Jadąc przez Vopnafjörður wracamy do „jedynki” i dalej tą drogą docieramy do Egilsstaðir. Tu można zatrzymać się na nocleg, ale my mamy inny plan. Korzystając z długiego dnia chcemy dotrzeć jeszcze do małego hotelu, a właściwie górskiego schroniska, leżącego na zupełnym pustkowiu, prawie 80 km w kierunku wnętrza wyspy. Jedziemy więc najpierw drogą 95 na południe, żeby szybko skręcić na zachód w drogę 931 biegnącą wzdłuż jeziora Lagarfljót. W tym rejonie można też podobno spotkać renifery, może więc i nam się poszczęści? Zwierzęta te zostały sprowadzone na Islandię pod koniec XVIII wieku z Finnmark w Norwegii. Nie udało ich się jednak udomowić, a te co uciekły i przeżyły, zamieszkały właśnie we wschodniej części wyspy.
W końcowej części jeziora przejeżdżamy mostem na drugą stronę, gdzie kuszą kolejne wodospady - Litlanesfoss i znacznie większy Hengifoss. Musimy je dziś jednak zostawić z boku, kierujemy się więc w lewo, w stronę skrzyżowania z drogą 910 biegnącą do wnętrza wyspy. Liczne serpentyny wprowadzają nas na płaskowyż, ponad 400 metrów wyżej niż dno doliny. A tam znów inny świat… kamienna pustynia, płaty śniegu.
Droga jest asfaltowa, jedzie się więc dość szybko. Po około 40 km i bez mijania jakiegokolwiek samochodu widzimy w oddali nasz cel.
Jeszcze tylko prawie 2 km szutrową drogą i jesteśmy na miejscu. Bajka. Zupełne bezludzie. Miejsce nie jest najtańsze nawet jak na islandzkie warunki, ale to fantastyczne lokum na dzień lub dwa pieszych trekkingów po okolicy. W pobliżu kolejne wodospady – Kirkjufoss czy Slæðufoss. Na zewnątrz kuszą dwa niewielkie naturalne baseny z ciepłą wodą, oj kuszą… W oddali licząca 1833 m n.p.m. zaśnieżona góra Snaefell ze schodzącym z niej lodowcem. Trudno było nie ulec pokusie i przy -2 st. C, siedząc w czapkach w ciepłej wodzie, długo relaksowaliśmy się po całym dniu jazdy.
Dzień 5 Wyjazd w to miejsce miał dla nas jeszcze inny cel. Wiele osób wie, że energia elektryczna wytwarzana jest na Islandii w elektrowniach geotermalnych i wodnych, ale mało kto wie, że właśnie na tym pustkowiu znajduje się duży zbiornik wodny Hálslón z zaporą Kárahnjúkar Dam, o wysokości 198 m i elektrownią wodną mocy 690 MW. I to cudo inżynierii postanowiliśmy zobaczyć. Dla porównania, najwyższa w Polsce zapora wodna w Solinie ma 80 metrów wysokości i elektrownię wodną o mocy 200 MW. Jedziemy więc dalej drogą 910. Mimo, że to koniec czerwca tu wciąż panuje zima. Im dalej, tym więcej śniegu wokół. Drogi w głąb wyspy dostępne tylko dla samochodów z napędem 4x4 są wciąż nieprzejezdne.
Po ok. pół godzinie jesteśmy na miejscu. Droga jest przejezdna, ale miejscami zaspy imponują wysokością.
Woda w zbiorniku pochodzi z lodowców i z powodu dużej ilości zawiesin ma brudnoszary kolor.
Niewykorzystana dla celów energetycznych woda spływa kanionem rzeki Jökulsá, który zaliczany jest do najgłębszych i najbardziej imponujących na Islandii.
Pogoda dopisuje, ale czas wracać. W drodze powrotnej do cywilizacji, jeszcze na płaskowyżu, pasie się, chodź wydaje się to prawie niemożliwe, kilka reniferów. A więc faktycznie tu są! Stado jest niewielkie i na nasze wyjście z auta szybko oddala się, ale widzieliśmy je!
