0
lagor 31 stycznia 2015 16:58
Jest już na forum kilka bardzo fajnych relacji z tego pięknego kraju, niemniej postanowiłem zamieścić następną, bo miejsce to bardzo urzekające, a i myślę, że moja “opowieść” przyniesie trochę informacji, których tu jeszcze nie ma ;) Zapraszam więc do lektury, z chęcią odpowiem na wszystkie pytanie i z pokorą przyjmę krytykę bądź uwagi ;)

Początki
Pomysł na wyjazd do Nowej Zelandii pojawił się pod koniec stycznia 2014 roku, rzucony przez znajomych, szybko zaczął się krystalizować i już w marcu 2014 nasza czteroosobowa grupa stała się posiadaczami biletów na trasie:
Dublin - Dubai - Melbourne - Auckland - Melbourne - Dubai - Dublin
nabytych w niezłej cenie około 2400zł/1os dzięki info z fly4free i szczodrości brazylijskiej expedii:
http://www.fly4free.pl/hit-tanie-loty-d ... t-page-16/

Wylot miał odbyć się 10 grudnia 2014 a lot powrotny 12 stycznia 2015.

Jako że jesteśmy z Wrocławia w kwestii dolotów do/z Dublina jakiś miesiąc później, pomogło nam AFT umożliwiając zakup biletów Lufthansy WRO-FRA-DUB-FRA-WRO za około 550zł/1os.

Oczywiście można było taniej korzystając z Ryanair, ale ze względu na bagaż nadawany i fakt, że Ryanair nie lata z Wrocławia w dokładnie te dni, w które potrzebowaliśmy, wybraliśmy Lufthansę. Słuszność tego wyboru potwierdziła dodatkowo waga lotniskowa na stanowisku odprawy we Wrocławiu, która pokazała mojej walizce prawie 25kg a pani z handlingu przyjęła ją bez mrugnięcia okiem ;) Coś mam obawy że w FR tak łatwo by nie poszło ;) O wielkości i wadze bagażu podręcznego nawet nie wspomnę… ;)

Okres świąteczny wybraliśmy na tę podróż z pełną premedytacją - jest to w zasadzie najlepszy czas (przynajmniej dla nas) żeby otrzymać urlop takiej długości. Z drugiej strony jest też absolutny szczyt sezonu w NZ, ale nie mieliśmy zanadto wyboru...

W międzyczasie dokupiliśmy jeszcze dwa loty po Nowej Zelandii, które spinały nasz plan podróży w całość, obydwa kupione w Air New Zealand w cenie około 270zł/1os/1bilet (razem z bagażem rejestrowym) na trasach Wellington - Queenstown i Nelson - Auckland.

Czas od zakupu biletów do momentu podróży poświeciliśmy na dość szczegółowe jej planowanie: rezerwowaliśmy, kupowaliśmy i nie mogliśmy się doczekać wyjazdu. ;)

Ostatecznie nasz plan zakłada następujące główne atrakcje/miejsca:
• Hot Water Beach
• Hobbiton
• Rotoura
• Waitomo Caves
• Tongariro Northern Circuit
• Whanganui journey
• Queenstown
• Milford Track
• Franz Jozef Glasier i Fox Glaisier
• Abel Tasman Coast Track

Start
W końcu nadszedł 9. grudnia i ruszyliśmy z Wrocławia w kierunku Dublina gdzie po noclegu w przylotniskowym hotelu (Bewley's Hotel Dublin Airport, niecałe 100zł/1pokój dwuosobowy, dzięki travelpony), następnego dnia w okolicy południa liniami Emirates startujemy w kierunku kraju długiej białej chmury. :P

Tutaj anegdotka: gdy podchodzimy do odprawy w Dublinie przygląda nam się jeden z agentów handlingowych, po chwili zagaduje po polsku w stylu: “brazylijska expedia? ładnie popłynęli, co? bawcie się dobrze i udanych wakacji…” Potwierdzamy ze śmiechem i odbieramy karty pokładowe. Pozdrawiam w tym miejscu sympatycznego rodaka... :lol:

Podróż mija nam bez większych problemów, przy komfortowej obsłudze Emirates, po locie i przesiadkach w Dubaiu, Kuala Lumpur (tzw. stop techniczny) i Melbourne, co łącznie trwało około 36 godzin, 12. grudnia po godzinie 13 docieramy do Auckland.

