Cały sierpień spędzam w podróżach po świecie. To będzie już mój 4 kontynent tylko w tym miesiącu (wliczając Europę).
Trzy dni przerwy od powrotu z Japonii i lecę do Ameryki Południowej.
Głównym celem są narty w Chile a dodatkowymi Salar de Uyuni w Boliwii i zobaczenie kawałka niesamowitych pustyń. Z braku czasu wyjątkowo nic nie poplanowałem przed wyjazdem. Zamierzamy pierwsze trzy dni spędzić na nartach i w wolnym czasie zaplanować pozostały tydzień. Kupiłem tylko dolot do La Paz przez Limę w Latam i przelot do Potosi lokalną Bolivianą. Wszystko bardzo tanio.
Zabieram 17-letniego syna i kolegę również z synem w tym samym wieku, więc wyruszamy na męską wyprawę w Andy i pustynie Ameryki Południowej. Jest to kolejna część mojego prywatnego projektu odwiedzania latem wszystkich kurortów narciarskich półkuli południowej. To czwarta wyprawa z tego cyklu i powrót po 6 latach do jeżdżenia na nartach w Andach.
Początek roku obfitował w promocje do Chile z Amsterdamu na sierpień. Najpierw United z cenami poniżej 2000zł (niestety nie zdążyłem kupić) a zaraz potem Delta, niestety dolar zdrożał i kupiłem już po 2500zł. To dalej świetna cena jak za lot do Santiago, obydwie przesiadki w Atlancie. Zapewne mnóstwo forumowiczów załapało się też na te promocje.
Dolot do Amsterdamu albo za mile albo po 550zł RT. Rezerwacje oczywiście odrębne – będzie dreszczyk emocji zwłaszcza, że biorę dolot KLM-em z 3 godzinnym zapasem na niepołączoną przesiadkę.
Pakuję wielką torbę narciarskich ciuchów i butów, narty wypożyczę na miejscu. W Polsce sierpniowe upały więc trochę ochłody w zimie dobrze nam zrobi.
Jest 18 sierpnia, no to lecimy ?. Na Okęciu mam plan przekonać faceta w check-in aby przynajmniej wysłał nam bagaż bezpośrednio do Santiago. O dziwo prawie się to udaje. Jeden bilet w KLM, drugi w Delcie i KLM robi mi przysługę łącząc te rezerwacje już na Okęciu. Mamy karty pokładowe na wszystkie trzy odcinki i bagaż (łącznie z podręcznymi walizeczkami) nadany do Santiago. Juppi!!!
Prawie mamy bo karty pokładowe udaję się wystawić tylko trzem z nas. Mój kolega nie przeszedł przez ten system i ma kartę tylko do Amsterdamu (ale bagaż nadany na syna prosto do SCL).
Do AMS zabiera nas Boeing 737 KLM-u. Bardzo lubię ich catering na lotach po Europie – pyszne kanapeczki i winko lub piwo w cenie.
W Amsterdamie omijamy cały ten sajgon z tłumem turystów czekających w wielogodzinnych kolejkach i spokojnie przechodzimy na strefę non-schengen bramkami automatycznymi bez kolejki.
Pod bramką do Atlanty (rejs do Atlanty realizuje KLM na codeshare) mój towarzysz dowiaduje się, że jego rezerwacja została skasowana i nigdzie nie leci – nie zrobił check-in na czas !!! Hola, krzyczę do Pani, wolnego z takimi żartami, apka Delty pisała, że checkin online jest niemożliwy i trzeba się stawić osobiście, w Warszawie nie dało się a tutaj na Schipol wszystkie transfer-deski są zamknięte z braku personelu, kiosk też wysyła do obsługi. No dobrze, mało uprzejma Pani z KLM stuka w kompa i z wyraźnym skrzywieniem na twarzy przywraca tą rezerwację i wystawia karty pokładowe. Lecimy dalej, uffff.