W końcu jesteśmy znów nad jeziorem Lagarfljót. Zanim wrócimy do Egilsstaðir, jedziemy jeszcze odwiedzić ciekawie urządzony pawilon informacyjny Snæfellsstofa Visitor Center. W pobliżu jest też wykuta w zboczu góry elektrownia wodna, do której rurociągami doprowadzona jest woda z zapory, a także restauracja Skriduklaustur, w której można było zjeść obiad na zasadzie szwedzkiego stołu. W menu m.in. pulpeciki z renifera…
Jedziemy na wschód drogą 931, tym razem północnym brzegiem jeziora. I nagle stop. Po prawej stronie drogi, na zielonych łąkach pasie się tym razem duże stado reniferów. Te są jakby mniej płochliwe i dają się podejść znacznie bliżej niż te z płaskowyżu.
Dojeżdżamy do Egilsstaðir, przecinamy w poprzek „jedynkę” i kierujemy się drogą 94 w stronę wybrzeża, a następnie do małej nadmorskiej miejscowości Bakkagerði. W oddali widoczna zatoka Héraðsflói z plażą Héraðssandur o długości prawie 25 km.
Na końcowych 25 kilometrach droga przebiega przez wysoki na ok. 650 m grzbiet górski, żeby ponownie zejść na poziom morza. W Bakkagerði przy drodze stoi ciekawy budynek.
Nie on jest jednak celem tej wycieczki tylko mały port poza miasteczkiem, w którym znajduje się kolonia maskonurów. Na niewielkiej skale w samym porcie ptaki te mają ukryte w norach gniazda, a z istniejących tam ścieżek i pomostów można z bardzo bliska obserwować ich zwyczaje.
Czas wracać na nocleg.
Dzień 6 Jedziemy do Seyðisfjörður. To niewielkie miasteczko na wschodnich fiordach, do którego przypływają promy z Europy. Żeby tam dojechać trzeba najpierw wjechać na przełęcz, a potem zjechać malowniczymi serpentynami na poziom morza. Po drodze mgła, jezdnia jest mokra. Przy drodze widoczne są liczne niewielkie wodospady, a największy z nich to Gufufoss.
Na to urokliwe miasteczko w grudniu 2020 roku spłynęły lawiny błotne niszcząc zupełnie 12 budynków, a wiele więcej uszkadzając. Po krótkim spacerze zbieramy się z powrotem. Musimy wrócić tą samą drogą bo innej po prostu nie ma. Z Egilsstaðir jedziemy na południe w kierunku Fáskrúðsfjörður położonego nad fiordem o tej samej nazwie.
Droga wije się wzdłuż wybrzeża. Po kolejnej pół godzinie dojeżdżamy do Stöðvarfjörður. To urokliwe miejsce z małym portem i czymś w rodzaju muzeum przyrodniczego zwanego Petra's Stone Collection. To dom, w którym mieszkała Ljósbjörg Petra María Sveinsdóttir, która podobno przez całe życie interesowała się kamieniami, a na poważnie zaczęła je zbierać w 1946 roku. Znajduje się tu olbrzyma ilość różnego rodzaju kamieni zebranych głównie w okolicach Stöðvarfjörður, ale też w innych miejscach wschodniej Islandii.
Po krótkim postoju jedziemy dalej drogą wzdłuż fiordów w stronę Höfn. Po drodze mijamy skalisty cypel Hvalnes (Whale Point) z latarnią morską, z widokiem na ocean i otaczające góry. Przy Hvalnes zaczyna się długa mierzeja, ciągnąca się prawie do Höfn.
Höfn to miasto, które jest islandzką stolicą homarów. Po obiedzie, ale bez udziału tych stworzeń, jedziemy dalej w stronę zatoki lodowcowej Jökulsárlón, będącej ostatnim punktem tej relacji. Po drodze co jakiś czas mijamy widoczne w oddali jęzory kolejnych lodowców. Planując noclegi w rejonie Jökulsárlón trzeba mieć na uwadze, że nie ma tu zbyt wielu takich miejsc. Najlepiej zatrzymać się więc w Höfn lub najbliższej okolicy, albo dopiero znacznie dalej w kierunku Vík.