Parę słów o kontroli na lotnisku:
Jak wiadomo władze Nowej Zelandii bardzo poważnie podchodzą do wwożenia różnych rzeczy na jej terytorium. W samolocie lub na lotnisku trzeba wypełnić dokument, na którym deklarujemy czy wwozimy przykładowo: żywność, produkty pochodzenia zwierzęcego, sprzęt trekkingowy, a także lekarstwa itp.
Podchodzimy do sprawy równie poważnie (mam w głowie informacje z forum o tym jak ktoś zapomniał o jabłku w bagażu, nie zgłosił go i dostał 400NZD mandatu) - zgodnie z prawdą zaznaczamy, że mamy sprzęt trekkingowy, jedzenie, lekarstwa. Spodziewamy się, że będą nas wypytywać, sprawdzać i tutaj nastąpiło coś co nas bardzo zaskoczyło. Otóż faktycznie sympatyczny pan podczas kontroli pyta nas szczegółowo o sprzęt trekkingowy - odpowiadamy, że mamy namiot, buty itp.; o jedzenie - odpowiadamy, że mamy słodycze i pieprz ;) ale co nas najbardziej zdziwiło w ogóle nie pyta o lekarstwa, a tak naprawdę o punkt w deklaracji, który brzmi: “Are you bringing into New Zealand: Prohibited or restricted goods: for example, medicines, weapons, indecent publications, endangered species of flora or fauna, illicit drugs, or drug paraphernalia?”
Niesamowite to jest, że bardziej ich interesują czyste buty trekkingowe niż nielegalna broń i narkotyki, które zadeklarowałem, że wwożę do NZ ;)
Jak nam później wytłumaczono: broń czy narkotyki mogą zabić kilka osób, ale jak przywieziesz na butach jakąś chorobę albo jakieś nasiona - to mogą one zrujnować całe środowisko Nowej Zelandii… Cóż… Pewnie coś w tym jest… :)
Po tej rozmowie kierują nas na skaner, na którym mają jakieś wątpliwości dotyczące butów trekkingowych mojej żony, które musimy wyciągnąć z walizki i okazać - na szczęście ich czystość jest zadawalająca i na tym kończy się lotniskowa kontrola.
Podsumowując raczej nie ma się czego obawiać ale trzeba wszystko skrupulatnie zadeklarować. ;)

W tym miejscu garść ogólnych Informacji:
Waluta w Nowej Zelandii to dolar nowozelandzki (NZD) którego kurs oscyluje w okolicach 1NZD = 2,7-2,9 PLN

Nie będę pisał jakoś bardziej szczegółowo o noclegach. Praktycznie wszystkie z nich (poza spaniem w namiocie i w chatach na szlakach, o czym napiszę później) rezerwowaliśmy w hostelach, motelach i holidayparkach poprzez booking.com, venere.com, aft itp. Cenowo oscylowały one zawsze w okolicy 110-130NZD łącznie za 4 osoby. Konfiguracje i warunki bywały przeróżne: od dużych apartamentów z dwoma sypialniami, kuchnią i łazienką, przez standardowe pokoje dwuosobowe, po megamałe czteroosobowe pokoiki z łóżkami piętrowymi ze wspólną łazienką. Część noclegów mieliśmy zarezerwowane już z Polski, część ogarnialiśmy na miejscu. Generalnie nie ma z tym większego problemu, no może poza Queenstown w okresie świątecznym gdzie booking.com pokazywał już w lipcu, że 96% miejsc noclegowych w tym czasie jest zarezerwowanych. Dodam jeszcze, że te ceny to raczej absolutne minimum za nocleg w NZ. Tańsze są oczywiście dormitoria i pola namiotowe. Baza noclegowa jest bardzo dobra, wszędzie jest też czysto, obsługa jest sympatyczna.

