0
travelerka 18 stycznia 2014 13:52
DATA: 30.07.2012-10.08.2012
TRASA: Rejkyavik-Blue Lagoon-Selfoss-Geysir-Gulfoss-Trasa Kjolur-Hveravellir-Akureyri-Husavik-Detifiss-Myvatn-Godafoss-Aldeyarfoss-Landmannalaugar-Skogar-Vik-Skaftafel-Rejkyavik
DOJAZD: Warszawa Modlin-Londyn Luton-Keflavik-Londyn Luton-Warszawa Modlin

1. Warszawa Modlin-Londyn Luton- Warszawa Modlin; Wizzair - 89 zł/os
2. Londyn Luton -Keflavik - Londyn Luton; EasyJet -252 zł/os
3. Londyn Luton - Warszawa Modlin; Wizzair - 20 GBP = ok. 100 zł/os

RAZEM: 441 zł/os (wszystkie przeloty z dużym bagażem podręcznym; Wizzair nie wprowadził jeszcze wtedy podziału na "mały" i "duży" podręczny)

NOCLEG: namiot + 1 noc w hotelu w Reykjaviku
1 noc - namiot w okolicach lotniska w Luton
2-10 noce - namiot na kempingu, na pustkowiu, w centrum miasta na dziko :)
11 noc - hotel w Reykjaviku za 11,17 GBP/ 2 os = ok. 50 zł/2 os :) (bez śniadania, ze wspólną łazienką, ale o bardzo dobrym standardzie); świąteczo-noworoczna promocja http://www.hotels4u.com
WYŻYWIENIE: trochę zapasów z Polski + zakupy w supermarkecie BONUS w Reykjaviku; wodę można swobodnie czerpać z kranu lub z górskich potoków, jest zdatna do picia i bardzo smaczna; ogólnie ceny są ok. 2-3 razy wyższe niż w Polsce, najdroższe są sery i wszelkiego rodzaju wędliny; bardzo smaczne lokalne jogurty!
TRANSPORT: autobusy (wykupiony tygodniowy karnet) + 1 x autostop
BILETY WSTĘPÓW: Blue Lagoon - wejście typu STANDARD - 30 euro (płatność kartą); cała reszta ze free :)

CAŁKOWITY KOSZT WYJAZDU: ok. 1950 zł/os razem z pamiątkami :) [aktualizacja: wcześniej było 1500, ale zapomniałam doliczyć przelotu :)]
NAMIOT W PODRĘCZNYM: na 4 odbyte loty ani razu nie było problemu ze sprzętem w plecakach, nikt o nic nie pytał, ani nie kazał pokazywać co jest w środku; namiot ze stelażem aluminiowym + aluminiowe śledzie, mały składany palnik wkręcany do kartusza, który kupiliśmy na stacji benzynowej na miejscu


Stałam cicho w zacienionym kącie hotelowego przedsionka, z dala od ciekawskich oczu recepcjonisty, a w tym czasie mój mąż próbował wyciągnąć z niego kilka informacji. Pogawędka ciekawa, ale nie zanosiło się na jej rychły finał. Wkroczyłam więc do akcji i wciąż z ukrycia poprosiłam o naszkicowanie poglądowej mapki. Zaskoczony moim opuchniętym policzkiem i plastrem na nosie recepcjonista zapytał tylko – „Co Ci się stało?!”, zgodnie z prawdą odparłam – „To tylko poparzenie słoneczne”. Krótkie spojrzenie na mojego męża, potem na mnie, znów na niego i zdawkowe – „Mhmm. Poparzeeenie słoneczne…. na Islandii?” Ale w końcu naszkicował tę mapę. I odprowadził mnie do drzwi. Wzrokiem – pełnym współczucia. Chyba nie uwierzył.

Do dziś, w naszych wspomnieniach o Islandii właśnie ta scena powraca najczęściej. I zawsze wywołuje salwy śmiechu.


