Do powyższych cen należy doliczyć jednorazowo 3 USD za aktywację planu (jeśli ktoś kupuje drugi plan bo np. wyczerpie mu się limit to opłaty aktywacyjnej już nie ma). Warto jednak pamiętać, że ceny na różnych statkach i w różnych regionach mogą się różnić (w Europie np. walutą obowiązującą na statku jest EUR a nie USD i wszystkie ceny podawane są w euro).
Można też zawsze kupić lokalną kartę SIM i włożyć do telefonu/modemu GSM. Na stronie http://prepaid-data-sim-card.wikia.com/ ... _with_data można łatwo znaleźć informację u jakiego operatora ile taka karta kosztuje. Oczywiście internet działa wtedy tylko w granicach zasięgu sieci i raczej nie w kabinach wewnętrznych (bo tam zasięgu sieci z lądu raczej nie ma).
Dużo prościej jest w UE, gdzie wkrótce (chyba od lipca) nie będzie opłat roamingowych i będzie można korzystać z krajowych kart SM za polską stawkę.
@brzemia - Codzienna gazetka (to co wysłałem to codzienna gazetka a nie menu) jest dostarczana w jednym z kilku języków (polskiego jeszcze nie spotkałem
:-) ). Podobnie menu w restauracjach. W gazetce jedynie nazwy posiłków są podane po włosku (np. "La Cena" to kolacja).Kolejny dzień spędziliśmy na morzu w drodze z Bahamów na Dominikanę. Morze było niestety dość niespokojne ale dało się wytrzymać:-) Z reguły (chociaż są wyjątki) w trakcie każdego rejsu są jakieś dni na morzu. W niektórych przypadkach (np. rejs przez Atlantyk) takich dni potrafi być 5-6 jeden po drugim. Dla jednych to zło konieczne, inni z kolei wolą, aby rejs składał się nie tylko z postojów w portach ale również spokojniejszych dni na morzu. Ja zdecydowanie należę do tych drugich.
Dzień na morzu to z jednej strony dzień relaksu - wszystko dzieje się wolniej i bez pośpiechu. Z drugiej zaś w takie dni z reguły armator przygotowuje dość bogaty program dnia, aby każdy znalazł dla siebie jakieś zajęcie. Akurat Costa pod tym względem wyróżnia się pozytywnie - animatorzy, których na statku jest cała brygada potrafią zrobić cuda, a w szczególności imprezę z niczego.
Warto na początku dnia wybrać w których punktach programu chce się uczestniczyć bo obskoczenie wszystkiego jest niemożliwe . Można też spędzić dzień na relaksie takim jak kto lubi: czytaniu, jakichś grach/quizach mniej lub bardziej wymagających myślenia, wygrzewaniu się na słońcu albo w saunie, nauce tańca lub podstaw popularnych języków, pobycie w strefie wellnes itp. Dla miłośników wrażeń motoryzacyjnych jest symulator Formuły 1 (ekstra płatny), dla innych kino 4D czy też jakieś inne atrakcje, które trudno ogarnąć. Trzeba pamiętać, że niestety niektóre atrakcje (np. strefa wellnes) to ekstra płatne i wymagają wykupienia karnetu.
Dodatkowo każdego dnia (nie tylko na morzu) w teatrze odbywa się show - zwykle 2x to samo, aby niezależnie od tego kto o której godzinie ma kolację mógł je obejrzeć. Ze względu na różnorodność językową pasażerów, poza zapowiedziami (w 4-5 językach) show ma zwykle charakter wokalno-taneczny, cyrkowy/akrobatyczny, kuglarski itp. Dzisiejsze było naprawdę niezłe, a szczególny podziw budziło to, że tancerze i tancerki wykonywali bardzo dynamiczne układy taneczne i akrobatyczne na nieźle rozkołysanym statku - bez ani jednego potknięcia.
Wczoraj właśnie ze względu na bujanie został odwołany drugi pokaz magika - już po wypłynięciu z Nassau (pierwszy, wcześniejszy się odbył planowo bo jeszcze tak nie kiwało) - ale obiecano, że będzie można go zobaczyć w inny dzień.
Ja dzisiaj w pierwszej kolejności wybrałem się na wycieczce po statkowej kuchni:-) Dla klientów statusowych w trakcie rejsu zwykle organizowana jest jakaś wycieczka "behind the scene", podczas której można obejrzeć te części statku, które są zwykle niedostępne dla pasażerów. Na Costa Deliziosie była to tylko (aczkolwiek bardzo kompleksowa) wycieczka po kuchni statkowej, która obsługuje restaurację główną. Pracuje tam 60 kucharzy na 3 zmiany (jest to oprócz pralni i recepcji hotelowej jedyne miejsce na statku, które pracuje 24h). Organizacja robi wrażenie - szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę ilość osób, dla których przygotowywane są tutaj posiłki. Przed wejściem do kuchni musieliśmy ubrać odpowiednie mundurki organizacyjne: fartuchy, czepki, maski na twarz, ochraniacze na buty itp. itd. Warto wiedzieć, że na statku częścią kuchni jest całkiem spora piekarnia (pieczywo jest wypiekane od zera - nie z mrożonek) oraz cukiernia. Wielkość kotłów, w których przygotowywane są podstawowe składniki jak ryż, ziemniaki czy zupy budzi podziw i przerażenie zarazem. Ugotować coś w takim kotle, żeby jednocześnie nie było niedogotowane ani rozgotowane to musi być niezłe know-how:-)
Miałem dylemat ponieważ w tym samym czasie co wycieczka po kuchni była organizowana prezentacja dot. Jamajki i tego co warto zobaczyć w Ocho Rios - ale trudno, coś trzeba było wybrać.
Szkoda, że wycieczka nie objęła swoim zasięgiem innych rewirów statku - ale to już jest zauważalny trend, że ze względów bezpieczeństwa (tak się to tłumaczy, czy tak jest to trudno powiedzieć) linie nie chcą pokazywać pasażerom niektórych części statku. O ile może to być zrozumiałe w przypadku mostku kapitańskiego i maszynowni, o tyle w innych przypadkach można dyskutować.
Tak na marginesie - jeśli kogoś by interesowało jak wygląda mostek kapitański na statku wycieczkowym można to zobaczyć na poniższych zdjęciach. Pochodzą one z amerykańskiego statku Norwegian Jade, gdzie zostały wykonane przez szybę (jest tam specjalne pomieszczenie, które umożliwia podgląd mostku w pewnych godzinach - zwykle, kiedy statek stoi w porcie i nic się tam nie dzieje).
Uzupełnieniem wycieczki po restauracji było popołudniowe krótkie spotkanie z kapitanem, który przedstawił najważniejszych oficerów oraz szefów działów na statku.
Z innych popularnych atrakcji tradycją Costy jest Bingo, które cieszy się nieprawdopodobnym powodzeniem - nie tylko - ale głównie wśród Włochów. Jest ono organizowane w Grand Barze czyli największym barze na statku. Warto się wybrać je obejrzeć choćby po to, aby się przekonać jak niektórzy żywiołowo podchodzą do tej zabawy.
Dla miłośników muzyki i tańca na statku atrakcji i zajęć również nie brakuje. W sumie są 4 bary z muzyką na żywo (w tym 3 posiadające parkiet do tańczenia) ora dodatkowo dyskoteka. Oprócz tego kilka kolejnych barów, w których muzyka jest odtwarzana. Jest w nich grana różna muzyka więc każdy znajdzie coś dla siebie, rozkręcaniem imprez zajmuje się zespół animatorów i spokojnie mogę zapewnić, że wychodzi mu to naprawdę dobrze.
Swoją imprezę miały również dzieci. Chociaż na zdjęciu tego nie widać, na tym rejsie jest ich sporo - prawdopodobnie dlatego, że na większości rejsów Costy za dzieci do 16-ego roku życia płaci się tylko opłaty portowe o ile zajmują tą samą kabinę co rodzice.
No i na koniec dla miłośników hazardu jest jeszcze kasyno (gry stolikowe, automaty, gry zręcznościowe a także możliwość obstawiania gonitw i zawodów sportowych na żywo), a dla lubiących zakupy galeria handlowa ze sklepami, stoiskami, wyprzedażami itp.
Jutro spędzamy dzień na Dominikanie w Amber Cove. Ma być ok. 26 stopni ale niestety niewykluczony jest deszcz. Póki co do pogody niestety nie mamy szczęścia ale mam nadzieję, że przynajmniej limit silnego wiatru i związanego z nim bujania powoli się wyczerpuje:-)No i pojawił się pierwszy poważniejszy komplikator...
Wiatr jest tak silny, że port w Amber Cove został zamknięty i nasz dzisiejszy pobyt tam został anulowany. Aktualne warunki (obraz z tv):
Płyniemy do La Romany - po drugiej strony wyspy, na wschód od stolicy Santo Domingo. Będziemy tam wieczorem, aktualny plan jest taki, że statek rano popłynie na Jamajkę.
