Ten obszar zależny jest od pływów, akurat teraz było trochę odpływu, więc mogłem sobie podziwiać.
Następnie idę wzdłuż skał do samej czarnej plaży. Jest coraz więcej wody.
Aż w końcu dołem nie mogę przejść. Do plaży jeszcze 300 metrów, a ja po śliskich skałach iść nie zamierzam (trochę próbowałem i się jednak przestraszyłem). Wspinając się jednak zobaczyłem wyżej ścieżkę... Eh, a miałem już zawrócić.
Wracam do Vestmanna. Supermarket jest otwarty, więc kupuję jakieś sosy do makaronu i jadę do mojego guesthouse zrobić sobie jedzenie. Przed 14 melduję się w punkcie obsługi turystycznej na rejs statkiem po klifach. Teraz już naprawdę pokazuje, że za chwilę będzie deszcz, ale statek ma popłynąć. Jest około 15 osób i wszyscy wchodzą na górę. Płyniemy najpierw fjordem, gdzie morze jest spokojne, a potem wypływamy na otwarte morze, gdzie rzuca już nieźle. Przewodnik powiedział, że ostatnie dni rejsy były odwołane z powodu pogody więc mamy szczęście. A ja ciągle nie widzę tego zapowiadanego deszczu...
W lecie można zobaczyć maskonury, a nawet delfiny (jeśli ich nie wybili) lub wieloryby. A my widzimy kaczki i owce
;-)
A oto klify:
Elephant Rock:
Ta piana to algi. Dobry znak, że morze żyje.
A to najwyższy klif - 600 metrów.
Wybrzeże ogólnie bardzo ładne, jest sporo okien skalnych i oderwanych skał, ale buja jak cholera i ciężko zrobić nieporuszone zdjęcie.
Kapitan wpływa nawet pomiędzy skały, jest dość ciasno.
Oczywiście popłynął dziurą
:-)
Rejs trwał 2h i kosztował 325 DKK. Dobrze, że nie dłużej, bo już mi się zaczynało przypominać rzyganie z rejsu na Antarktydę
;-)
Po rejsie o 16 dalej nie padało, choć prognoza pokazywała, że już już. Pojechałem więc do Kirkjubøur, gdzie znajdują się ruiny kościoła - jednego z najstarszych zabytków na Wyspach Owczych.
Jest też nowy kościół.
Śmigam do stolicy, bo pomyślałem, że coś zjem i kupię sobie piwko na wieczór. Mają tu swoje Nyhavn
;-)
Ceny w restauracjach jednak mnie trochę ostudziły. A głupi burger czy pizza za 80 zł to trochę przegięcie, tym bardziej że nie wyglądało to smacznie, a ja muszę uważać na fast foody. Szukam więc sklepu alkoholowego, ale okazuje się, że wszystkie są zamykane o 17, a w Bonusie czy innym markecie piwa nie ma. Było już po 18, więc obszedłem się smakiem. Wieczór spędziłem przy szklance soku jabłkowego
;-)
Dopiero wieczorem zaczęło padać, padało całą noc i jak wieczorem sprawdzałem prognozę to kolejny dzień znowu miało cały czas padać. Zobaczymy jak się prognozy sprawdzą...Co by nie mówić to w tym roku to przegięli. Na pewno zaszlachtowali dużo więcej niż było im potrzeba. Oczywiście podjechałem do tej zatoki 3 tygodnie po masakrze i nie było ani śladu niczego.Tak jak pisałem, na mój trzeci dzień zapowiadano deszcz. Rano jak się obudziłem to szybkie sprawdzenie pogody pokazało przebłyski słońca i zero deszczu. Takie zmiany to ja lubię.
Ruszam po świcie, dziś będzie piękny dzień. Zapowiada to rzut oka na Vestmanna.
Te kręgi to oczywiście hodowle ryb, głównie łososi (export do USA i Rosji). Połowa przychodów wysp jest z rybołówstwa.
Jadę w stronę Eiði, ale po drodze zatrzymuję się na widoczki, bo jak wiadomo gdy jest trochę słońca porannego to kolorki są super.
To są widoczki w stronę małych wysp Koltur i Hestur
A to widok w stronę Eysturoy, na którą zaraz wjadę mostem.
