+2
Antares 13 lutego 2019 19:38
Zgrzeszyłam.
Od ładnych paru lat nie korzystam z biur podróży i do tej pory całkiem dobrze mi szło. Ale do Maroka jakoś nie mogłam dotrzeć – nie w takiej formie i za taką cenę, jakie mnie interesowały. Odkąd pojawiło się połączenie Wizzair do Agadiru, wydawało mi się, że będzie łatwiej.
Ale tylko mi się wydawało.
Dlatego ostatecznie zdecydowałam, że w drodze wyjątku, tylko na ten jeden raz przeproszę się z biurem podróży – zrobiłam więc małe dochodzenie i… Cesarskie Miasta z oferty Rainbowa okazały się strzałem w dziesiątkę!

Ogólny plan wycieczki obejmował pętlę po północy kraju ze startem i metą w Agadirze.
Dzień 1 – przejazd z lotniska, zakwaterowanie, wolne popołudnie
Dzień 2 – przejazd do Marrakeszu, zwiedzanie miasta
Dzień 3 – przejazd do Fezu na nocleg (cały dzień w trasie)
Dzień 4 – zwiedzanie Fezu, popołudnie wolne
Dzień 5 – przejazd do Volubilis, potem Meknes, Rabat i na nocleg docieramy do Casablanki
Dzień 6 – zwiedzanie Casablanki, przejazd na nocleg do Essaouiry
Dzień 7 – zwiedzanie Essaouiry, przejazd na nocleg do Agadiru
Dzień 8 – wylot do Warszawy


mapa.jpg



Lot czarterowy z Warszawy do Agadiru wypchany po brzegi (200 osób): część pasażerów leci na różne objazdówki, część na wypoczynek, ale wszyscy z jednego biura. Na miejscu tradycyjnie czekają autokary, które rozwożą nas do hoteli. Mamy wolne popołudnie, więc korzystam z okazji i idę rozprostować nogi. Muszę wymienić pieniądze, a że w piątek o tej porze jest to prawie niewykonalne, ratunkiem okazuje się pan w spożywczaku – na pytanie o czynny kantor wyciągnął z kieszeni plik banknotów po 100 i 200 dirhamów i zapytał wprost, ile mi trzeba. Bez paragonu, bez ceregieli, po całkiem normalnym kursie.
W Maroku obowiązuje kilka różnych wzorów tych samych banknotów – w zależności od aktualnie miłościwie panującego, wizerunki mogły ulec zmianie – i wszystkie są ważnym środkiem płatności.

Organizacyjnie wszystko jest dobrze pomyślane, przewodniczka z wyprzedzeniem informuje o planowanej trasie, atrakcjach, historii – opowiada tak ciekawe, że przez pierwsze dwa dni nie wyglądam przez okno, tylko skupiam się na niej. Chłonę każde słowo i staram się zapamiętać jak najwięcej. Chociaż robi to od dwunastu lat, nie widać cienia znużenia tym zajęciem, czy powtarzanymi w kółko tematami. Grupa jest dość zdyscyplinowana, nikt się nie spóźnia na zbiórki, nikt się nie wykłóca, najwyraźniej Janusz z Grażyną zostali tym razem w domu. ;)
Wyjazd z hotelu codziennie o godz. 8:00, do kolejnego docieramy zwykle na kolację, ok. 19-20:00, czas spędzamy dość intensywnie.

Zimny kraj gorącego słońca
Końcówka stycznia na plaży w Agadirze – niby jest jakieś 19stC, ale może piątka odważnych morsów brodzi po kolana w oceanie. Kilka osób bardziej ubranych, niż rozebranych odpoczywa na leżakach. Cisza, spokój, wręcz pustka.
Pogoda w głębi kraju w sumie nas rozpieszcza – poprzedni turnus miał codziennie deszcz, my mamy słońce. I choć temperatury sięgają 13-15stC, to w południe słońce wyraźnie grzeje. Poranki bywają dużo chłodniejsze, także zimowe buty i kurtki naprawdę się przydają.
Współczuję tym, którzy w wąskich uliczkach Fezu musieli przeciskać się z parasolkami (czasem szerokość przejścia między budynkami to ok. 1,5m, podobnie jak w Wenecji). Współczuję też tym, którzy w środku lata pchają się do tego piekarnika i marzą o kawałku cienia, zamiast przyglądać się temu, co mają dokoła.
Typowy krajobraz na północy wygląda tak:


typowa północ1.jpg



typowa północ2.jpg



typowa polnoc3.jpg



Może jeszcze nie wszyscy wiedzą – Maroko ma swój ośrodek narciarski. Ifrane, jak wieść niesie jedno z najczystszych miast na świecie, przywitało nas bliżej nieokreśloną porą roku. Śnieg, który jeszcze tydzień wcześniej sięgał pasa i uprzyjemniał wszystkim ferie, zniknął bez śladu, za to na drzewach wisiały suche liście. Z zimowej atmosfery pozostały tylko kiczowate maskotki na deptaku, który w sezonie ponoć przypomina nasze Krupówki. Ciekawostką jest tu architektura – gdyby ktoś mnie porwał, wywiózł i wysadził w tym miejscu, nigdy bym nie zgadła, w jakim kraju jestem. A już na pewno bym nie powiedziała, że jestem w Afryce!


Ifrane.jpg



Obowiązkowym miejscem do selfie jest kamienny lew, królewski symbol Maroka.


Ifrane2.jpg



Kiedyś te zwierzęta dość licznie zamieszkiwały kraj – dziś zdecydowanie przeważa łagodniejszy gatunek.


kot1.jpg



kot2.jpg



Oczywiste oczywistości
Maroko stoi arganem, eukaliptusem, cedrem i tują. Drzewa arganowe są gatunkiem endemicznym i można je spotkać tylko w okolicy Agadiru. Próba utworzenia plantacji (bodajże w Meksyku?) spełzła na niczym - drzewka nawet sobie rosły, ale nigdy nie dały owoców, więc póki co, Maroko jest jedynym producentem oleju arganowego. Eukaliptus wykorzystuje się zarówno w medycynie, jak i do opalania pieców (głównie w hammamach). Cedr i tuja natomiast są głównym surowcem budowlanym, bądź dekoracyjnym.


dd1.jpg



dd2.jpg



dd3.jpg



dd4.jpg



dd5.jpg



dd6.jpg



dd7.jpg



dd8.jpg



dd9.jpg



Jednak jeszcze większe wrażenie robią miejsca, gdzie Marokańczycy postawili na marmur – grobowce Saadytów, mauzolea, meczety. Większość budowli z kamienia, została zaprojektowana przez architektów z zagranicy.


kamien1.jpg



kamien2.jpg



kamien3.jpg



kamien4.jpg



kamien5.jpg



kamien6.jpg



kamien7.jpg



kamien8.jpg



kamien9.jpg



kamien10.jpg



kamien12.jpg



kamien11.jpg

Kolory Maroka
Każde ze stołecznych miast ma określony kolor: Fez jest niebieski, Rabat żółty, Meknes zielony, Marrakesz czerwony, Casablanka oczywiście biała. Z całej piątki zaskoczył mnie tylko Fez, bo nazwałabym go raczej żółtym, niż niebieskim.


kolory1.jpg



kolory2.jpg



kolory3.jpg



kolory4.jpg



kolory7.jpg



kolory8.jpg



Morrocco105.jpg



Morrocco128.jpg



Morrocco106.jpg



Natomiast biało-niebieskie uliczki, przypominające trochę zakamarki w tunezyjskim Sidi Bou Said, można zobaczyć w medinie w Rabacie.


medina1.jpg



medina2.jpg



Co ciekawe, w Maroku obowiązuje zakaz fotografowania służb mundurowych. Ale jest jedno jedyne miejsce, gdzie można to zrobić bezkarnie: pod samym pałacem królewskim (!) w Rabacie. I tu widać, jak jedna i druga strona bardzo chce tych zdjęć – chłopaki się prężą i szczerzą, jak tylko mogą. :D Nie wolno jednak podejść bliżej, musimy zostać na chodniku po drugiej stronie ulicy, w myśl zasady, że każdy musi znać swoje miejsce.