Można zatem powiedzieć, że pobyt na Dominikanie będzie niestety bardzo ekspresowy.@japonka76: szczerze mówiąc to też kilka razy się zastanawiałem nad tymi cenami ale nie mam porównania (pytanie z jakim krajem porównywać, tutaj chyba z USA bo stamtąd wypływał statek) więc trudno mi odpowiedzieć; faktem jest, że cieszą się sporą popularnością. Z tego co do tej pory zauważyłem na rejsach, największym hitem jeśli tak można powiedzieć są papierosy (sprzedaż wolnocłowa). Ale to też jest zróżnicowane regionalnie.
Co do wieczorów i strojów to przynajmniej tutaj nie jest to prawda. Generalnie na każdy dzień określony jest jakiś dress code (zwykle "informal") ale z jego przestrzeganiem jest bardzo różnie. Wczoraj akurat było spotkanie z kapitanem, na którym teoretycznie obowiązywał dress code "formal" ale nawet po zdjęciach było widać, że różnie można go rozumieć. Grupa obok mnie była na nim w koszulkach polo i było ok. Zdjęcia z barów, które wczoraj umieściłem pstrykałem niedługo po tym spotkaniu więc widać na nim niektóre osoby w eleganckich strojach ale to raczej ma związek z tym, że tak się ubrali na spotkanie z kapitanem. Dziś pewnie będzie zupełnie inaczej. Z kolei na imprezie w Atrium krawatów i długich sukni nie było widać:-) Są też tzw. wieczory galowe, kiedy (znowu teoretycznie) np. panów obowiązuje marynarka ale zdarzało mi się widzieć w restauracji na wieczorze galowym osoby w t-shirtach. Generalnie Costa jest bardzo wyrozumiała jeśli chodzi o dress code - wiadomo że ludzie są na wakacjach na dodatek w dość ciepłym klimacie i zabieranie ze sobą do walizki stroju wieczorowego czy garnituru trąci (jak dla mnie) absurdem - ale oczywiście jak ktoś chce to jest zawsze mile widziany:-) Na innych liniach może być inaczej: mi się na przykład zdarzyło, że na wieczór galowy na statku linii Holland America nie zostałem kiedyś wpuszczony do restauracji na kolację ponieważ nie miałem koszuli z długim rękawem:-) Z drugiej strony na statkach linii NCL nie ma w ogóle dress code innego niż "informal"; proszą jedynie, aby wieczorem do restauracji nie chodzić w krótkich spodenkach
:-)
Ale z drugiej strony obawiam się, że na statkach Cunarda (np.Queen Mary II) dress code jest bardzo ściśle przestrzegany. Z rozmów z innymi podróżującymi wiem, że niektórzy m.in. z tego powodu wybierają te linie. Podsumowując: co linia to obyczaj w zakresie garderoby
:-)Witajcie:-) Piszę z pewnym opóźnieniem ale - chociaż pewnie trudno w to uwierzyć - jakoś wczoraj najpierw nie było czasu a później już siły, żeby coś napisać.
Hispaniola czyli wyspa, na której leży Dominikana i Haiti została zaliczona:-) W odróżnieniu od Krzysztofa Kolumba, który myślał, że jest w Indiach my dotarliśmy tutaj świadomie...i w zasadzie na tym chyba powinienem skończyć relację nt. Dominikany. Przypłynęliśmy do portu La Romana wczesnym wieczorem. Tak jak pisałem wcześniej nie był to postój planowany ale ze względu na silny wiatr i zamknięcie portu w Amber Cove kapitan zdecydował na zmianę trasy rejsu. Od początku ten pobyt wyglądał dziwnie ponieważ z informacji ze zmodyfikowaną trasą rejsu, którą dostaliśmy do kabin wynikało, że będziemy w porcie tylko przez kilka godzin - w zasadzie w nocy. Na pewno dla tych, którzy mieli już dość bujania było bardzo istotnym, aby postawić nogę na stałym lądzie ale postój sprawiał wrażenie mocno technicznego.
Im bliżej byliśmy portu, tym bardziej wiatr się uspokajał - widać, że po drugiej stronie wyspy sytuacja pogodowa jest znacznie lepsza niż wcześniej.
Sam port La Romana położony jest w przysłowiowym "środku niczego" - do miejscowości o tej samej nazwie jest jakieś 2-3 km a do popularnego kurortu Casa de Campo - ok. 6 km. Jest to popularne miejsce cumowania statków na Karaibach; tak na marginesie Costa (innym statkiem) realizuje stąd właśnie 7-o dniowe rejsy po Karaibach w okresie zimowym. W ciągu dnia można by pewnie gdzieś wyskoczyć ale w nocy ochota jednak była mniejsza - tym bardziej, że nie wiadomo jak funkcjonuje tutaj transport a trzeba mieć 100% pewność powrotu (statek nie czeka na spóźnialskich).
Po przybiciu do nabrzeża okazało się, że przyczyna naszego postoju w La Romanie jest prozaiczna: w "skasowanym" Amber Cove planowane było zaopatrzenie statku w jedzenie i pewnie coś tam jeszcze. Przy nabrzeżu stało kilka tirów, które w czasie, kiedy my opływaliśmy Hispaniolę przemieściły się tutaj. Kiedy pasażerowie zaczęli schodzić ze statku, załoga zabrała się za ich rozładunek.
W pobliżu portu niewiele było do zobaczenia. Władze portu i miejscowi pomimo nieplanowanej wizyty uruchomili sklep wolnocłowy oraz dwa duże bary w porcie a z wolnostojących straganów można było skosztować tutejszego Mohito
Tak więc można powiedzieć, że Dominikana zaliczona - chociaż olbrzymi niedosyt pozostał bo był to mimo wszystko pobyt czysto teoretyczny.
Wieczorem animatorzy rozkręcili na statku dwie konkretne imprezy: jedną przy basenie w klimatach karaibskich a drugą w Grand Barze z przebojami ABBY w roli głównej. Niestety na żadnej nie miałem ze sobą aparatu więc musicie uwierzyć tylko na słowo, że zabawa była świetna:-)
Teraz płyniemy dalej wzdłuż brzegu Dominikany w stronę Jamajki. Mam nadzieję, że pogoda wyczerpała już limit figli na tej rejs i ciąg dalszy odbędzie się zgodnie ze zmodyfikowanym planem. Jest to szczególnie istotne w przypadku następnego postoju - na Wielkim Kajmanie, gdzie statek nie cumuje w porcie tylko rzuca kotwicę na morzu a transport na ląd odbywa się mniejszymi jednostkami - tzw. tenderami (zwykle tę rolę pełnią łodzie ratunkowe, które widać na bokach statku). Ponieważ zejście na ląd w ten sposób nie jest tak sprawne jak w przypadku zwykłego cumowania w porcie (w łodzi jest miejsce na ok. 100-150 osób, jednocześnie kursują 2-3 łodzie) więc, aby obyło się bez korków dzisiaj odbywa się dystrybucja "biletów" na takie godziny jakie komu pasują. Poniżej zamieszam zdjęcia z innego rejsu obrazujące jak wygląda tendering:
C.D.N.Pozdrowienia ze slonecznej Jamajki? Tutaj dotarlismy juz bez zadnych atrakcji.
@bozenak - bardzo delikatnie to ujelas ale czasem tak bywa. Na rejsie nigdy nie mozesz byc na 100% pewna czy trasa, ktora zrealizujesz bedzie taka jak zaplanowana. Mi podobna przygoda ze skasowanym portem zdarzyla sie juz kilka razy wiec mam dystans i z gory sie na nic nie nastawiam na szczescie. Z drugiej strony dzieki takim "przygodom" udalo mi sie odwiedzic kilka nieplanowanych miejsc, ktore okazaly sie bardzo interesujace i warte zobaczenia a do ktorych pewnie nawet bym sie nie wybral. La Romana moze do takich miesc nie nalezala ale nie zawsze jest niedziela?
Obszerniejsza relacje nt Ocho rios na Jamajce skrobne wieczorkiem jak juz wroce na statek.Dzień na Jamajce można zaliczyć do udanych:-)
Przypłynęliśmy do Ocho Rios planowo - statek zacumował w porcie tuż przed 8. Z bliżej nieznanych powodów przybił on do nabrzeża w porcie przemysłowym, skąd w świat wysyłane są prawdopodobnie boksyty. Aż do samego nabrzeża były doprowadzone taśmociągi, które ginęły gdzieś w lesie i za wzgórzem w okolicach portu. Było to o tyle dziwne, że w tym dniu w Ocho Rios nie cumował żaden inny wycieczkowiec i nabrzeże terminala pasażerskiego było wolne - ale jak okazało się chwilę później nie miało to wielkiego znaczenia ponieważ odległość z portu przemysłowego do centrum miasta była niewiele większa a do jednej z głównych atrakcji Ocho Rios - parku i wodospadów Dunn's River - nieco mniejsza niż byłaby, gdybyśmy cumowali przy terminalu pasażerskim.
Pogoda była znakomita - około 27 stopni, bardzo słonecznie. Dopiero po południu zebrały się chmury ale nic złego z nich nie wynikło.
