Oprócz żółwi można na terenie obiektu spotkać przechadzające się inne zwierzęta - przede wszystkim wszelkiej maści drób (w tym powszechne dla nas ciągle piejące koguty) oraz przepiękne iguany, na które jednak trzeba uważać bo zgodnie z ostrzeżeniami w przypadku poczucia zagrożenia potrafią zaatakować i poważnie pokąsać nawet dużo większego przeciwnika.
Po zakończeniu zwiedzania hodowli żółwi, spacerkiem przeszedłem kawałek do miejsca, gdzie porusza się bus (Turtle Farm jest położona nieco na uboczu i kierowca busa, który mnie przywiózł nieco zboczył z trasy, żebym nie błądził; z powrotem musiałem jednak wrócić na właściwe miejsce, aby złapać busa). Przy okazji oczekiwania na środek transportu wdałem się z dyskusję z tubylcem, który nie chciał mi uwierzyć, że w Polsce aktualnie jest mróz i szczerze powiedział, że jeszcze nie widział śniegu na oczy (poza lodówką
:-) ).
Mój plan był taki, żeby nie wracać do samego Georgetown tylko wysiąść mniej więcej w połowie drogi i pozostałą jej część pokonać jedną z najładniejszych plaż świata za jaką jest uważana Seven Miles Beach właśnie na Wielkim Kajmanie. W rzeczywistości plaża ciągnie się na długości 5-u mil, jednak wydaje mi się, że nie ma to wielkiego znaczenia - stara nazwa pozostała do dziś. Sama plaża faktycznie robi wrażenie. Wzdłuż niej ciągną się hotele, resorty, prywatne rezydencje itd. pomiędzy którymi co jakiś czas jest przejście do plaży łączące je z ulicą.
Plaża pokryta jest czystym białym piaskiem a woda ma nieprawdopodobnie niebieski odcień. Wynika to ponoć z tego, że na Wielkim Kajmanie nie ma żadnych źródeł ani cieków słodkiej wody - podobnie jak jezior czy innych jej zbiorników - w związku z tym nie miesza się ona z wodą morską co zwykle powoduje mniejsze lub większe zmętnienia. Dodatkowy wpływ na to ma rafa koralowa oraz podmorska roślinność - efekt końcowy jest niewiarygodny. A cała dostępna na Wielkim Kajmanie słodka woda pochodzi albo z importu, albo z odsalania (przede wszystkim) albo z opadów.
Plaża w ogóle nie jest zatłoczona i nie będę ukrywał, że jest na niej bardziej niż przyjemnie:-) Niestety, gdy nadeszła odpowiednia pora trzeba było wracać na statek.
Po powrocie, cały wieczór spędziłem w statkowej strefie wellness korzystając z zaproszenia Costa Clubu (dostęp do niej posiadają pasażerowie, którzy zarezerwowali kabiny w wersji "spa" oraz osoby, które wykupiły karnety). Miałem okazję korzystać już wcześniej na statkach różnych przewoźników z podobnej części i ponownie muszę stwierdzić, że chociaż Costa na pewno nie jest najlepszą linią jeśli chodzi o statki wycieczkowe (i daleko jej na pewno do takiej chociaż relację ceny do jakości jak dla mnie ma bardzo dobrą), to jednak strefa wellness zasługuje u nich na mocne 5 gwiazdek. Do dyspozycji pasażerów jest dwupoziomowy duży kompleks położony na górnych pokładach w dziobowej części statku, wśród których jest duży basen wewnętrzny z jakuzzi, 4 sauny, tepidarium, solarium, kilka pokojów do wypoczynku oraz spory taras słoneczny). Nie ma tam tłoku, jest cicho i spokojnie (nie mają tutaj dostępu dzieci) - nawet nie zauważyłem kiedy minęło prawie 5 godzin.
Po kolacji głównym punktem dzisiejszego programu było "White Party", któremu towarzyszył pokaz rzeźbienia w lodzie w wykonaniu jednego z pokładowych kucharzy.
Rzeźba na poniższym zdjęciu powstała z dużego bloku lodu w ciągu 15 minut. Tak w ogóle to kucharze na statku chyba lubią takie zabawy bo codziennie towarzyszą nam tutaj różnego rodzaju mniejsze lub większe "rzeźby" wykonane zwykle z owoców - głównie z ulubionego przez nich arbuza.
...a tak w ogóle to coraz większa część trasy za nami...
:-( Jutro na trasie mamy Roatan w Hondurasie - popularna subtropikalna wyspa.Masz rację co do jednego i drugiego:-)
Ja mając na względzie ograniczenia czasowe staram się przed wizytą w każdym porcie zaplanować co chciałbym tam zobaczyć - chyba, że korzystam z wycieczki ze statku, która z reguły zajmuje cały dzień. Ale mało które miejsce da się zobaczyć kompleksowo w jeden dzień. Z mojego punktu widzenia cały urok w tej zabawie polega na tym, że masz połączenie wycieczki objazdowej, która z natury nie jest kompleksowa z pobytem stacjonarnym (nie trzeba się przeprowadzać, śpisz w jednym łóżku, nie martwisz się o jedzenie itp. itd.). A do miejsc, które na rejsie mi się najbardziej spodobały zawsze można wrócić ponownie - już w formie dedykowanego wyjazdu (co zresztą już mi się zdarzyło).
Imprezy i generalnie życie na statku jest ekstra bonusem:) Aczkolwiek bardzo istotnym z punktu widzenia całości.Dzisiaj odwiedziliśmy Honduras a dokładniej wyspę Roatan w Hondurasie.
Roatan jest regionem turystycznym o subtropikalnym klimacie oraz krystalicznie czystym i pięknym morzu. Do portu przypłynęliśmy rano, około godziny 9 cumując w zatoce wśród zardzewiałych wraków - mam nadzieję, że nie były to statki wycieczkowe:-)
Na wyspie są dwa terminale obsługujące statki wycieczkowe - sporo oddalone od siebie. Ten, w którym zatrzymaliśmy się należy do Carnival Corporation - właściciela kilku linii zarządzających statkami wycieczkowymi, w tym m.in. Costy (ale również linii AIDA, Holland America, Carnival Cruises, Princess, Seaborn, Cunard, P&O...). Mówiąc krótko: biorąc pod uwagę wszystkie pływające brandy to największy operator statków wycieczkowych na świecie.
Na miejscu okazało się, że miejsce w którym zatrzymaliśmy się to prawdziwy resort turystyczny: port, kompleks sklepów dla turystów oraz położona na wyspie plaża z zapleczem gastronomiczno-rozrywkowym. Całość zorganizowana perfekcyjnie i pomyślana tak, żeby pasażerom wycieczkowców nie chciało się opuszczać portu i całego komplesu:-)
Na niektórych (w tym na mnie) na pewno to podziałało - po krótkim spacerze poza bramę portu stwierdziłem, że zasłużyłem dzisiaj na lenistwo i porzuciłem moje pierwotne plany na rzecz korzystania ze słońca i resortowych udogodnień.
Cały kompleks w Mahongany Bay (bo tak nazywało się to miejsce) jest bardzo starannie utrzymany. Oprócz plażowania można tutaj wypożyczyć sprzęt do zabaw i sportów wodnych, wybrać się na przejażdżkę katamaranem, odwiedzić jeden z wielu barów czy restauracji albo sklepów wolnocłowych. Oczywiście rolę centrum świata pełni plaża:
Otoczenie dopełnia tropikalny las, w którym dominują drzewa bananowe (swoją drogą z bardzo małymi bananami - nieporównanie mniejszymi od tych znanych ze sklepów; widać taka odmiana). Dla zainteresowanych została również przygotowana ścieżka turystyczna:
Jak na turystyczny resort przystało nikt nie może pozostać głodny ani spragniony:-) Pomimo tego, że do statku jest dosłownie parę kroków, do miejscowego baru jest bliżej:
Dodatkowo na miejscu można wypożyczyć sprzęt do nurkowania, kajaki, pływające leżaki i różne inne sprzęty:
Efekt był taki, że na statek wróciłem dopiero tuż przed godziną "zero".
Na jutro mamy zaplanowany ostatni port - wyspę Cozumel w Meksyku. Tym razem dla odmiany zadecydowałem że wybiorę się na wycieczkę organizowaną ze statku. Chciałem zobaczyć Tulum - jedno z miast Majów a w zasadzie jego ruiny lecz organizowanie logistyki we własnym zakresie mnie trochę przeraziło (miasto położone nie jest na wyspie tylko na kontynencie - półwyspie Jukatan, gdzie trzeba się przeprawić promem a dodatkowo jeszcze dalej przejechać ok. 50 km autobusem). Uznałem jednak, że w tym porcie to jest właśnie moje "must see". Zobaczymy jutro czy było warto.
