystwie, to gdy ktoś chce się przykolegować, to otrzymujemy pokaz najróżniejszych ryków. Generalnie ubaw po pachy dla mnie. Młode były karmione przez matki wędrując od sutka do sutka spokojnej rodzicielki. Samce alfa przeganiały się po plażach. I tak na okrągło.
Drugi plus to iguany lądowe. Wyjątkowo wdzięczne zwierzęta do zdjęć bo w ogóle się nie ruszają.
Podczas obydwu dni byłem na wszystkich miejskich plażach od północnej Baquerizo (dojście 45min od punktu widokowego na górze) do południowej Loberíi (15 min rowerem) i wszędzie to wygląda podobnie, ale mi się nie nudziło. Na wybrzeżu hitem był dla mnie punkt widokowy za plażą Lobería. Wspaniałe dźwięki, szybujące ptactwo, piękne duże iguany, żyć nie umierać. Dojście po wulkanicznych skałach. Lunch w Rosita za 24 zł, kolacyjnie brałem szaszłyka za 10 zł od Pani z grillem na górze Playa Mann.
Drugi dzień wycieczka do Garrapaguero, czyli gdzie rozmnażają żółwie. Super było widzieć olbrzymy wcinające śniadanie, oraz maluchy dopiero raczkujące. Dwa żółwie też były samotnie przy ścieżce. Playa Puerto Chino do odpuszczenia sobie, nie ma wg mnie w sobie nic czego nie ma na plażach miasta Puerto Baquerizo. Laguna Junco, cóż, była taka mgła że nic nie widziałem. 200 zł wydane raczej słabo (taxi na 5h), no ale choć żółwie coś mi tam wynagrodziły.

Nie robiłem tourów wokół tej wyspy, gdyż zaplanowałem snorkelling na Isabeli. Co do reszty atrakcji tourowych, postanowiłem z nich nie korzystać gdyż nie jestem ogromnym miłośnikiem fauny, więc założyłem sobie że zobaczę co zobaczę na lądzie, a czego nie zobaczę to oczu nie żal. Z perspektywy kilku dni nie żałuję tej decyzji. Raz że sporo mniej wydałem, dwa że nie wiem jak zniósłby to mój żołądek gdyby mnie bujało każdego dnia.

Po dwóch dniach dnia trzeciego z rana popłynąłem promem za 100 zł na wyspę Santa Cruz, gdzie w planie miałem jeden dzień. Na łódce miałem dla siebie pół tylnej ławki, co w połączeniu z miękkimi siedzeniami pozwoliło mi położyć się, dospać, i oszczędzić żołądek (na płasko lepiej mi reagował już w pionie).

Na Santa Cruz hostel 2 minuty od portu za 100 zł z wszystkim co potrzebne minus słabo z gorącą wodą, ale przeżyłem. Plan dnia był taki, aby pójść do Tortuga Bay, potem Playa Mansa, a popołudniu Las Grietas.
Tortuga Bay jest pięknym kawałkiem plaży (zakaz kąpieli!), wspaniały miękki piasek i morskie iguany przy namorzynowcach na skraju plaży. Mnie jednak bardziej spodobała się spokojna sąsiednia Playa Mansa, gdzie z tytułu jej położenia w lagunie woda była spokojna, można było się kąpać, lub - co zrobiłem - za 40zl za godzinę wypożyczyć kajak i pływać po lagunie. Gdzieś tam mignął mi żółwia łeb gdy się z wody wynurzał, ale generalnie po prostu przyjemnie sobie popływałem.
Powrót planowo z plaży, przy okazji po drodze napatoczyli się jedyni mądrzejsi od całego świata turyści z grzejącym na maksa boomboxem. Żadnym zaskoczeniem nie był dla mnie język jakim się posługiwali, tym bardziej że na uwagi że przy wejściu jest info żeby nie używać takich zabawek szli w zaparte że nic im o tym nie było wiadomo. Język rosyjski, gdyby ktoś pytał. Po akcencie - z Rosji. W życiu nie spotkałem nigdzie i nigdy bardziej zadufanych w sobie turystów niż z Rosji. Dlatego też nie byłem zaskoczony i tym razem.
Popołudnie to Las Grietas, jak się okazało płatne 40zl za obowiązkową przewodniczkę, która opowiadała ciekawostki odnośnie tego miejsca. Samo Grietas bardzo przyjemne i orzeźwia przy kąpieli.
Wieczór to kolacja i lody. I tu, pisząc te słowa z lotniska w Quito w drodze do Polski kilka dni potem, nadal się głowię czy to coś z tego jedzenia, czy też dość słoneczny dzień, czy też wszystko razem sprawiło, że przez drugą połowę pobytu na wyspach borykałem się z nieprzyjemną niedyspozycją. Choćby człowiek mył ręce tysiąc razy, to zawsze coś się przyplącze.
Na Santa Cruz celowo spędziłem tylko jeden dzień, rezygnując z El Chato z żółwiami (bo były na SC i miały być na Isabeli) oraz tuneli lawowych (bo miały być na Isabeli) i wycieczek tourowych. Te zostawiłem sobie na Isabelę.