Ocho Rios jest portem turystycznym leżącym w odległości ok. 100 km od Kingston - stolicy Jamajki, po przeciwnej stronie wyspy. Kiedyś była to osada rybacka, aktualnie żyje głównie z turystyki będąc głównym portem odwiedzanym przez statki wycieczkowe na Jamajce. Jako dawna kolonia brytyjska, podobnie jak Bahamy zachowała ruch lewostronny oraz język angielski używany powszechnie przez miejscowych. Powszechnie używaną tam walutą jest amerykański dolar chociaż kraj ma oczywiście swoją własną walutę (dolar jamajski).
Pierwszym punktem w moim planie było "must see" w Ocho Rios czyli wspomniany Dunn's River Park. Okazało się, że położony jest ok. 3 km od miejsca w którym cumowaliśmy. Odległość tę można było pokonać taksówką, lokalnym busem lub piechotą. Wybrałem tę ostatnią opcję, aby przyjrzeć się bliżej jamajskim klimatom.
Bezpośrednio w okolicy portu znajdują się resztki pochodzącego z 18-ego wieku fortu obronnego (podobnie jak odwiedzane wcześniej Bahamy, Jamajka również "lubiła" być w przeszłości najeżdżana - zwykle przez Hiszpanię albo piratów). Fort jest tak malutki, że przechodząc obok niego można go nie zauważyć - aby nie uległ całkowitemu zapomnieniu postanowiłem go uwiecznić w sposób wzbudzający poważanie
:-)
Dunn's River Park to średniej wielkości kompleks, na terenie którego znajduje się ciąg wodospadów otoczonych tropikalnym lasem - jedna z bardziej znanych atrakcji turystycznych Jamajki.
Po zakupie biletu (dla obcokrajowców 20 USD) i otrzymaniu specjalnej opaski na dłoń mamy dwie możliwości: możemy zwiedzić park korzystając ze ścieżki turystycznej znajdującej się w przybliżeniu wzdłuż rzeki oraz kolejnych segmentów wodospadu lub też możliwe jest pokonanie tej trasy drogą wodną (na własnych nogach, żeby nie było wątpliwości). W tym drugim przypadku możliwe jest wynajęcie szafki, w której można zostawić swoje rzeczy a także dołączenie do grupy z przewodnikiem (zdecydowanie dobry pomysł jeśli ktoś się decyduje na tę opcję). Istotnym jest również posiadanie pełnego obuwia do wędrówki po śliskich kamieniach (można kupić je też na miejscu za 10 USD). Nie ukrywam, że pierwotnie miałem plan skorzystania z drugiej opcji ale jak zobaczyłem jak wygląda to w praktyce uznałem, że wybiorę wersję bardziej spacerową:-)
Różnica w wysokości pomiędzy poziomem morza a końcem wędrówki po wodospadzie wynosi prawie 200 metrów. Trasę drogą wodną pokonuje się od ujścia w górę rzeki, drogą lądową - według wyboru. Swoją wycieczkę zacząłem od dotarcia do plaży, gdzie rzeka (a w zasadzie ostatnia sekcja wodospadu) wpada do morza:
Tu znajduje się wejście na wodospad o nazwie "Tornado ". Można również przejść wodospad korzystając z pośrednich wejść eliminując te odcinki, które nam nie odpowiadają. Początek wygląda dość groźnie...
...ale dalej wcale nie jest łatwiej:
Z tego powodu obecność w grupie przewodnika, który podpowie jaką techniką oraz którędy iść dalej może być bardzo pomocna.
W sumie przejście pełnej odległości zajmuje ok. 45 minut i kończy się dotarciem do nagrody:
W parku Dunn's oraz w innych miejscach w okolicach Ocho Rios na uwagę zwraca również bardzo bujna i bogata roślinność tropikalna:
Z okolic, gdzie wodospad kończy swój bieg, znajduje się również mini-port, z którego katamarany zabierają chętnych na rejsy połączone z nurkowaniem:
Mniej więcej w połowie drogi do/z Dunn's River Park do portu można również zobaczyć Mystic Mountain Rain Forest. Jest to park przygód zlokalizowany w scenerii lasu tropikalnego, w którym można wyjechać kolejką krzesełkową na górę, na której zlokalizowane są m.in. bobsleje czy park linowy.
Z kolei prawie naprzeciw wejścia do Dunn's River Park znajduje się Dolphin's Cove - delfinarium, plaża oraz kompleks przyległych atrakcji. Tak więc w zależności od planu, ilości czasu, zasobności portfela oraz odwagi każdy może wybrać coś dla siebie.
Po wizycie w Dunn's River Park wybrałem się w stronę centrum Ocho Rios.
Nie da się nie zauważyć, że miasto do dziś żyje Bobem Marleyem (pochodził z Jamajki) oraz Jamesem Bondem. Jeśli chodzi o tego drugiego to głównie za sprawą kręconych tutaj "Dr No" oraz "Moonrakera". Sądząc jednak po ilości sklepów z biżuterią, diamentami oraz szyldami z "Diamonds" w roli głównej, miałem nieodparte wrażenie, że bardziej pasowałby tutaj inny film z Bondem: "Diamenty są wieczne".
Centrum miasta można najkrócej podzielić na dwie części. Pierwsza to część turystyczna, w której dominują pasaże, galerie i galeryjki handlowe - głównie z zegarkami, wspomnianą biżuterią oraz pamiątkami - z galerią o pretensjonalnej nazwie "Tah Mahal" na czele:
Jest też tutaj ładnie utrzymany park miejski działający pod szyldem "Turtles River park", do którego warto przynajmniej na chwilę zajrzeć.
Druga część miasta (nieco dalej od portu) jest już mniej zadbana ale dla równowagi warto również i ją zobaczyć. Jest w niej dużo już bardziej "normalnych" sklepów, punktów usługowych, małych knajpek oraz popularnych stoisk z orzechami kokosowymi:
W mieście jest kilka plaż, z których największa to "Turtles Beach" (płatna: 200 dolarów jamajskich/os.):
Bliżej portu, przy kompleksie handlowym "Island Village" jest z kolei mała plaża Margaritaville Beach:
Generalnie okolice zwiedza się bardzo miło. Ludzie są bardzo uprzejmi i uczynni; pytanie o cokolwiek chętnie udzielają odpowiedzi przy okazji opowiadając o Jamajce, Bobie Marleyu lub rafie koralowej:-) Co prawda, kiedy jesteś po raz dziesiąty pytany po drodze, czy nie potrzebujesz taksówki (biały człowiek jest tam jednak w zdecydowanej mniejszości i wiadomo, że to musi być turysta więc pytają o to z zasady każdego białego), może to być denerwujące ale zwykle wystarczy jedna grzeczna odpowiedź odmowna, aby pytający dał spokój. Porównując to z moimi doświadczeniami np. z płd-wsch. Azji, gdzie nie można się opędzić od taksówkarzy, tuk-tuk-owców i innej maści przewoźników to jednak inny i zdecydowanie bardziej cywilizowany świat:-)
Późnym popołudniem wróciłem na statek. Dla mnie na pewno Jamajka będzie się kojarzyła z piękną pogodą, przyjaźnie nastawionymi ludźmi i wspaniałą przyrodą. Płyniemy już w stronę Wielkiego Kajmanu, jutro statek rzuca kotwicę w zatoce naprzeciw Georgetown - stolicy tego kolejnego na naszej trasie raju turystycznego (a przy okazji również podatkowego
:-) .Dziś miałem okazję postawić stopę na kajmańskiej ziemi:-)
Kajmany to brytyjskie terytorium zamorskie - i jako takie są jeszcze bardziej brytyjskie niż dawne brytyjskie kolonie: odwiedzone wcześniej Bahamy i Jamajka. Pogoda była tak jak poprzedniego dnia na Jamajce bardzo przyjemna i jak powiedział mi jeden z zagadanych Kajmańczyków - typowa:-) Różnice w temperaturach i pogodzie w ciągu roku są tutaj niewielkie.
Statek rzucił kotwicę w zatoce w okolicy stolicy Kajmanów - Georgetown - jeszcze przed świtem. Georgetown leży na Wielkim Kajmanie - największej z trzech wysp składających się na to terytorium.
Tak jak pisałem wcześniej, na Kajmanach statek nie wpływa do portu (bo takiego, który przyjąłby tak duże jednostki tutaj nie ma) lecz na ląd byliśmy transportowani przy pomocy mniejszych stateczków - tzw. tenderów. Nie były to jednak tak jak zwykle własne jednostki spuszczane ze statku tylko łodzie kajmańskie, które się w tym specjalizują. W tym dniu w zatoce zakotwiczony był tylko nasz statek ale to sytuacja nietypowa na Wielkim Kajmanie - zwykle jest ich kilka. Sam transport na ląd odbył się bardzo sprawnie. Łódki (chociaż to chyba nie do końca odpowiednie określenie bo zabierały po 250 osób na jeden kurs) cały dzień kursowały tam i z powrotem w razie gdyby ktoś czegoś zapomniał i chciał wrócić na statek. Rano, aby uniknąć zamieszania i kolejek obowiązywały bilety, które można było pobrać wcześniej w recepcji; jeśli jednak ktoś chciał popłynąć na ląd później to mógł - już bez biletu - od razu zejść na najniższy pokład, gdzie z reguły do burty statku był już zacumowany jeden lub dwa tendery oczekujące na pasażerów.
