Podczas pobytu w Sarajewie postanowiłem odwiedzić Medjugorie, a przy okazji Mostar. Przede mną było do pokonania około 140 km, więc na spacer to trochę za duży dystans i chcąc nie chcąc wybrałem komunikację publiczną. Dworce kolejowy i autobusowy znajdują się w Sarajewie koło siebie. Nota bene obok nich jest bardzo pięknie pachnąca grilem restauracyjka, w której siedzi mnóstwo ludzi i je potrawy wyglądające nader kusząco. I nie jest to jakaś podrzędna przydworcowa knajpka. Z zewnątrz budynek dworca kolejowego wygląda jak typowy socjalistyczny gmach, a wewnątrz jest zresztą podobnie. Odjeżdża z niego jedynie kilka pociągów dziennie, bo sieć kolejowa w Bośni i Hercegowinie jest uboga.
Dzień przed wyprawą odwiedziłem stacje kolejową i autobusową dopytując się o połączenie do Mostaru (bo nie ma prawdopodobnie bezpośrednich połączeń Sarajewo-Medjugorie). Przejazd pociągiem kosztuje nieco ponad 14 BAM (1 BAM = 2,40 zł), więc tanio nie jest. Bilety można kupić przed odjazdem w kasie, przez internet na stronie kolei bośniackich (i tak trzeba wymienić voucher na bilet w okienku) lub u konduktora w pociągu (ja byłem zmuszony do tej ostatniej opcji i pan wypisał mi bilet ręcznie i pobrał gotówkę). Pociąg był zaskakująco porządny, dobrze działała klimatyzacja i był dostępny wagon restauracyjny. Warto wspomnieć, że trasa kolejowa Sarajewo-Mostar uważana jest za jedną z ładniejszych w Europie. Jeśli szyby wagonu będą czyste (w moim nie były), to można obserwować góry, rzeczki, tunele, przyrodę itp. Jako że było brudno, to nie mam zdjęć z przejazdu.
W Mostarze, podobnie jak w Sarajewie, dworce kolejowy i autobusowy położone są obok siebie. Poleciałem zatem uszczęśliwiony po bilet do Medjugorie i zostałem sprowadzony do parteru. Autobusy są, owszem, ale z innego dworca – nazywają go Zachodnim. Szybka konsultacja z Google Maps i po kwadransie spacerku byłem na miejscu. Dworca niestety nie widać z ulicy. Gdy podejdziecie pod stację paliw, należy przejść obok niej i już znajdziecie się na stanowiskach odjazdowych. Wskazówką może być też CityHotel – to na jego dziedzińcu jest dworzec.
Bilet kupiłem w kasie, co kosztowało mnie 5 BAM (u kierowcy przejazd kosztuje 4,50 BAM). Myślałem, że przyjedzie porządny autobus, a tymczasem zjawił się zwykły miejski, który zatrzymał się na kilku przystankach w Mostarze. Nie trzeba zatem lecieć na dworzec Zachodni, tylko wsiąść gdzieś po drodze. Autobus miał numer 48 i wyświetlał się napis „Medjugorie”. Z drugiej strony nigdzie na przystankach nie ma informacji, jaki autobus i kiedy zatrzymuje na nich … Nie znają rozkładów jazdy w naszym rozumieniu.
Kierowca hołdował zasadzie, że w czasie jazdy naturalna klimatyzacja jest najlepsza.
Przejazd do Medjugorie trwał około 45 minut. Trasa była bardzo ciekawa, widoki zapierały dech w piersiach i głowa czasami zastanawiała się, czy autobus nie stoczy się w przepaść.
W Medjugorie wysiada się na dworcu autobusowym, czyli na ostatnim przystanku.
Nie da się nie trafić do sanktuarium. Wystarczy podążać za tłumem i po kilku minutach znajdziemy się przed kościołem będącym niejako centrum wszystkich „aktywności” w Medjugorie. Na ulicach pełno ludzi, najwięcej osób i autokarów z Polski i Włoch. Podczas mojego pobytu odbywało się akurat 33 Spotkanie Młodzieży, więc pielgrzymów chyba było więcej, niż zwykle. Podobno zjechała młodzież z 70-ciu krajów. Idę więc sobie, patrzę na boki i zaczyna mi się średnio podobać. Mam wrażenie, że większość ludzi to turyści, a nie pielgrzymi, a komercja jest wszechobecna. Stoisk jest chyba kilkaset, można kupić dewocjonalia, różne święte obrazki, figurki. Tuż obok znajdują się bary, restauracje, sklepy monopolowe i inne tego typu rzeczy. Miałem przez cały czas wrażenie, że jestem na nadmorskim deptaku.