Kolejnego dnia łódź na San Isabel (100 zł). Nie powiem, 2,5h mocno mnie wytrząsło i wysiadłem z lekkim żołądkiem. Po przybycie miłe zaskoczenie, bo chodniki są, ale już ulica nabrzeżna to po prostu mocno ubity piasek. Fajny swojski klimacik. Piękna miejska plaża.

Check in w La Jungla na dwie noce za 190 zł, super pokój z widokiem na morze i rewelacyjnym szumem fal. Polecam. Niestety bez śniadania, ale nie żałuję. Ten szum mnie uśpił na 3 godziny, które mój żołądek potrzebował by dojść do siebie. Gdy wstałem wypożyczyłem rower za 12 zł na godzinę i spędziłem kolejne trzy na popularnej trasie do Ściany Łez. Ściana zrobiła na mnie wrażenie; gdy sobie człowiek uświadomi bezsens jej istnienia i cierpienia, które się za nią kryje....
Najlepsze było po drodze. Piękna La Playita ze wspaniałym widokiem na całą długą miejską plażę Puerto Villamil oraz żółwie. A konkretnie dwa. Jeden wyłonił się zza zakrętu maszerując naprzeciw, więc zatrzymałem rower chcąc poczekać aż przejdzie. Niestety za żółwiem przyjechało dwóch rowerzystów, którzy wybili go z rezonu na tyle, że stanął w miejscu. Pojechałem więc dalej.

Przy Ścianie Łez był drugi. Minęliśmy się najpierw z oddali, a ja poszedłem na punkt widokowy będący uprzednio lokalizacją amerykańskiego radaru w okresie drugiej wojny światowej. Schodząc okazało się że z rzeczonym żółwiem idziemy na wąskiej ścieżce na czołowe. Nie chcąc się cofać, postanowiłem że usiądę z boku i zobaczę czy tamten będzie chciał przejść obok czy też nie.
Chciał. 11 minut mu to zajęło (a mi tyleż bezruchu kamerując całe zajście), gdy najpierw się zbliżył, potem wąchnąwszy mój sandał schował się z sykiem w skorupie, aż w końcu ośmielony nie tylko mnie obwąchał, ale nawet spróbował ugryźć. Na to ostatnie cofnąłem nogę, ale po chwili strachu z jego strony na nowo wyjrzał ze skorupy i zdecydował się mnie ominąć. To było niesamowite dla mnie doświadczenie i cieszę się z niego. Zdecydowanie top 3 całego pobytu na wyspach.

Kolejny dzień to Los Tunelos. Na SCris za 130, na SCruz za 100, na Isabeli już za 95 dolarów do kupienia. Pierwsza część to snorkeling, który wynagrodził mi na niego czekanie. Wprawdzie bez okularów (soczewek nie mogę nosić) nie widziałem wszystkiego tak, jak potem zobaczyłem na zdjęciach (a wąsy ułatwiały wodzie wpływanie do nosa), ale pływanie nad dużymi żółwiami morskimi było świetnie dla mnie widoczne. Godzina zeszła jak z bicza strzelił.
Do samych tuneli nie dopłynęliśmy (za duże fale) co jest dla mnie rozczarowaniem. Ale, mówi się trudno i żyje się dalej. W zamian mogłem zobaczyć niebieskonogiego booby. Nie powiem, był uroczy.

Ostatniego dnia kupiłem za 200 zł trekking na wulkan Sierra Negra. Mimo 16km drogi był bardzo prosty, ale minusem okazała się pogoda, skutecznie kryjąca ogromny krater we mgle. Tyle dobrze, że pola lawy były dobrze widoczne, a przez to ciekawe do obserwacji. Także widok z Volcán Chico był w miarę dobrze widoczny. Niespodzianka : widok gołębi Galapagos, które nie wyglądają ani trochę jak nasze.

Ostatni dzień przygód to było Quito. Z jakiegoś powodu czułem się tam fizycznie słabo. Raz że żołądek, dwa że brakowało tchu. Za to podejście do lądowania z widokami na Cotopaxi nad chmurami było znakomite.
Wieczorny posiłek, mimo że smaczny to chyba jednak znowu dał mi się we znaki, przez co zrezygnowałem kolejnego dnia z wjazdu kolejką Teleferico, w obawie że na jeszcze większej wysokości po prostu nie będę w stanie czerpać z tego żadnej przyjemności.
W zamian odwiedziłem bazylikę z jej wieżami i wspaniałymi widokami na miasto, kościół Jezuitów skąpany w złocie, a najwięcej radości miałem z wizyty w Casa Montecristi, gdzie przez dwie godziny obcowałem z kapeluszami słomkowymi (tzw. kapelusz panama) oraz obsługą w postaci świetnie mówiącego po angielsku chłopaka, co na koniec zaowocowało zakupem kapelusza dla siebie.