Jeśli chodzi o centrum Wielkiego Kajmanu wydaje mi się, że nie ma w nim niczego co byłoby warte poświęcenia więcej niż w sumie godziny czasu. Miasto ma uporządkowany charakter chociaż - co zaskakujące - z czystością jest na bakier. Tak jak w Nassau do dziś czci się królową Wiktorię, tak tutaj króla Jerzego V, któremu poświęcono tablicę oraz obelisk/zegar na głównym placu miasta.
Mówiąc szczerze udałem się na ten plac głównie w poszukiwaniu jakiejś formy transportu. Jak się okazało na Wielkim Kajmanie funkcjonuje całkiem nieźle "komunikacja miejska" - w sposób zbliżony do Zakopanego u nas: są wytyczone standardowe linie i trasy, które obsługują małe firmy przy pomocy busów.
Bilet na pojedynczy kurs kosztuje 2 dolary kajmańskie, których jednak nie trzeba koniecznie posiadać. Powszechnie akceptowaną walutą jest dolar amerykański (po przeliczeniu kurs kosztuje 2,5 USD).
Pierwszym punktem w moim planie była hodowla żółwi morskich. Położona jest w sporej (jak na kajmańskie warunki) odległości ok. 15 km od Georgetown. Bus dotarł tam w niecałe 25 minut.
Cayman Turtle Farm to spory kompleks, w którym mieści się hodowla żółwi morskich. Ma ona już długą (ponad 30-letnią) tradycję. Zwiedzanie możliwe jest grupowo lub indywidualnie w różnych wersjach (z możliwością plażowania/nurkowania, odwiedzenia różnych sekcji kompleksu itp.) a bilet w zależności od wersji kosztuje od 18 do 48 USD.
Żółwie zgromadzone są zarówno w małych basenach jak również dużych zbiornikach. Ich rozmiary są również bardzo różne - od niespełna rocznych po takie, które zostały odłowione w naturze prawie 40 lat temu i których dokładny wiek nie jest znany. Ich wspólną cechą jest to, że są to przede wszystkim żółwie morskie czyli docelowo spore okazy. Ich jedynymi wrogami są rekiny oraz ludzie.
Ja wykupilem rejs dokladnie tym statkiem na morzu srodziemnym na maj. Takze spodziewaj sie wiele pytan z mojej strony. Na stronie seascanner.com mozna zobaczyc gdzie w danej chwili jest statek i webcamera z przodu i rufy. Napisz jaki masz numer kabiny i w jakiej klasie bo ja mialem z tym najwiekszy problem. Wykupiles all lub jakis pakiet win? Czekamy na zdjecia i nie wstawiaj ich do gory nogami
;)Stopy wody pod kilem.Wyslane z telefonu.
:-)No wlasnie widze ze zdjecia na ipadzie mam odwrocone a na kompie sa prawidlowo...czary czy co:-)W kolejnych postach bede uwazal:-)Jestem juz w miami i czekam na odprawe imigracyjna na lotnisku. Potem jade do Fort Lauderdale ale nie wiem jak to wyjdzie bo z tego co tu mowia tam byla strzelanina na lotnisku; mam nadzieje ze juz jest bezpiecznie.
Cześć, niezły przypadek bo ruszam na ten sam rejs zaraz po Tobie 17 stycznia.
:) Więc ta relacja bardzo się przyda! Proszę o dużo porad praktycznych( typu co robić przez te kilka godzin na każdej z wysp) oczywiście w miarę możliwości
:)Pozdrowienia!
@greg2014 dzięki, niestety nie mogę wysłać pw. Przeczytam sobie jasna sprawa, ale wiesz chodzi mi o takie praktyczne spojrzenie Twoim okiem
;) Będę śledził na bieżąco!
@samaki9: tak, plyne sam (nie liczac paru tysiecy ludzi na pokladzie
:-))Za jedynke zwykle jest doplata; Costa pod tym wzgledem jest rozsadna, doplata wynosi zazwyczaj dodatkowe okolo 20-30%, na niektorych rejsach nie ma jej w ogole. Inne linie sa bardziej radykalne-np MSC liczy sobie zazwyczaj 80-100% ekstra i dlatego nimi nie plywam:-) Zwykle sa tez wyjatki, promocje itp wiec czesto mozna znalezc cos ciekawego w pojedynke-ale czasem trzeba sie naszukac.Pozdrowienia z Nassau:-) wlasnie dotarlismy. Jest ok. 25st ale dosc mocno wieje.Wieksza relacje przesle za kilka godzin, na razie rozejrze sie co to sa te Bahamy.
Fajna masz zajawke na te rejsy po morzach i oceanach. Ja kiedyś też tak poplyne. I bardzo miło się czyta Twoja relacje.I odpowiem @mashscra - ma status bo dostał po wykupieniu akcji.
;)
Wow, przystojny ten kapitan
:oops: Czy ceny w sklepach na statku są jakoś wygórowane, czy takie same jak na lądzie, a może jest dużo taniej? Bo szczerze mówiąc, to nie wiem, czy jest naprawdę dużo amatorów zakupów luksusowych zegarków na statku? I czy to prawda, że na wieczorkach tanecznych obowiązkowe są długie suknie wieczorowe?
@japonka76: szczerze mówiąc to też kilka razy się zastanawiałem nad tymi cenami ale nie mam porównania (pytanie z jakim krajem porównywać, tutaj chyba z USA bo stamtąd wypływał statek) więc trudno mi odpowiedzieć; faktem jest, że cieszą się sporą popularnością. Z tego co do tej pory zauważyłem na rejsach, największym hitem jeśli tak można powiedzieć są papierosy (sprzedaż wolnocłowa). Ale to też jest zróżnicowane regionalnie.Co do wieczorów i strojów to przynajmniej tutaj nie jest to prawda. Generalnie na każdy dzień określony jest jakiś dress code (zwykle "informal") ale z jego przestrzeganiem jest bardzo różnie. Wczoraj akurat było spotkanie z kapitanem, na którym teoretycznie obowiązywał dress code "formal" ale nawet po zdjęciach było widać, że różnie można go rozumieć. Grupa obok mnie była na nim w koszulkach polo i było ok. Zdjęcia z barów, które wczoraj umieściłem pstrykałem niedługo po tym spotkaniu więc widać na nim niektóre osoby w eleganckich strojach ale to raczej ma związek z tym, że tak się ubrali na spotkanie z kapitanem. Dziś pewnie będzie zupełnie inaczej. Z kolei na imprezie w Atrium krawatów i długim sukni nie było widać:-) Są też tzw. wieczory galowe, kiedy (znowu teoretycznie) np. panów obowiązuje marynarka ale zdarzało mi się widzieć w restauracji na wieczorze galowym osoby w t-shirtach. Generalnie Costa jest bardzo wyrozumiała jeśli chodzi o dress code - wiadomo że ludzie są na wakacjach na dodatek w dość ciepłym klimacie i zabieranie ze sobą do walizki stroju wieczorowego czy garnituru trąci (jak dla mnie) absurdem - ale oczywiście jak ktoś chce to jest zawsze mile widziany:-) Na innych liniach może być inaczej: mi się na przykład zdarzyło, że na wieczór galowy na statku linii Holland America nie zostałem kiedyś wpuszczony do restauracji na kolację ponieważ nie miałem koszuli z długim rękawem:-) Z drugiej strony na statkach linii NCL nie ma w ogóle dress code innego niż "informal"; proszą jedynie, aby wieczorem do restauracji nie chodzić w krótkich spodenkach
:-)Ale z drugiej strony obawiam się, że na statkach Cunarda (np.Queen Mary II) dress code jest bardzo ściśle przestrzegany. Z rozmów z innymi podróżującymi wiem, że niektórzy m.in. z tego powodu wybierają te linie. Podsumowując: co linia to obyczaj w zakresie garderoby
:-)
Pozdrowienia ze slonecznej Jamajki? Tutaj dotarlismy juz bez zadnych atrakcji.@bozenak - bardzo delikatnie to ujelas ale czasem tak bywa. Na rejsie nigdy nie mozesz byc na 100% pewna czy trasa, ktora zrealizujesz bedzie taka jak zaplanowana. Mi podobna przygoda ze skasowanym portem zdarzyla sie juz kilka razy wiec mam dystans i z gory sie na nic nie nastawiam na szczescie. Z drugiej strony dzieki takim "przygodom" udalo mi sie odwiedzic kilka nieplanowanych miejsc, ktore okazaly sie bardzo interesujace i warte zobaczenia a do ktorych pewnie nawet bym sie nie wybral. La Romana moze do takich miesc nie nalezala ale nie zawsze jest niedziela?Obszerniejsza relacje nt Ocho rios na Jamajce skrobne wieczorkiem jak juz wroce na statek.