Dla mnie „hit” oferty pseudohandlarzy: portfelik z Matką Boską, a obok flaszki z miejscowymi alkoholami.
Sam kościół św. Jakuba nie jest duży, jest nader skromny, ale pełen modlących się lub odpoczywających pielgrzymów.
Teren sanktuarium również nie jest za duży. Na mapie zaznaczono najważniejsze obiekty.
Pozwiedzałem sanktuarium, poprzyglądałem się pielgrzymom, popodziwiałem ich wiarę. Niewiele osób zdecydowałoby się w Polsce nosić koszulkę z napisem „Wojownicy Maryi”.
Nietypowe rozwiązanie dla osób spowiadających się – tak wyglądały niektóre konfesjonały. Na drzwiach napis, w jakim języku mówi spowiednik. Oprócz tego spowiedź odbywała się także na świeżym powietrzu – na ławeczkach, krzesełkach itp.
Samo sanktuarium jest głównym punktem dla pielgrzymek, ale warto odwiedzić dwa inne miejsca: górę Kriżevac i Górę Objawień w Podbrdo. Jako że miałem mało czasu, musiałem zdecydować się na jedno z nich. Niezbyt dogadałem się co do Kriżevaca – wiem tylko, że na szczycie góry znajduje się 8-metrowy krzyż, a jedyne takie miejsce w zasięgu wzroku znajdowało się na szczycie wysokiej, porośniętej lasem górze. Na oko droga zajęłaby z 1,5 godziny i to w jedną stronę. Możliwe, że Kriżevac jest innym wzniesieniem, a ja się pomyliłem. Wybrałem więc Górę Objawień, czyli miejsce, gdzie Matka Boska miała objawić się grupie dzieci po raz pierwszy w 1981 roku. Trzeba przejść przez całe Medjugorie i potem jeszcze kilkanaście minut, by znaleźć się przed wzniesieniem. Oczywiście nie brakuje sprzedawców dewocjonaliów i żarcia. Doszedłem pod Górę Objawień i poczułem, że zdobycie jej będzie wyzwaniem. Brak jest ścieżki, trzeba lawirować między mniejszymi lub większymi kamieniami i nietrudno o zachwianie się. Podziwiam pielgrzymów, którzy pokonują tę drogę na bosaka.
W miejscu objawień maryjnych znajduje się figura, pod którą gromadzi się wielu pielgrzymów.
Widoki z Góry Objawień są bardzo ładne.
Na poniższym zdjęciu jest prawdopodobnie góra Kriżevac widziana z Góry Objawień. Czy to ten najwyższy szczyt z malutkim krzyżem? Sam nie wiem.
Kościół oficjalnie nie potwierdził lub zaprzeczył prawdziwości objawień w Medjugorie, zezwalając jednocześnie na pielgrzymki do tego miejsca. Nie będę wdawał się w szczegóły objawień – jeśli ktoś chce, to przeczyta o nich. Według mnie warto. Patrząc na Medjugorie chłodnym okiem mogę stwierdzić, że sacrum jest w nim niewiele. Pełno hoteli, pensjonatów, ceny w niektórych sklepach są wywalone w kosmos, by zedrzeć z pielgrzymów i turystów maksymalnie dużo kasy. Sam wstąpiłem przed odjazdem do pierwszego z brzegu baru i zamówiłem piwko. Ręka drżała mi przez pół godziny, bo zapłaciłem za nie 9 BAM (czyli ponad 20 zł), podczas gdy w lokalach w Sarajewie płaciłem za podobną przyjemność w granicach 2,5-3,5 BAM. Tak jak już wyżej wspomniałem, Medjugorie to bardziej deptak nadmorski, niż święte miejsce. Osoby wierzące mogą być mocno zasmucone całą otoczką tego sanktuarium. Do Mostaru wracałem także autobusem miejskim i wysiadłem w miarę blisko starego miasta. Nie nastawiałem się na wielkie zwiedzanie, bo miałem tylko około 1,5 godziny luzu, więc postanowiłem się pokręcić po mieście bez wielkiego planu. Po drodze na stare miasto trafiłem na dwie świątynie.
Temperatura dawała się trochę we znaki, ale ludzi na ulicach było bardzo dużo.
Chyba zachwyciłem się starym Mostarem. Jest on częściowo stary, częściowo odnowiony i odbudowany, ale i tak ma swój klimat. Nie za szerokie uliczki, śliskie kamienie, klimaty wschodu – tak odebrałem to miejsce. No i trafiłem na najsłynniejszy punkt Mostaru, czyli Stary Most i jego nieco mniej znanego brata (Krzywy Most). Popatrzcie sami, jak tam ładnie.