DSC_0300.JPG



Pomysł na włóczęgę po krainie lodu i ognia zrodził się nagle, a inspiracją do niego była rzucająca na kolana promocja lotnicza. Zatem już w listopadzie zaplanowaliśmy nadchodzące lato. Natychmiast też pojawiły się wątpliwości. Wszak wiadomo, Islandia do tanich nie należy. Sieć dobrych dróg, jeśli nie liczyć Ring Road biegnącej dookoła wyspy, praktycznie nie istnieje. Hotele są kosztowne i wręcz nieosiągalne w głębi interioru. Wynajęcie samochodu z napędem 4x4 w sezonie przekraczało wówczas dwukrotnie budżet wyjazdu.


DSC_0288.JPG



Stanęło więc na tym, że śpimy w namiotach, a podróżujemy autobusami lub stopem. Ustaliliśmy też, że cały ekwipunek nosimy ze sobą. Tutaj z pomocą przyszła nam linia lotnicza. Zdecydowaliśmy, że w ramach oszczędności lecimy tylko z bagażem podręcznym, więc każde z nas mogło zabrać maksymalnie 10 kg, które przy odrobinie dobrej woli mieści się w 50-litrowym plecaku. Odkryliśmy wtedy jedną z fundamentalnych zasad taniego, ale też wygodnego podróżowania. Parafrazując Coco Chanel – „ Jeśli wydaje Ci się, że masz na sobie za mało ubrań, zdejmij jeszcze coś”. Okazało się wtedy, że można przeżyć dwa tygodnie pod namiotem mając tylko 2 pary spodni, 3 koszulki, kurtkę z polarem i bieliznę na zmianę.

Islandia zaskakuje od pierwszej chwili.


DSC_0023.JPG



Kojarzymy ją raczej z zimnem, bielą śnieżnej pokrywy i lodowymi rzeźbami w odcieniach turkusu. Jakby na przekór tym stereotypom, ojczyzna Björk, wita nas cudownie ciepłym słońcem i błękitem bezchmurnego nieba.

Na Islandii znajduje się najbardziej wysunięta na zachód część Europy, a lot na wschodnie wybrzeże USA trwa tylko 5 godzin. Osoby, źle znoszące zmiany stref czasowych, mogą zrobić stopover w jednym z tamtejszych gorących źródeł. Choć różnica czasu między Polską a Islandią wynosi w lecie zaledwie 2 godziny, nie opieramy się pokusie i naszym pierwszym celem zostają wody Blue Lagoon – jednej z najpopularniejszych atrakcji na wyspie.

Tego wieczora rozbijamy obóz na kempingu w Reykjaviku. Właśnie tam, po raz pierwszy, doświadczamy niesamowitego fenomenu natury jakim są białe noce. W lecie na Islandii praktycznie przez całą dobę jest jasno, a zmrok zapada tylko na chwilę. Dla wyspiarzy to dodatkowa okazja do świętowania, o czym mieliśmy się okazję przekonać tej „nocy” na własne uszy. Z drugiej strony zimą jest niemal cały czas bezsłonecznie i ciemno. Nie dziwi więc ani trochę widok dzieci biegających po północy w przydomowych ogródkach.


DSC_0081.JPG



Rankiem wyruszamy zdobywać interior. W drodze na autobus obserwujemy budzące się powoli do życia miasto, które w niczym nie przypomina zatłoczonej i hałaśliwej europejskiej stolicy. Powietrze na Islandii jest wyjątkowo czyste i przejrzyste. Z okien autobusu roztacza się przez chwilę widok na pokrywę lodowca Snaefellsnes. Mimo że, znajduje się on ponad 100 km od Reykjaviku mam wrażenie, że jest zaraz na wyciągnięcie ręki, tak blisko że można go dotknąć. Taka islandzka wersja fatamorgany.

Na północną stronę wyspy prowadzi droga krajowa nr 1 lub trasa Kjölur, gdzie kończy się asfalt a zaczyna prawdziwie księżycowy interior. Jazda wyboistymi, szutrowymi wertepami centralnej Islandii nie należy do przyjemności, ale surowe piękno jej natury wynagradza każdy kilometr niewygody. W drodze do Akureyri zatrzymujemy się w kilku fantastycznych miejscach. Mało kto wie, że słowo gejzer, występujące przecież w różnych językach, tak naprawdę pochodzi od nazwy gorącego źródła Geysir w Haukadalur na południu Islandii i dosłownie oznacza tryskać. Protoplastę wszystkich „tryskaczy” oglądamy w pierwszej kolejności. Kiedyś Geysir wyrzucał wodę na 80 metrów, dziś już tylko na 10 . Na terenie tego samego pola geotermalnego znajduje się też nie mniej znany, a obecnie na pewno efektowniejszy, Strokkur. Wybucha regularnie co 8-10 minut wyrzucając gorącą wodę na 35 metrów w górę. Efekt piorunujący.