Dodatkowo odwiedziłem ponownie konsultantkę, która zajmuje się sprzedażą kolejnych rejsów i założyłem sobie opcje na przyszłe rejsy. Opcja to taki wynalazek, który umożliwia złożenie niewiążącej rezerwacji na wybrany rejs w przyszłości - jest ona ważna ściśle określony okres czasu, nie trzeba nic płacić i można bez żadnych negatywnych skutków z niej zrezygnować. W porównaniu do rezerwacji "na lądzie" jej zaletą są zauważalnie lepsze ceny. Jeśli chcemy, dalej opcja (albo po potwierdzeniu rezerwacja) jest obsługiwana przez wybrane przez nas biuro podróży (np. w Polsce) lub bezpośrednio przez Costę. Tradycyjnie wybrałem dwa różne rejsy w ciągu najbliższego roku - po powrocie z wakacji będę się zastanawiał czy i który z nich potwierdzić czy też z obu zrezygnować.
Nasz rejs powoli zbliża się do końca. Wieczorem mieliśmy drugie (pożegnalne już) spotkanie z kapitanem. Oznaką zbliżającego się końca rejsu są dostarczone do kabin deklaracje celne niezbędne do wjazdu do USA oraz informacje o upływającym terminie na zlecanie niektórych usług (np. prania). Po jutrzejszej wizycie w Cozumel pozostał nam jeden dzień na morzu i statek ponownie zawinie do Port Everglades w Fort Lauderdale, gdzie zaczęła się cała wyprawa. Ale to dopiero za prawie 3 dni...
:-)Przedostatni dzień rejsu spędziliśmy w Meksyku. Cozumel jest wyspą położoną w niewielkiej odległości od półwyspu Jukatan, znaną głównie z atrakcji turystycznych oraz rybołówstwa.
Dzień rozpoczął się wcześniej niż zwykle. Jeszcze przed wpłynięciem do portu w Grand Barze została wyznaczona "zbiórka" uczestników tych wycieczek organizowanych przez statek, których miejscem docelowym była jedna z lokalizacji na kontynencie i w przypadku których wymagany był transfer z wyspy Cozumel na półwysep Jukatan. Bardzo sprawnie podzielono nas na grupy i przydzielono identyfikatory, które później pozwoliły nam na ustalenie numeru autobusu, który został przypisany do danej wycieczki. Warto wspomnieć, że logistycznie nie jest to banalne zagadnienie. W najbardziej popularnych lokalizacjach zdarza się, że w wycieczkach uczestniczy nawet połowa pasażerów statku - trzeba zatem zapewnić sprawną obsługę ponad 1000 osób biorących udział w zwykle kilkunastu różnych rodzajach wycieczek, z których każda dodatkowo podzielona jest jeszcze na grupy językowe.
Po przybiciu do portu okazało się, że szybki prom, który przewiezie nas do Playa del Carmen na półwyspie Jukatan stoi już zacumowany przy pobliskim nabrzeżu w porcie - konieczne było jedynie przejście przez meksykańską kontrolę celną.
Sama kontrola odbywała się w ten sposób, że należało powoli przechodzić przez wytyczony korytarz ze swoim bagażem w ręku a w tym czasie wyszkolone psy wybierały "podejrzane" osoby, które musiały oddać swój bagaż do rewizji. W 99% wyłapywały one próby przeniesienia na ląd żywności zabranej ze statku - od jakiegoś prowiantu na owocach skończywszy. Jak się okazało jest to surowo zabronione i każdy taki przypadek kończył się konfiskatą.
Po zakończeniu tej procedury sprawnie zajęliśmy miejsca w promie, który z bardzo dużą szybkością przetransportował nas w około 45 minut do Playa del Carmen. Jest to miejscowość turystyczna - jak później poinformował nas przewodnik w jej regionie w samych hotelach 5-gwiazdkowych jest prawie 50 000 miejsc.
Po wyjściu z portowego terminala pierwszym zadaniem było odszukanie "swojego" przewodnika - nie stanowiło to jednak żadnego problemu dzięki wcześniej dokonanemu (jeszcze na statku) podziałowi na grupy.
Okazało się, że "moja" wycieczka ma charakter łączony - angielsko-niemiecki. Obsługiwało nas dwóch przewodników - każdy w innym języku. Przednią część autobusu zajmowały osoby z grupy angielskojęzycznej a tylną - z grupy niemieckojęzycznej. Całość funkcjonowała bardzo sprawnie i grupy ani przewodnicy nie przeszkadzali sobie nawzajem. W zasadzie razem funkcjonowaliśmy wyłącznie w autobusie ponieważ na miejscu już każda grupa poruszała się samodzielnie ze "swoim" przewodnikiem.
Celem naszej podróży była miejscowość Tulum - starożytna osada Majów, której początki notowane są na 5 wiek n.e. a której kres położyli hiszpańscy konkwistadorzy. Swojego czasu był to jeden z najważniejszych ośrodków Państwa Majów, w którym mieszkało ok. 10 000 mieszkańców. W porównaniu do ówczesnych miast europejskich była to metropolia; z drugiej strony w porównaniu do największych osad Majów (kilkaset tysięcy mieszkańców) - niewielka osada. Na półwyspie Jukatan znajdują się pozostałości wielu z osad dawnych Majów; co ciekawe nadal - w trudno dostępnych dla postronnych enklawach żyją Majowie, których liczba szacowana jest obecnie na 3 mln. Państwo Majów wykraczało jednak znacznie poza Jukatan i obejmowało swoim zasięgiem również inne prowincje obecnego Meksyku a także dzisiejsze sąsiednie państwa - m.in. Gwatemalę, Bezlie, Honduras czy Salwador.
Podróż do Tulum zajęła nam niespełna godzinę.
Jest to jedna z największych atrakcji turystycznych Meksyku i jako taka odwiedzana jest codziennie przez kilka tysięcy gości - na szczęście jej spory rozmiar powoduje, że zwiedzanie może się odbywać w całkiem przyzwoitym komforcie.
Teren starożytnego miasta otoczony jest murem o grubości do 8-u metrów a dodatkowo z jednej strony dostępu do niego strzeże brzeg morski (miasto położone jest na klifie) a z drugiej bagienny obszar zamieszkiwany przez odstraszające intruzów krokodyle. Położenie strategicznie idealne:-) Wejście na teren miasta odbywa się przez wąską bramę nie do końca dostosowaną do "gabarytów" dzisiejszych ludzi - jak powiedział nam przewodnik Majowie byli niscy i raczej drobni więc nie stanowiło to dla nich problemu.
Po przejściu przez bramę ukazały nam się utrzymane w bardzo dobrym stanie pozostałości dawnego Tulum:
Główne obiekty miasta stanowiły świątynie dedykowane różnym bóstwom oraz strażnica pełniąca jednocześnie funkcję latarni morskiej. Latarnia ta był umieszczona na wysokim klifie. U jego podnóża w przeszłości znajdował się port, do którego wpływały statki z towarami; dziś jest tam plaża dla turystów (akurat ze względu na wysoką falę w dniu naszej wizyty była zamknięta).
Na terenie miasta można spotkać liczne zwierzęta. W pierwszej kolejności rzuca się w oczy niezwykle liczna reprezentacja różnych gatunków iguany, które praktycznie okupują ruiny każdego z obiektów. Ich rozmiary oraz ubarwienie robiły nieprawdopodobne wrażenie.
Oprócz tego rzucała się w oczy niezwykle aktywna (głównie w poszukiwaniu żywności i upominaniu się o nią u zwiedzających) grupa skunksów. Z wiadomych powodów jest to raczej zwierzątko, na które trzeba uważać...
Swoistym ewenementem były obozy termitów, które jednakże nie były ulokowane typowo dla tych owadów czyli w ziemi ale na drzewach. Wynika to z faktu, że są tam bezpieczniejsze w okresie intensywnych opadów, których ziemne kopce nie byłyby w stanie wytrzymać.
Zwiedzanie Tulum zajęło prawie 3 godziny. Po jego zakończeniu udaliśmy się z powrotem do Playa del Carmen, gdzie można było oddać się zwiedzaniem okolicznych sklepów lub pobytowi na plaży.
Późnym popołudniem wsiedliśmy na prom, który dostarczył nas z powrotem do portu, w którym czekała Costa Deliziosa. Cała wycieczka trwała około 10 godzin.