Wodospad Fossa, widziany poprzedniego dnia, z wyspy Eysturoy prezentuje się bardziej okazale. Pogoda troszkę się psuje, ale to nie szkodzi.
Kolejny punkt widokowy, po drugiej stronie wody jest droga, którą wczoraj jechałem do Tjørnuvík.
Moim celem jest małe miasteczko Eiði. Jadę na sam koniec i robię króciutki trekking. Na dole klifu pode mną jest Wiedźma i Olbrzym, ale ich nie widzę. Nie prowadzi tu żaden szlak. Jadę na drugą stronę wioski i idę na plażę. Tu też jest wodospad w stylu Mulafossur, ale nawet nie ma nazwy i nikt o nim nie mówi.
Tak wygląda to z daleka. Po prawej jest najwyższy szczyt Wysp Owczych, czyli Slættaratindur, który jest moim następnym celem.
Jadąc do niego, można się odwócić i znowu obejrzeć Wiedźmę i Olbrzyma
:)
Podjeżdżam pod parking na Slættaratindur. Stoi jeden samochód. Przez siatkę przechodzi się drabinką. Szlak biegnie pionowo do góry.
Kondycja zerowa, więc co chwilę zatrzymuję się złapać powietrza. Albo nie, co chwila zatrzymuje się robić zdjęcia
;-)
Jest i słoneczko, jest i przelotny deszczyk. Wiadomo co to zwiastuje
:D
Już prawie na górze... Na dole jest mój parking, a po prawej widać wodospad Fossa.
Spojrzenie w stronę Kalsoy...
Dochodzę w 55 minut na szczyt. Druga część na szczęście się wypłaszczyła i nabrałem tempa. Wędrować po płaskim lub trochę pod górę mogę długo, ale pionowo w górę to nie za bardzo.
Odwracam się do tyłu:
A potem obchodzę szczyt z drugiej strony. Co widać? A no to:
Tu miał być kultowy widok na zatoki, czekałem długo, ale niestety chmury się nie odsłoniły. Trudno, wezmę i ten widok:
Czas na szybki posiłek w tych okolicznościach i można schodzić.
Schodząc spotykam owieczki. Zejście idzie mi oczywiście bardzo szybko. Spotykam też rodzinkę z na oko rocznym dzieckiem w nosidełku i idą na górę. Można? Można.
Ruszam w stronę Gjógv.
Po drodze wiedziałem, że jest jeszcze jeden szlak, ale nie za bardzo oznaczony. Nawet maps.me nie bardzo go miało, natomiast na przełęczy zauważyłem znak i drabinkę. Po mega błocie i bagnach przedzierałem się i ujrzałem to:
Widok zapiera dech. Warto byłoby z tego może jakąś panoramkę zrobić. Uwielbiam otwarte przestrzenie i ta przestrzeń tu jest po prostu fantastyczna. Mimo, że wiatr łeb urywa
;-)
W Gjógv niestety przede mną dotarł autobus z Niemcami. Dla przeczekania tłumu idę do tutejszego hotelu i mogę się napić kawy za 18 zł. A co tam
;). Pytałem o lunch, ale powiedzieli, że są fully booked i nie mają nic dla mnie.
Gjógv słynie z wąwozu, którym miejscowi spuszczali łódki. Nie wiem czy jeszcze to jest czynne, bo nie widziałem żadnej łódki, ale wyciągarka była.
Spaceruję po okolicach. Widoczek na Kalsoy.
Prawda, że ze słońcem dużo ładniej...?
:)
Nad wąwozem biegnie szlak w górę. Znowu wiatr łeb urywa, ale idę.
Quote:Miałem w garści bilety do Belgradu, ale po lekturze forum i zachęcie @BooBooZB, zdecydowałem, że ostatni tydzień września spędzę na Wyspach Owczych.I to rozumiem! Kapitalne zdjęcia, co tylko potwierdzają prawidłową decyzję. Czekamy na ciąg dalszy.