DSC_0417.JPG



Na Islandii występuje prawdopodobnie ponad 10 000 wodospadów. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że na naszej drodze wyrastają jak grzyby po deszczu. Spotkany Islandczyk tłumaczy, że spośród wszystkich wodospadów, które widział w swoim kraju, nie spotkał dwóch identycznych. Naszym numerem jeden zostaje Dettifoss. W tłumaczeniu z islandzkiego Upadły Wodospad to przykład tego, jak destrukcyjna, a zarazem twórcza potrafi być natura. Rzeka Jökulsa ma w tym miejscu ok. 100 m szerokości, natomiast masy wody spadają w dół z progu o wysokości 45 m. Kaskady Dettifossa są lekko brunatne, co w połączeniu z grafitowymi skałami i kamienną równiną otaczającą wodospad stwarza przygnębiające wrażenie. Jednak po chwili w chmurze wodnej mgły unoszą się ku niebu miliony kropelek tworząc tym samym najbardziej intensywną tęczę jaką kiedykolwiek widziałam. Islandczycy jak typowi Skandynawowie są skryci i zdystansowani. Nie można im jednak odmówić finezji w wymyślaniu wodospadowych nazw. Złoty (Gullfoss), Boski (Godafoss), Szczelny (Selfoss), to tylko niektóre określenia wpisane na listę nazw geograficznych. Bez krzty przesady do każdej można dodać słowo niepowtarzalny.

Szlak Kjölur wiedzie pomiędzy dwoma lśniącymi w oddali lodowcami, które mimo odległości ciągle dają o sobie znać. Suchy, lodowaty wiatr towarzyszy nam podczas całej trasy. W Akureyri rozbijamy namiot na krzewiastym wzgórzu z widokiem na wschód słońca, gdyby rzeczywiście wzeszło. Stamtąd już tylko rzut beretem do Husaviku. Przybrzeżne wody tego portowego miasteczka są enklawą dla wielorybów. Kilkuosobowe rejsy dedykowane obserwacji tych zwierząt w ich naturalnym środowisku stanowią niemałe źródło dochodów okolicznej ludności. Z żalem opuszczamy wybrzeże zwłaszcza, że według miejscowych, o tej porze roku spotkanie oko w oko z największym morskim ssakiem jest niemal pewne.


DSC_0001.JPG



Wracając na południe nie sposób ominąć czwartego co do wielkości jeziora Islandii. Myvatn – jezioro komarów. Nie ma dla tego miejsca trafniejszej nazwy. Hordy owadów atakują jak oszalałe. Bezcelowe są jakiekolwiek próby walki z nimi. Nie ma tez co liczyć na zrobienie fotografii bez wykropkowanego tła. Mimo to, zielonkawa tafla jeziora przyciąga turystów jak magnes. Okoliczne tereny geotermalne, pola lawowe pełne czynnych wulkanów tarczowych i kraterów to raj dla amatorów pieszych wędrówek. Myvatn to także ostoja i miejsce wylęgu dla wielu gatunków ptaków. Latem obserwujemy kaczki, natomiast zimą łatwo tu spotkać łabędzie krzykliwe. Punktem kulminacyjnym naszej wyprawy jest kilkudniowy trekking Laugavegur - najsłynniejszy ponoć szlak w tej części Europy. Trasa wiodąca z Landamannalaugar do Porsmork liczy 53 km i przewidziano ją na 4 dni marszu. Z braku czasu decydujemy się wyruszyć na szlak jeszcze tego samego dnia wczesnym wieczorem i pokonać go o jedną dobę szybciej. Przed nami 12 km do pierwszego obozu w Hrafntinnusker czyli według przewodnika jakieś 4-5 godzin podejścia. Idziemy więc żwawo, równym tempem chłonąc oczami wszystko dookoła. Zewsząd otaczają nas góry w nieprawdopodobnych odcieniach - bieli, żółci, różu, czerwieni, zieleni, fioletu, brązu i czerni. Wszystko to za sprawą różnorodnych minerałów w tamtejszych skałach oraz aktywności wulkanicznej. Marsz jest forsowny, ale natura urzekająca. W promieniach skrywającego się za horyzontem słońca cały ten bajkowy krajobraz wydaje się nierzeczywisty. Prawdziwy jest tylko ból pleców pod naporem sprzętu. Zmachani jak konie po westernie docieramy w końcu do obsydianowej doliny. Nazwa nie na wyrost. Obsydian jest tu wszędzie.