Dworce kolejowy i autobusowy znajdują się w Sarajewie koło siebie. Nota bene obok nich jest bardzo pięknie pachnąca grilem restauracyjka, w której siedzi mnóstwo ludzi i je potrawy wyglądające nader kusząco. I nie jest to jakaś podrzędna przydworcowa knajpka.
Z zewnątrz budynek dworca kolejowego wygląda jak typowy socjalistyczny gmach, a wewnątrz jest zresztą podobnie. Odjeżdża z niego jedynie kilka pociągów dziennie, bo sieć kolejowa w Bośni i Hercegowinie jest uboga.
Dzień przed wyprawą odwiedziłem stacje kolejową i autobusową dopytując się o połączenie do Mostaru (bo nie ma prawdopodobnie bezpośrednich połączeń Sarajewo-Medjugorie). Przejazd pociągiem kosztuje nieco ponad 14 BAM (1 BAM = 2,40 zł), więc tanio nie jest. Bilety można kupić przed odjazdem w kasie, przez internet na stronie kolei bośniackich (i tak trzeba wymienić voucher na bilet w okienku) lub u konduktora w pociągu (ja byłem zmuszony do tej ostatniej opcji i pan wypisał mi bilet ręcznie i pobrał gotówkę).
Pociąg był zaskakująco porządny, dobrze działała klimatyzacja i był dostępny wagon restauracyjny. Warto wspomnieć, że trasa kolejowa Sarajewo-Mostar uważana jest za jedną z ładniejszych w Europie. Jeśli szyby wagonu będą czyste (w moim nie były), to można obserwować góry, rzeczki, tunele, przyrodę itp. Jako że było brudno, to nie mam zdjęć z przejazdu.
W Mostarze, podobnie jak w Sarajewie, dworce kolejowy i autobusowy położone są obok siebie. Poleciałem zatem uszczęśliwiony po bilet do Medjugorie i zostałem sprowadzony do parteru. Autobusy są, owszem, ale z innego dworca – nazywają go Zachodnim. Szybka konsultacja z Google Maps i po kwadransie spacerku byłem na miejscu. Dworca niestety nie widać z ulicy. Gdy podejdziecie pod stację paliw, należy przejść obok niej i już znajdziecie się na stanowiskach odjazdowych. Wskazówką może być też CityHotel – to na jego dziedzińcu jest dworzec.
Bilet kupiłem w kasie, co kosztowało mnie 5 BAM (u kierowcy przejazd kosztuje 4,50 BAM). Myślałem, że przyjedzie porządny autobus, a tymczasem zjawił się zwykły miejski, który zatrzymał się na kilku przystankach w Mostarze. Nie trzeba zatem lecieć na dworzec Zachodni, tylko wsiąść gdzieś po drodze. Autobus miał numer 48 i wyświetlał się napis „Medjugorie”. Z drugiej strony nigdzie na przystankach nie ma informacji, jaki autobus i kiedy zatrzymuje na nich … Nie znają rozkładów jazdy w naszym rozumieniu.
Kierowca hołdował zasadzie, że w czasie jazdy naturalna klimatyzacja jest najlepsza.
Przejazd do Medjugorie trwał około 45 minut. Trasa była bardzo ciekawa, widoki zapierały dech w piersiach i głowa czasami zastanawiała się, czy autobus nie stoczy się w przepaść.
W Medjugorie wysiada się na dworcu autobusowym, czyli na ostatnim przystanku.
Nie da się nie trafić do sanktuarium. Wystarczy podążać za tłumem i po kilku minutach znajdziemy się przed kościołem będącym niejako centrum wszystkich „aktywności” w Medjugorie. Na ulicach pełno ludzi, najwięcej osób i autokarów z Polski i Włoch. Podczas mojego pobytu odbywało się akurat 33 Spotkanie Młodzieży, więc pielgrzymów chyba było więcej, niż zwykle. Podobno zjechała młodzież z 70-ciu krajów.
Idę więc sobie, patrzę na boki i zaczyna mi się średnio podobać. Mam wrażenie, że większość ludzi to turyści, a nie pielgrzymi, a komercja jest wszechobecna. Stoisk jest chyba kilkaset, można kupić dewocjonalia, różne święte obrazki, figurki. Tuż obok znajdują się bary, restauracje, sklepy monopolowe i inne tego typu rzeczy. Miałem przez cały czas wrażenie, że jestem na nadmorskim deptaku.