Przelot do Atlanty na Benku 777 a po drodze długo towarzyszy nam Delta, dość blisko.
KLM karmi nawet OK:
Mam po raz pierwszy w życiu dwa loty long-haul jeden po drugim. W Atlancie 1,5 godziny na przesiadkę, na szczęście ten sam terminal i ten czas wystarcza akurat na przejście immigration, ponowne sprawdzenie bagaży podręcznych i podejście do bramki na odlot do Chile.
Aaaaby obecnie wjechać do Chile należy wypełnić deklarację na stronce mevacuno.gob.cl (dane, adresy, fotkę z paszportem oraz skan europejskiego certyfikatu szczepienia covidowego). Apka wystawia deklarację C19.cl z QR-kodem, którą w Atlancie musimy pokazać przy bramce aby wpuścili nas na samolot. Upierdliwe ale do wykonania na 48h przez przylotem do Santiago. Do Chile zabiera nas już Delta na Airbusie 350. Kolejne 9 godzin w samolocie.
Mijamy równik
Lądowanie w Santiago wcześnie rano, ładne podejście wśród gór.
Lotnisko SCL przepięknie położone:
Na miejscu na lotnisku najpierw sprawdzanie QR-kodu z tej deklaracji, poprosili o nasz europejski certyfikat szczepienia (nikt nie skanował - tylko obejrzeli) i dostaliśmy z synem żółtą kropkę - zakwalifikowany do wjazdu, potem już oficer imigracyjny pytał tylko o pierwszy nocleg. Mój kolega miał mniej szczęścia bo nie dostał żółtej kropki od razu tylko skierowanie na test PCR, 20 minut później miał już swoją kropkę. Chile z rana, bierzemy zamówiony wcześniej samochód z Sixta i jedziemy prosto do La Parvy, kurortu narciarskiego położonego prawie 70km od lotniska wysoko w górach. To jest niecałe półtorej godziny drogi, omijamy Santiago nową obwodnicą i wjeżdżamy w Andy. Droga pnie się w górę serpentynami, takich wąskich zakrętów jest ponad 30. Pojawia się prawdziwa zima.
Wypożyczalnie w Chile mają nieprzyjemną modę, przekazują samochód z prawie pustym bakiem. Tak samo zrobił nas Sixt. Było niecałe 1/4 zapasu, myślałem, że to wystarczy ale podjazd pod górę SUVem to jednak dziura w baku. Na oparach dotarliśmy do stacji benzynowej w Farellones. O dziwo ceny podobne jak w Santiago:
Dojeżdżamy do La Parvy, to prawie 2750 m npm:
Zajeżdżamy na parking pod wyciągiem, przebieramy się już na śniegu przy samochodzie w ciuchy narciarskie, wypożyczamy narty i ….. resztę dnia szusujemy na wspaniale przygotowanych ale pustych stokach ośrodka La Parva. Od razu prosto z samolotu, po 20 godzinach spędzonych w powietrzu! Jeszcze przez jazdą darmowa degustacja lokalnego rumu z Patagonii
Radocha na maksa na stokach
W oddali pod chmurami czai się Santiago:
Do ostatniego wyciągu...
Słońce zachodzi nad Andami, widoczki powalają.
Mamy dwie noce w apartamencie w El Colorado, to 2km od La Parvy:
Nasz hotel:
Widoczki z okna:
Zachodzi słońce naprawdę efektownie:
Idziemy do miejscowej knajpy na steki i moje ulubione chilijskie piwo – Austral.
Mega zmęczeni idziemy w końcu spać po podróży i szusowaniu. Jutro dalszy ciąg narciarskiego szaleństwa w sierpniu… Stay tuned.Kolejne cały dzień spokojne szusujemy w La Parvie a potem w niedzielę w Valle Nevado. Jest piękna pogoda i naprawdę żal nie tego nie wykorzystać. Widoczki Andów zapierają dech.