Auckland
Do naszego hotelu w centrum docieramy w okolicy godziny 15. Jesteśmy mocno wyczerpani podróżą, do tego jetlag nas dopada, ale oczywiście nie idziemy spać, bierzemy prysznic, ogarniamy się i ruszamy na przechadzkę po mieście.

Kilka fotek z centrum:
Image

Image

Image


idą święta ;)
Image

rowerowa choinka
Image


Dużo jednak nie wytrzymujemy, po obiedzie i piwie w okolicy 20 jesteśmy już jak czwórka zombie więc dopełzamy do hotelu i idziemy spać.

Kolejnego dnia rano odbieramy auto (zarezerwowane jeszcze w Polsce na długo przed wyjazdem). Mazda Premacy w http://www.omegarentalcars.com na 12 dni z pełnym ubezpieczeniem kosztuje nas 800nzd. Nie jest to najtańsze auto ale potrzebujemy czegoś większego żeby zmieścić tam cały nasz dobytek ;)
a jest trochę tego...
Image


Czas płynie, robimy zakupy. Szukamy butli z gazem, dzięki której mamy jeść ciepłe posiłki w trakcie wycieczek poza cywilizacją - sprawa się trochę komplikuje, bo nie możemy znaleźć butli, która pasuje do naszego palnika, który przywieźliśmy z Polski. W końcu kupujemy nowy palnik i wyjeżdżamy z Auckland już jakoś po 13.

Na ten dzień zaplanowaną mamy Hot Water Beach, do której dojeżdżamy już późniejszym popołudniem, ale do ciepłej wody udaje nam się dokopać ;)

Image

Image

… nie do końca o to chodziło, bo trzeba kopać bliżej fal… o tu:
Image

właśnie ;)
Image

a woda jest naprawdę gorąca, jak się dłużej postoi to można się poparzyć ;)


Hobbiton
Następnego dnia odwiedzamy Hobbiton czyli plan zdjeciowy gdzie nagrywane były sceny w wiosce Hobbitów w serii filmów “Władca Pierścieni” i “Hobbit”. Bilety wstępu kupujemy już w Polsce w cenie 75nzd/1os. Na miejscu jesteśmy trochę wczesniej, w kasie bez kłopotu zmieniają nam godzinę wejścia. Nie jesteśmy jakimiś wielkimi fanami tych filmów ale wycieczka jest bardzo sympatyczna. Mamy fajnego przewodnika, który dużo opowiada o miejscu i filmie, oprowadza po całości, a na końcu zaprasza wszystkich na piwo do tawerny Green Dragon ;) (piwo w cenie biletu).

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

W zasadzie cała wioska jest czymś co można chyba określić mianem atrapy, tzn. są tam elementy naturalne, ale dużo jest plastiku (np. liście na niektórych drzewach są plastikowe), a wszystkie chatki Hobbitów są bez wnętrza, bo sceny w środku nagrywano już w studio… ;)

Tego samego dnia ruszamy do Rotoury, po drodze mijamy wiele znaków drogowych z cyklu „ptasie ostrzeżenia”:

Image

albo:

Image

:lol:


Rotourę czujemy już oczywiście z daleka (jest to miejsce w NZ o dużej aktywności geotermicznej, przy czym wyziewy siarki są równie mocno odczuwalne ;) )
Docieramy dość wcześnie więc po zameldowaniu w hotelu podjeżdżamy do Kuirau Park czyli dużego parku w centrum miasta, w którym z każdego miejsca bucha i bulgocze ;)

Image

Image

Image

Image

Image

Po spacerze, w informacji turystycznej, która znajduje się nieopodal, rezerwujemy na kolejny dzień dwie atrakcje:
- Wai-O-Tapu Thermal Wonderland - 32,50nzd/1os
- zwiedzanie wioski Maorysów - Whakarewarewa - 35nzd/1os