Świetna relacja. Zawsze mnie fascynowały takie wielkie pływające miasteczka. Widzę, że Włosi też uwielbiają bingo. Podczas mojego pobytu (2 sezony) na Cyprze pamiętam jak Anglicy się mocno eskcytowali tą grą.Dla mnie to była wielka zagadka co ich tak fascynuje. No ale o gustach się nie dyskutuje
;)
Wiesz, byłam w zeszłym roku na Jamajce i tak sobie myślę, że takie zejście na wyspe na parę godzin to takie kosztowanie jednej kulki lodow w łodziarni pełnej różnych smakow. Chyba taki rejs to raczej glownie rozrywka na pokładzie i luźniecie zwiedzanych miejsc.
Masz rację co do jednego i drugiego:-)Ja mając na względzie ograniczenia czasowe staram się przed wizytą w każdym porcie zaplanować co chciałbym tam zobaczyć - chyba, że korzystam z wycieczki ze statku, która z reguły zajmuje cały dzień. Ale mało które miejsce da się zobaczyć kompleksowo w jeden dzień. Z mojego punktu widzenia cały urok w tej zabawie polega na tym, że masz połączenie wycieczki objazdowej, która z natury nie jest kompleksowa z pobytem stacjonarnym (nie trzeba się przeprowadzać, śpisz w jednym łóżku, nie martwisz się o jedzenie itp. itd.). A do miejsc, które na rejsie mi się najbardziej spodobały zawsze można wrócić ponownie - już w formie dedykowanego wyjazdu (co zresztą już mi się zdarzyło).Imprezy i generalnie życie na statku jest ekstra bonusem:) Aczkolwiek bardzo istotnym z punktu widzenia całości.
@greg2014 -super relacja! Dawno , dawno temu , jak jeszcze nie wpuszczano na gala dinner bez eleganckiego stroju
:) pracowałem na takim statku , który pływał po Karaibach przez 3 lata. Czasami luz , jednak przeważnie mega cięzka , codzienna praca po 12-15 godzin , tylko za napiwki. Ale warto było. Szkoda , że odpuściłeś "Atlantis Resort " w Nassau ( jako załoga mieliśmy tam wstęp wolny + voucher na 25 usd do kasyna) Naprawdę super miejsce na relaks.
Wielkie dzięki za relacje on-line przez łacza satelitarne!Jak dla mnie trochę za mało o samym statku
;)pytanie odnośnie końca rejsu i bagażu, rozumiem ze piżamę i szczoteczke do zębów masz w "podręcznym"śniadanie pozwolą zjeść normalnie czy jakieś specjalne szybkie ?
@samaki9: Mam przynajmniej powód, żeby odwiedzić Bahamy kiedyś jeszcze:-) Wtedy zaliczę "Atlantis Resort". A osoby pracujące na statku faktycznie mają harówkę - to jest poza dyskusją. Mój steward z Filipin mówił mi, że pracuje po 11 godzin dziennie (ciągle go widziałem więc raczej to jest prawda) na 8-o miesięcznym kontrakcie - bez wakacji, wizyty w domu itd. Osoby, które pracują na dole (np. w pralni) potrafią przez tydzień nie zobaczyć słońca. Kabiny załogi (miałem okazję taką widzieć podczas jednej z wycieczek po zapleczu statku - oprowadzający nas pokazał nam swoją kabinę) też są klaustrofobiczne i znacznie mniejsze od kabin pasażerskich. @brzemia: Starałem się nie przesadzać z opisami tego co się dzieje na statku i bardziej skupiłem się na trasie. Jeśli masz jakieś pytania pisz śmiało - postaram się odpowiedzieć. Mogę też przesłać codzienne programy w PDF to da Ci obraz tego co działo się w poszczególne dni (w takim przypadku proszę o adres e-mail na PW). Jeśli chodzi o końcówkę rejsu to bagaż zdaje się do północy poprzedniego dnia, na następny dzień zostaje się z podręcznym więc jakieś rzeczy na zmianę, kosmetyki, piżama itp. zabiera się już w nim. Można też w ogóle nie zdawać bagażu ale na tym akurat rejsie (ze względu na to, że przypływaliśmy do USA) w takim przypadku trzeba było to zgłosić wcześniej do recepcji i opuścić statek (samemu zabierając bagaż-nie był wtedy zapewniany serwis bagażowy) do godziny 7:30 rano. W ostatnim dniu kolejne grupy schodziły ze statku wg kolorów swoich zawieszek (ja np. o 9:15) ale teoretycznie można zejść wcześniej (jest wtedy ryzyko, że w terminalu nie będzie jeszcze twojego bagażu i trzeba na niego czekać) albo później (ale nie później niż o 11). Jeśli chodzi o restaurację, bufet i bary to funkcjonują one normalnie - śniadanie było serwowane w bufecie w normalnym rozmiarze do 9:30 a w restauracjach do 8:30 więc nikt głodny ze statku nie musiał schodzić. Jedynym komplikatorem mogło być zamawianie napoi w barach. Jeśli ktoś przy wejściu na statek wskazał, że będzie rozliczał swoje konto kartą kredytową i podał tę kartę to nie ma problemu - automatycznie zakupy w barze w ostatnim dniu obciążą podaną kartę. Jeśli jednak wybrał rozliczenie gotówkowe i wpłacił depozyt, wówczas rano w ostatnim dniu (chyba do 7:30) musiał ten depozyt rozliczyć (odebrać nadpłatę lub dopłacić brakującą kwotę) a w barach płacił już gotówką. To jedyny przypadek kiedy w ogóle na statku używa się gotówki w barze. Generalna zasada jest taka, że kartą płatniczą na statku jest karta do pokoju, która zalicza wszystkie zakupy na nasze konto. Ta sama karta pełni również funkcję dowodu tożsamości przy schodzeniu na ląd oraz w portach.Ja już jestem w Miami, jak dotrę do hotelu to wieczorem prześlę ostatnie fotki i "milowe" podsumowanie trasy, które dostaliśmy do kabin w ostatniej gazetce.
Nie jestem przyrodnikiem więc nie będę się kłócił. Swoją drogą chwilę zajęło nam zidentyfikowanie tego zwierzątka ale jak widać i tak się nie udało zrobić tego poprawnie:-)
Witam ponownie:-) Zachęcony przez kilka osób w końcu się zebrałem, aby dopisać ciąg dalszy. Stanowi go osobna relacja z drugiego rejsu - tym razem z Miami przez Kanał Panamski. Miał on miejsce kilka dni po zakończeniu opisanego powyżej rejsu na statku Costa Deliziosa.Aby zachować porządek na forum, nową relację umieściłem w nowym wątku.Jest on dostępny tutaj: rejs-wycieczkowy-przez-kanal-panamski,210,116609Zainteresowanych zapraszam:-)
Do powyższych cen należy doliczyć jednorazowo 3 USD za aktywację planu (jeśli ktoś kupuje drugi plan bo np. wyczerpie mu się limit to opłaty aktywacyjnej już nie ma).
Warto jednak pamiętać, że ceny na różnych statkach i w różnych regionach mogą się różnić (w Europie np. walutą obowiązującą na statku jest EUR a nie USD i wszystkie ceny podawane są w euro).
Można też zawsze kupić lokalną kartę SIM i włożyć do telefonu/modemu GSM. Na stronie
http://prepaid-data-sim-card.wikia.com/ ... _with_data można łatwo znaleźć informację u jakiego operatora ile taka karta kosztuje. Oczywiście internet działa wtedy tylko w granicach zasięgu sieci i raczej nie w kabinach wewnętrznych (bo tam zasięgu sieci z lądu raczej nie ma).
Dużo prościej jest w UE, gdzie wkrótce (chyba od lipca) nie będzie opłat roamingowych i będzie można korzystać z krajowych kart SM za polską stawkę.
@brzemia - Codzienna gazetka (to co wysłałem to codzienna gazetka a nie menu) jest dostarczana w jednym z kilku języków (polskiego jeszcze nie spotkałem :-) ). Podobnie menu w restauracjach. W gazetce jedynie nazwy posiłków są podane po włosku (np. "La Cena" to kolacja).Kolejny dzień spędziliśmy na morzu w drodze z Bahamów na Dominikanę. Morze było niestety dość niespokojne ale dało się wytrzymać:-)
Z reguły (chociaż są wyjątki) w trakcie każdego rejsu są jakieś dni na morzu. W niektórych przypadkach (np. rejs przez Atlantyk) takich dni potrafi być 5-6 jeden po drugim.
Dla jednych to zło konieczne, inni z kolei wolą, aby rejs składał się nie tylko z postojów w portach ale również spokojniejszych dni na morzu. Ja zdecydowanie należę do tych drugich.
Dzień na morzu to z jednej strony dzień relaksu - wszystko dzieje się wolniej i bez pośpiechu. Z drugiej zaś w takie dni z reguły armator przygotowuje dość bogaty program dnia, aby każdy znalazł dla siebie jakieś zajęcie.
Akurat Costa pod tym względem wyróżnia się pozytywnie - animatorzy, których na statku jest cała brygada potrafią zrobić cuda, a w szczególności imprezę z niczego.