Wieczorkiem kolejny stek chilijski z lokalnym cabernet sauvignon ? – naprawdę mógłbym codziennie!
Valle Nevado to taki kurort trochę dla „wyższej klasy”. Samochody bogatsze na parkingu, karnet droższy (podam na koniec relacji ceny karnetów i wynajmu) ale i wyciągi lepsze.
La Parva ma niestety trochę starą infrastrukturę, są kanapy ale jadą niemiłosiernie wolno, takie wczesna lata 90- w Polsce. Co nie znaczy, że są kolejki – w La Parvie czas oczekiwania na kanapę wynosi… 0 sekund. O dowolnej porze.
Za to Valle Nevado ma gondolkę i kanapy ekspresowe. Trochę większe tłumy, mnóstwo narciarzy/narciarek lansuje się strojami i sprzętem w knajpkach (taka Białka ? )
Oczywiście trasy też świetne i dobrze przygotowane. Ale chyba wole La Parvę. Valle Nevado położona jest dokładnie na 3000m npm.
W międzyczasie zaplanowałem następny tydzień. Są zmiany bo w sobotę Boliviana odwołuje nam lot do Potosi (miało być przez Cochabambę). Coś tam piszą o problemach lotniska w Potosi. Potrzebowałem dolecieć do Potosi, bo stamtąd jest tylko 3 godziny autobusem do Uyuni, naszego celu na kolejne trzy dni. Zamierzamy wrócić potem przez lądową granicę do San Pedro de Atacama, jeden dzień liznąć z bliska Atacamę i jeszcze wrócić na dwa dni ostatnie w okolice Santiago, może jeszcze poszusować i ewentualnie zobaczyć Valparaiso.Plan trzyma się kupy, mamy samolot w niedzielę wieczorem o 19.10 do La Paz przez Limę. Ponieważ nie lecimy do Potosi to pojedziemy autobusem bezpośrednio do Uyuni z La Paz (9 godzin) za 14 USD od osoby. Boliviana zwróci za bilet (ciągle walczę) Ten wspaniały plan wymaga tylko jednego – dotarcia na czas w niedzielę na lotnisko w Santiago. Planowaliśmy szusować do 15-tej ale było tak fajnie, że jeszcze jeden zjazd, jeszcze wizyta w sklepie po koszulki – finalnie ruszamy prawie o 16.
No i po kilku kilometrach zonk! 16 to godzina wyjazdu większości gości z wszystkich 3 ośrodków – La Parvy, El Colorado i Valle Nevado. Droga w dół jest tylko jedna.
Wpadamy w gigantyczny korek!
Jest zapas ale topnieje z każdą minutą. W którymś momencie nie poruszamy się ani o milimetr przez prawie 20 minut. Masakra. Droga w dół na lotnisko zabiera nam …. 2,5 godziny. Jeszcze trzeba przejechać przez Santiago obwodnicą.
Oddajemy samochód i wpadamy na terminal o 18.30…. No i katastrofa, boarding zamknięty, Pani z Latam uśmiecha się ze współczuciem i wysyła nas do okienek linii lotniczej. Nie wierzę, spóźniliśmy się na kluczowy samolot! Jak to się mogło stać?? No stało się. Latam wspaniałomyślnie proponuje nam przebukowanie biletów na następny dzień na czwartą. Z dopłatą do taryfy. Płaczemy i dopłacamy bo kupiłem te bilety 2 miesiące temu za marne grosze. Bierzemy hotel przy lotnisku, jutro pojedzie się zobaczyć Santiago, lot o czwartej, w La Paz na siódmą a autobus mamy o 21-ej. Damy jeszcze radę, po prostu nie będzie zwiedzania La Paz. Mocno wkurzeni (na siebie oczywiście) ruszamy do hotelu poprawić sobie humory lokalnym Pisco Sour w wersji chilijskiej (oczywiście inaczej smakuje niż wersja peruwiańska) c.d.n.Trzeba się wziąć z garść i coś ogarnąć do popołudnia. Korzystamy więc z okazji i zwiedzamy po raz pierwszy centrum Santiago. Bierzemy taniego ubera z hotelu obok lotniska na Plaza de Armas w centrum Santiago. Tak mi się wydaje, że chyba wszystkie południowoamerykańskie metropolie mają swoje Plaza de Armas lub Plaza Bolivar.