Po powrocie zmęczenie dało się we znaki ale zdążyliśmy jeszcze z poznanymi na statku osobami "zaliczyć" kolację i show w teatrze. Jutro dzień relaksu na morzu więc będzie można nabrać sił przed powrotem do domu:-)Ostatni dzień na morzu minął leniwie:-)
W trakcie dnia animatorzy zaplanowali szereg atrakcji z włoskim wieczorem i grą "Super Bingo" na koniec dnia. Generalnie trzeba jednak powiedzieć, że cały dzisiejszy dzień minął pod znakiem włoskich klimatów.
Wśród nich jako ciekawostkę można wymienić zorganizowany przy basenach instruktaż jak prawidłowo przygotowywać różne rodzaje makronów. Okazuje się, że jest to prawie, że dziedzina wiedzy:-)
Aby utrwalić wiedzę dot. sposobu przygotowania makaronu, w ramach dnia włoskiego kucharze przygotowali lunch pod znakiem makaronu: kilka różnych rodzajów makaronu, do tego sałatki makaronowe i różne dodatki zaspokoiły chyba każdy gust
Muszę przyznać, że smakowało wybornie...mniaaam:-)
Dzisiejszy dzień upłynął również pod znakiem przygotowań do jutrzejszego końca wycieczki. Aby wszystko przebiegło sprawnie dla zainteresowanych zostały zorganizowane krótkie prezentacje informujące o zasadach zejścia ze statku, rozliczenia statkowego konta oraz zasad wjazdu do USA.
Ponieważ na statku jest prawie 2600 pasażerów, aby wszystko przebiegło sprawnie do kabin zostały dostarczone zawieszki bagażowe, które po wypełnieniu należy umieścić na walizkach (podobnie jak przy nadawaniu bagażu na lotnisku) a same walizki do północy wystawić przed kabinę. Dzięki temu nie trzeba samemu schodząc ze statku zabierać ze sobą walizki - będzie ona czekała do odbioru w terminalu.
Zawieszki bagażowe mają różne kolory, które decydują o godzinie o której należy zejść ze statku. Generalnie jutro do 11 wszyscy pasażerowie z naszego rejsu powinni zejść ze statku a od 13 rozpoczyna się wejście kolejnej grupy i kolejna runda - po tej samej trasie co nasza.
Aby nikomu się nie nudziło, w ciągu dnia odbyły się dwa przedstawienia w teatrze i kilka mniejszych imprez rozrywkowych - a główne atrakcje są jeszcze zaplanowane na wieczór. Zobaczymy jak będzie to wyglądało:-)
Tym samym chcąc nie chcąc rejs (a tym samym moja relacja) powoli dobiega końca. Na pewno będę go mile wspominał. Pomimo początkowych pogodowych niespodzianek i anulowania pobytu w Amber Cove na Dominikanie trasa była bardzo atrakcyjna, pogoda niezła, towarzystwo przednie a atmosferze na statku trudno coś było zarzucić. Sam statek jest w bardzo dobrej kondycji a z perspektywy osoby, która zaliczyła już wiele rejsów mogę powiedzieć, że ekipa odpowiedzialna za rejs i rozrywki stanęła na wysokości zadania. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się wrócić w ten region. Są też i drobnostki, nad którymi Costa musi popracować ale nie ważyły one na mojej ocenie całości.
Po dotarciu do hotelu w Miami podsumuję jeszcze jutro krótko całość. Już teraz dziękuję wszystkim śledzącym tę relację i z góry przepraszam za ewentualne jej niedoskonałości. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że robiłem to pierwszy raz a warunki techniczne (średni jednak jak by nie patrzeć internet na statku przez łącze satelitarne) nie ułatwiały zadania. Jeśli macie jakieś pytania piszcie śmiało:-)@samaki9: Mam przynajmniej powód, żeby odwiedzić Bahamy kiedyś jeszcze:-) Wtedy zaliczę "Atlantis Resort". A osoby pracujące na statku faktycznie mają harówkę - to jest poza dyskusją. Mój steward z Filipin mówił mi, że pracuje po 11 godzin dziennie (ciągle go widziałem więc raczej to jest prawda) na 8-o miesięcznym kontrakcie - bez wakacji, wizyty w domu itd. Osoby, które pracują na dole (np. w pralni) potrafią przez tydzień nie zobaczyć słońca. Kabiny załogi (miałem okazję taką widzieć podczas jednej z wycieczek po zapleczu statku - oprowadzający nas pokazał nam swoją kabinę) też są klaustrofobiczne i znacznie mniejsze od kabin pasażerskich.
@brzemia: Starałem się nie przesadzać z opisami tego co się dzieje na statku i bardziej skupiłem się na trasie. Jeśli masz jakieś pytania pisz śmiało - postaram się odpowiedzieć. Mogę też przesłać codzienne programy w PDF to da Ci obraz tego co działo się w poszczególne dni (w takim przypadku proszę o adres e-mail na PW).
Jeśli chodzi o końcówkę rejsu to bagaż zdaje się do północy poprzedniego dnia, na następny dzień zostaje się z podręcznym więc jakieś rzeczy na zmianę, kosmetyki, piżamę itp. zabiera się już w nim. Można też w ogóle nie zdawać bagażu ale na tym akurat rejsie (ze względu na to, że przypływaliśmy do USA) w takim przypadku trzeba było to zgłosić wcześniej do recepcji i opuścić statek (samemu zabierając bagaż-nie był wtedy zapewniany serwis bagażowy) do godziny 7:30 rano. W ostatnim dniu kolejne grupy schodziły ze statku wg kolorów swoich zawieszek (ja np. o 9:15) ale teoretycznie można zejść wcześniej (jest wtedy ryzyko, że w terminalu nie będzie jeszcze twojego bagażu i trzeba na niego czekać) albo później (ale nie później niż o 11). Jeśli chodzi o restaurację, bufet i bary to funkcjonują one normalnie - śniadanie było serwowane w bufecie w normalnym rozmiarze do 9:30 a w restauracjach do 8:30 więc nikt głodny ze statku nie musiał schodzić. Jedynym komplikatorem mogło być zamawianie napoi w barach. Jeśli ktoś przy wejściu na statek wskazał, że będzie rozliczał swoje konto kartą kredytową i podał tę kartę to nie ma problemu - automatycznie zakupy w barze w ostatnim dniu obciążą podaną kartę. Jeśli jednak wybrał rozliczenie gotówkowe i wpłacił depozyt, wówczas rano w ostatnim dniu (chyba do 7:30) musiał ten depozyt rozliczyć (odebrać nadpłatę lub dopłacić brakującą kwotę) a w barach płacił już gotówką. To jedyny przypadek kiedy w ogóle na statku używa się gotówki w barze. Generalna zasada jest taka, że kartą płatniczą na statku jest karta do pokoju, która zalicza wszystkie zakupy na nasze konto. Ta sama karta pełni również funkcję dowodu tożsamości przy schodzeniu na ląd oraz w portach.
Ja już jestem w Miami, jak dotrę do hotelu to wieczorem prześlę ostatnie fotki i "milowe" podsumowanie trasy, które dostaliśmy do kabin w ostatniej gazetce.Rejs (niestety) zakończony.
W Port Everglades zszedłem ze statku tuż po 9 po czym musiałem odstać swoje w kolejce do odprawy imigracyjnej przy wjeździe do USA. Zajęło to prawie godzinę. Tym razem statek przybił do terminalu nr 19, który położony jest obok terminalu, z którego wypływaliśmy.
Ostatnie zdjęcie Costa Deliziosy w porcie:
Po wyjściu z terminala zamówiłem Lyfta (dla przypomnienia: to firma działająca podobnie do UBER-a, korzystam tutaj z bonusu 5 USD na 10 kolejnych przejazdów przy pierwszej aktywacji). W ciągu kilku minut przyjechał kierowca Jewgienij (jak się okazało w rozmowie imigrant z Leningradu - celowo używam tej nazwy ponieważ podkreślał kilkakrotnie, że on wyjechał z Leningradu a nie St.Petersburga), który zawiózł mnie oraz poznane na statku Polki na przystanek kolejowy Fort Lauderdale Airport. Zajęło to dosłownie 10 minut i kosztowało ok. 8 USD.
Ja jechałem do centrum Miami, moje towarzyszki zaś na lotnisko w Miami. Korzystając z zakupionej tuż po przyjeździe do USA karty Easy Card zakupiłem bilet na pociąg TRI-RAIL kursujący wzdłuż wschodniego wybrzeża Florydy:
Na stacji Miami Metrorail Transfer przesiadłem się do kolejki miejskiej Metrorail, która porusza się po estakadzie i dociera do centrum Miami.