DSC_0005.JPG




DSC_0006.JPG



O świcie opuszczamy obóz jako jedni z ostatnich choć zegarek wskazuje raptem kilka minut po szóstej. Nie spieszymy się jednak. Przed nami perspektywa morderczego trekkingu, należy rozsądnie rozłożyć siły. 28 km – tyle musimy pokonać zanim wyczerpani wpadniemy w objęcia Morfeusza. Bajecznie kolorowe krajobrazy, tym razem z przewagą zieleni i turkusu, towarzyszą nam do południa. Obiad jemy nad jeziorem, w otoczonej lodowcami dolinie Alftavatn. Tego dnia czeka nas jeszcze przekraczanie lodowatych górskich rzek, wędrówka po polach lawy, wspinaczka po żwirowych zboczach. Duża wysokość, piekące słońce i brak chmur zostawiają mi tego dnia najbardziej trwałą pamiątkę z Islandii – słoneczne poparzenia na twarzy i kilkudniową opuchliznę. Ostatnie 15 kilometrów tej niesamowitej przygody upływa pod znakiem przyjemnego spaceru po terenie coraz bardziej płaskim i delikatnie krzewiastym.


DSC_0007.JPG



W drodze powrotnej do Reykjaviku udaje nam się jeszcze dotrzeć w okolice archipelagu Vestmannaeyjar, będącego domem dla ponad 10 milionów maskonurów. Ptaszki można podziwiać, fotografować, a nawet posmakować. W Islandii uchodzą za lokalny przysmak jednak z racji ich wyjątkowej urody rezygnujemy z tego dania na rzecz steka z rekina. Wrażenia gwarantowane. Przy okazji wizyty na wyspie warto również spróbować miejscowego alkoholu, którego nazwa w wolnym tłumaczeniu oznacza płonące wino. Ze względu na charakterystyczną etykietę, mającą zdaniem urzędników zniechęcać do picia, trunek ten często nazywany jest Czarną Śmiercią. Jak to jednak bywa z socjalistycznymi pomysłami skutek był odwrotny do zamierzonego i Brennivin stało się znaną marką, dziś jednak bardziej popularną wśród turystów niż wyspiarzy. Islandia słynie także z wyrobu wełnianej odzieży, idealnej na mroźne zimowe miesiące. Na szczęście limit bagażu skutecznie ukrócił drenaż naszych kieszeni. Do Polski przywieźliśmy więc tylko dwa zestawy czapko-szalikowe, a resztę pamiątek wypiliśmy :).


DSC_0130.JPG



Ojczyzna gejzerów ma wciąż do zaoferowania setki kilometrów nieprzebytych szlaków, błękit lodowych kosmosów, bystry nurt wodnych warkoczy i majestatyczną zorzę polarną. Ciężko ogarnąć całe piękno tej nieodkrytej jeszcze przez masową turystykę wyspy. My natomiast odkryliśmy, że dwójka to szczęśliwa liczba podczas łapania autostopu i zawsze warto mieć ze sobą krem z filtrem.