Info praktyczne co do dojazdu na lotnisko. Ja dojechałem za $1,20 dwoma zielonymi busami z przesiadką. W niedziele bezpośrednie za dwa dolary jakoby nie jeżdżą.

Siedząc na lotnisku w Quito i podsumowując czuję, że Nikaragua wywarła na mnie większe wrażenie dzięki różnorodności, której doświadczyłem. Same wyspy Galapagos to super kierunek dla nurków i osób, które są w stanie dzień po dniu jeździć w nowe miejsca i patrzeć na różne ptactwo i zwierzaki. Mi się podobało, ale jednak NI dała mi więcej. Mimo to polecam Wyspy Żółwie, z tym że warto wiedzieć co chce się tam zobaczyć i jechać z dobrze poukładanym planem. Ja ze swojego jestem zadowolony.

U mnie za dwie i pół godziny check in w Quito, w Panamie 10h czekania na lot do Stambułu, a potem już raz dwa i po 16h będę z powrotem w Polsce. Koniec relacji.
PS. Zdjęcia dodam.@tropikey dzięki, tyle że tapa zmniejsza mi jakość zdjęć. I to mi ją dyskwalifikuje. A wysyłkę zdjęć w pełnej na messengera mam za sobą - meeeega wolno nawet jedno idzie. Trzeba poczekać.Od jedzenia w TK do fabryki cygar w Estelí.Jacalate (Estelí) + Cerro Negro (León)Telica + Momotombo + San Cristobal
+ CosiguinaWidoki na dachu katedry w León +GranadaOmetepeGalapagos. Isabela, Santa Cruz, San Cristobal, Quito. Z jakichś powodów wszystko od końca, ale nie będę już z tym walczył.

Dodaj Komentarz

Komentarze (13)