Dalszą podróż odbyłem w ciekawym środku transportu o nazwie Metromover, który funkcjonuje w centrum Miami. Porusza się on podobnie jak Metrorail na estakadach nad ulicami miasta w trzech pętlach obejmujących praktycznie całość centrum Miami. Co ciekawe jest on całkowicie bezpłatny - bilet musimy mieć dopiero wtedy kiedy z Metromovera przesiadamy się do innego środka transportu (np. autobusu, Metrorail itp.). Metrover to małe (pojedyncze lub podwójne) bezobsługowe wagoniki poruszające się pomiędzy położonymi stosunkowo blisko siebie stacjami.
W ten sposób dotarłem do mojego hotelu położonego w centrum Miami, w którym zostanę przez kilka następnych dni. Okolica to głównie szklane biurowce:
Mam jeszcze pewne zaplanowanych kilka spraw do załatwienia w USA, do Polski wracam na początku lutego.
A wracając do rejsu: w ostatniej gazetce Costa tradycyjnie podsumowała przebytą trasę:
A mniej więcej o godzinie, o której piszę tego maila statek z nowym kompletem pasażerów ponownie wypływa z portu w Fort Lauderdale rozpoczynając analogiczną jak moja trasę. Na pokładzie jak się okazało jest m.in. inny forumowicz, który mam nadzieję będzie miał równie udany rejs jak ja:-)
Jeszcze raz wszystkim śledzącym moją relację dziękuję za cierpliwość (i być może wyrozumiałość jeśli przynudzałem). Zdaję sobie sprawę, że zaprezentowany w relacji sposób podróży na statku wycieczkowym nie jest może najbardziej typowy dla tego forum, mam jednak nadzieję, że wniosło to coś nowego:-) Pozdrawiam wszystkich i do następnego razu:-) AHOJ !!!
PS. Jeśli są jeszcze jakieś pytania, jestem oczywiście do dyspozycji.
Ja wykupilem rejs dokladnie tym statkiem na morzu srodziemnym na maj. Takze spodziewaj sie wiele pytan z mojej strony. Na stronie seascanner.com mozna zobaczyc gdzie w danej chwili jest statek i webcamera z przodu i rufy. Napisz jaki masz numer kabiny i w jakiej klasie bo ja mialem z tym najwiekszy problem. Wykupiles all lub jakis pakiet win? Czekamy na zdjecia i nie wstawiaj ich do gory nogami
;)Stopy wody pod kilem.Wyslane z telefonu.
:-)No wlasnie widze ze zdjecia na ipadzie mam odwrocone a na kompie sa prawidlowo...czary czy co:-)W kolejnych postach bede uwazal:-)Jestem juz w miami i czekam na odprawe imigracyjna na lotnisku. Potem jade do Fort Lauderdale ale nie wiem jak to wyjdzie bo z tego co tu mowia tam byla strzelanina na lotnisku; mam nadzieje ze juz jest bezpiecznie.
Cześć, niezły przypadek bo ruszam na ten sam rejs zaraz po Tobie 17 stycznia.
:) Więc ta relacja bardzo się przyda! Proszę o dużo porad praktycznych( typu co robić przez te kilka godzin na każdej z wysp) oczywiście w miarę możliwości
:)Pozdrowienia!
@greg2014 dzięki, niestety nie mogę wysłać pw. Przeczytam sobie jasna sprawa, ale wiesz chodzi mi o takie praktyczne spojrzenie Twoim okiem
;) Będę śledził na bieżąco!
@samaki9: tak, plyne sam (nie liczac paru tysiecy ludzi na pokladzie
:-))Za jedynke zwykle jest doplata; Costa pod tym wzgledem jest rozsadna, doplata wynosi zazwyczaj dodatkowe okolo 20-30%, na niektorych rejsach nie ma jej w ogole. Inne linie sa bardziej radykalne-np MSC liczy sobie zazwyczaj 80-100% ekstra i dlatego nimi nie plywam:-) Zwykle sa tez wyjatki, promocje itp wiec czesto mozna znalezc cos ciekawego w pojedynke-ale czasem trzeba sie naszukac.Pozdrowienia z Nassau:-) wlasnie dotarlismy. Jest ok. 25st ale dosc mocno wieje.Wieksza relacje przesle za kilka godzin, na razie rozejrze sie co to sa te Bahamy.
Fajna masz zajawke na te rejsy po morzach i oceanach. Ja kiedyś też tak poplyne. I bardzo miło się czyta Twoja relacje.I odpowiem @mashscra - ma status bo dostał po wykupieniu akcji.
;)
Wow, przystojny ten kapitan
:oops: Czy ceny w sklepach na statku są jakoś wygórowane, czy takie same jak na lądzie, a może jest dużo taniej? Bo szczerze mówiąc, to nie wiem, czy jest naprawdę dużo amatorów zakupów luksusowych zegarków na statku? I czy to prawda, że na wieczorkach tanecznych obowiązkowe są długie suknie wieczorowe?
@japonka76: szczerze mówiąc to też kilka razy się zastanawiałem nad tymi cenami ale nie mam porównania (pytanie z jakim krajem porównywać, tutaj chyba z USA bo stamtąd wypływał statek) więc trudno mi odpowiedzieć; faktem jest, że cieszą się sporą popularnością. Z tego co do tej pory zauważyłem na rejsach, największym hitem jeśli tak można powiedzieć są papierosy (sprzedaż wolnocłowa). Ale to też jest zróżnicowane regionalnie.Co do wieczorów i strojów to przynajmniej tutaj nie jest to prawda. Generalnie na każdy dzień określony jest jakiś dress code (zwykle "informal") ale z jego przestrzeganiem jest bardzo różnie. Wczoraj akurat było spotkanie z kapitanem, na którym teoretycznie obowiązywał dress code "formal" ale nawet po zdjęciach było widać, że różnie można go rozumieć. Grupa obok mnie była na nim w koszulkach polo i było ok. Zdjęcia z barów, które wczoraj umieściłem pstrykałem niedługo po tym spotkaniu więc widać na nim niektóre osoby w eleganckich strojach ale to raczej ma związek z tym, że tak się ubrali na spotkanie z kapitanem. Dziś pewnie będzie zupełnie inaczej. Z kolei na imprezie w Atrium krawatów i długim sukni nie było widać:-) Są też tzw. wieczory galowe, kiedy (znowu teoretycznie) np. panów obowiązuje marynarka ale zdarzało mi się widzieć w restauracji na wieczorze galowym osoby w t-shirtach. Generalnie Costa jest bardzo wyrozumiała jeśli chodzi o dress code - wiadomo że ludzie są na wakacjach na dodatek w dość ciepłym klimacie i zabieranie ze sobą do walizki stroju wieczorowego czy garnituru trąci (jak dla mnie) absurdem - ale oczywiście jak ktoś chce to jest zawsze mile widziany:-) Na innych liniach może być inaczej: mi się na przykład zdarzyło, że na wieczór galowy na statku linii Holland America nie zostałem kiedyś wpuszczony do restauracji na kolację ponieważ nie miałem koszuli z długim rękawem:-) Z drugiej strony na statkach linii NCL nie ma w ogóle dress code innego niż "informal"; proszą jedynie, aby wieczorem do restauracji nie chodzić w krótkich spodenkach
:-)Ale z drugiej strony obawiam się, że na statkach Cunarda (np.Queen Mary II) dress code jest bardzo ściśle przestrzegany. Z rozmów z innymi podróżującymi wiem, że niektórzy m.in. z tego powodu wybierają te linie. Podsumowując: co linia to obyczaj w zakresie garderoby
:-)
Pozdrowienia ze slonecznej Jamajki? Tutaj dotarlismy juz bez zadnych atrakcji.@bozenak - bardzo delikatnie to ujelas ale czasem tak bywa. Na rejsie nigdy nie mozesz byc na 100% pewna czy trasa, ktora zrealizujesz bedzie taka jak zaplanowana. Mi podobna przygoda ze skasowanym portem zdarzyla sie juz kilka razy wiec mam dystans i z gory sie na nic nie nastawiam na szczescie. Z drugiej strony dzieki takim "przygodom" udalo mi sie odwiedzic kilka nieplanowanych miejsc, ktore okazaly sie bardzo interesujace i warte zobaczenia a do ktorych pewnie nawet bym sie nie wybral. La Romana moze do takich miesc nie nalezala ale nie zawsze jest niedziela?Obszerniejsza relacje nt Ocho rios na Jamajce skrobne wieczorkiem jak juz wroce na statek.