Jökulsárlón zadziwia kolorami i kształtami pływających, oderwanych z lodowca fragmentów lodu. Błękit, biel, czerń popiołu wulkanicznego…
Też byłem w czerwcu, fajne klimaty. Miałem jechać ponownie teraz w kwietniu ale landryna pokasowała połączenia.Jedna uwaga, żeby się komuś to nie utrwaliłoSandakan napisał:Przy latarni GPS pokazuje 66°32´17´´ szerokości geograficznej północnej co oznacza, że do koła podbiegunowego brakuje tylko niecały stopień, czyli ok. 1,5 km!1' to 1 mila morska, mila morska = 1852 m60' = 1° zatem 1° to 60x1,852 km = 111,12 kmDo koła podbiegunowego brakowało Wam 1' a nie 1°
;), Koło podbiegunowe jest na 66°33'39"
Jadąc przez Vopnafjörður wracamy do „jedynki” i dalej tą drogą docieramy do Egilsstaðir. Tu można zatrzymać się na nocleg, ale my mamy inny plan. Korzystając z długiego dnia chcemy dotrzeć jeszcze do małego hotelu, a właściwie górskiego schroniska, leżącego na zupełnym pustkowiu, prawie 80 km w kierunku wnętrza wyspy. Jedziemy więc najpierw drogą 95 na południe, żeby szybko skręcić na zachód w drogę 931 biegnącą wzdłuż jeziora Lagarfljót. W tym rejonie można też podobno spotkać renifery, może więc i nam się poszczęści? Zwierzęta te zostały sprowadzone na Islandię pod koniec XVIII wieku z Finnmark w Norwegii. Nie udało ich się jednak udomowić, a te co uciekły i przeżyły, zamieszkały właśnie we wschodniej części wyspy.
W końcowej części jeziora przejeżdżamy mostem na drugą stronę, gdzie kuszą kolejne wodospady - Litlanesfoss i znacznie większy Hengifoss. Musimy je dziś jednak zostawić z boku, kierujemy się więc w lewo, w stronę skrzyżowania z drogą 910 biegnącą do wnętrza wyspy. Liczne serpentyny wprowadzają nas na płaskowyż, ponad 400 metrów wyżej niż dno doliny. A tam znów inny świat… kamienna pustynia, płaty śniegu.
Droga jest asfaltowa, jedzie się więc dość szybko. Po około 40 km i bez mijania jakiegokolwiek samochodu widzimy w oddali nasz cel.
Jeszcze tylko prawie 2 km szutrową drogą i jesteśmy na miejscu. Bajka. Zupełne bezludzie. Miejsce nie jest najtańsze nawet jak na islandzkie warunki, ale to fantastyczne lokum na dzień lub dwa pieszych trekkingów po okolicy. W pobliżu kolejne wodospady – Kirkjufoss czy Slæðufoss. Na zewnątrz kuszą dwa niewielkie naturalne baseny z ciepłą wodą, oj kuszą… W oddali licząca 1833 m n.p.m. zaśnieżona góra Snaefell ze schodzącym z niej lodowcem. Trudno było nie ulec pokusie i przy -2 st. C, siedząc w czapkach w ciepłej wodzie, długo relaksowaliśmy się po całym dniu jazdy.
Dzień 5
Wyjazd w to miejsce miał dla nas jeszcze inny cel. Wiele osób wie, że energia elektryczna wytwarzana jest na Islandii w elektrowniach geotermalnych i wodnych, ale mało kto wie, że właśnie na tym pustkowiu znajduje się duży zbiornik wodny Hálslón z zaporą Kárahnjúkar Dam, o wysokości 198 m i elektrownią wodną mocy 690 MW. I to cudo inżynierii postanowiliśmy zobaczyć. Dla porównania, najwyższa w Polsce zapora wodna w Solinie ma 80 metrów wysokości i elektrownię wodną o mocy 200 MW.
Jedziemy więc dalej drogą 910. Mimo, że to koniec czerwca tu wciąż panuje zima. Im dalej, tym więcej śniegu wokół. Drogi w głąb wyspy dostępne tylko dla samochodów z napędem 4x4 są wciąż nieprzejezdne.
Po ok. pół godzinie jesteśmy na miejscu. Droga jest przejezdna, ale miejscami zaspy imponują wysokością.
Woda w zbiorniku pochodzi z lodowców i z powodu dużej ilości zawiesin ma brudnoszary kolor.
Niewykorzystana dla celów energetycznych woda spływa kanionem rzeki Jökulsá, który zaliczany jest do najgłębszych i najbardziej imponujących na Islandii.
Pogoda dopisuje, ale czas wracać. W drodze powrotnej do cywilizacji, jeszcze na płaskowyżu, pasie się, chodź wydaje się to prawie niemożliwe, kilka reniferów. A więc faktycznie tu są! Stado jest niewielkie i na nasze wyjście z auta szybko oddala się, ale widzieliśmy je!