mundurowi1.jpg



mundurowi2.jpg



mundurowi3.jpg



mundurowi4.jpg



A wartownicy przy mauzoleum Hassana II wyglądają w tych pelerynkach trochę jak nasi Strzelcy Podhalańscy. ;)


Morrocco74.jpg



Samo mauzoleum znajduje się przy placu, na którym dawniej stał potężny meczet - zbudowany na planie prostokąta o wymiarach 183x139m. W jego wnętrzu znajdowało się 312 potężnych kolumn i 42 marmurowe filary, które dzieliły wnętrze na 21 części. Jego budowę jednak zarzucono w 1199 roku, a trzęsienie ziemi w 1755 roku dokończyło zniszczenia. Archeologowie odtworzyli plan meczetu i dzisiaj liczą na naszą wyobraźnię.


Morrocco70.jpg



Morrocco76.jpg



Morrocco79.jpg



Z życia wzięte
Są takie sytuacje, w których aparatu wyciągać nie wypada. Są i takie, w trakcie których lepiej nie wyciągać, bo może się to różnie skończyć i zamiast tego, lepiej wziąć nogi za pas.
Sytuacja pierwsza: pogrzeb. W Maroku kondukt pogrzebowy składa się z samych mężczyzn. Uważa się, że kobiety są zbyt emocjonalne i gotowe popaść w histerię, która nie przystoi temu wydarzeniu. Mężczyźni zwykle są ubrani na biało, nie na czarno. Nikt nie niesie wieńców, kwiatów, zniczy – dla nich to nie jest ważne. Zmarłemu to się na nic nie przyda, jego przecież już tu nie ma.
Cmentarze ulokowane są poza murami miasta, a zmarłych odwiedza się rzadko i raczej w większe święta, jak np. Święto Ofiarowania (nazywane też Świętem Barana). Dla porównania: odwiedziny w święta oznaczają taką frekwencję, jak u nas w dzień powszedni.


cmentarz1.jpg



Sytuacja druga: kłótnie.
Marokanki są bardzo temperamentne – jak już zaczną, to wszyscy im schodzą z drogi, najbliższa okolica wręcz pustoszeje. Kiedy dochodzi do rękoczynów, połamane paznokcie i zerwane skalpy wcale nie są czymś niecodziennym. Do takiej awantury nawet policja nie chce się włączać.
Kiedy kłócą się mężczyźni, to w miarę wzrostu agresji kolejne osoby starają się włączyć do akcji… i jak najszybciej rozdzielić i uspokoić awanturników. A ostatecznie i tak cała awantura zakończy się happy endem.