Na placu ładna zabudowa: Muzeum Historii Naturalnej, budynek poczty i Katedra Metropolitalna Santiago
Kurczę, przy Waszych perypetiach z lotami z SCL, moja przygoda z sejfem w czasie pobytu w Santiago (pod koniec tego odcinka: gnam-se-sam,219,144662?start=60#p1257920) to była czysta igraszka
:DCiekawe, czy inni też mieli tam jakieś perturbacje, czy to tylko my takie gapy
:DCarmenere w Santiago, to istny balsam. Co ciekawe, w Polsce już mi tak nie smakowało...
hiszpan napisał:Czas zbierać się z powrotem do Santiago, nie chcę już spóźnić się na żaden samolot!Po drodze zajeżdżamy jeszcze do polecanej winnicy Vina Indomita w celu degustacji. Haha... ciekawe jakby się skończyło gdyby degustacja się powiodła.
;)
hiszpan napisał:W końcu chyba wygrywa resztka rozsądku, siadam z laptopem, googluję jakiś najtańszy bilet z La Paz do Limy, bulimy kolejną bezsensowną kasę i wracam z eticketem. Pan uśmiechnięty sprawdza i …. grzecznie zaprowadza nas na checkin po nasze karty pokładowe. Lecimy!Kolejnym razem takie rzeczy się rezerwuje na randomową datę (najlepiej oddaloną o m.in. tydzień - dwa) na xp albo innym amerykańskim OTA i po szczęśliwym boardingu / wlocie do kraju kasuje jednym klikiem: jeśli nastąpi to do 24 h (a w praktyce do końca następnego dnia więc zwykle dłużej) dostaje się full zwrot bez względu na warunki taryfy, cenę itp.
Masz 100% racji @marek2011, też na to wpadłem jak już przestał nade mną stać facet z Latam przypominając mi, że checkin zamykają za 23 minuty, jak już przeszliśmy koszmarną kolejkę do immigration (pracowały 3 okienka) i jak już dobiegliśmy do bramki na last call do Limy. Jak już sobie siadłem w fotelu Drimka to pomyślałem, że dokładnie tak trzeba było zrobić. Ot nauczka na przyszłość...
Rewelacja. Zastanawiałem się nawet czy nie wpaść wypożyczonym samochodem do Laguna Blanca by choć trochę liznąć Boliwii, ale potem przeczytałem, że nie przepuściliby mnie przez granicę. Widoki boliwijskie wydają się jednak lepsze niż okolice SPdA, nawet ze zdjęć z telefonu
;). Koniecznie muszę się tam wybrać w najbliższym czasie.
dla mnie trip z SPdA do Uyuni i okolice samego SPdA to najpiękniejsze przyrodnicze miejsce na ziemi - jest wszystko: ciepłe źródła, pustynia, doliny, wulkany, laguny, lamy i wikunie..te kolory oddają właśnie to jak tam jest
;) miło powspominać na zdjęciach
:)
Trzy dni przerwy od powrotu z Japonii i lecę do Ameryki Południowej.
Głównym celem są narty w Chile a dodatkowymi Salar de Uyuni w Boliwii i zobaczenie kawałka niesamowitych pustyń. Z braku czasu wyjątkowo nic nie poplanowałem przed wyjazdem. Zamierzamy pierwsze trzy dni spędzić na nartach i w wolnym czasie zaplanować pozostały tydzień. Kupiłem tylko dolot do La Paz przez Limę w Latam i przelot do Potosi lokalną Bolivianą. Wszystko bardzo tanio.
