Ok. 19 wracamy do mieszkania, jemy obiado-kolację , bierzemy ciepłą kąpiel i zapada szybka decyzja - nie ruszamy się nigdzie.
:)
Dzień 4 10.12.2019r. W ostatnim dniu mieliśmy dwie możliwości: 1. ruszyć na Snaefellsnes albo spokojniejszy dzień – 2. basen termalny oraz spacer po Rejkiaviku. Biorąc pod uwagę pogodę zdecydowaliśmy się na opcję drugą - perspektywa zrobienia ok. 500 km w takich warunkach nie była najlepszym rozwiązaniem, a i pierwsza kąpiel w basenie termalnym była dla nas niezwykle kusząca. Udaliśmy się do Secret Lagoon Hot Spring. I tutaj czekała na nas niespodzianka – podchodzimy do recepcji, jeden z nas zaczyna rozmowę po angielsku, ale między sobą nadal rozmawiamy po polsku. A tu nagle słyszymy, jak pani z recepcji miło przemawia: „Może przejdziemy na polski?”.
:) Jak się później okazało - cała obsługa ośrodka to Polacy. Tam też uzyskaliśmy ciekawe informacje, że na kolejny dzień zapowiadany jest cyklon i jest wysoce prawdopodobne, że wszystkie drogi i lotnisko będzie zamknięte.
Wejście na basen to koszt 3000 KR za osobę. Ośrodek składa się z jednego sporego basenu oraz małego, ale aktywnego gejzeru zaraz obok. Na szczęście nie było dużo ludzi, może łącznie z 10 osób korzystało z basenu. Przy temperaturze, która oscylowała w okolicy 2 stopni na minusie, pobyt w gorącej wodzie to sama przyjemność (przez pierwszą godzinę - potem już nam było za ciepło). Szybko się osuszyliśmy, przebraliśmy w ciepłe ubrania i pojechaliśmy do Reykiaviku w takich oto okolicznościach zimowych.
Auto zostawiliśmy na darmowym parkingu pod budynkiem Perlan i poszliśmy w stronę najważniejszych miejsc stolicy. Zaczęliśmy od Hallgrímskirkja – charakterystycznego kościoła z bardzo skromnym wnętrzem (jak dla mnie zdecydowanie stanowiło to zaletę).
Tutaj przekonałam się, że Polacy nawet na Islandii stanowią potęgę … emigracyjną – nawet na koszach do segregacji odpadów były polskie napisy.
Następnie wzdłuż ulicy Skólavörðustígur (która była pięknie udekorowana w związku ze zbliżającymi się świętami) udaliśmy się pod budynek parlamentu Alþingishúsið, a następnie pod budynek Harpa, który mienił się różnymi kolorami. Potem wzdłuż wybrzeża poszliśmy do rzeźby Solfar. Może sprawiły to ładne, świąteczne oświetlenia, może zimowy klimat - w każdym bądź razie Reykjavik wywarł na nas przyjemne wrażenie.
:)
Wróciliśmy do samochodu, by o ok. 18:30 oddać samochód. Na lotnisku byliśmy parę minut po 19 i to była dobra decyzja, bo w kolejce do bramek bezpieczeństwa staliśmy prawie 1,5 h. Nasz samolot odleciał punktualnie.
Kolejnego dnia z ciekawości śledziliśmy doniesienia z Islandii i okazało się, że od południa na Islandii w związku z cyklonem oraz bombogenezą wszystkie drogi do Reykiaviku zostały zamknięte i większość (jeśli nie wszystkie) samoloty zostały odwołane. Gdyby nie to, że Wizzair przełożył nam na dzień wcześniej loty mogliśmy tam jeszcze troszkę pobyć.
:(
;)
Trzy dni wystarczyły, bym zakochała się w Islandii, mimo że summa summarum nie udało nam się zobaczyć zorzy.
:) Z ręką na sercu mogę powiedzieć – na 100% tam wrócę na dłużej! W końcu udało mi się odwiedzić tylko najbardziej popularne miejsca – jeśli więc w podziwianiu majestatu Islandii i zachwycającej scenerii nie przeszkadzały mi nawet spore jak na zimę ilości turystów, to zastanawiam się, jak musi być pięknie w tych mniej dostępnych rejonach Islandii? Jak zachwycające muszą być widoki latem? Koniecznie muszę się o tym sama przekonać!