Świetna relacja. Zawsze mnie fascynowały takie wielkie pływające miasteczka. Widzę, że Włosi też uwielbiają bingo. Podczas mojego pobytu (2 sezony) na Cyprze pamiętam jak Anglicy się mocno eskcytowali tą grą.Dla mnie to była wielka zagadka co ich tak fascynuje. No ale o gustach się nie dyskutuje
;)
Wiesz, byłam w zeszłym roku na Jamajce i tak sobie myślę, że takie zejście na wyspe na parę godzin to takie kosztowanie jednej kulki lodow w łodziarni pełnej różnych smakow. Chyba taki rejs to raczej glownie rozrywka na pokładzie i luźniecie zwiedzanych miejsc.
Masz rację co do jednego i drugiego:-)Ja mając na względzie ograniczenia czasowe staram się przed wizytą w każdym porcie zaplanować co chciałbym tam zobaczyć - chyba, że korzystam z wycieczki ze statku, która z reguły zajmuje cały dzień. Ale mało które miejsce da się zobaczyć kompleksowo w jeden dzień. Z mojego punktu widzenia cały urok w tej zabawie polega na tym, że masz połączenie wycieczki objazdowej, która z natury nie jest kompleksowa z pobytem stacjonarnym (nie trzeba się przeprowadzać, śpisz w jednym łóżku, nie martwisz się o jedzenie itp. itd.). A do miejsc, które na rejsie mi się najbardziej spodobały zawsze można wrócić ponownie - już w formie dedykowanego wyjazdu (co zresztą już mi się zdarzyło).Imprezy i generalnie życie na statku jest ekstra bonusem:) Aczkolwiek bardzo istotnym z punktu widzenia całości.
@greg2014 -super relacja! Dawno , dawno temu , jak jeszcze nie wpuszczano na gala dinner bez eleganckiego stroju
:) pracowałem na takim statku , który pływał po Karaibach przez 3 lata. Czasami luz , jednak przeważnie mega cięzka , codzienna praca po 12-15 godzin , tylko za napiwki. Ale warto było. Szkoda , że odpuściłeś "Atlantis Resort " w Nassau ( jako załoga mieliśmy tam wstęp wolny + voucher na 25 usd do kasyna) Naprawdę super miejsce na relaks.
Wielkie dzięki za relacje on-line przez łacza satelitarne!Jak dla mnie trochę za mało o samym statku
;)pytanie odnośnie końca rejsu i bagażu, rozumiem ze piżamę i szczoteczke do zębów masz w "podręcznym"śniadanie pozwolą zjeść normalnie czy jakieś specjalne szybkie ?
@samaki9: Mam przynajmniej powód, żeby odwiedzić Bahamy kiedyś jeszcze:-) Wtedy zaliczę "Atlantis Resort". A osoby pracujące na statku faktycznie mają harówkę - to jest poza dyskusją. Mój steward z Filipin mówił mi, że pracuje po 11 godzin dziennie (ciągle go widziałem więc raczej to jest prawda) na 8-o miesięcznym kontrakcie - bez wakacji, wizyty w domu itd. Osoby, które pracują na dole (np. w pralni) potrafią przez tydzień nie zobaczyć słońca. Kabiny załogi (miałem okazję taką widzieć podczas jednej z wycieczek po zapleczu statku - oprowadzający nas pokazał nam swoją kabinę) też są klaustrofobiczne i znacznie mniejsze od kabin pasażerskich. @brzemia: Starałem się nie przesadzać z opisami tego co się dzieje na statku i bardziej skupiłem się na trasie. Jeśli masz jakieś pytania pisz śmiało - postaram się odpowiedzieć. Mogę też przesłać codzienne programy w PDF to da Ci obraz tego co działo się w poszczególne dni (w takim przypadku proszę o adres e-mail na PW). Jeśli chodzi o końcówkę rejsu to bagaż zdaje się do północy poprzedniego dnia, na następny dzień zostaje się z podręcznym więc jakieś rzeczy na zmianę, kosmetyki, piżama itp. zabiera się już w nim. Można też w ogóle nie zdawać bagażu ale na tym akurat rejsie (ze względu na to, że przypływaliśmy do USA) w takim przypadku trzeba było to zgłosić wcześniej do recepcji i opuścić statek (samemu zabierając bagaż-nie był wtedy zapewniany serwis bagażowy) do godziny 7:30 rano. W ostatnim dniu kolejne grupy schodziły ze statku wg kolorów swoich zawieszek (ja np. o 9:15) ale teoretycznie można zejść wcześniej (jest wtedy ryzyko, że w terminalu nie będzie jeszcze twojego bagażu i trzeba na niego czekać) albo później (ale nie później niż o 11). Jeśli chodzi o restaurację, bufet i bary to funkcjonują one normalnie - śniadanie było serwowane w bufecie w normalnym rozmiarze do 9:30 a w restauracjach do 8:30 więc nikt głodny ze statku nie musiał schodzić. Jedynym komplikatorem mogło być zamawianie napoi w barach. Jeśli ktoś przy wejściu na statek wskazał, że będzie rozliczał swoje konto kartą kredytową i podał tę kartę to nie ma problemu - automatycznie zakupy w barze w ostatnim dniu obciążą podaną kartę. Jeśli jednak wybrał rozliczenie gotówkowe i wpłacił depozyt, wówczas rano w ostatnim dniu (chyba do 7:30) musiał ten depozyt rozliczyć (odebrać nadpłatę lub dopłacić brakującą kwotę) a w barach płacił już gotówką. To jedyny przypadek kiedy w ogóle na statku używa się gotówki w barze. Generalna zasada jest taka, że kartą płatniczą na statku jest karta do pokoju, która zalicza wszystkie zakupy na nasze konto. Ta sama karta pełni również funkcję dowodu tożsamości przy schodzeniu na ląd oraz w portach.Ja już jestem w Miami, jak dotrę do hotelu to wieczorem prześlę ostatnie fotki i "milowe" podsumowanie trasy, które dostaliśmy do kabin w ostatniej gazetce.
Nie jestem przyrodnikiem więc nie będę się kłócił. Swoją drogą chwilę zajęło nam zidentyfikowanie tego zwierzątka ale jak widać i tak się nie udało zrobić tego poprawnie:-)
Witam ponownie:-) Zachęcony przez kilka osób w końcu się zebrałem, aby dopisać ciąg dalszy. Stanowi go osobna relacja z drugiego rejsu - tym razem z Miami przez Kanał Panamski. Miał on miejsce kilka dni po zakończeniu opisanego powyżej rejsu na statku Costa Deliziosa.Aby zachować porządek na forum, nową relację umieściłem w nowym wątku.Jest on dostępny tutaj: rejs-wycieczkowy-przez-kanal-panamski,210,116609Zainteresowanych zapraszam:-)
Największe okazy hodowli ważą ok. 300 kg.
Oprócz żółwi można na terenie obiektu spotkać przechadzające się inne zwierzęta - przede wszystkim wszelkiej maści drób (w tym powszechne dla nas ciągle piejące koguty) oraz przepiękne iguany, na które jednak trzeba uważać bo zgodnie z ostrzeżeniami w przypadku poczucia zagrożenia potrafią zaatakować i poważnie pokąsać nawet dużo większego przeciwnika.
Po zakończeniu zwiedzania hodowli żółwi, spacerkiem przeszedłem kawałek do miejsca, gdzie porusza się bus (Turtle Farm jest położona nieco na uboczu i kierowca busa, który mnie przywiózł nieco zboczył z trasy, żebym nie błądził; z powrotem musiałem jednak wrócić na właściwe miejsce, aby złapać busa). Przy okazji oczekiwania na środek transportu wdałem się z dyskusję z tubylcem, który nie chciał mi uwierzyć, że w Polsce aktualnie jest mróz i szczerze powiedział, że jeszcze nie widział śniegu na oczy (poza lodówką :-) ).
Mój plan był taki, żeby nie wracać do samego Georgetown tylko wysiąść mniej więcej w połowie drogi i pozostałą jej część pokonać jedną z najładniejszych plaż świata za jaką jest uważana Seven Miles Beach właśnie na Wielkim Kajmanie. W rzeczywistości plaża ciągnie się na długości 5-u mil, jednak wydaje mi się, że nie ma to wielkiego znaczenia - stara nazwa pozostała do dziś. Sama plaża faktycznie robi wrażenie. Wzdłuż niej ciągną się hotele, resorty, prywatne rezydencje itd. pomiędzy którymi co jakiś czas jest przejście do plaży łączące je z ulicą.