;)
@j_a każdy ma własne zdanie, ale nie polecam patrzeć na grind zero-jedynkowo. To poniżej nie jest copy-pastą, tylko moimi słowami:1)grindwale nie są stricte delfinami, a z rodziny delfinowatych,2)wszyscy wiemy, gdzie na mapie są Wyspy Owcze. Ci ludzie jedzą to, co mają, jeśli chodzi o świeżą żywność. Mięso grindwali jest rozprowadzane do lokalnej ludności, a nie na eksport.3)Grindwale zabijane są wyłącznie przez wykwalifikowanych ku temu ludzi specjalistycznym sprzętem.4)Rocznie zabijany jest mniej niż promil populacji.5)Grindwale wiodą szczęśliwe życie, a w niewoli są przez ostatnie 5-10 minut życia. A jak z naszymi krówkami i kurczaczkami?6)Tak, cała zatoka jest we krwi. Nie budzi to dobrych skojarzeń.7)Nie jest to żaden rytualny mord delfinów i namaszczenie młodych Farerczyków. Poluje się wówczas, gdy są blisko archipelagu.Proszę sobie wyrobić własne zdanie i nie łykać wyłącznie clickbajtowych nagłówków. A najlepiej samemu polecieć na Wyspy Owcze.p.s. @cart Sory za wbicie w relację. Jak coś - można usunąć.
Co by nie mówić to w tym roku to przegięli. Na pewno zaszlachtowali dużo więcej niż było im potrzeba. Oczywiście podjechałem do tej zatoki 3 tygodnie po masakrze i nie było ani śladu niczego.
Bez urazy @BooBooZB bo jestem wielkim fanem Twoich relacji z północy ale w mojej opinii rzezi grindwali obronić się nie da. Wystarczającym komentarzem dla mnie jest informacja, że część ciał trafia do utylizacji. @cart jak zawszę super relacja, dokładne opisy i ekstra zdjęcia. Ciekaw jestem całościowego podsumowania co do kosztów bo to chyba jeden z droższych kierunków w Europie
:)
Ja się tylko wypowiedziałem, by inni mieli jakkolwiek pogląd na sytuację z drugiej strony. Ten artykuł z gazeta.pl totalnie ukierunkowany słowami "rzeź" i "szlachtowanie", by tylko zwrócić uwagę tych bardziej wrażliwych. Jeśli w tym roku, w grindzie brał udział ktoś nieuprawniony, jest to oczywiście godne potępienia plus liczba grindwali na plaży rzeczywiście duża. Ale bywały lata, że złapano raptem kilkanaście sztuk w całym roku. Tak naprawdę na cały proceder będzie z roku na rok skierowanych jeszcze więcej oczu całego świata, bo odbywa się na otwartej przestrzeni. Wszyscy to mogą zobaczyć. I tyle. Zalecam przejrzeć się temu, co dzieje się w hodowlach na naszym rodzimym podwórku, pod zamkniętym dachem.Kto mnie zna, wie jaki mam stosunek do zwierzaków wszelkiej maści. Pośród grindwali pływałem w zeszłym roku na Islandii kajakiem i to jedno z najbardziej niezwykłych, namacalnych doświadczeń w moim życiu. Ale nie jestem hipokrytą. Rocznie na świecie zabijanych jest 70 miliardów zwierząt. W Polsce 840 milionów samych zwierząt lądowych.Ode mnie EOT. Jeszcze raz sory @cart za ingerencję w relację
;)
To nie były grindwale tylko ogromne stado delfinów białobokich. Ponad 1400 sztuk, nie zmieni tego faktu to, że ktoś napisał emocjonalny artykuł. Nie ma co relatywizować wrzucając jakiś cyfry. Coś było jednak nie tak w tej całej sytuacji. Mój entuzjazm do odwiedzenia tego zakątka świata po prostu trochę opadł, tylko tyle. Mam nadzieję, że chociaż wyciągną wnioski na przyszłość. EOT.Oczywiście z niecierpliwością czekam na dalsze zdjęcia i wrażenia.
75 koron za krafta to nie jest niespotykana cena w supermarkecie w Danii - za sztukę. Więc sześciopak za tyle, to nic tylko zazdrościć. Nawet jeśli to tylko 0,33
:D
Ja też bardzo lubię relacje @cart - oglądam zdjęcia, sam robię znacznie gorsze, więc mogę uznać dane miejsce za niewarte odwidzenia i wyruszyć tam, gdzie @cart nie dotrze np. do Zawichostu, gdzie nie ma żadnego mostu
albo do Kraśnika, gdzie podstępni Niemcy jednak oferują 5G
Przepraszam za tego offtopa (to wszystko przez Żabkę)
Tak jak mi sie podobalo juz do tej pory, to tymi fotami po prostu mnie....(chcialem napisac weekendowo slowo na zaj...) ale niech bedzie...rozwaliles, Genialne!.