Ok. 19 wracamy do mieszkania, jemy obiado-kolację , bierzemy ciepłą kąpiel i zapada szybka decyzja - nie ruszamy się nigdzie. :)
Dzień 4 10.12.2019r.
W ostatnim dniu mieliśmy dwie możliwości: 1. ruszyć na Snaefellsnes albo spokojniejszy dzień – 2. basen termalny oraz spacer po Rejkiaviku. Biorąc pod uwagę pogodę zdecydowaliśmy się na opcję drugą - perspektywa zrobienia ok. 500 km w takich warunkach nie była najlepszym rozwiązaniem, a i pierwsza kąpiel w basenie termalnym była dla nas niezwykle kusząca.
Udaliśmy się do Secret Lagoon Hot Spring. I tutaj czekała na nas niespodzianka – podchodzimy do recepcji, jeden z nas zaczyna rozmowę po angielsku, ale między sobą nadal rozmawiamy po polsku. A tu nagle słyszymy, jak pani z recepcji miło przemawia: „Może przejdziemy na polski?”. :) Jak się później okazało - cała obsługa ośrodka to Polacy. Tam też uzyskaliśmy ciekawe informacje, że na kolejny dzień zapowiadany jest cyklon i jest wysoce prawdopodobne, że wszystkie drogi i lotnisko będzie zamknięte.
Wejście na basen to koszt 3000 KR za osobę. Ośrodek składa się z jednego sporego basenu oraz małego, ale aktywnego gejzeru zaraz obok. Na szczęście nie było dużo ludzi, może łącznie z 10 osób korzystało z basenu. Przy temperaturze, która oscylowała w okolicy 2 stopni na minusie, pobyt w gorącej wodzie to sama przyjemność (przez pierwszą godzinę - potem już nam było za ciepło). Szybko się osuszyliśmy, przebraliśmy w ciepłe ubrania i pojechaliśmy do Reykiaviku w takich oto okolicznościach zimowych.
Auto zostawiliśmy na darmowym parkingu pod budynkiem Perlan i poszliśmy w stronę najważniejszych miejsc stolicy. Zaczęliśmy od Hallgrímskirkja – charakterystycznego kościoła z bardzo skromnym wnętrzem (jak dla mnie zdecydowanie stanowiło to zaletę).
Tutaj przekonałam się, że Polacy nawet na Islandii stanowią potęgę … emigracyjną – nawet na koszach do segregacji odpadów były polskie napisy.
Następnie wzdłuż ulicy Skólavörðustígur (która była pięknie udekorowana w związku ze zbliżającymi się świętami) udaliśmy się pod budynek parlamentu Alþingishúsið, a następnie pod budynek Harpa, który mienił się różnymi kolorami. Potem wzdłuż wybrzeża poszliśmy do rzeźby Solfar. Może sprawiły to ładne, świąteczne oświetlenia, może zimowy klimat - w każdym bądź razie Reykjavik wywarł na nas przyjemne wrażenie. :)
Wróciliśmy do samochodu, by o ok. 18:30 oddać samochód. Na lotnisku byliśmy parę minut po 19 i to była dobra decyzja, bo w kolejce do bramek bezpieczeństwa staliśmy prawie 1,5 h. Nasz samolot odleciał punktualnie.
Kolejnego dnia z ciekawości śledziliśmy doniesienia z Islandii i okazało się, że od południa na Islandii w związku z cyklonem oraz bombogenezą wszystkie drogi do Reykiaviku zostały zamknięte i większość (jeśli nie wszystkie) samoloty zostały odwołane. Gdyby nie to, że Wizzair przełożył nam na dzień wcześniej loty mogliśmy tam jeszcze troszkę pobyć. :( ;)
Trzy dni wystarczyły, bym zakochała się w Islandii, mimo że summa summarum nie udało nam się zobaczyć zorzy. :) Z ręką na sercu mogę powiedzieć – na 100% tam wrócę na dłużej! W końcu udało mi się odwiedzić tylko najbardziej popularne miejsca – jeśli więc w podziwianiu majestatu Islandii i zachwycającej scenerii nie przeszkadzały mi nawet spore jak na zimę ilości turystów, to zastanawiam się, jak musi być pięknie w tych mniej dostępnych rejonach Islandii? Jak zachwycające muszą być widoki latem? Koniecznie muszę się o tym sama przekonać!