Plaża pokryta jest czystym białym piaskiem a woda ma nieprawdopodobnie niebieski odcień. Wynika to ponoć z tego, że na Wielkim Kajmanie nie ma żadnych źródeł ani cieków słodkiej wody - podobnie jak jezior czy innych jej zbiorników - w związku z tym nie miesza się ona z wodą morską co zwykle powoduje mniejsze lub większe zmętnienia. Dodatkowy wpływ na to ma rafa koralowa oraz podmorska roślinność - efekt końcowy jest niewiarygodny. A cała dostępna na Wielkim Kajmanie słodka woda pochodzi albo z importu, albo z odsalania (przede wszystkim) albo z opadów.
Plaża w ogóle nie jest zatłoczona i nie będę ukrywał, że jest na niej bardziej niż przyjemnie:-)
Niestety, gdy nadeszła odpowiednia pora trzeba było wracać na statek.
Po powrocie, cały wieczór spędziłem w statkowej strefie wellness korzystając z zaproszenia Costa Clubu (dostęp do niej posiadają pasażerowie, którzy zarezerwowali kabiny w wersji "spa" oraz osoby, które wykupiły karnety). Miałem okazję korzystać już wcześniej na statkach różnych przewoźników z podobnej części i ponownie muszę stwierdzić, że chociaż Costa na pewno nie jest najlepszą linią jeśli chodzi o statki wycieczkowe (i daleko jej na pewno do takiej chociaż relację ceny do jakości jak dla mnie ma bardzo dobrą), to jednak strefa wellness zasługuje u nich na mocne 5 gwiazdek. Do dyspozycji pasażerów jest dwupoziomowy duży kompleks położony na górnych pokładach w dziobowej części statku, wśród których jest duży basen wewnętrzny z jakuzzi, 4 sauny, tepidarium, solarium, kilka pokojów do wypoczynku oraz spory taras słoneczny). Nie ma tam tłoku, jest cicho i spokojnie (nie mają tutaj dostępu dzieci) - nawet nie zauważyłem kiedy minęło prawie 5 godzin.
Po kolacji głównym punktem dzisiejszego programu było "White Party", któremu towarzyszył pokaz rzeźbienia w lodzie w wykonaniu jednego z pokładowych kucharzy.
Rzeźba na poniższym zdjęciu powstała z dużego bloku lodu w ciągu 15 minut. Tak w ogóle to kucharze na statku chyba lubią takie zabawy bo codziennie towarzyszą nam tutaj różnego rodzaju mniejsze lub większe "rzeźby" wykonane zwykle z owoców - głównie z ulubionego przez nich arbuza.
...a tak w ogóle to coraz większa część trasy za nami... :-(
Jutro na trasie mamy Roatan w Hondurasie - popularna subtropikalna wyspa.Masz rację co do jednego i drugiego:-)
Ja mając na względzie ograniczenia czasowe staram się przed wizytą w każdym porcie zaplanować co chciałbym tam zobaczyć - chyba, że korzystam z wycieczki ze statku, która z reguły zajmuje cały dzień. Ale mało które miejsce da się zobaczyć kompleksowo w jeden dzień. Z mojego punktu widzenia cały urok w tej zabawie polega na tym, że masz połączenie wycieczki objazdowej, która z natury nie jest kompleksowa z pobytem stacjonarnym (nie trzeba się przeprowadzać, śpisz w jednym łóżku, nie martwisz się o jedzenie itp. itd.). A do miejsc, które na rejsie mi się najbardziej spodobały zawsze można wrócić ponownie - już w formie dedykowanego wyjazdu (co zresztą już mi się zdarzyło).
Imprezy i generalnie życie na statku jest ekstra bonusem:) Aczkolwiek bardzo istotnym z punktu widzenia całości.Dzisiaj odwiedziliśmy Honduras a dokładniej wyspę Roatan w Hondurasie.
Roatan jest regionem turystycznym o subtropikalnym klimacie oraz krystalicznie czystym i pięknym morzu.
Do portu przypłynęliśmy rano, około godziny 9 cumując w zatoce wśród zardzewiałych wraków - mam nadzieję, że nie były to statki wycieczkowe:-)
Na wyspie są dwa terminale obsługujące statki wycieczkowe - sporo oddalone od siebie.
Ten, w którym zatrzymaliśmy się należy do Carnival Corporation - właściciela kilku linii zarządzających statkami wycieczkowymi, w tym m.in. Costy (ale również linii AIDA, Holland America, Carnival Cruises, Princess, Seaborn, Cunard, P&O...). Mówiąc krótko: biorąc pod uwagę wszystkie pływające brandy to największy operator statków wycieczkowych na świecie.
Na miejscu okazało się, że miejsce w którym zatrzymaliśmy się to prawdziwy resort turystyczny: port, kompleks sklepów dla turystów oraz położona na wyspie plaża z zapleczem gastronomiczno-rozrywkowym. Całość zorganizowana perfekcyjnie i pomyślana tak, żeby pasażerom wycieczkowców nie chciało się opuszczać portu i całego komplesu:-)
Na niektórych (w tym na mnie) na pewno to podziałało - po krótkim spacerze poza bramę portu stwierdziłem, że zasłużyłem dzisiaj na lenistwo i porzuciłem moje pierwotne plany na rzecz korzystania ze słońca i resortowych udogodnień.
Cały kompleks w Mahongany Bay (bo tak nazywało się to miejsce) jest bardzo starannie utrzymany. Oprócz plażowania można tutaj wypożyczyć sprzęt do zabaw i sportów wodnych, wybrać się na przejażdżkę katamaranem, odwiedzić jeden z wielu barów czy restauracji albo sklepów wolnocłowych.
Oczywiście rolę centrum świata pełni plaża:
Otoczenie dopełnia tropikalny las, w którym dominują drzewa bananowe (swoją drogą z bardzo małymi bananami - nieporównanie mniejszymi od tych znanych ze sklepów; widać taka odmiana). Dla zainteresowanych została również przygotowana ścieżka turystyczna:
Jak na turystyczny resort przystało nikt nie może pozostać głodny ani spragniony:-) Pomimo tego, że do statku jest dosłownie parę kroków, do miejscowego baru jest bliżej:
Dodatkowo na miejscu można wypożyczyć sprzęt do nurkowania, kajaki, pływające leżaki i różne inne sprzęty:
Efekt był taki, że na statek wróciłem dopiero tuż przed godziną "zero".
Na jutro mamy zaplanowany ostatni port - wyspę Cozumel w Meksyku. Tym razem dla odmiany zadecydowałem że wybiorę się na wycieczkę organizowaną ze statku. Chciałem zobaczyć Tulum - jedno z miast Majów a w zasadzie jego ruiny lecz organizowanie logistyki we własnym zakresie mnie trochę przeraziło (miasto położone nie jest na wyspie tylko na kontynencie - półwyspie Jukatan, gdzie trzeba się przeprawić promem a dodatkowo jeszcze dalej przejechać ok. 50 km autobusem). Uznałem jednak, że w tym porcie to jest właśnie moje "must see". Zobaczymy jutro czy było warto.
Dodatkowo odwiedziłem ponownie konsultantkę, która zajmuje się sprzedażą kolejnych rejsów i założyłem sobie opcje na przyszłe rejsy. Opcja to taki wynalazek, który umożliwia złożenie niewiążącej rezerwacji na wybrany rejs w przyszłości - jest ona ważna ściśle określony okres czasu, nie trzeba nic płacić i można bez żadnych negatywnych skutków z niej zrezygnować. W porównaniu do rezerwacji "na lądzie" jej zaletą są zauważalnie lepsze ceny. Jeśli chcemy, dalej opcja (albo po potwierdzeniu rezerwacja) jest obsługiwana przez wybrane przez nas biuro podróży (np. w Polsce) lub bezpośrednio przez Costę. Tradycyjnie wybrałem dwa różne rejsy w ciągu najbliższego roku - po powrocie z wakacji będę się zastanawiał czy i który z nich potwierdzić czy też z obu zrezygnować.
Nasz rejs powoli zbliża się do końca. Wieczorem mieliśmy drugie (pożegnalne już) spotkanie z kapitanem.
Oznaką zbliżającego się końca rejsu są dostarczone do kabin deklaracje celne niezbędne do wjazdu do USA oraz informacje o upływającym terminie na zlecanie niektórych usług (np. prania).
Po jutrzejszej wizycie w Cozumel pozostał nam jeden dzień na morzu i statek ponownie zawinie do Port Everglades w Fort Lauderdale, gdzie zaczęła się cała wyprawa. Ale to dopiero za prawie 3 dni... :-)Przedostatni dzień rejsu spędziliśmy w Meksyku.
Cozumel jest wyspą położoną w niewielkiej odległości od półwyspu Jukatan, znaną głównie z atrakcji turystycznych oraz rybołówstwa.