garmond 9 sierpnia 2021 05:08 Odpowiedz
Kod IATA dla Turkish to TK, nie TA.
spokoluzik 11 sierpnia 2021 05:08 Odpowiedz
10.08 Granada. Oryginalnie planowałem to spędzić 3 dni, a wyszedł z tego ledwie jeden dzień. 2,5h z León w shuttle bus za 66 zł pozwoliło mi być na miejscu w południe i coś zobaczyć z miasta. Po wizycie w Garden Cafe na mrożonym napoju z owoców (13 zł) poszedłem na kilkugodzinny spacer po mieście, najpierw w jego turystycznej części, a potem poza głównymi drogami. Pierwsza część to widoki znane ze zdjęć w internecie, z kolorowymi fasadami budynków i europejskimi wręcz momentami cenami. Druga część pozwoliła mi zobaczyć tę realną twarz kraju z problemami, ubogimi domostwami, ale też nadal uśmiechem i pasjami. Cieszę się z tego doświadczenia, a wystarczyło tylko zejść z głównej ścieżki.Wróciwszy na nią odwiedziłem dzwonnicę katedry, skąd podziwiałem przepiękne widoki na miasto i zatykałem uszy gdy biły dzwony. Wieczorem vigorron, tj. gotowana juka, sałatka z kapusty, smażona świńska skórka i kilka kawałków mięsa, wszystko podane na liściu bananowca (20zl) plus dwa mango od przechodzącej obok mnie starowinki z ich metalową miską na głowie (2 zł).Dzień odpoczynku, a jutro wyjazd na 3 dni na wyspę Ometepe.
sudoku 17 sierpnia 2021 17:08 Odpowiedz
@spokoluzikIle mil i jakie dopłaty miałeś za tę trasę z Am. Środk. na Galapagos?Jakie wymagania covidowe są w Nikaragui - trzeba mieć test, czy zaszczepionych wpuszczają bez?
opo 19 sierpnia 2021 05:08 Odpowiedz
żyjesz tam jeszcze?Miało być live... ;)
spokoluzik 19 sierpnia 2021 05:08 Odpowiedz
@opoŻyję, ale raz że net słabiutki po drodze, a dwa że wrażeń tyle, że wieczorną porą człowiek pada na łóżko. Swoją drogą, jakoś nie widzę reakcji na poprzednie części, więc nie czuję też pośpiechu. Darmowy kontent to ma do siebie, zwłaszcza na urlopie. Zarówno w Nikaragui jak i na Galapagos słowo klucz to 'despacio'.@SudokuWjazd do NI tylko z testem PCR dla wszystkich. Szczepienie natomiast pozwala wjechać do Ekwadoru bez problemu (choć Avianca długo coś sprawdzała w Managui czy wszystko jest teges). Niestety nie było biletów na wyspy (obdzwoniłem biura M&M w PL, USA i DE, ale bez skutku), więc za mile doleciałem do GYE, a stamtąd już osobne bilety na wyspy dokupiłem. 11-14.0811.08 Wyjazd z Granady obył się bez problemów. Szybka wizyta u cinkciarza za rogiem (20 sek i po sprawie), taxi (2 zł) na autobus i raz-dwa siedziałem w chickenie do Rivas. Upewniłem się co do ceny (5 zł) i godzinę czekałem na odjazd. A w drodze jeden jedyny raz w trakcie całego pobytu miałem przyjemność być naciągany. Cobrador zechciał mnie skasować za bagaż, ale uparcie odmawiałem. W końcu wysłał do mnie swojego anglojęzycznego pomagiera, któremu kilka razy powtórzyłem że lokalnych nie kasują za torby i ja też nie zapłacę. Zrezygnowany wziął moje 5 zł i dał mi spokój. W samym Rivas jeszcze pytali gdzie jadę i czy do granicy.Po wyjściu z busa znajome nawoływanie taksiarzy, ale miałem inny plan. Wyszedłem z targu-dworca w stronę wylotowego ronda (5 min), po drodze kupiwszy banany, i wstąpiłem do toalety na stacji benzynowej przy rondzie. A że brakowało mi drobnych to kupiłem za grubsze sok na wylotówce do San Jorge (2,5 zł). Akurat wypiłem gdy jechał lokalny bus za 1 zł do portu. Tam tylko jeden dolar wpisowego dla cudzoziemców, 5 zł za bilety na prom i już na nim siedziałem.Podróż szybka, a w jej trakcie znalazłem ometepskie biuro turystyczne, które miało anglojęzycznego przewodnika na wejście na wulkan Concepción następnego dnia. Na wyspie przy wyjściu z promu czekała już Alicia Dinarte ze swojego biura wraz z Levintonem, 23-letnim lokalsem z bardzo przyzwoitym angielskim. W jej biurze wynająłem na kilka godzin motocykl (40 zł) , którym Levinton mnie obwoził za 80 zł tego dnia tu i tam.Jak się okazało, mogłem skorzystać z parku linowego, do którego obsługa w postaci dwóch młodych chłopaków przyjechała na moją prośbę, a ja za 100 zł pozjeżdżałem sobie 6 razy. Mocno padało więc byłem i mokry, i niemiłosiernie brudny, ale szczęśliwy, że byłem w stanie to zrobić. Z tego co mi wiadomo, podana cena jest normalną ceną dla grup.Przed linòwką Levinton oprowadził mnie po pobliskim rezerwacie Chaco Verde (piękne widoki na wulkan) a po linòwce zostałem