Wracaliśmy już do Agadiru, ostatnia prosta do hotelu i niestety musieliśmy się zatrzymać z powodu "awarii" jednego z turystów. Stanęliśmy na prostym odcinku, może pół kilometra przed jakąś wioską. Pobocze było na tyle szerokie, że spokojnie pół pasa zostawiliśmy wolne. Palacze ochoczo skorzystali z okazji, ale i pozostałe osoby nie miały powodu do narzekań, bo zatrzymaliśmy się akurat w miejscu, skąd można było sobie popstrykać całkiem niezłe selfie z oceanem. Chwilę przed powrotem do autokaru rozległ się głuchy huk... Autobus z Marokańczykami, który nas wyprzedzał z dość dużą prędkością, zahaczył lusterkiem o nasze. Zatrzymał się dopiero kilkadziesiąt metrów dalej, wysiadło z niego kilka osób i za chwilę zmierzało w naszym kierunku.
Podjechaliśmy bliżej.
Zaczęło się od: "To wszystko wasza wina, bo się zatrzymaliście na zdjęcia!"
Później nastąpiła długa i głośna wymiana zdań, kilka nerwowych telefonów, znowu dyskusja, później krzątanina wokół naszego autokaru i oględziny całej komisji, która wysypała się z tego drugiego pojazdu. My grzecznie siedzieliśmy na miejscach, całkiem przypadkiem uruchamiając proces integracji (polecam ściągnąć Milionerów na smartfony)! :mrgreen:
Chwilowe zniknięcie naszej przewodniczki odnotowaliśmy chyba w większości dopiero wtedy, kiedy wróciła. Z bezbarwną taśmą klejącą, po którą poszła do najbliższego spożywczaka. (Tak, tak, taki spożywczak to w Maroku prawdziwy niezbędnik.)
Otóż nie wspomniałam, że lusterko autobusu, składające się z trzech elementów, szczęśliwie zachowało najważniejszy: to największe lustro niezbędne w trakcie jazdy! Zbiły się tylko dwa mniejsze!
No więc skoro taśma się znalazła, Marokańczycy z drugiego autokaru dzielnie zbudowali ludzką piramidę tak, aby jeden z nich mógł dosięgnąć do lusterka i je przykleić. Piramida się chwiała, monter na zmianę tracił kontakt ze swym dziełem lub przykładał się do zadania tak mocno, że kilkukrotnie zerwał taśmę. Za ich plecami oczywiście cały czas przejeżdżały auta.
Szczęśliwie cała operacja się udała i parę chwil później wszyscy panowie się ściskali, poklepywali i całowali, jak starzy dobrzy znajomi (żeby nie powiedzieć rodzina), co to się pół wieku nie widzieli.Lista UNESCO
Na liście UNESCO zapisano dotąd 9 obiektów z Maroka:
- medina w Fezie
- medina w Marrakeszu
- medina w Tetuanie
- medina w Essaouirze
- miasto Meknes
- ksar w Ait Bin Haddou
- stanowisko archeologiczne Volubilis
- portugalskie miasto Mazagan (dzisiaj część Al Jadidy)
Ze wszystkich tych miejsc, tylko medina w Tetuanie i ksar nie są na trasie zwiedzania, natomiast Volubilis i Mazagan mają szczególny charakter.
Rzymskie miasto Volubilis było w III w. p.n.e. metropolią i prowincją Mauretanii. Rzymianie uważali je za ważny punkt na mapie imperium, a o jego ówczesnym bogactwie może świadczyć ilość marmurów i brązu używanego do budowy. Było też miejscem, gdzie zarówno kultura rzymska, jak i rdzenna, funkcjonowały razem i przenikały się. Dzisiaj Volubilis jest czynnym stanowiskiem i można tu spotkać pracujące ekipy archeologów. W ruinach znajdują się liczne mozaiki, których motywy przewodnie lub znalezione artefakty dały nazwę poszczególnym willom (np. Dom Psa, Dom Rycerza, Dom Wenus). Wszystkie przedmioty pochodzące z wykopalisk trafiają do Muzeum Archeologicznego w Rabacie.
Wiem, że nie każdy lubi oglądać ruiny – w zasadzie wszędzie wyglądają podobnie, więc ileż można. Osobiście nie jestem fanką takich miejsc. Ale tym razem było trochę inaczej, bo z jednej strony goniły nas ciemne chmury, a z drugiej mieliśmy piękną słoneczną tarczę. Uwielbiam ten moment! :D



Dodaj Komentarz

Komentarze (13)