Stevens Klint jest bardzo ładne, ale po Wyspach Owczych może być lekko rozczarowujące. (Ale, jak to mawiał pan Wołoszański - nie uprzedzajmy faktów)Swoją drogą, jeśli interesują Cię ciekawe krajobrazy, może rzucisz okiem na nieodległą kopalnie kredy w Faxe? (Ale znowu, ładne, nie do końca przepiękne)
Ten obszar zależny jest od pływów, akurat teraz było trochę odpływu, więc mogłem sobie podziwiać.
Następnie idę wzdłuż skał do samej czarnej plaży. Jest coraz więcej wody.
Aż w końcu dołem nie mogę przejść. Do plaży jeszcze 300 metrów, a ja po śliskich skałach iść nie zamierzam (trochę próbowałem i się jednak przestraszyłem). Wspinając się jednak zobaczyłem wyżej ścieżkę...
Eh, a miałem już zawrócić.
Wracam do Vestmanna. Supermarket jest otwarty, więc kupuję jakieś sosy do makaronu i jadę do mojego guesthouse zrobić sobie jedzenie. Przed 14 melduję się w punkcie obsługi turystycznej na rejs statkiem po klifach. Teraz już naprawdę pokazuje, że za chwilę będzie deszcz, ale statek ma popłynąć. Jest około 15 osób i wszyscy wchodzą na górę. Płyniemy najpierw fjordem, gdzie morze jest spokojne, a potem wypływamy na otwarte morze, gdzie rzuca już nieźle.
Przewodnik powiedział, że ostatnie dni rejsy były odwołane z powodu pogody więc mamy szczęście. A ja ciągle nie widzę tego zapowiadanego deszczu...
W lecie można zobaczyć maskonury, a nawet delfiny (jeśli ich nie wybili) lub wieloryby. A my widzimy kaczki i owce ;-)
A oto klify:
Elephant Rock:
Ta piana to algi. Dobry znak, że morze żyje.
A to najwyższy klif - 600 metrów.
Wybrzeże ogólnie bardzo ładne, jest sporo okien skalnych i oderwanych skał, ale buja jak cholera i ciężko zrobić nieporuszone zdjęcie.
Kapitan wpływa nawet pomiędzy skały, jest dość ciasno.
Oczywiście popłynął dziurą :-)
Rejs trwał 2h i kosztował 325 DKK. Dobrze, że nie dłużej, bo już mi się zaczynało przypominać rzyganie z rejsu na Antarktydę ;-)
Po rejsie o 16 dalej nie padało, choć prognoza pokazywała, że już już. Pojechałem więc do Kirkjubøur, gdzie znajdują się ruiny kościoła - jednego z najstarszych zabytków na Wyspach Owczych.
Jest też nowy kościół.
Śmigam do stolicy, bo pomyślałem, że coś zjem i kupię sobie piwko na wieczór. Mają tu swoje Nyhavn ;-)
Ceny w restauracjach jednak mnie trochę ostudziły. A głupi burger czy pizza za 80 zł to trochę przegięcie, tym bardziej że nie wyglądało to smacznie, a ja muszę uważać na fast foody.
Szukam więc sklepu alkoholowego, ale okazuje się, że wszystkie są zamykane o 17, a w Bonusie czy innym markecie piwa nie ma. Było już po 18, więc obszedłem się smakiem.
Wieczór spędziłem przy szklance soku jabłkowego ;-)
Dopiero wieczorem zaczęło padać, padało całą noc i jak wieczorem sprawdzałem prognozę to kolejny dzień znowu miało cały czas padać. Zobaczymy jak się prognozy sprawdzą...Co by nie mówić to w tym roku to przegięli. Na pewno zaszlachtowali dużo więcej niż było im potrzeba. Oczywiście podjechałem do tej zatoki 3 tygodnie po masakrze i nie było ani śladu niczego.Tak jak pisałem, na mój trzeci dzień zapowiadano deszcz. Rano jak się obudziłem to szybkie sprawdzenie pogody pokazało przebłyski słońca i zero deszczu. Takie zmiany to ja lubię.