W końcu jesteśmy znów nad jeziorem Lagarfljót. Zanim wrócimy do Egilsstaðir, jedziemy jeszcze odwiedzić ciekawie urządzony pawilon informacyjny Snæfellsstofa Visitor Center. W pobliżu jest też wykuta w zboczu góry elektrownia wodna, do której rurociągami doprowadzona jest woda z zapory, a także restauracja Skriduklaustur, w której można było zjeść obiad na zasadzie szwedzkiego stołu. W menu m.in. pulpeciki z renifera…
Jedziemy na wschód drogą 931, tym razem północnym brzegiem jeziora. I nagle stop. Po prawej stronie drogi, na zielonych łąkach pasie się tym razem duże stado reniferów. Te są jakby mniej płochliwe i dają się podejść znacznie bliżej niż te z płaskowyżu.
Dojeżdżamy do Egilsstaðir, przecinamy w poprzek „jedynkę” i kierujemy się drogą 94 w stronę wybrzeża, a następnie do małej nadmorskiej miejscowości Bakkagerði. W oddali widoczna zatoka Héraðsflói z plażą Héraðssandur o długości prawie 25 km.
Na końcowych 25 kilometrach droga przebiega przez wysoki na ok. 650 m grzbiet górski, żeby ponownie zejść na poziom morza. W Bakkagerði przy drodze stoi ciekawy budynek.
Nie on jest jednak celem tej wycieczki tylko mały port poza miasteczkiem, w którym znajduje się kolonia maskonurów. Na niewielkiej skale w samym porcie ptaki te mają ukryte w norach gniazda, a z istniejących tam ścieżek i pomostów można z bardzo bliska obserwować ich zwyczaje.
Czas wracać na nocleg.
Dzień 6
Jedziemy do Seyðisfjörður. To niewielkie miasteczko na wschodnich fiordach, do którego przypływają promy z Europy. Żeby tam dojechać trzeba najpierw wjechać na przełęcz, a potem zjechać malowniczymi serpentynami na poziom morza. Po drodze mgła, jezdnia jest mokra. Przy drodze widoczne są liczne niewielkie wodospady, a największy z nich to Gufufoss.
Na to urokliwe miasteczko w grudniu 2020 roku spłynęły lawiny błotne niszcząc zupełnie 12 budynków, a wiele więcej uszkadzając. Po krótkim spacerze zbieramy się z powrotem. Musimy wrócić tą samą drogą bo innej po prostu nie ma.
Z Egilsstaðir jedziemy na południe w kierunku Fáskrúðsfjörður położonego nad fiordem o tej samej nazwie.
Droga wije się wzdłuż wybrzeża. Po kolejnej pół godzinie dojeżdżamy do Stöðvarfjörður. To urokliwe miejsce z małym portem i czymś w rodzaju muzeum przyrodniczego zwanego Petra's Stone Collection. To dom, w którym mieszkała Ljósbjörg Petra María Sveinsdóttir, która podobno przez całe życie interesowała się kamieniami, a na poważnie zaczęła je zbierać w 1946 roku. Znajduje się tu olbrzyma ilość różnego rodzaju kamieni zebranych głównie w okolicach Stöðvarfjörður, ale też w innych miejscach wschodniej Islandii.
Po krótkim postoju jedziemy dalej drogą wzdłuż fiordów w stronę Höfn. Po drodze mijamy skalisty cypel Hvalnes (Whale Point) z latarnią morską, z widokiem na ocean i otaczające góry. Przy Hvalnes zaczyna się długa mierzeja, ciągnąca się prawie do Höfn.
Höfn to miasto, które jest islandzką stolicą homarów. Po obiedzie, ale bez udziału tych stworzeń, jedziemy dalej w stronę zatoki lodowcowej Jökulsárlón, będącej ostatnim punktem tej relacji. Po drodze co jakiś czas mijamy widoczne w oddali jęzory kolejnych lodowców. Planując noclegi w rejonie Jökulsárlón trzeba mieć na uwadze, że nie ma tu zbyt wielu takich miejsc. Najlepiej zatrzymać się więc w Höfn lub najbliższej okolicy, albo dopiero znacznie dalej w kierunku Vík.
Jökulsárlón zadziwia kolorami i kształtami pływających, oderwanych z lodowca fragmentów lodu. Błękit, biel, czerń popiołu wulkanicznego…