olajaw 13 lutego 2019 20:27 Odpowiedz
Z biurem?!! :shock: Shame on you! :D Ale.. dlaczego? Przecież Maroko to jeden z łatwiejszych krajów do samodzielnego zwiedzania, jak nie autem (najlepiej) to komunikacją lub z tubylcami - wszystkie opcje dowiozą Cię wszędzie ;) Pisz pisz, fajnie powspominać :) Uwielbiam tę ażurkową robotę z Marrakeszu ;)
antares 13 lutego 2019 22:51 Odpowiedz
No przecież biję się w pierś od pierwszego zdania. :oops: Dlaczego? Z kilku powodów, przytoczę dwa: koszty i bezpieczeństwo. Sporo słyszałam o gościnności i uczynności miejscowych, nawet przewodniczka to podkreślała wielokrotnie – i zapewne z tym samym przekonaniem pojechały tam w grudniu dwie skandynawskie turystki... Ja do swojej głowy jestem jednak bardzo przywiązana! :) Dodatkowo to był wyjazd w pojedynkę i uznałam, że nie warto za niego płacić najwyższej ceny. O kosztach jeszcze będzie na koniec.
antares 17 lutego 2019 20:33 Odpowiedz
Podsumowanie kosztów: cena samej wycieczki to ok. 2500zł i obejmuje przeloty czarterem (z bagażem rejestrowanym do 23kg), transfery, zakwaterowanie, wyżywienie HB, dopłata do jedynki, ubezpieczenie. Do opłacenia wykorzystałam zebrane punkty MyBenefit, więc ostateczny koszt był bardzo przyjemny. 8-) Do tego obowiązkowa składka 110 EUR na wstępy, audio guide itd. Kieszonkowe 100 EUR - biorąc pod uwagę, że wyżywienie jest w opcji HB, trzeba mieć przygotowane środki na trzeci posiłek, ewentualnie owoce, soki i inne przysmaki (w większości miejsc, gdzie jadłam, dowolny tajin kosztował ok. 70 dinarów). Jeśli ktoś planuje zakupy pamiątek w postaci wyrobów skórzanych, przypraw, medykamentów, nugatów, tajinów, olejów itd., to musi mieć przygotowany osobny budżet.
ewaolivka 17 lutego 2019 21:04 Odpowiedz
Bardzo fajne zdjęcia i opis! Podróże organizuję sama, ale w Maroku też byłam z Rainbow, kilka lat temu, opcja Południe. Też byłam bardzo zadowolona, choć jedzenie było raczej bezpłciowe (spodziewałam się dobrej, przyprawionej kuchni marokańskiej). Dużo zobaczyliśmy, zachęciłam się do kraju, ale jakoś wrócić nie mogę
novart 19 lutego 2019 05:08 Odpowiedz
Super zdjęcia...rewelacyjne opisy - dużo faktów wraz z własnymi odczuciami...aż chce mi się tam wrócić......to też się przyznam...też byłem tam z biurem podróży :D
raphael 13 marca 2019 19:11 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja. Taki trochę witraż wrażeń + przewodnik w jednym :) to dobrze.
d4fc4 28 marca 2019 08:17 Odpowiedz
„Zabiłaś mi ćwieka” tą swoją relacją. Brałem pod uwagę wyjazd do Maroka na objazd z Rainbowa, ale na „Magiczne Południe” (w zeszłym roku widziałem w ofercie Last Minute kupić taką wycieczkę już za 1200 zł! - za taką cenę lub nawet niewiele większą ciężko by mi było ogarnąć loty, zakwaterowanie, wyżywienie HB, transfery i ubezpieczenie). Oglądając Twoje zdjęcia muszę się mocno zastanowić nad kierunkiem.
gecko 28 marca 2019 08:43 Odpowiedz
@AntaresTak z ciekawości - jak wygląda wyżywienie na takim all inclusive? :D Podają Ci chociaż to zjedzenia coś lokalnego, czy ziemniaki i schabowe, co by Janusz i Grażyna czuli się jak w domu? :lol: sorry, jeśli wspominałas o tym w relacji i gdzieś nie doczytałem
antares 28 marca 2019 17:06 Odpowiedz