Ruszam po świcie, dziś będzie piękny dzień. Zapowiada to rzut oka na Vestmanna.
Te kręgi to oczywiście hodowle ryb, głównie łososi (export do USA i Rosji). Połowa przychodów wysp jest z rybołówstwa.
Jadę w stronę Eiði, ale po drodze zatrzymuję się na widoczki, bo jak wiadomo gdy jest trochę słońca porannego to kolorki są super.
To są widoczki w stronę małych wysp Koltur i Hestur
A to widok w stronę Eysturoy, na którą zaraz wjadę mostem.
Wodospad Fossa, widziany poprzedniego dnia, z wyspy Eysturoy prezentuje się bardziej okazale. Pogoda troszkę się psuje, ale to nie szkodzi.
Kolejny punkt widokowy, po drugiej stronie wody jest droga, którą wczoraj jechałem do Tjørnuvík.
Moim celem jest małe miasteczko Eiði. Jadę na sam koniec i robię króciutki trekking. Na dole klifu pode mną jest Wiedźma i Olbrzym, ale ich nie widzę. Nie prowadzi tu żaden szlak.
Jadę na drugą stronę wioski i idę na plażę. Tu też jest wodospad w stylu Mulafossur, ale nawet nie ma nazwy i nikt o nim nie mówi.
Tak wygląda to z daleka. Po prawej jest najwyższy szczyt Wysp Owczych, czyli Slættaratindur, który jest moim następnym celem.
Jadąc do niego, można się odwócić i znowu obejrzeć Wiedźmę i Olbrzyma :)
Podjeżdżam pod parking na Slættaratindur. Stoi jeden samochód. Przez siatkę przechodzi się drabinką. Szlak biegnie pionowo do góry.
Kondycja zerowa, więc co chwilę zatrzymuję się złapać powietrza. Albo nie, co chwila zatrzymuje się robić zdjęcia ;-)
Jest i słoneczko, jest i przelotny deszczyk. Wiadomo co to zwiastuje :D
Już prawie na górze... Na dole jest mój parking, a po prawej widać wodospad Fossa.
Spojrzenie w stronę Kalsoy...
Dochodzę w 55 minut na szczyt. Druga część na szczęście się wypłaszczyła i nabrałem tempa. Wędrować po płaskim lub trochę pod górę mogę długo, ale pionowo w górę to nie za bardzo.
Odwracam się do tyłu:
A potem obchodzę szczyt z drugiej strony. Co widać? A no to:
Tu miał być kultowy widok na zatoki, czekałem długo, ale niestety chmury się nie odsłoniły. Trudno, wezmę i ten widok:
Czas na szybki posiłek w tych okolicznościach i można schodzić.
Schodząc spotykam owieczki. Zejście idzie mi oczywiście bardzo szybko. Spotykam też rodzinkę z na oko rocznym dzieckiem w nosidełku i idą na górę. Można? Można.
Ruszam w stronę Gjógv.
Po drodze wiedziałem, że jest jeszcze jeden szlak, ale nie za bardzo oznaczony. Nawet maps.me nie bardzo go miało, natomiast na przełęczy zauważyłem znak i drabinkę. Po mega błocie i bagnach przedzierałem się i ujrzałem to:
Widok zapiera dech. Warto byłoby z tego może jakąś panoramkę zrobić. Uwielbiam otwarte przestrzenie i ta przestrzeń tu jest po prostu fantastyczna. Mimo, że wiatr łeb urywa ;-)
W Gjógv niestety przede mną dotarł autobus z Niemcami. Dla przeczekania tłumu idę do tutejszego hotelu i mogę się napić kawy za 18 zł. A co tam ;). Pytałem o lunch, ale powiedzieli, że są fully booked i nie mają nic dla mnie.
Gjógv słynie z wąwozu, którym miejscowi spuszczali łódki. Nie wiem czy jeszcze to jest czynne, bo nie widziałem żadnej łódki, ale wyciągarka była.
Spaceruję po okolicach. Widoczek na Kalsoy.
Prawda, że ze słońcem dużo ładniej...? :)
Nad wąwozem biegnie szlak w górę. Znowu wiatr łeb urywa, ale idę.