zabrany na wycieczkę brzegiem gdzie ludzi nie było w ogóle oraz do jego znajomego prowadzącego uprawę palm kokosowych na mleko kokosowe (3 zł). Pycha!Po powrocie została kolacja (pyszna wołowina z dodatkami za 16 zł) i do hostelu złapać snu przed wulkanem.Sam hotel za 30 zł oferował łóżko, łazienkę i światło w podstawowym standardzie, ale nic więcej nie było mi trzeba. Rano i tak stamtąd się zabierałem.12.085 rano punkt tuktuk podjechał pod hostel, gdzie zostawiłem swoje rzeczy, a siebie zapakowałem w stronę wulkanu.Pierwsze 2h to wspinaczka w lesie deszczowym, dość łatwa choć wilgotność robiła swoje i męczyła.Gdy doszliśmy na 1000m i wypłaszczenie przed szczytem (1610 m npm), zrobiło się chłodno i wietrznie, bo weszliśmy w chmurę. Sama wspinaczka po skalnej części była prosta, a jedyne co mi przeszkadzało to wiecznie zawilgocone okulary, które musiałem co chwila czyścić. Sam szczyt był totalnie w chmurze, więc po 3 minutach zaczęliśmy zejście. Zaraz pod szczytem mój przewodnik zostawił na fumarolach butelkę z wodą, a ta była już na tyle ciepła, że można ją było wykorzystać do zrobienia kawy [emoji6]Zejście po części skalnej wymagało bardzo dużego skupienia, gdyż śliskie skały tylko czyhały na błąd. Na szczęście tego nie popełniliśmy, i sprawnie zeszliśmy do części leśnej a potem już na sam dół. W sumie całość zajęła nam 6h od podstawy tak i z powrotem.Szybki odbiór bagaży i lunch, a potem do busa na drugą stronę wyspy, do Santa Cruz i hotelu Los Cocos na dwie noce (190 zł za dwie).Santa Cruz to wspaniała plaża z rewelacyjnym widokiem na oba wulkany. A że pogoda była przednia na dole, to i widoki cieszyły oko.Po kolacji (spaghetti plus sok-22 zł) zamówiłem tylko wczesne śniadanie na 5:30 (16 zł) przed wejściem na ostatni wulkan w Nikaragui, Maderas (1430 m npm) z lokalnym przewodnikiem (100 zł).13.08Maderas okazał się wulkanem i najbardziej nagradzającym, jak i najtrudniejszym.Warto było z powodu zaskakująco dobrej pogody, która pozwoliła na dobre widoki laguny w kalderze, dokąd zresztą zeszliśmy. Ale samo wejście a zwłaszcza zejścia mocno dały mi popalić. Wejście przez większość czasu było ok, ale od pewnej wysokości ilość błota była przytłaczająca. Zejście natomiast przypomniało mi najgorsze chwile na lodowisku, gdy każdy krok oznaczał potencjalną 'glebę'. Zejście w stronę Balgue do momentu punktu widokowego było tak śliskie i błotniste, że raz poważnie obawiałem się, czy w którymś momencie nie złamie nogi, a dwa - odebrało mi na moment radość z tego co widziałem w kalderze. Gdy dotarliśmy do punktu widokowego, iż którego było już normalnie, gratulowałem sobie że tak dotarłem. Zdecydowanie coś, czego nie chciałbym powtórzyć. Buty, które dzień wcześniej spisały się na medal na stromym zejściu po mokrych skałach z Concepción, tutaj były po prostu bez szans.Sukcesem natomiast jest to, że nie przewróciłem się na tyłek ani razu, a oprócz niemiłosiernie brudnych spodenek i butów (czyszczenie wodą pod ciśnieniem zajęło mi pół godziny potem) nie zaznałem uszczerbku. Jedynie kolana błagały o litość po dwudniowej harówce.Popołudniu relaks na plaży, bo na nic więcej nie miałem już siły. To był mój ostatni dzień przygód w tym kraju, następny był przeznaczony na przelot do Ekwadoru.14.08Jak dobrze, że to sobota, a nie niedziela. Inaczej byłoby ciężko się wydostać bo w dzień święty komunikacja działa tak jak się komu podoba. Ale w sobotę? Bez pudła, jak po sznurku.Autobusy, prom, autobus, taxi, z jednego do drugiego i tak wyjechawszy o 8, po 15 byłem na lotnisku. Do lotu ponad 3h, szybka odprawa i już byłem przy bramce.Dzięki milom Miles&More za ledwie 17 tys. plus 230 zł dopłat mogłem się dostać z Managui do Guayaquil w Ekwadorze, co normalnie kosztowałoby mnie ok. 2700 zł. Przy tym koszcie nie brałbym pod uwagę Galapagos, ale mile pozwoliły mi na naprawdę sporą oszczędność.W Guayaquil niestety musiałem wyjść do terminalu, więc na samym jego końcu przy toaletach (bardzo czyste) jest taki załom, gdzie item wepchnąłem wózek z plecakami, a sobą na macie zablokowałem do niego dostęp. Zasnąłem od razu, dzięki czemu po ok. 5h obudziłem się w sensownej formie.
sudoku 19 sierpnia 2021 12:08 Odpowiedz