Zabieram 17-letniego syna i kolegę również z synem w tym samym wieku, więc wyruszamy na męską wyprawę w Andy i pustynie Ameryki Południowej.
Jest to kolejna część mojego prywatnego projektu odwiedzania latem wszystkich kurortów narciarskich półkuli południowej. To czwarta wyprawa z tego cyklu i powrót po 6 latach do jeżdżenia na nartach w Andach.
Początek roku obfitował w promocje do Chile z Amsterdamu na sierpień. Najpierw United z cenami poniżej 2000zł (niestety nie zdążyłem kupić) a zaraz potem Delta, niestety dolar zdrożał i kupiłem już po 2500zł. To dalej świetna cena jak za lot do Santiago, obydwie przesiadki w Atlancie. Zapewne mnóstwo forumowiczów załapało się też na te promocje.
Dolot do Amsterdamu albo za mile albo po 550zł RT. Rezerwacje oczywiście odrębne – będzie dreszczyk emocji zwłaszcza, że biorę dolot KLM-em z 3 godzinnym zapasem na niepołączoną przesiadkę.
Pakuję wielką torbę narciarskich ciuchów i butów, narty wypożyczę na miejscu. W Polsce sierpniowe upały więc trochę ochłody w zimie dobrze nam zrobi.
Jest 18 sierpnia, no to lecimy ?. Na Okęciu mam plan przekonać faceta w check-in aby przynajmniej wysłał nam bagaż bezpośrednio do Santiago. O dziwo prawie się to udaje. Jeden bilet w KLM, drugi w Delcie i KLM robi mi przysługę łącząc te rezerwacje już na Okęciu. Mamy karty pokładowe na wszystkie trzy odcinki i bagaż (łącznie z podręcznymi walizeczkami) nadany do Santiago. Juppi!!!
Prawie mamy bo karty pokładowe udaję się wystawić tylko trzem z nas. Mój kolega nie przeszedł przez ten system i ma kartę tylko do Amsterdamu (ale bagaż nadany na syna prosto do SCL).
Do AMS zabiera nas Boeing 737 KLM-u. Bardzo lubię ich catering na lotach po Europie – pyszne kanapeczki i winko lub piwo w cenie.
W Amsterdamie omijamy cały ten sajgon z tłumem turystów czekających w wielogodzinnych kolejkach i spokojnie przechodzimy na strefę non-schengen
bramkami automatycznymi bez kolejki.
Pod bramką do Atlanty (rejs do Atlanty realizuje KLM na codeshare) mój towarzysz dowiaduje się, że jego rezerwacja została skasowana i nigdzie nie leci – nie zrobił check-in na czas !!!
Hola, krzyczę do Pani, wolnego z takimi żartami, apka Delty pisała, że checkin online jest niemożliwy i trzeba się stawić osobiście, w Warszawie nie dało się a tutaj na Schipol wszystkie transfer-deski są zamknięte z braku personelu, kiosk też wysyła do obsługi.
No dobrze, mało uprzejma Pani z KLM stuka w kompa i z wyraźnym skrzywieniem na twarzy przywraca tą rezerwację i wystawia karty pokładowe. Lecimy dalej, uffff.
Przelot do Atlanty na Benku 777 a po drodze długo towarzyszy nam Delta, dość blisko.
KLM karmi nawet OK:
Mam po raz pierwszy w życiu dwa loty long-haul jeden po drugim. W Atlancie 1,5 godziny na przesiadkę, na szczęście ten sam terminal i ten czas wystarcza akurat na przejście immigration, ponowne sprawdzenie bagaży podręcznych i podejście do bramki na odlot do Chile.