Warto na początku dnia wybrać w których punktach programu chce się uczestniczyć bo obskoczenie wszystkiego jest niemożliwe . Można też spędzić dzień na relaksie takim jak kto lubi: czytaniu, jakichś grach/quizach mniej lub bardziej wymagających myślenia, wygrzewaniu się na słońcu albo w saunie, nauce tańca lub podstaw popularnych języków, pobycie w strefie wellnes itp. Dla miłośników wrażeń motoryzacyjnych jest symulator Formuły 1 (ekstra płatny), dla innych kino 4D czy też jakieś inne atrakcje, które trudno ogarnąć. Trzeba pamiętać, że niestety niektóre atrakcje (np. strefa wellnes) to ekstra płatne i wymagają wykupienia karnetu.
Dodatkowo każdego dnia (nie tylko na morzu) w teatrze odbywa się show - zwykle 2x to samo, aby niezależnie od tego kto o której godzinie ma kolację mógł je obejrzeć. Ze względu na różnorodność językową pasażerów, poza zapowiedziami (w 4-5 językach) show ma zwykle charakter wokalno-taneczny, cyrkowy/akrobatyczny, kuglarski itp.
Dzisiejsze było naprawdę niezłe, a szczególny podziw budziło to, że tancerze i tancerki wykonywali bardzo dynamiczne układy taneczne i akrobatyczne na nieźle rozkołysanym statku - bez ani jednego potknięcia.
Wczoraj właśnie ze względu na bujanie został odwołany drugi pokaz magika - już po wypłynięciu z Nassau (pierwszy, wcześniejszy się odbył planowo bo jeszcze tak nie kiwało) - ale obiecano, że będzie można go zobaczyć w inny dzień.
Ja dzisiaj w pierwszej kolejności wybrałem się na wycieczce po statkowej kuchni:-) Dla klientów statusowych w trakcie rejsu zwykle organizowana jest jakaś wycieczka "behind the scene", podczas której można obejrzeć te części statku, które są zwykle niedostępne dla pasażerów. Na Costa Deliziosie była to tylko (aczkolwiek bardzo kompleksowa) wycieczka po kuchni statkowej, która obsługuje restaurację główną. Pracuje tam 60 kucharzy na 3 zmiany (jest to oprócz pralni i recepcji hotelowej jedyne miejsce na statku, które pracuje 24h). Organizacja robi wrażenie - szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę ilość osób, dla których przygotowywane są tutaj posiłki. Przed wejściem do kuchni musieliśmy ubrać odpowiednie mundurki organizacyjne: fartuchy, czepki, maski na twarz, ochraniacze na buty itp. itd. Warto wiedzieć, że na statku częścią kuchni jest całkiem spora piekarnia (pieczywo jest wypiekane od zera - nie z mrożonek) oraz cukiernia. Wielkość kotłów, w których przygotowywane są podstawowe składniki jak ryż, ziemniaki czy zupy budzi podziw i przerażenie zarazem. Ugotować coś w takim kotle, żeby jednocześnie nie było niedogotowane ani rozgotowane to musi być niezłe know-how:-)
Miałem dylemat ponieważ w tym samym czasie co wycieczka po kuchni była organizowana prezentacja dot. Jamajki i tego co warto zobaczyć w Ocho Rios - ale trudno, coś trzeba było wybrać.
Szkoda, że wycieczka nie objęła swoim zasięgiem innych rewirów statku - ale to już jest zauważalny trend, że ze względów bezpieczeństwa (tak się to tłumaczy, czy tak jest to trudno powiedzieć) linie nie chcą pokazywać pasażerom niektórych części statku. O ile może to być zrozumiałe w przypadku mostku kapitańskiego i maszynowni, o tyle w innych przypadkach można dyskutować.
Tak na marginesie - jeśli kogoś by interesowało jak wygląda mostek kapitański na statku wycieczkowym można to zobaczyć na poniższych zdjęciach. Pochodzą one z amerykańskiego statku Norwegian Jade, gdzie zostały wykonane przez szybę (jest tam specjalne pomieszczenie, które umożliwia podgląd mostku w pewnych godzinach - zwykle, kiedy statek stoi w porcie i nic się tam nie dzieje).
Uzupełnieniem wycieczki po restauracji było popołudniowe krótkie spotkanie z kapitanem, który przedstawił najważniejszych oficerów oraz szefów działów na statku.
Z innych popularnych atrakcji tradycją Costy jest Bingo, które cieszy się nieprawdopodobnym powodzeniem - nie tylko - ale głównie wśród Włochów. Jest ono organizowane w Grand Barze czyli największym barze na statku. Warto się wybrać je obejrzeć choćby po to, aby się przekonać jak niektórzy żywiołowo podchodzą do tej zabawy.
Dla miłośników muzyki i tańca na statku atrakcji i zajęć również nie brakuje.
W sumie są 4 bary z muzyką na żywo (w tym 3 posiadające parkiet do tańczenia) ora dodatkowo dyskoteka. Oprócz tego kilka kolejnych barów, w których muzyka jest odtwarzana.
Jest w nich grana różna muzyka więc każdy znajdzie coś dla siebie, rozkręcaniem imprez zajmuje się zespół animatorów i spokojnie mogę zapewnić, że wychodzi mu to naprawdę dobrze.
Swoją imprezę miały również dzieci. Chociaż na zdjęciu tego nie widać, na tym rejsie jest ich sporo - prawdopodobnie dlatego, że na większości rejsów Costy za dzieci do 16-ego roku życia płaci się tylko opłaty portowe o ile zajmują tą samą kabinę co rodzice.
No i na koniec dla miłośników hazardu jest jeszcze kasyno (gry stolikowe, automaty, gry zręcznościowe a także możliwość obstawiania gonitw i zawodów sportowych na żywo), a dla lubiących zakupy galeria handlowa ze sklepami, stoiskami, wyprzedażami itp.
Jutro spędzamy dzień na Dominikanie w Amber Cove. Ma być ok. 26 stopni ale niestety niewykluczony jest deszcz. Póki co do pogody niestety nie mamy szczęścia ale mam nadzieję, że przynajmniej limit silnego wiatru i związanego z nim bujania powoli się wyczerpuje:-)No i pojawił się pierwszy poważniejszy komplikator...
Wiatr jest tak silny, że port w Amber Cove został zamknięty i nasz dzisiejszy pobyt tam został anulowany.
Aktualne warunki (obraz z tv):
Płyniemy do La Romany - po drugiej strony wyspy, na wschód od stolicy Santo Domingo. Będziemy tam wieczorem, aktualny plan jest taki, że statek rano popłynie na Jamajkę.
Można zatem powiedzieć, że pobyt na Dominikanie będzie niestety bardzo ekspresowy.@japonka76: szczerze mówiąc to też kilka razy się zastanawiałem nad tymi cenami ale nie mam porównania (pytanie z jakim krajem porównywać, tutaj chyba z USA bo stamtąd wypływał statek) więc trudno mi odpowiedzieć; faktem jest, że cieszą się sporą popularnością. Z tego co do tej pory zauważyłem na rejsach, największym hitem jeśli tak można powiedzieć są papierosy (sprzedaż wolnocłowa). Ale to też jest zróżnicowane regionalnie.
Co do wieczorów i strojów to przynajmniej tutaj nie jest to prawda. Generalnie na każdy dzień określony jest jakiś dress code (zwykle "informal") ale z jego przestrzeganiem jest bardzo różnie. Wczoraj akurat było spotkanie z kapitanem, na którym teoretycznie obowiązywał dress code "formal" ale nawet po zdjęciach było widać, że różnie można go rozumieć. Grupa obok mnie była na nim w koszulkach polo i było ok. Zdjęcia z barów, które wczoraj umieściłem pstrykałem niedługo po tym spotkaniu więc widać na nim niektóre osoby w eleganckich strojach ale to raczej ma związek z tym, że tak się ubrali na spotkanie z kapitanem. Dziś pewnie będzie zupełnie inaczej. Z kolei na imprezie w Atrium krawatów i długich sukni nie było widać:-) Są też tzw. wieczory galowe, kiedy (znowu teoretycznie) np. panów obowiązuje marynarka ale zdarzało mi się widzieć w restauracji na wieczorze galowym osoby w t-shirtach. Generalnie Costa jest bardzo wyrozumiała jeśli chodzi o dress code - wiadomo że ludzie są na wakacjach na dodatek w dość ciepłym klimacie i zabieranie ze sobą do walizki stroju wieczorowego czy garnituru trąci (jak dla mnie) absurdem - ale oczywiście jak ktoś chce to jest zawsze mile widziany:-) Na innych liniach może być inaczej: mi się na przykład zdarzyło, że na wieczór galowy na statku linii Holland America nie zostałem kiedyś wpuszczony do restauracji na kolację ponieważ nie miałem koszuli z długim rękawem:-) Z drugiej strony na statkach linii NCL nie ma w ogóle dress code innego niż "informal"; proszą jedynie, aby wieczorem do restauracji nie chodzić w krótkich spodenkach :-)
Ale z drugiej strony obawiam się, że na statkach Cunarda (np.Queen Mary II) dress code jest bardzo ściśle przestrzegany. Z rozmów z innymi podróżującymi wiem, że niektórzy m.in. z tego powodu wybierają te linie. Podsumowując: co linia to obyczaj w zakresie garderoby :-)Witajcie:-) Piszę z pewnym opóźnieniem ale - chociaż pewnie trudno w to uwierzyć - jakoś wczoraj najpierw nie było czasu a później już siły, żeby coś napisać.