Dla mnie „hit” oferty pseudohandlarzy: portfelik z Matką Boską, a obok flaszki z miejscowymi alkoholami.
Sam kościół św. Jakuba nie jest duży, jest nader skromny, ale pełen modlących się lub odpoczywających pielgrzymów.
Teren sanktuarium również nie jest za duży. Na mapie zaznaczono najważniejsze obiekty.
Pozwiedzałem sanktuarium, poprzyglądałem się pielgrzymom, popodziwiałem ich wiarę. Niewiele osób zdecydowałoby się w Polsce nosić koszulkę z napisem „Wojownicy Maryi”.
Nietypowe rozwiązanie dla osób spowiadających się – tak wyglądały niektóre konfesjonały. Na drzwiach napis, w jakim języku mówi spowiednik. Oprócz tego spowiedź odbywała się także na świeżym powietrzu – na ławeczkach, krzesełkach itp.
Samo sanktuarium jest głównym punktem dla pielgrzymek, ale warto odwiedzić dwa inne miejsca: górę Kriżevac i Górę Objawień w Podbrdo. Jako że miałem mało czasu, musiałem zdecydować się na jedno z nich. Niezbyt dogadałem się co do Kriżevaca – wiem tylko, że na szczycie góry znajduje się 8-metrowy krzyż, a jedyne takie miejsce w zasięgu wzroku znajdowało się na szczycie wysokiej, porośniętej lasem górze. Na oko droga zajęłaby z 1,5 godziny i to w jedną stronę. Możliwe, że Kriżevac jest innym wzniesieniem, a ja się pomyliłem.
Wybrałem więc Górę Objawień, czyli miejsce, gdzie Matka Boska miała objawić się grupie dzieci po raz pierwszy w 1981 roku. Trzeba przejść przez całe Medjugorie i potem jeszcze kilkanaście minut, by znaleźć się przed wzniesieniem. Oczywiście nie brakuje sprzedawców dewocjonaliów i żarcia. Doszedłem pod Górę Objawień i poczułem, że zdobycie jej będzie wyzwaniem. Brak jest ścieżki, trzeba lawirować między mniejszymi lub większymi kamieniami i nietrudno o zachwianie się. Podziwiam pielgrzymów, którzy pokonują tę drogę na bosaka.
W miejscu objawień maryjnych znajduje się figura, pod którą gromadzi się wielu pielgrzymów.
Widoki z Góry Objawień są bardzo ładne.
Na poniższym zdjęciu jest prawdopodobnie góra Kriżevac widziana z Góry Objawień. Czy to ten najwyższy szczyt z malutkim krzyżem? Sam nie wiem.
Kościół oficjalnie nie potwierdził lub zaprzeczył prawdziwości objawień w Medjugorie, zezwalając jednocześnie na pielgrzymki do tego miejsca. Nie będę wdawał się w szczegóły objawień – jeśli ktoś chce, to przeczyta o nich. Według mnie warto.
Patrząc na Medjugorie chłodnym okiem mogę stwierdzić, że sacrum jest w nim niewiele. Pełno hoteli, pensjonatów, ceny w niektórych sklepach są wywalone w kosmos, by zedrzeć z pielgrzymów i turystów maksymalnie dużo kasy. Sam wstąpiłem przed odjazdem do pierwszego z brzegu baru i zamówiłem piwko. Ręka drżała mi przez pół godziny, bo zapłaciłem za nie 9 BAM (czyli ponad 20 zł), podczas gdy w lokalach w Sarajewie płaciłem za podobną przyjemność w granicach 2,5-3,5 BAM. Tak jak już wyżej wspomniałem, Medjugorie to bardziej deptak nadmorski, niż święte miejsce. Osoby wierzące mogą być mocno zasmucone całą otoczką tego sanktuarium.
Do Mostaru wracałem także autobusem miejskim i wysiadłem w miarę blisko starego miasta. Nie nastawiałem się na wielkie zwiedzanie, bo miałem tylko około 1,5 godziny luzu, więc postanowiłem się pokręcić po mieście bez wielkiego planu. Po drodze na stare miasto trafiłem na dwie świątynie.
Temperatura dawała się trochę we znaki, ale ludzi na ulicach było bardzo dużo.
Chyba zachwyciłem się starym Mostarem. Jest on częściowo stary, częściowo odnowiony i odbudowany, ale i tak ma swój klimat. Nie za szerokie uliczki, śliskie kamienie, klimaty wschodu – tak odebrałem to miejsce. No i trafiłem na najsłynniejszy punkt Mostaru, czyli Stary Most i jego nieco mniej znanego brata (Krzywy Most). Popatrzcie sami, jak tam ładnie.