Więcej zdjęć na moim blogu. Zapraszam :) I dziękuje wszystkim, którzy dotrwali do końca relacji :)Dzięki już poprawione ;)
Zgodnie z życzeniem kilka dodatkowych zdjęć :)


DSC_0271.JPG



DSC_0287.JPG



DSC_0434.JPG



DSC_0451.JPG



DSC_0575.JPG



DSC_0185.JPG



Pozdrawiam

Dodaj Komentarz

Komentarze (24)

m3lm4k 18 stycznia 2014 15:07 Odpowiedz
Swietna wyprawa. Powiesz cos wiecej o tym karnecie na autobus? :)
travelerka 18 stycznia 2014 15:49 Odpowiedz
Witam,https://www.re.is/media/brochures/IOYO_2014.pdfKorzystaliśmy z tygodniowego Highlights Passport. Taki karnet kupuje się na lotnisku i potem już tylko należy go pokazać kierowcy podczas wsiadania do autobusu. Trasy są opracowane tak, że podczas przejazdu z miejsca A do miejsca B autobus zatrzymuje się w różnych ciekawych z punktu widzenia turysty miejscach. W zależności od atrakcyjności przystanku daje trochę czasu na zrobienie zdjęć i krótki spacer/zwiedzanie a potem rusza dalej z nami lub bez nas :) Jeśli się spóźnimy to albo czekamy na następny albo łapiemy stopa :) Super zaletą tego biletu jest przejazd trasą Kjolur czyli środkiem interioru - widoki są naprawdę niesamowite. Autobusy mają napęd 4x4 czy 8x8 :) i nie ma dla nich dróg nie do pokonania :)
topaz102 18 stycznia 2014 16:28 Odpowiedz
Ten karnet jest jednoosobowy? Jeśli mnie wzrok nie myli to kosztuje on 46500 ISK, czyli jakieś 1200 zł, zgadza się?
travelerka 18 stycznia 2014 16:48 Odpowiedz
Zgadza się. W 2012 był nieco tańszy, ok. 1100 zł (to pewnie też zasługa dobrego przelicznika na karcie). Mimo wszystko jeśli podróżuje się tylko we dwójkę to i tak jest to najbardziej opłacalna wersja. Wynajęcie samochodu w tym okresie kosztowało w najtańszej wersji (bez 4x4) ok. 2500 zł plus paliwo. Przy minimum 3-4 osobach opłaca się wypożyczyć auto, we dwójkę taniej autobusem :)
maczala1 18 stycznia 2014 17:06 Odpowiedz
Bardzo interesująca i wciągająca relacja. Jak na mój gust przydało by się jeszcze więcej zdjęć tych wszystkich wspaniałości przyrody (zdjęcie tęczy wymiata).No i zmień datę w pierwszej linijce posta, bo wygląda na to, że byłaś tam cały rok :)
timu 18 stycznia 2014 17:33 Odpowiedz
niesamowite zdjęcia!! chętnie bym się wybrał na Islandię, ale mam problem ze znalezieniem ekipy jak zwykle ;)
maczala1 18 stycznia 2014 17:34 Odpowiedz
No właśnie brakowało mi tych zdjęć wodospadów, teraz jestem w pełni usatysfakcjonowany :)
macieqx 18 stycznia 2014 18:13 Odpowiedz
Ciekawe te autobusy, zwykle jak ktoś wstawia relacje to tylko wynajętym autkiem (koleje na Islandii nie istnieją).Zdjęcia są piękne :)Świetna relacja! download/file.php?id=11118Czy to pingwin ?
niva 18 stycznia 2014 18:20 Odpowiedz
travelerka 18 stycznia 2014 18:21 Odpowiedz
Dziękuję za miłe słowa :)Ten ptaszek to maskonur (ang. puffin). Jest dużo mniejszy od pingwina i na żywo naprawdę uroczy. Jedyny feler to taki, że na Islandii uchodzi za całkiem smaczne danie :)
macieqx 18 stycznia 2014 18:23 Odpowiedz
Nie wiem jak mogłem pominąć ten fragment :roll:
washington 18 stycznia 2014 20:57 Odpowiedz
Fajna sprawa, Islandia jak zawsze piękna niezależnie od pory roku :) Zdjęcie 0575 w którym miejscu robione?
wntl 18 stycznia 2014 21:17 Odpowiedz
Washington napisał:Fajna sprawa, Islandia jak zawsze piękna niezależnie od pory roku :) Zdjęcie 0575 w którym miejscu robione?Wygląda na Selfoss