@spokoluzik A na Galapagos nie trzeba testów?Bo gdzieś mi się obiło, że mimo iż wjazd do Ekwadoru dla zaszczepionych jest bez komplikacji, to wyspy jednak wymagają testów?
spokoluzik 19 sierpnia 2021 17:08 Odpowiedz
@Sudoku nie trzeba stanem na sierpień 2021r.
rafal-marschall 19 sierpnia 2021 17:08 Odpowiedz
Pierwszy raz spotykam się z relacją zupełnie bez zdjęć...nie bardzo rozumiem w obenych czasach jej sens...Nawet książka podróżnicza, czy przewodnik mają ilustracje. Taki tekst, to można w radio przeczytać jako wywiad, opowieść.No nic, ja sobie dałem spokój po pierwszym poście. Mimo wszystko życzę udanej wyprawy i pozdrawiam.
kostek966 19 sierpnia 2021 23:08 Odpowiedz
Sam myślałem nad opisem mojej ostatniej wyprawy do Peru i Kolumbi, ale po pierwsze nie mam daru pisania, a po drugie jak sobie pomyślałem o zmniejszaniu zdjęć to już zupełnie mi przeszło, więc nie dziwię się że szczególnie w podróży i z telefonu tego nie robi, pytanie jak masz obiekcje, czy sam napisałeś jakąś relację?
spokoluzik 19 sierpnia 2021 23:08 Odpowiedz
Rafał Marschall napisał:Pierwszy raz spotykam się z relacją zupełnie bez zdjęć...nie bardzo rozumiem w obenych czasach jej sens...Nawet książka podróżnicza, czy przewodnik mają ilustracje. Taki tekst, to można w radio przeczytać jako wywiad, opowieść.No nic, ja sobie dałem spokój po pierwszym poście. Mimo wszystko życzę udanej wyprawy i pozdrawiam.Drogi Kolego, robię to dla takich jak ja, dla których liczy się przede wszystkim informacja. W podróży zobaczyłem jak ogromnie mi to ułatwiło podróżowanie. Żadne zdjęcie nie dało mi tyle co konkretny opis co i jak. Zdjęcia dodam z domu, bo tu internet ma szybkość w porywach 20kB/s. Dodatkowo z komórki byłaby jakość shit. Zapraszam na Isla Isabela, to się przekonasz. Finalnie, nie chcesz > nie czytasz > nie narzekasz. Darmowy kontent=proszę bez pretensji.
spokoluzik 23 sierpnia 2021 12:08 Odpowiedz
15-21.08Galapagos. Nie planowałem tam jechać. Miały być dwa tygodnie w NI, ale zacząłem czytać na forum plany podróży tych, którzy jakiś czas temu załapali się na promocję Aeromexico. No i stało się. Ktoś wrzucił plan podróży do jakiegoś kraju z Am. Śr. wraz z wyspami. A skoro on mógł, to może i mi się uda? Tym to tropem z KLMa zrobił się Turkish, który za interesującą mnie konfigurację brał jakieś 300 euro mniej plus wylot z Warszawy, a nie Berlina.Wszelkie kontrole przedwyspowe w Guayaquil przeszedłem bez problemu. Test na zarazę akceptowalny, generalnie po pół godzinie formalności byłem przy bramce. Wcześniej jeszcze wypłata kasy z bankomatów (na pewno Banco de Austria nie bierze prowizji) i myk do bramki.W samolocie jeszcze drzemka a przed lądowaniem na San Cristobal piękne widoki na Kicker Rock z powietrza.Lotnisko położone rewelacyjnie. Formalności trwały może 10 minut, odbiór bagażu i w 7 minut piechotą byłem w domowym hoteliku Posada de Jose Carlos za 250zl ze śniadaniem za dwie noce. W pokoju wszystko co trzeba, działająca klima i TV plus gorąca woda pod prysznicem i lodówka. Właściciele tylko po hiszpańsku, ale dogadaliśmy się.Wyrzuciłem na balkon wilgotne rzeczy z prania na Ometepe żeby mi schły do końca, wziąłem jeden z rowerów z hotelu i pojechałem zobaczyć Puerto Baquerizo. Stolica wysp zasiedlona przez kilka tys. mieszkańców posiada i lotnisko, i szwadron lotniczy, i bazę marynarki. Stolica pełną gębą.Sama miejscowość malutka i górzysta, rower się przydał.Najlepsze co ma to naturę. Lwy morskie są wszędzie na wybrzeżu i mi sprawiało dużą przyjemność patrzyć na ich dokazywanie. Ponieważ dużo odpoczywają, a zazwyczaj lubią to robić w towarzystwie, to gdy ktoś chce się przykolegować, to otrzymujemy pokaz najróżniejszych ryków. Generalnie ubaw po pachy dla mnie. Młode były karmione przez matki wędrując od sutka do sutka spokojnej rodzicielki. Samce alfa przeganiały się po plażach. I tak na okrągło.Drugi plus to iguany lądowe. Wyjątkowo wdzięczne zwierzęta do zdjęć bo w ogóle się nie ruszają. Podczas obydwu dni byłem na wszystkich miejskich plażach od północnej Baquerizo (dojście 45min od punktu widokowego na górze) do południowej Loberíi (15 min rowerem) i wszędzie to wygląda podobnie, ale mi się nie nudziło. Na wybrzeżu hitem był dla mnie punkt widokowy za plażą Lobería. Wspaniałe dźwięki, szybujące ptactwo, piękne duże iguany, żyć nie umierać. Dojście po wulkanicznych skałach. Lunch w Rosita za 24 zł, kolacyjnie brałem szaszłyka za 10 zł od Pani z grillem na górze Playa Mann.Drugi dzień wycieczka do Garrapaguero, czyli gdzie rozmnażają żółwie. Super było widzieć olbrzymy wcinające śniadanie, oraz maluchy dopiero raczkujące. Dwa żółwie też były samotnie przy ścieżce. Playa Puerto Chino do odpuszczenia sobie, nie ma wg mnie w sobie nic czego nie ma na plażach miasta Puerto Baquerizo. Laguna Junco, cóż, była taka mgła że nic nie widziałem. 