@gecko wyżywienie w opcji HB wspomniane kilka postów wyżej, w podsumowaniu relacji. Śniadania we wszystkich hotelach francuskie, czyli w większości na słodko. Wędliny uświadczysz tylko jeden rodzaj, najbliżej jej chyba do mortadeli. Ser raczej biały, niż żółty, no i dżemy. Sporo sałatek warzywnych też. Obiadokolacje zróżnicowane - niemal w każdym hotelu można było dostać ciecierzycę, czy ryż z rodzynkami, jakieś mięso w sosie raczej z ichniejszymi przyprawami. W jednym chyba była ta ich zupa z fasolki (nie pamiętam teraz, jak się nazywała). Schabowego nie kojarzę, ale 1-2 hotele serwowały również jakiś makaron na ciepło, więc i Janusz z Grażyną mieli szanse być ukontentowani. :) @D4fc4 Osoby, które były na obu wycieczkach, mówią tak: Cesarskie Miasta to zwiedzanie, Magiczne Południe to podróż. Na Południu przez 5 dni nie ma dostępu do większego miasta z bankomatem, a co za tym idzie, pewnie do wielu innych udogodnień. Za to droga potrafi się ciągnąć godzinami przez cudowne pejzaże. Nie wiem, bo nie byłam. Ale tak mówili. :)
antares 3 listopada 2019 19:25 Odpowiedz
Zauważyłam, że nikt się nie podjął odgadnięcia zagadki ze schodami. Dla fanów MI oraz miłośników szybkich samochodów - pościg zaczyna się w Rabacie koło twierdzy, a kończy na placu przed meczetem... w Casablance. :lol: https://www.youtube.com/watch?v=WvVOg2urJRI
grzes830324 8 stycznia 2020 11:10 Odpowiedz
antares@gecko wyżywienie w opcji HB wspomniane kilka postów wyżej, w podsumowaniu relacji. Śniadania we wszystkich hotelach francuskie, czyli w większości na słodko. Wędliny uświadczysz tylko jeden rodzaj, najbliżej jej chyba do mortadeli. Ser raczej biały, niż żółty, no i dżemy. Sporo sałatek warzywnych też. Obiadokolacje zróżnicowane - niemal w każdym hotelu można było dostać ciecierzycę, czy ryż z rodzynkami, jakieś mięso w sosie raczej z ichniejszymi przyprawami. W jednym chyba była ta ich zupa z fasolki (nie pamiętam teraz, jak się nazywała). Schabowego nie kojarzę,:)
schabowego nie będzie bo to muzulmanski kraj więc schweinekottlet = nein ! :D zupka z fasoli a raczej ciecierzecy to harrira - bardzo dobra i rozgrzewająca :-) bardzo przyjemna trasa, robilem podobną z Eximem parę lat temu i byłem zachwycony.
grzes830324 8 stycznia 2020 11:41 Odpowiedz
antares@gecko wyżywienie w opcji HB wspomniane kilka postów wyżej, w podsumowaniu relacji. Śniadania we wszystkich hotelach francuskie, czyli w większości na słodko. Wędliny uświadczysz tylko jeden rodzaj, najbliżej jej chyba do mortadeli. Ser raczej biały, niż żółty, no i dżemy. Sporo sałatek warzywnych też. Obiadokolacje zróżnicowane - niemal w każdym hotelu można było dostać ciecierzycę, czy ryż z rodzynkami, jakieś mięso w sosie raczej z ichniejszymi przyprawami. W jednym chyba była ta ich zupa z fasolki (nie pamiętam teraz, jak się nazywała). Schabowego nie kojarzę,:)
schabowego nie będzie bo to muzulmanski kraj więc schweinekottlet = nein ! :D zupka z fasoli a raczej ciecierzecy to harrira - bardzo dobra i rozgrzewająca :-) bardzo przyjemna trasa, robilem podobną z Eximem parę lat temu i byłem zachwycony.
londynia 8 stycznia 2020 11:41 Odpowiedz
Antares napisał:Sporo słyszałam o gościnności i uczynności miejscowych, nawet przewodniczka to podkreślała wielokrotnie – i zapewne z tym samym przekonaniem pojechały tam w grudniu dwie skandynawskie turystki... Ja do swojej głowy jestem jednak bardzo przywiązana! W Polsce jest okolo 300 morderstw rocznie i nikt sie nie obawia, a co do Maroka to gorzej jest w Tajlandi, na Wegrzech, w Lotwie niz tam:https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_c ... icide_rateWiadomo, zabicie nie Muzulmanina przez Muzulmanina w mediach ma ogormne znaczenie..Ale ciesze ze wyjazd odbyl sie bez problemów, tak jak dla 12 milionów turystów co odwiedzilo Maroko w 2018 8-)