Hispaniola czyli wyspa, na której leży Dominikana i Haiti została zaliczona:-)
W odróżnieniu od Krzysztofa Kolumba, który myślał, że jest w Indiach my dotarliśmy tutaj świadomie...i w zasadzie na tym chyba powinienem skończyć relację nt. Dominikany.
Przypłynęliśmy do portu La Romana wczesnym wieczorem. Tak jak pisałem wcześniej nie był to postój planowany ale ze względu na silny wiatr i zamknięcie portu w Amber Cove kapitan zdecydował na zmianę trasy rejsu. Od początku ten pobyt wyglądał dziwnie ponieważ z informacji ze zmodyfikowaną trasą rejsu, którą dostaliśmy do kabin wynikało, że będziemy w porcie tylko przez kilka godzin - w zasadzie w nocy. Na pewno dla tych, którzy mieli już dość bujania było bardzo istotnym, aby postawić nogę na stałym lądzie ale postój sprawiał wrażenie mocno technicznego.
Im bliżej byliśmy portu, tym bardziej wiatr się uspokajał - widać, że po drugiej stronie wyspy sytuacja pogodowa jest znacznie lepsza niż wcześniej.
Sam port La Romana położony jest w przysłowiowym "środku niczego" - do miejscowości o tej samej nazwie jest jakieś 2-3 km a do popularnego kurortu Casa de Campo - ok. 6 km. Jest to popularne miejsce cumowania statków na Karaibach; tak na marginesie Costa (innym statkiem) realizuje stąd właśnie 7-o dniowe rejsy po Karaibach w okresie zimowym. W ciągu dnia można by pewnie gdzieś wyskoczyć ale w nocy ochota jednak była mniejsza - tym bardziej, że nie wiadomo jak funkcjonuje tutaj transport a trzeba mieć 100% pewność powrotu (statek nie czeka na spóźnialskich).
Po przybiciu do nabrzeża okazało się, że przyczyna naszego postoju w La Romanie jest prozaiczna: w "skasowanym" Amber Cove planowane było zaopatrzenie statku w jedzenie i pewnie coś tam jeszcze. Przy nabrzeżu stało kilka tirów, które w czasie, kiedy my opływaliśmy Hispaniolę przemieściły się tutaj. Kiedy pasażerowie zaczęli schodzić ze statku, załoga zabrała się za ich rozładunek.
W pobliżu portu niewiele było do zobaczenia. Władze portu i miejscowi pomimo nieplanowanej wizyty uruchomili sklep wolnocłowy oraz dwa duże bary w porcie a z wolnostojących straganów można było skosztować tutejszego Mohito
Tak więc można powiedzieć, że Dominikana zaliczona - chociaż olbrzymi niedosyt pozostał bo był to mimo wszystko pobyt czysto teoretyczny.
Wieczorem animatorzy rozkręcili na statku dwie konkretne imprezy: jedną przy basenie w klimatach karaibskich a drugą w Grand Barze z przebojami ABBY w roli głównej. Niestety na żadnej nie miałem ze sobą aparatu więc musicie uwierzyć tylko na słowo, że zabawa była świetna:-)
Teraz płyniemy dalej wzdłuż brzegu Dominikany w stronę Jamajki. Mam nadzieję, że pogoda wyczerpała już limit figli na tej rejs i ciąg dalszy odbędzie się zgodnie ze zmodyfikowanym planem. Jest to szczególnie istotne w przypadku następnego postoju - na Wielkim Kajmanie, gdzie statek nie cumuje w porcie tylko rzuca kotwicę na morzu a transport na ląd odbywa się mniejszymi jednostkami - tzw. tenderami (zwykle tę rolę pełnią łodzie ratunkowe, które widać na bokach statku). Ponieważ zejście na ląd w ten sposób nie jest tak sprawne jak w przypadku zwykłego cumowania w porcie (w łodzi jest miejsce na ok. 100-150 osób, jednocześnie kursują 2-3 łodzie) więc, aby obyło się bez korków dzisiaj odbywa się dystrybucja "biletów" na takie godziny jakie komu pasują. Poniżej zamieszam zdjęcia z innego rejsu obrazujące jak wygląda tendering:
C.D.N.Pozdrowienia ze slonecznej Jamajki? Tutaj dotarlismy juz bez zadnych atrakcji.
@bozenak - bardzo delikatnie to ujelas ale czasem tak bywa. Na rejsie nigdy nie mozesz byc na 100% pewna czy trasa, ktora zrealizujesz bedzie taka jak zaplanowana. Mi podobna przygoda ze skasowanym portem zdarzyla sie juz kilka razy wiec mam dystans i z gory sie na nic nie nastawiam na szczescie. Z drugiej strony dzieki takim "przygodom" udalo mi sie odwiedzic kilka nieplanowanych miejsc, ktore okazaly sie bardzo interesujace i warte zobaczenia a do ktorych pewnie nawet bym sie nie wybral. La Romana moze do takich miesc nie nalezala ale nie zawsze jest niedziela?
Obszerniejsza relacje nt Ocho rios na Jamajce skrobne wieczorkiem jak juz wroce na statek.Dzień na Jamajce można zaliczyć do udanych:-)
Przypłynęliśmy do Ocho Rios planowo - statek zacumował w porcie tuż przed 8. Z bliżej nieznanych powodów przybił on do nabrzeża w porcie przemysłowym, skąd w świat wysyłane są prawdopodobnie boksyty. Aż do samego nabrzeża były doprowadzone taśmociągi, które ginęły gdzieś w lesie i za wzgórzem w okolicach portu. Było to o tyle dziwne, że w tym dniu w Ocho Rios nie cumował żaden inny wycieczkowiec i nabrzeże terminala pasażerskiego było wolne - ale jak okazało się chwilę później nie miało to wielkiego znaczenia ponieważ odległość z portu przemysłowego do centrum miasta była niewiele większa a do jednej z głównych atrakcji Ocho Rios - parku i wodospadów Dunn's River - nieco mniejsza niż byłaby, gdybyśmy cumowali przy terminalu pasażerskim.
Pogoda była znakomita - około 27 stopni, bardzo słonecznie. Dopiero po południu zebrały się chmury ale nic złego z nich nie wynikło.
Ocho Rios jest portem turystycznym leżącym w odległości ok. 100 km od Kingston - stolicy Jamajki, po przeciwnej stronie wyspy. Kiedyś była to osada rybacka, aktualnie żyje głównie z turystyki będąc głównym portem odwiedzanym przez statki wycieczkowe na Jamajce.
Jako dawna kolonia brytyjska, podobnie jak Bahamy zachowała ruch lewostronny oraz język angielski używany powszechnie przez miejscowych. Powszechnie używaną tam walutą jest amerykański dolar chociaż kraj ma oczywiście swoją własną walutę (dolar jamajski).
Pierwszym punktem w moim planie było "must see" w Ocho Rios czyli wspomniany Dunn's River Park. Okazało się, że położony jest ok. 3 km od miejsca w którym cumowaliśmy. Odległość tę można było pokonać taksówką, lokalnym busem lub piechotą. Wybrałem tę ostatnią opcję, aby przyjrzeć się bliżej jamajskim klimatom.
Bezpośrednio w okolicy portu znajdują się resztki pochodzącego z 18-ego wieku fortu obronnego (podobnie jak odwiedzane wcześniej Bahamy, Jamajka również "lubiła" być w przeszłości najeżdżana - zwykle przez Hiszpanię albo piratów). Fort jest tak malutki, że przechodząc obok niego można go nie zauważyć - aby nie uległ całkowitemu zapomnieniu postanowiłem go uwiecznić w sposób wzbudzający poważanie :-)
Dunn's River Park to średniej wielkości kompleks, na terenie którego znajduje się ciąg wodospadów otoczonych tropikalnym lasem - jedna z bardziej znanych atrakcji turystycznych Jamajki.
Po zakupie biletu (dla obcokrajowców 20 USD) i otrzymaniu specjalnej opaski na dłoń mamy dwie możliwości: możemy zwiedzić park korzystając ze ścieżki turystycznej znajdującej się w przybliżeniu wzdłuż rzeki oraz kolejnych segmentów wodospadu lub też możliwe jest pokonanie tej trasy drogą wodną (na własnych nogach, żeby nie było wątpliwości). W tym drugim przypadku możliwe jest wynajęcie szafki, w której można zostawić swoje rzeczy a także dołączenie do grupy z przewodnikiem (zdecydowanie dobry pomysł jeśli ktoś się decyduje na tę opcję). Istotnym jest również posiadanie pełnego obuwia do wędrówki po śliskich kamieniach (można kupić je też na miejscu za 10 USD). Nie ukrywam, że pierwotnie miałem plan skorzystania z drugiej opcji ale jak zobaczyłem jak wygląda to w praktyce uznałem, że wybiorę wersję bardziej spacerową:-)
Różnica w wysokości pomiędzy poziomem morza a końcem wędrówki po wodospadzie wynosi prawie 200 metrów. Trasę drogą wodną pokonuje się od ujścia w górę rzeki, drogą lądową - według wyboru.