Dzień rozpoczął się wcześniej niż zwykle. Jeszcze przed wpłynięciem do portu w Grand Barze została wyznaczona "zbiórka" uczestników tych wycieczek organizowanych przez statek, których miejscem docelowym była jedna z lokalizacji na kontynencie i w przypadku których wymagany był transfer z wyspy Cozumel na półwysep Jukatan.
Bardzo sprawnie podzielono nas na grupy i przydzielono identyfikatory, które później pozwoliły nam na ustalenie numeru autobusu, który został przypisany do danej wycieczki. Warto wspomnieć, że logistycznie nie jest to banalne zagadnienie. W najbardziej popularnych lokalizacjach zdarza się, że w wycieczkach uczestniczy nawet połowa pasażerów statku - trzeba zatem zapewnić sprawną obsługę ponad 1000 osób biorących udział w zwykle kilkunastu różnych rodzajach wycieczek, z których każda dodatkowo podzielona jest jeszcze na grupy językowe.
Po przybiciu do portu okazało się, że szybki prom, który przewiezie nas do Playa del Carmen na półwyspie Jukatan stoi już zacumowany przy pobliskim nabrzeżu w porcie - konieczne było jedynie przejście przez meksykańską kontrolę celną.
Sama kontrola odbywała się w ten sposób, że należało powoli przechodzić przez wytyczony korytarz ze swoim bagażem w ręku a w tym czasie wyszkolone psy wybierały "podejrzane" osoby, które musiały oddać swój bagaż do rewizji. W 99% wyłapywały one próby przeniesienia na ląd żywności zabranej ze statku - od jakiegoś prowiantu na owocach skończywszy. Jak się okazało jest to surowo zabronione i każdy taki przypadek kończył się konfiskatą.
Po zakończeniu tej procedury sprawnie zajęliśmy miejsca w promie, który z bardzo dużą szybkością przetransportował nas w około 45 minut do Playa del Carmen. Jest to miejscowość turystyczna - jak później poinformował nas przewodnik w jej regionie w samych hotelach 5-gwiazdkowych jest prawie 50 000 miejsc.
Po wyjściu z portowego terminala pierwszym zadaniem było odszukanie "swojego" przewodnika - nie stanowiło to jednak żadnego problemu dzięki wcześniej dokonanemu (jeszcze na statku) podziałowi na grupy.
Okazało się, że "moja" wycieczka ma charakter łączony - angielsko-niemiecki. Obsługiwało nas dwóch przewodników - każdy w innym języku. Przednią część autobusu zajmowały osoby z grupy angielskojęzycznej a tylną - z grupy niemieckojęzycznej. Całość funkcjonowała bardzo sprawnie i grupy ani przewodnicy nie przeszkadzali sobie nawzajem. W zasadzie razem funkcjonowaliśmy wyłącznie w autobusie ponieważ na miejscu już każda grupa poruszała się samodzielnie ze "swoim" przewodnikiem.
Celem naszej podróży była miejscowość Tulum - starożytna osada Majów, której początki notowane są na 5 wiek n.e. a której kres położyli hiszpańscy konkwistadorzy. Swojego czasu był to jeden z najważniejszych ośrodków Państwa Majów, w którym mieszkało ok. 10 000 mieszkańców. W porównaniu do ówczesnych miast europejskich była to metropolia; z drugiej strony w porównaniu do największych osad Majów (kilkaset tysięcy mieszkańców) - niewielka osada. Na półwyspie Jukatan znajdują się pozostałości wielu z osad dawnych Majów; co ciekawe nadal - w trudno dostępnych dla postronnych enklawach żyją Majowie, których liczba szacowana jest obecnie na 3 mln. Państwo Majów wykraczało jednak znacznie poza Jukatan i obejmowało swoim zasięgiem również inne prowincje obecnego Meksyku a także dzisiejsze sąsiednie państwa - m.in. Gwatemalę, Bezlie, Honduras czy Salwador.
Podróż do Tulum zajęła nam niespełna godzinę.
Jest to jedna z największych atrakcji turystycznych Meksyku i jako taka odwiedzana jest codziennie przez kilka tysięcy gości - na szczęście jej spory rozmiar powoduje, że zwiedzanie może się odbywać w całkiem przyzwoitym komforcie.
Teren starożytnego miasta otoczony jest murem o grubości do 8-u metrów a dodatkowo z jednej strony dostępu do niego strzeże brzeg morski (miasto położone jest na klifie) a z drugiej bagienny obszar zamieszkiwany przez odstraszające intruzów krokodyle. Położenie strategicznie idealne:-)
Wejście na teren miasta odbywa się przez wąską bramę nie do końca dostosowaną do "gabarytów" dzisiejszych ludzi - jak powiedział nam przewodnik Majowie byli niscy i raczej drobni więc nie stanowiło to dla nich problemu.
Po przejściu przez bramę ukazały nam się utrzymane w bardzo dobrym stanie pozostałości dawnego Tulum:
Główne obiekty miasta stanowiły świątynie dedykowane różnym bóstwom oraz strażnica pełniąca jednocześnie funkcję latarni morskiej.
Latarnia ta był umieszczona na wysokim klifie. U jego podnóża w przeszłości znajdował się port, do którego wpływały statki z towarami; dziś jest tam plaża dla turystów (akurat ze względu na wysoką falę w dniu naszej wizyty była zamknięta).
Na terenie miasta można spotkać liczne zwierzęta. W pierwszej kolejności rzuca się w oczy niezwykle liczna reprezentacja różnych gatunków iguany, które praktycznie okupują ruiny każdego z obiektów. Ich rozmiary oraz ubarwienie robiły nieprawdopodobne wrażenie.
Oprócz tego rzucała się w oczy niezwykle aktywna (głównie w poszukiwaniu żywności i upominaniu się o nią u zwiedzających) grupa skunksów. Z wiadomych powodów jest to raczej zwierzątko, na które trzeba uważać...
Swoistym ewenementem były obozy termitów, które jednakże nie były ulokowane typowo dla tych owadów czyli w ziemi ale na drzewach. Wynika to z faktu, że są tam bezpieczniejsze w okresie intensywnych opadów, których ziemne kopce nie byłyby w stanie wytrzymać.
Zwiedzanie Tulum zajęło prawie 3 godziny. Po jego zakończeniu udaliśmy się z powrotem do Playa del Carmen, gdzie można było oddać się zwiedzaniem okolicznych sklepów lub pobytowi na plaży.
Późnym popołudniem wsiedliśmy na prom, który dostarczył nas z powrotem do portu, w którym czekała Costa Deliziosa. Cała wycieczka trwała około 10 godzin.
Po powrocie zmęczenie dało się we znaki ale zdążyliśmy jeszcze z poznanymi na statku osobami "zaliczyć" kolację i show w teatrze. Jutro dzień relaksu na morzu więc będzie można nabrać sił przed powrotem do domu:-)Ostatni dzień na morzu minął leniwie:-)
W trakcie dnia animatorzy zaplanowali szereg atrakcji z włoskim wieczorem i grą "Super Bingo" na koniec dnia.
Generalnie trzeba jednak powiedzieć, że cały dzisiejszy dzień minął pod znakiem włoskich klimatów.
Wśród nich jako ciekawostkę można wymienić zorganizowany przy basenach instruktaż jak prawidłowo przygotowywać różne rodzaje makronów. Okazuje się, że jest to prawie, że dziedzina wiedzy:-)
Aby utrwalić wiedzę dot. sposobu przygotowania makaronu, w ramach dnia włoskiego kucharze przygotowali lunch pod znakiem makaronu: kilka różnych rodzajów makaronu, do tego sałatki makaronowe i różne dodatki zaspokoiły chyba każdy gust
Muszę przyznać, że smakowało wybornie...mniaaam:-)
Dzisiejszy dzień upłynął również pod znakiem przygotowań do jutrzejszego końca wycieczki. Aby wszystko przebiegło sprawnie dla zainteresowanych zostały zorganizowane krótkie prezentacje informujące o zasadach zejścia ze statku, rozliczenia statkowego konta oraz zasad wjazdu do USA.
Ponieważ na statku jest prawie 2600 pasażerów, aby wszystko przebiegło sprawnie do kabin zostały dostarczone zawieszki bagażowe, które po wypełnieniu należy umieścić na walizkach (podobnie jak przy nadawaniu bagażu na lotnisku) a same walizki do północy wystawić przed kabinę.
Dzięki temu nie trzeba samemu schodząc ze statku zabierać ze sobą walizki - będzie ona czekała do odbioru w terminalu.