travelerka 18 stycznia 2014 21:29 Odpowiedz
To był wodospad Godafoss jeśli dobrze pamiętam :) Selfoss jest mniejszy.
m3lm4k 19 stycznia 2014 14:01 Odpowiedz
travelerka napisał:Witam,https://www.re.is/media/brochures/IOYO_2014.pdfKorzystaliśmy z tygodniowego Highlights Passport. Taki karnet kupuje się na lotnisku i potem już tylko należy go pokazać kierowcy podczas wsiadania do autobusu. Trasy są opracowane tak, że podczas przejazdu z miejsca A do miejsca B autobus zatrzymuje się w różnych ciekawych z punktu widzenia turysty miejscach. W zależności od atrakcyjności przystanku daje trochę czasu na zrobienie zdjęć i krótki spacer/zwiedzanie a potem rusza dalej z nami lub bez nas :) Jeśli się spóźnimy to albo czekamy na następny albo łapiemy stopa :) Super zaletą tego biletu jest przejazd trasą Kjolur czyli środkiem interioru - widoki są naprawdę niesamowite. Autobusy mają napęd 4x4 czy 8x8 :) i nie ma dla nich dróg nie do pokonania :)Dzieki, ale w zimie nie kursuja :)
jik 4 lutego 2014 22:57 Odpowiedz
travelerka napisał:CAŁKOWITY KOSZT WYJAZDU: ok. 1950 zł/os razem z pamiątkami :) [aktualizacja: wcześniej było 1500, ale zapomniałam doliczyć przelotu :)]NAMIOT W PODRĘCZNYM: na 4 odbyte loty ani razu nie było problemu ze sprzętem w plecakach, nikt o nic nie pytał, ani nie kazał pokazywać co jest w środku; namiot ze stelażem aluminiowym + aluminiowe śledzie, mały składany palnik wkręcany do kartusza, który kupiliśmy na stacji benzynowej na miejscuNie mam chcę na nikogo naskakiwać lub czegoś narzucać ale w 2011 za 6 dni na IS zapłaciłem +-3200 PLN. Cena za 2 osoby za trasę KTW-LTN-KEF-LTN-KTW + noclegi z AirBnb + auto + pamiątki + wyżywienie.Nie mniej gratuluję odwagi w wybraniu się na IS z namiotem :)
travelerka 5 lutego 2014 07:58 Odpowiedz
1950 zł /10 dni / os za wszystko to według mnie bardzo dobra cena zwłaszcza w szczycie sezonu :) Gdyby w cenie autobusu można było wypożyczyć samochód pewnie wybrałabym opcję własnego środka transportu - jest z pewnością wygodniej. Niestety akurat w tym okresie nie było nic na naszą kieszeń :( Co do namiotu to trafiliśmy na naprawdę rewelacyjną pogodę. Było bardzo ciepło (15-20 C!) i słonecznie. Tylko 1 raz podczas całego pobytu padało i to nie bardzo ulewnie więc namiot i to co spało w namiocie ocalało :) Mieliśmy śpiwory z optymalną temperaturą spania 0 C więc w nocy było cieplutko, tylko rano nie chciało się wychodzić na zewnątrz :)Pozdrawiam
drop 5 lutego 2014 08:15 Odpowiedz
super wyjazd i relacja! gratuluję i.... zazdroszczę :)
bogusb 5 lutego 2014 08:49 Odpowiedz
Rewelacyjne fotki - super wyprawa i wspomnienia na pewno godne pozazdroszczenia :-)
travelerka 5 lutego 2014 10:53 Odpowiedz
Dziękuję za miłe słowa :)
becool 5 lutego 2014 11:17 Odpowiedz
ciekawa relacja, piękne miejsca!
sunqwe85 5 lutego 2014 18:15 Odpowiedz
Oglądam te wszystkie relacje i aż mi szkoda, że teraz tam nie jestem... Świetne zdjęcia!____________________Ty dopasuj do siebie http://www.filippo.pl a my dopasujemy ceny.
olir1987 5 lutego 2014 20:10 Odpowiedz
fajna relacja, niedługo sama się przekonam jak jest na islandii;) i gratuluje fajnego bloga;)
forever89 5 lutego 2014 20:26 Odpowiedz
coraz poważniej myślę o Islandii :)