Aaaaby obecnie wjechać do Chile należy wypełnić deklarację na stronce mevacuno.gob.cl (dane, adresy, fotkę z paszportem oraz skan europejskiego certyfikatu szczepienia covidowego). Apka wystawia deklarację C19.cl z QR-kodem, którą w Atlancie musimy pokazać przy bramce aby wpuścili nas na samolot. Upierdliwe ale do wykonania na 48h przez przylotem do Santiago.
Do Chile zabiera nas już Delta na Airbusie 350. Kolejne 9 godzin w samolocie.
Mijamy równik
Lądowanie w Santiago wcześnie rano, ładne podejście wśród gór.
Lotnisko SCL przepięknie położone:
Na miejscu na lotnisku najpierw sprawdzanie QR-kodu z tej deklaracji, poprosili o nasz europejski certyfikat szczepienia (nikt nie skanował - tylko obejrzeli) i dostaliśmy z synem żółtą kropkę - zakwalifikowany do wjazdu, potem już oficer imigracyjny pytał tylko o pierwszy nocleg. Mój kolega miał mniej szczęścia bo nie dostał żółtej kropki od razu tylko skierowanie na test PCR, 20 minut później miał już swoją kropkę.
Chile z rana, bierzemy zamówiony wcześniej samochód z Sixta i jedziemy prosto do La Parvy, kurortu narciarskiego położonego prawie 70km od lotniska wysoko w górach.
To jest niecałe półtorej godziny drogi, omijamy Santiago nową obwodnicą i wjeżdżamy w Andy.
Droga pnie się w górę serpentynami, takich wąskich zakrętów jest ponad 30. Pojawia się prawdziwa zima.
Wypożyczalnie w Chile mają nieprzyjemną modę, przekazują samochód z prawie pustym bakiem. Tak samo zrobił nas Sixt. Było niecałe 1/4 zapasu, myślałem, że to wystarczy ale podjazd pod górę SUVem to jednak dziura w baku. Na oparach dotarliśmy do stacji benzynowej w Farellones. O dziwo ceny podobne jak w Santiago:
Dojeżdżamy do La Parvy, to prawie 2750 m npm:
Zajeżdżamy na parking pod wyciągiem, przebieramy się już na śniegu przy samochodzie w ciuchy narciarskie, wypożyczamy narty i ….. resztę dnia szusujemy na wspaniale przygotowanych ale pustych stokach ośrodka La Parva. Od razu prosto z samolotu, po 20 godzinach spędzonych w powietrzu!
Jeszcze przez jazdą darmowa degustacja lokalnego rumu z Patagonii
Radocha na maksa na stokach
W oddali pod chmurami czai się Santiago:
Do ostatniego wyciągu...
Słońce zachodzi nad Andami, widoczki powalają.
Mamy dwie noce w apartamencie w El Colorado, to 2km od La Parvy:
Nasz hotel:
Widoczki z okna:
Zachodzi słońce naprawdę efektownie:
Idziemy do miejscowej knajpy na steki i moje ulubione chilijskie piwo – Austral.
Mega zmęczeni idziemy w końcu spać po podróży i szusowaniu. Jutro dalszy ciąg narciarskiego szaleństwa w sierpniu…
Stay tuned.Kolejne cały dzień spokojne szusujemy w La Parvie a potem w niedzielę w Valle Nevado. Jest piękna pogoda i naprawdę żal nie tego nie wykorzystać. Widoczki Andów zapierają dech.
Wieczorkiem kolejny stek chilijski z lokalnym cabernet sauvignon ? – naprawdę mógłbym codziennie!
Valle Nevado to taki kurort trochę dla „wyższej klasy”. Samochody bogatsze na parkingu, karnet droższy (podam na koniec relacji ceny karnetów i wynajmu) ale i wyciągi lepsze.
La Parva ma niestety trochę starą infrastrukturę, są kanapy ale jadą niemiłosiernie wolno, takie wczesna lata 90- w Polsce. Co nie znaczy, że są kolejki – w La Parvie czas oczekiwania na kanapę wynosi… 0 sekund. O dowolnej porze.