Swoją wycieczkę zacząłem od dotarcia do plaży, gdzie rzeka (a w zasadzie ostatnia sekcja wodospadu) wpada do morza:
Tu znajduje się wejście na wodospad o nazwie "Tornado ". Można również przejść wodospad korzystając z pośrednich wejść eliminując te odcinki, które nam nie odpowiadają.
Początek wygląda dość groźnie...
...ale dalej wcale nie jest łatwiej:
Z tego powodu obecność w grupie przewodnika, który podpowie jaką techniką oraz którędy iść dalej może być bardzo pomocna.
W sumie przejście pełnej odległości zajmuje ok. 45 minut i kończy się dotarciem do nagrody:
W parku Dunn's oraz w innych miejscach w okolicach Ocho Rios na uwagę zwraca również bardzo bujna i bogata roślinność tropikalna:
Z okolic, gdzie wodospad kończy swój bieg, znajduje się również mini-port, z którego katamarany zabierają chętnych na rejsy połączone z nurkowaniem:
Mniej więcej w połowie drogi do/z Dunn's River Park do portu można również zobaczyć Mystic Mountain Rain Forest. Jest to park przygód zlokalizowany w scenerii lasu tropikalnego, w którym można wyjechać kolejką krzesełkową na górę, na której zlokalizowane są m.in. bobsleje czy park linowy.
Z kolei prawie naprzeciw wejścia do Dunn's River Park znajduje się Dolphin's Cove - delfinarium, plaża oraz kompleks przyległych atrakcji.
Tak więc w zależności od planu, ilości czasu, zasobności portfela oraz odwagi każdy może wybrać coś dla siebie.
Po wizycie w Dunn's River Park wybrałem się w stronę centrum Ocho Rios.
Nie da się nie zauważyć, że miasto do dziś żyje Bobem Marleyem (pochodził z Jamajki) oraz Jamesem Bondem.
Jeśli chodzi o tego drugiego to głównie za sprawą kręconych tutaj "Dr No" oraz "Moonrakera". Sądząc jednak po ilości sklepów z biżuterią, diamentami oraz szyldami z "Diamonds" w roli głównej, miałem nieodparte wrażenie, że bardziej pasowałby tutaj inny film z Bondem: "Diamenty są wieczne".
Centrum miasta można najkrócej podzielić na dwie części. Pierwsza to część turystyczna, w której dominują pasaże, galerie i galeryjki handlowe - głównie z zegarkami, wspomnianą biżuterią oraz pamiątkami - z galerią o pretensjonalnej nazwie "Tah Mahal" na czele:
Jest też tutaj ładnie utrzymany park miejski działający pod szyldem "Turtles River park", do którego warto przynajmniej na chwilę zajrzeć.
Druga część miasta (nieco dalej od portu) jest już mniej zadbana ale dla równowagi warto również i ją zobaczyć.
Jest w niej dużo już bardziej "normalnych" sklepów, punktów usługowych, małych knajpek oraz popularnych stoisk z orzechami kokosowymi:
W mieście jest kilka plaż, z których największa to "Turtles Beach" (płatna: 200 dolarów jamajskich/os.):
Bliżej portu, przy kompleksie handlowym "Island Village" jest z kolei mała plaża Margaritaville Beach:
Generalnie okolice zwiedza się bardzo miło. Ludzie są bardzo uprzejmi i uczynni; pytanie o cokolwiek chętnie udzielają odpowiedzi przy okazji opowiadając o Jamajce, Bobie Marleyu lub rafie koralowej:-)
Co prawda, kiedy jesteś po raz dziesiąty pytany po drodze, czy nie potrzebujesz taksówki (biały człowiek jest tam jednak w zdecydowanej mniejszości i wiadomo, że to musi być turysta więc pytają o to z zasady każdego białego), może to być denerwujące ale zwykle wystarczy jedna grzeczna odpowiedź odmowna, aby pytający dał spokój. Porównując to z moimi doświadczeniami np. z płd-wsch. Azji, gdzie nie można się opędzić od taksówkarzy, tuk-tuk-owców i innej maści przewoźników to jednak inny i zdecydowanie bardziej cywilizowany świat:-)
Późnym popołudniem wróciłem na statek. Dla mnie na pewno Jamajka będzie się kojarzyła z piękną pogodą, przyjaźnie nastawionymi ludźmi i wspaniałą przyrodą.
Płyniemy już w stronę Wielkiego Kajmanu, jutro statek rzuca kotwicę w zatoce naprzeciw Georgetown - stolicy tego kolejnego na naszej trasie raju turystycznego (a przy okazji również podatkowego :-) .Dziś miałem okazję postawić stopę na kajmańskiej ziemi:-)
Kajmany to brytyjskie terytorium zamorskie - i jako takie są jeszcze bardziej brytyjskie niż dawne brytyjskie kolonie: odwiedzone wcześniej Bahamy i Jamajka.
Pogoda była tak jak poprzedniego dnia na Jamajce bardzo przyjemna i jak powiedział mi jeden z zagadanych Kajmańczyków - typowa:-) Różnice w temperaturach i pogodzie w ciągu roku są tutaj niewielkie.
Statek rzucił kotwicę w zatoce w okolicy stolicy Kajmanów - Georgetown - jeszcze przed świtem. Georgetown leży na Wielkim Kajmanie - największej z trzech wysp składających się na to terytorium.
Tak jak pisałem wcześniej, na Kajmanach statek nie wpływa do portu (bo takiego, który przyjąłby tak duże jednostki tutaj nie ma) lecz na ląd byliśmy transportowani przy pomocy mniejszych stateczków - tzw. tenderów. Nie były to jednak tak jak zwykle własne jednostki spuszczane ze statku tylko łodzie kajmańskie, które się w tym specjalizują. W tym dniu w zatoce zakotwiczony był tylko nasz statek ale to sytuacja nietypowa na Wielkim Kajmanie - zwykle jest ich kilka. Sam transport na ląd odbył się bardzo sprawnie. Łódki (chociaż to chyba nie do końca odpowiednie określenie bo zabierały po 250 osób na jeden kurs) cały dzień kursowały tam i z powrotem w razie gdyby ktoś czegoś zapomniał i chciał wrócić na statek. Rano, aby uniknąć zamieszania i kolejek obowiązywały bilety, które można było pobrać wcześniej w recepcji; jeśli jednak ktoś chciał popłynąć na ląd później to mógł - już bez biletu - od razu zejść na najniższy pokład, gdzie z reguły do burty statku był już zacumowany jeden lub dwa tendery oczekujące na pasażerów.
Jeśli chodzi o centrum Wielkiego Kajmanu wydaje mi się, że nie ma w nim niczego co byłoby warte poświęcenia więcej niż w sumie godziny czasu.
Miasto ma uporządkowany charakter chociaż - co zaskakujące - z czystością jest na bakier. Tak jak w Nassau do dziś czci się królową Wiktorię, tak tutaj króla Jerzego V, któremu poświęcono tablicę oraz obelisk/zegar na głównym placu miasta.
Mówiąc szczerze udałem się na ten plac głównie w poszukiwaniu jakiejś formy transportu. Jak się okazało na Wielkim Kajmanie funkcjonuje całkiem nieźle "komunikacja miejska" - w sposób zbliżony do Zakopanego u nas: są wytyczone standardowe linie i trasy, które obsługują małe firmy przy pomocy busów.
Bilet na pojedynczy kurs kosztuje 2 dolary kajmańskie, których jednak nie trzeba koniecznie posiadać. Powszechnie akceptowaną walutą jest dolar amerykański (po przeliczeniu kurs kosztuje 2,5 USD).
Pierwszym punktem w moim planie była hodowla żółwi morskich. Położona jest w sporej (jak na kajmańskie warunki) odległości ok. 15 km od Georgetown. Bus dotarł tam w niecałe 25 minut.
Cayman Turtle Farm to spory kompleks, w którym mieści się hodowla żółwi morskich. Ma ona już długą (ponad 30-letnią) tradycję. Zwiedzanie możliwe jest grupowo lub indywidualnie w różnych wersjach (z możliwością plażowania/nurkowania, odwiedzenia różnych sekcji kompleksu itp.) a bilet w zależności od wersji kosztuje od 18 do 48 USD.
Żółwie zgromadzone są zarówno w małych basenach jak również dużych zbiornikach. Ich rozmiary są również bardzo różne - od niespełna rocznych po takie, które zostały odłowione w naturze prawie 40 lat temu i których dokładny wiek nie jest znany. Ich wspólną cechą jest to, że są to przede wszystkim żółwie morskie czyli docelowo spore okazy. Ich jedynymi wrogami są rekiny oraz ludzie.