200 zł wydane raczej słabo (taxi na 5h), no ale choć żółwie coś mi tam wynagrodziły.Nie robiłem tourów wokół tej wyspy, gdyż zaplanowałem snorkelling na Isabeli. Co do reszty atrakcji tourowych, postanowiłem z nich nie korzystać gdyż nie jestem ogromnym miłośnikiem fauny, więc założyłem sobie że zobaczę co zobaczę na lądzie, a czego nie zobaczę to oczu nie żal. Z perspektywy kilku dni nie żałuję tej decyzji. Raz że sporo mniej wydałem, dwa że nie wiem jak zniósłby to mój żołądek gdyby mnie bujało każdego dnia. Po dwóch dniach dnia trzeciego z rana popłynąłem promem za 100 zł na wyspę Santa Cruz, gdzie w planie miałem jeden dzień. Na łódce miałem dla siebie pół tylnej ławki, co w połączeniu z miękkimi siedzeniami pozwoliło mi położyć się, dospać, i oszczędzić żołądek (na płasko lepiej mi reagował już w pionie).Na Santa Cruz hostel 2 minuty od portu za 100 zł z wszystkim co potrzebne minus słabo z gorącą wodą, ale przeżyłem. Plan dnia był taki, aby pójść do Tortuga Bay, potem Playa Mansa, a popołudniu Las Grietas.Tortuga Bay jest pięknym kawałkiem plaży (zakaz kąpieli!), wspaniały miękki piasek i morskie iguany przy namorzynowcach na skraju plaży. Mnie jednak bardziej spodobała się spokojna sąsiednia Playa Mansa, gdzie z tytułu jej położenia w lagunie woda była spokojna, można było się kąpać, lub - co zrobiłem - za 40zl za godzinę wypożyczyć kajak i pływać po lagunie. Gdzieś tam mignął mi żółwia łeb gdy się z wody wynurzał, ale generalnie po prostu przyjemnie sobie popływałem.Powrót planowo z plaży, przy okazji po drodze napatoczyli się jedyni mądrzejsi od całego świata turyści z grzejącym na maksa boomboxem. Żadnym zaskoczeniem nie był dla mnie język jakim się posługiwali, tym bardziej że na uwagi że przy wejściu jest info żeby nie używać takich zabawek szli w zaparte że nic im o tym nie było wiadomo. Język rosyjski, gdyby ktoś pytał. Po akcencie - z Rosji. W życiu nie spotkałem nigdzie i nigdy bardziej zadufanych w sobie turystów niż z Rosji. Dlatego też nie byłem zaskoczony i tym razem.Popołudnie to Las Grietas, jak się okazało płatne 40zl za obowiązkową przewodniczkę, która opowiadała ciekawostki odnośnie tego miejsca. Samo Grietas bardzo przyjemne i orzeźwia przy kąpieli.Wieczór to kolacja i lody. I tu, pisząc te słowa z lotniska w Quito w drodze do Polski kilka dni potem, nadal się głowię czy to coś z tego jedzenia, czy też dość słoneczny dzień, czy też wszystko razem sprawiło, że przez drugą połowę pobytu na wyspach borykałem się z nieprzyjemną niedyspozycją. Choćby człowiek mył ręce tysiąc razy, to zawsze coś się przyplącze.Na Santa Cruz celowo spędziłem tylko jeden dzień, rezygnując z El Chato z żółwiami (bo były na SC i miały być na Isabeli) oraz tuneli lawowych (bo miały być na Isabeli) i wycieczek tourowych. Te zostawiłem sobie na Isabelę.Kolejnego dnia łódź na San Isabel (100 zł). Nie powiem, 2,5h mocno mnie wytrząsło i wysiadłem z lekkim żołądkiem. Po przybycie miłe zaskoczenie, bo chodniki są, ale już ulica nabrzeżna to po prostu mocno ubity piasek. Fajny swojski klimacik. Piękna miejska plaża. Check in w La Jungla na dwie noce za 190 zł, super pokój z widokiem na morze i rewelacyjnym szumem fal. Polecam. Niestety bez śniadania, ale nie żałuję. Ten szum mnie uśpił na 3 godziny, które mój żołądek potrzebował by dojść do siebie. Gdy wstałem wypożyczyłem rower za 12 zł na godzinę i spędziłem kolejne trzy na popularnej trasie do Ściany Łez. Ściana zrobiła na mnie wrażenie; gdy sobie człowiek uświadomi bezsens jej istnienia i cierpienia, które się za nią kryje....Najlepsze było po drodze. Piękna La Playita ze wspaniałym widokiem na całą długą miejską plażę Puerto Villamil oraz żółwie. A konkretnie dwa. Jeden wyłonił się zza zakrętu maszerując naprzeciw, więc zatrzymałem rower chcąc poczekać aż przejdzie. Niestety za żółwiem przyjechało dwóch rowerzystów, którzy wybili go z rezonu na tyle, że stanął w miejscu. Pojechałem więc dalej.Przy Ścianie Łez był drugi. Minęliśmy się najpierw z oddali, a ja poszedłem na punkt widokowy będący uprzednio lokalizacją amerykańskiego radaru w okresie drugiej wojny światowej. Schodząc okazało się że z rzeczonym żółwiem idziemy na wąskiej ścieżce na czołowe. Nie chcąc się cofać, postanowiłem że usiądę z boku i zobaczę czy tamten będzie chciał przejść obok czy też nie.Chciał. 