Za to Valle Nevado ma gondolkę i kanapy ekspresowe. Trochę większe tłumy, mnóstwo narciarzy/narciarek lansuje się strojami i sprzętem w knajpkach (taka Białka ? )
Oczywiście trasy też świetne i dobrze przygotowane. Ale chyba wole La Parvę.
Valle Nevado położona jest dokładnie na 3000m npm.
W międzyczasie zaplanowałem następny tydzień. Są zmiany bo w sobotę Boliviana odwołuje nam lot do Potosi (miało być przez Cochabambę). Coś tam piszą o problemach lotniska w Potosi. Potrzebowałem dolecieć do Potosi, bo stamtąd jest tylko 3 godziny autobusem do Uyuni, naszego celu na kolejne trzy dni. Zamierzamy wrócić potem przez lądową granicę do San Pedro de Atacama, jeden dzień liznąć z bliska Atacamę i jeszcze wrócić na dwa dni ostatnie w okolice Santiago, może jeszcze poszusować i ewentualnie zobaczyć Valparaiso.Plan trzyma się kupy, mamy samolot w niedzielę wieczorem o 19.10 do La Paz przez Limę. Ponieważ nie lecimy do Potosi to pojedziemy autobusem bezpośrednio do Uyuni z La Paz (9 godzin) za 14 USD od osoby. Boliviana zwróci za bilet (ciągle walczę)
Ten wspaniały plan wymaga tylko jednego – dotarcia na czas w niedzielę na lotnisko w Santiago. Planowaliśmy szusować do 15-tej ale było tak fajnie, że jeszcze jeden zjazd, jeszcze wizyta w sklepie po koszulki – finalnie ruszamy prawie o 16.
No i po kilku kilometrach zonk! 16 to godzina wyjazdu większości gości z wszystkich 3 ośrodków – La Parvy, El Colorado i Valle Nevado. Droga w dół jest tylko jedna.
Wpadamy w gigantyczny korek!
Jest zapas ale topnieje z każdą minutą. W którymś momencie nie poruszamy się ani o milimetr przez prawie 20 minut. Masakra. Droga w dół na lotnisko zabiera nam …. 2,5 godziny. Jeszcze trzeba przejechać przez Santiago obwodnicą.
Oddajemy samochód i wpadamy na terminal o 18.30….
No i katastrofa, boarding zamknięty, Pani z Latam uśmiecha się ze współczuciem i wysyła nas do okienek linii lotniczej. Nie wierzę, spóźniliśmy się na kluczowy samolot! Jak to się mogło stać?? No stało się.
Latam wspaniałomyślnie proponuje nam przebukowanie biletów na następny dzień na czwartą. Z dopłatą do taryfy. Płaczemy i dopłacamy bo kupiłem te bilety 2 miesiące temu za marne grosze.
Bierzemy hotel przy lotnisku, jutro pojedzie się zobaczyć Santiago, lot o czwartej, w La Paz na siódmą a autobus mamy o 21-ej. Damy jeszcze radę, po prostu nie będzie zwiedzania La Paz.
Mocno wkurzeni (na siebie oczywiście) ruszamy do hotelu poprawić sobie humory lokalnym Pisco Sour w wersji chilijskiej (oczywiście inaczej smakuje niż wersja peruwiańska)
c.d.n.Trzeba się wziąć z garść i coś ogarnąć do popołudnia. Korzystamy więc z okazji i zwiedzamy po raz pierwszy centrum Santiago. Bierzemy taniego ubera z hotelu obok lotniska na Plaza de Armas w centrum Santiago. Tak mi się wydaje, że chyba wszystkie południowoamerykańskie metropolie mają swoje Plaza de Armas lub Plaza Bolivar.
Na placu ładna zabudowa: Muzeum Historii Naturalnej, budynek poczty i Katedra Metropolitalna Santiago