Pierwsza atrakcja to park zjawisk geotermalnych, w którym nie tylko zaobserwowałem piękne zjawiska przyrody ale również przekonałem się że to, iż słońce mocno operuje w NZ to nie plotka i nawet na dwugodzinny spacerek trzeba nałożyć na każdy odsłonięty skrawek ciała warstwę kremu z filtrem co najmniej 30 ;)
Generalnie tę wycieczkę skończyłem w kolorze czerwonym… ;)
A wyglądała ona tak:
Zaczęliśmy od gejzera, który jest codziennie rano uruchamiany za pomocą mydła przez pracowników parku:

Image

Image

Image

Image

A następnie udaliśmy się oglądać pozostałe kolorowe cuda natury (które na forum zostały już nie raz uwiecznione więc tylko kilka zdjęć):

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Bardzo fajnym doświadczeniem okazała się również Whakarewarewa. Wioska, którą zwiedza się kiedy jej maoryscy mieszkańcy są w pracy. ;) Nie jest to taki typowy skansen bo oni tam naprawdę mieszkają i żyją, jednocześnie w bardzo ciekawy sposób prezentuje kulturę i tradycję maoryską. Znów trafiła nam się fajna przewodniczka, która ciekawie to wszystko opowiedziała.

W dolnej części zdjęcia pełna nazwa wioski (dla wytrwałych):
Image

Image

Image

Image

Były też występy grupy tanecznej i słynna Haka:
Image
Image

Maorysi żyją tam od wieków wykorzystując energię geotermalną.
Tutaj gotują:
Image

Tu się kąpią - ponoć ta woda leczy wszystko ;)
Image

Mają też ogródek, w którym rośliny uprawiane na wulkanicznej glebie i do tego podgrzewane od spodu rosną niesamowicie szybko:
Image

Jest też oczywiście kościół katolicki (z drugiej strony wsi jest też protestancki):
Image

Cmentarz

Dodaj Komentarz

Komentarze (9)

timu 31 stycznia 2015 18:20 Odpowiedz
Zapowiada się bardzo ciekawie ;) szkoda, że nie widzę połowy zdjęć...
gosiagosia 31 stycznia 2015 18:27 Odpowiedz
Też nie widzę :( Zrób coś z tym, @lagor bo szkoda.
lagor 31 stycznia 2015 18:50 Odpowiedz
dzięki za dobre słowo ;)i przepraszam za niedogodnościjuz powinno działaćustawienia prywatności googla pozostają dla mnie zagadką :lol:
timu 1 lutego 2015 04:29 Odpowiedz
Rewelacja! Czekam na Mordor ;D
gosiagosia 6 lutego 2015 21:16 Odpowiedz
Piękne zdjęcia ( wyjąwszy ostatnie :mrgreen: ) @lagor, dlaczego na ten spływ inni brali przewodnika? Z Twojego opisu wynika, że zabłądzić trudno.
lagor 6 lutego 2015 21:51 Odpowiedz
dzięki :D Myślę że ten przewodnik był tak naprawdę bardziej opiekunem, tzn. czuwał nad nimi, żeby się w bystrzynach nie powywracali, dbał o ich bezpieczeństwo itp. Myślę, że mógł być też pomocny, bo na pewno znał rzekę i mógł powiedzieć że np. tu jest fajne miejsce do kąpieli, a tam jest jakiś schowany wodospad itd.Ale spokojnie, jak pokazuje nasz przykład i wielu innych ludzi, których spotykaliśmy po drodze (włączając starsze Panie koło sześćdziesiątki, które sobie żwawo na kajaczkach poczynały), można tę rzeką przepłynąć samodzielnie bez żadnej opieki, jak już minie pierwsza godzina i pierwsza bystrzyna to wiesz o co chodzi i bez problemu dajesz radę ;)
silazak 15 marca 2015 22:38 Odpowiedz
Ta papuga to nie przypadkiem Kea?
lagor 15 marca 2015 23:16 Odpowiedz
lagor 19 marca 2015 09:49 Odpowiedz
dla zainteresowanych Milford Track wklejam fajny artykuł, który dziś znalazłem:http://blog.doc.govt.nz/2015/03/19/milf ... s-to-know/(porównajcie sobie moje zdjęcia z tymi w artykule - nie wydaje Wam się że to są nieuczciwe praktyki marketingowe... :lol: )