Zawieszki bagażowe mają różne kolory, które decydują o godzinie o której należy zejść ze statku. Generalnie jutro do 11 wszyscy pasażerowie z naszego rejsu powinni zejść ze statku a od 13 rozpoczyna się wejście kolejnej grupy i kolejna runda - po tej samej trasie co nasza.
Aby nikomu się nie nudziło, w ciągu dnia odbyły się dwa przedstawienia w teatrze i kilka mniejszych imprez rozrywkowych - a główne atrakcje są jeszcze zaplanowane na wieczór. Zobaczymy jak będzie to wyglądało:-)
Tym samym chcąc nie chcąc rejs (a tym samym moja relacja) powoli dobiega końca.
Na pewno będę go mile wspominał. Pomimo początkowych pogodowych niespodzianek i anulowania pobytu w Amber Cove na Dominikanie trasa była bardzo atrakcyjna, pogoda niezła, towarzystwo przednie a atmosferze na statku trudno coś było zarzucić.
Sam statek jest w bardzo dobrej kondycji a z perspektywy osoby, która zaliczyła już wiele rejsów mogę powiedzieć, że ekipa odpowiedzialna za rejs i rozrywki stanęła na wysokości zadania. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się wrócić w ten region.
Są też i drobnostki, nad którymi Costa musi popracować ale nie ważyły one na mojej ocenie całości.
Po dotarciu do hotelu w Miami podsumuję jeszcze jutro krótko całość.
Już teraz dziękuję wszystkim śledzącym tę relację i z góry przepraszam za ewentualne jej niedoskonałości. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że robiłem to pierwszy raz a warunki techniczne (średni jednak jak by nie patrzeć internet na statku przez łącze satelitarne) nie ułatwiały zadania.
Jeśli macie jakieś pytania piszcie śmiało:-)@samaki9: Mam przynajmniej powód, żeby odwiedzić Bahamy kiedyś jeszcze:-) Wtedy zaliczę "Atlantis Resort". A osoby pracujące na statku faktycznie mają harówkę - to jest poza dyskusją. Mój steward z Filipin mówił mi, że pracuje po 11 godzin dziennie (ciągle go widziałem więc raczej to jest prawda) na 8-o miesięcznym kontrakcie - bez wakacji, wizyty w domu itd. Osoby, które pracują na dole (np. w pralni) potrafią przez tydzień nie zobaczyć słońca. Kabiny załogi (miałem okazję taką widzieć podczas jednej z wycieczek po zapleczu statku - oprowadzający nas pokazał nam swoją kabinę) też są klaustrofobiczne i znacznie mniejsze od kabin pasażerskich.
@brzemia: Starałem się nie przesadzać z opisami tego co się dzieje na statku i bardziej skupiłem się na trasie. Jeśli masz jakieś pytania pisz śmiało - postaram się odpowiedzieć. Mogę też przesłać codzienne programy w PDF to da Ci obraz tego co działo się w poszczególne dni (w takim przypadku proszę o adres e-mail na PW).
Jeśli chodzi o końcówkę rejsu to bagaż zdaje się do północy poprzedniego dnia, na następny dzień zostaje się z podręcznym więc jakieś rzeczy na zmianę, kosmetyki, piżamę itp. zabiera się już w nim. Można też w ogóle nie zdawać bagażu ale na tym akurat rejsie (ze względu na to, że przypływaliśmy do USA) w takim przypadku trzeba było to zgłosić wcześniej do recepcji i opuścić statek (samemu zabierając bagaż-nie był wtedy zapewniany serwis bagażowy) do godziny 7:30 rano. W ostatnim dniu kolejne grupy schodziły ze statku wg kolorów swoich zawieszek (ja np. o 9:15) ale teoretycznie można zejść wcześniej (jest wtedy ryzyko, że w terminalu nie będzie jeszcze twojego bagażu i trzeba na niego czekać) albo później (ale nie później niż o 11). Jeśli chodzi o restaurację, bufet i bary to funkcjonują one normalnie - śniadanie było serwowane w bufecie w normalnym rozmiarze do 9:30 a w restauracjach do 8:30 więc nikt głodny ze statku nie musiał schodzić. Jedynym komplikatorem mogło być zamawianie napoi w barach. Jeśli ktoś przy wejściu na statek wskazał, że będzie rozliczał swoje konto kartą kredytową i podał tę kartę to nie ma problemu - automatycznie zakupy w barze w ostatnim dniu obciążą podaną kartę. Jeśli jednak wybrał rozliczenie gotówkowe i wpłacił depozyt, wówczas rano w ostatnim dniu (chyba do 7:30) musiał ten depozyt rozliczyć (odebrać nadpłatę lub dopłacić brakującą kwotę) a w barach płacił już gotówką. To jedyny przypadek kiedy w ogóle na statku używa się gotówki w barze. Generalna zasada jest taka, że kartą płatniczą na statku jest karta do pokoju, która zalicza wszystkie zakupy na nasze konto. Ta sama karta pełni również funkcję dowodu tożsamości przy schodzeniu na ląd oraz w portach.
Ja już jestem w Miami, jak dotrę do hotelu to wieczorem prześlę ostatnie fotki i "milowe" podsumowanie trasy, które dostaliśmy do kabin w ostatniej gazetce.Rejs (niestety) zakończony.
W Port Everglades zszedłem ze statku tuż po 9 po czym musiałem odstać swoje w kolejce do odprawy imigracyjnej przy wjeździe do USA. Zajęło to prawie godzinę.
Tym razem statek przybił do terminalu nr 19, który położony jest obok terminalu, z którego wypływaliśmy.
Ostatnie zdjęcie Costa Deliziosy w porcie:
Po wyjściu z terminala zamówiłem Lyfta (dla przypomnienia: to firma działająca podobnie do UBER-a, korzystam tutaj z bonusu 5 USD na 10 kolejnych przejazdów przy pierwszej aktywacji). W ciągu kilku minut przyjechał kierowca Jewgienij (jak się okazało w rozmowie imigrant z Leningradu - celowo używam tej nazwy ponieważ podkreślał kilkakrotnie, że on wyjechał z Leningradu a nie St.Petersburga), który zawiózł mnie oraz poznane na statku Polki na przystanek kolejowy Fort Lauderdale Airport. Zajęło to dosłownie 10 minut i kosztowało ok. 8 USD.
Ja jechałem do centrum Miami, moje towarzyszki zaś na lotnisko w Miami.
Korzystając z zakupionej tuż po przyjeździe do USA karty Easy Card zakupiłem bilet na pociąg TRI-RAIL kursujący wzdłuż wschodniego wybrzeża Florydy:
Na stacji Miami Metrorail Transfer przesiadłem się do kolejki miejskiej Metrorail, która porusza się po estakadzie i dociera do centrum Miami.
Dalszą podróż odbyłem w ciekawym środku transportu o nazwie Metromover, który funkcjonuje w centrum Miami. Porusza się on podobnie jak Metrorail na estakadach nad ulicami miasta w trzech pętlach obejmujących praktycznie całość centrum Miami. Co ciekawe jest on całkowicie bezpłatny - bilet musimy mieć dopiero wtedy kiedy z Metromovera przesiadamy się do innego środka transportu (np. autobusu, Metrorail itp.). Metrover to małe (pojedyncze lub podwójne) bezobsługowe wagoniki poruszające się pomiędzy położonymi stosunkowo blisko siebie stacjami.
W ten sposób dotarłem do mojego hotelu położonego w centrum Miami, w którym zostanę przez kilka następnych dni.
Okolica to głównie szklane biurowce:
Mam jeszcze pewne zaplanowanych kilka spraw do załatwienia w USA, do Polski wracam na początku lutego.
A wracając do rejsu: w ostatniej gazetce Costa tradycyjnie podsumowała przebytą trasę:
A mniej więcej o godzinie, o której piszę tego maila statek z nowym kompletem pasażerów ponownie wypływa z portu w Fort Lauderdale rozpoczynając analogiczną jak moja trasę. Na pokładzie jak się okazało jest m.in. inny forumowicz, który mam nadzieję będzie miał równie udany rejs jak ja:-)
Jeszcze raz wszystkim śledzącym moją relację dziękuję za cierpliwość (i być może wyrozumiałość jeśli przynudzałem).
Zdaję sobie sprawę, że zaprezentowany w relacji sposób podróży na statku wycieczkowym nie jest może najbardziej typowy dla tego forum, mam jednak nadzieję, że wniosło to coś nowego:-) Pozdrawiam wszystkich i do następnego razu:-) AHOJ !!!
PS. Jeśli są jeszcze jakieś pytania, jestem oczywiście do dyspozycji.