11 minut mu to zajęło (a mi tyleż bezruchu kamerując całe zajście), gdy najpierw się zbliżył, potem wąchnąwszy mój sandał schował się z sykiem w skorupie, aż w końcu ośmielony nie tylko mnie obwąchał, ale nawet spróbował ugryźć. Na to ostatnie cofnąłem nogę, ale po chwili strachu z jego strony na nowo wyjrzał ze skorupy i zdecydował się mnie ominąć. To było niesamowite dla mnie doświadczenie i cieszę się z niego. Zdecydowanie top 3 całego pobytu na wyspach.Kolejny dzień to Los Tunelos. Na SCris za 130, na SCruz za 100, na Isabeli już za 95 dolarów do kupienia. Pierwsza część to snorkeling, który wynagrodził mi na niego czekanie. Wprawdzie bez okularów (soczewek nie mogę nosić) nie widziałem wszystkiego tak, jak potem zobaczyłem na zdjęciach (a wąsy ułatwiały wodzie wpływanie do nosa), ale pływanie nad dużymi żółwiami morskimi było świetnie dla mnie widoczne. Godzina zeszła jak z bicza strzelił. Do samych tuneli nie dopłynęliśmy (za duże fale) co jest dla mnie rozczarowaniem. Ale, mówi się trudno i żyje się dalej. W zamian mogłem zobaczyć niebieskonogiego booby. Nie powiem, był uroczy. Ostatniego dnia kupiłem za 200 zł trekking na wulkan Sierra Negra. Mimo 16km drogi był bardzo prosty, ale minusem okazała się pogoda, skutecznie kryjąca ogromny krater we mgle. Tyle dobrze, że pola lawy były dobrze widoczne, a przez to ciekawe do obserwacji. Także widok z Volcán Chico był w miarę dobrze widoczny. Niespodzianka : widok gołębi Galapagos, które nie wyglądają ani trochę jak nasze. Ostatni dzień przygód to było Quito. Z jakiegoś powodu czułem się tam fizycznie słabo. Raz że żołądek, dwa że brakowało tchu. Za to podejście do lądowania z widokami na Cotopaxi nad chmurami było znakomite. Wieczorny posiłek, mimo że smaczny to chyba jednak znowu dał mi się we znaki, przez co zrezygnowałem kolejnego dnia z wjazdu kolejką Teleferico, w obawie że na jeszcze większej wysokości po prostu nie będę w stanie czerpać z tego żadnej przyjemności.W zamian odwiedziłem bazylikę z jej wieżami i wspaniałymi widokami na miasto, kościół Jezuitów skąpany w złocie, a najwięcej radości miałem z wizyty w Casa Montecristi, gdzie przez dwie godziny obcowałem z kapeluszami słomkowymi (tzw. kapelusz panama) oraz obsługą w postaci świetnie mówiącego po angielsku chłopaka, co na koniec zaowocowało zakupem kapelusza dla siebie. Info praktyczne co do dojazdu na lotnisko. Ja dojechałem za $1,20 dwoma zielonymi busami z przesiadką. W niedziele bezpośrednie za dwa dolary jakoby nie jeżdżą. Siedząc na lotnisku w Quito i podsumowując czuję, że Nikaragua wywarła na mnie większe wrażenie dzięki różnorodności, której doświadczyłem. Same wyspy Galapagos to super kierunek dla nurków i osób, które są w stanie dzień po dniu jeździć w nowe miejsca i patrzeć na różne ptactwo i zwierzaki. Mi się podobało, ale jednak NI dała mi więcej. Mimo to polecam Wyspy Żółwie, z tym że warto wiedzieć co chce się tam zobaczyć i jechać z dobrze poukładanym planem. Ja ze swojego jestem zadowolony. U mnie za dwie i pół godziny check in w Quito, w Panamie 10h czekania na lot do Stambułu, a potem już raz dwa i po 16h będę z powrotem w Polsce. Koniec relacji.PS. Zdjęcia dodam.
tropikey 23 sierpnia 2021 12:08 Odpowiedz
Dzięki za relację i przywołanie z powrotem żółwich klimatów. Aż by się chciało ruszyć tam ponownie :) To jednak chyba nie koniec, bo zapowiedziałeś dodanie zdjęć, gdy już będziesz w domu ;)Na marginesie dodam, że do relacji typu live, jeśli ktoś chce dodawać zdjęcia bez kombinowania, najlepiej sprawdza się tapatalk + telefon. Nic nie trzeba zmniejszać, przycinać, itp. Nawet na Isabeli dało radę.
102470 23 sierpnia 2021 12:08 Odpowiedz
Ja w relacji live z Sao Tome korzystałem z poniższej apki