Cieszy mnie, ze mimo warunków za oknem samochodu, jade w swietle dnia, ONA odkrywa przede mna kolejne swe sekrety. Swiadomie rezygnuje z przejazdu płatnym tunelem i skrecam w droge nr 47, opłata za przejazd pewnie jest nizsza niż koszt wypalonego paliwa by objechać dookola fiord. Widoki przekonują mnie o dokonaniu właściwego wyboru. Deszcz zamienia się w mzawke, co odcinek zatrzymuje samochod by podziwiać widoki, poodychac powietrzem które pachnie oceanem, trawa mchem, deszczem wszystkim naraz. Sporadyczne zabudowania, zadnych samochodow – podoba mi się tutaj.
Wracam na droge nr 1, sprawny dojazd do Borgarnes przerywa remont mostu, zatrzymuje się na srodki mostu w oczekiwaniu na zielone swiatlo. W karoserie zaczynają uderzać pierwsze podmuchy silnego wiatru. Cisza cisza i nagle samochod zaczyna się kolysac i tak w kolko. Zatrzymuje się na stacji benzynowej, dolewam paliwa, sprawdzam stan drog, tankuje termos kawa. Zielone kolory zaczynają zanikac, ustepujac pomarańczowemu i niebieskiemu. Kieruje się na zachod droga nr 54 na Snaefellsjoekull National Park. Tutaj przezywam swój pierwszy „chrzest” na Islandii. Pada coraz intensywniej, spodnie mam juz cale przemoczone, nie ma sensu ich zmieniac na suche jeśli za chwile spotka je dokladnie taki sam los jak poprzednie. Wieje już bardzo mocno, a przy tym pojawiają się podmuchy które bez problemu potrafią zachwiać stojącym mezczyzna. Nie zbliżam się już do krawędzi klifów. Fale wsciekle zaczynają atakować brzeg. Piekny spektakl walki wody z kamieniem. Co musi czuc człowiek bedac tam w wodzie. Brrr . Na odcinku miedzy Arnarstapi – Hellnar – Londrangar wykonano sporo tarasow widokowych oraz drewnianych kladek dla zwiedzajacych okolice pieszo. Korzystanie z nich teraz jest bardzo utrudnione by nie powiedziec niemozliwe. Wiatr jeszcze bardziej się zmaga. Z trudem zaczynam isc pod wiatr.
Kolejna czerwona szpilka w nawigacji wbita na jaskini Vatnshellir, przy drodze znajduje się maly parking zjezdzam by się na nim zatrzymac, kolysze już Toyota mocno na boki, wiatr z tyłu wiec przeparkowuje jeszcze samochod by stać przodem do wiatru. Wysiadam z auta, drzwi zamykają się same. Podchodze do prowizorycznej budki, która zaczyna wyraźnie mocno drgac na wietrze. Jaskinia zamknieta z powodu warunków atmosferycznych nie będzie organizowanego zejścia na dół. Zaczynam pod nosem zlorzeczyc, jakie cholera znaczenie ma pod ziemia, czy na gorze wieje. Probuje chociaż wejść do ogolnodostepnej części. Schodze dosłownie kilka metrow w dol do jamy która jest jakby przedsionkiem wlasciwej jaskinii. Tutaj jest zdumiewająco spokojnie, nie czuc podmuchow wiatru jest tez wyczuwalny ciag cieplejszego powietrza. Spedzam tam dosłownie 5 – 10 minut. Zdumiewajaca jest natomiast zmiana jaka zaszla na gorze wiatr się jeszcze nasilil, ale zrobilo się niesamowicie zimno, na policzkach czuje jak zaczynają mnie piec od wiatru i zimna. Nasuwam czapke najniżej jak mogę, glowe chowam się w kołnierz. Wsiadam do auta, z plecaka wyjmuje ciepla bluze, oraz cienki polar wszystko to upycham pod kurtke. Wygladam jak jak ludek z logo Michelin albo postacie z bajek Sigma i Pi. Odpalam silnik, wlaczam nadmuch, na stopy by chociaż trochę ogrzać nogi w przemoczonych spodniach, to powoduje parowanie szyb. Zaczyna się kolowrot, nadmuch, wycieranie szyb papierem toaletowym i tak w kolko nadal jest mi bardzo zimno.
Pocieszam się, ze został mi ostatni punkt na mapie - Djúpalónssandur beach i będę już po drugiej stronie polwyspu, a tam już nie będzie tak wialo. Przez kregoslup przebiegl pierwszy zimny prad, jade bardzo wolno i dostaje taki strzal wiatru z boku, ze auto zmienia pas. Zaciskam z całej sily rece na kierownicy czując jak bardzo auto chce zjechać na lewy pas, kolejny silny strzal i znow jestem na lewym pasie bez względu jakbym silno nie trzymal kierownicy. Irytujace najbardziej w tym wszystkim jest to, ze nie mogę przewidzieć kiedy kolejny raz dmuchnie. Loteria. Widze strzalke Djupalon parking. Przez myśl przechodzi by zjechać i na chwile przeczekać. Jade bardzo wolno, a mam wrazenie, ze moje auto to gumowa lalka w pysku psa który nia miota wedle własnego kaprysu. Analogicznie do sytuacji z jaskinia parkuje auto przodem do wiatru. Wysiadam na wprost tablic informacyjnych, wykonuje jedno pamiątkowe zdjecie, postanawiam pojsc w kierunku tarasu widokowego na plaze wykonuje drugie zdjecie i od tej chwili już niewiele zależy ode mnie. Wiatr jest tak silny, ze 85 kg miesa nie i jest w stanie zrobić kroku, w pierwszej chwili jest to nawet zabawne, ze chcesz zrobić krok do przodu i natrafiasz na niewidzialna sciane, myślisz obrócisz się tylem to będzie latwiej nic z tych rzeczy jak stales tak stoisz. Zwijam się niemal w klebek i wracam do auta, temperatura spada jeszcze mocniej i to dosłownie czujesz jak z kazda minuta mocniej. Zaczynaja sztywnieć spodnie. Sam zaczynam na siebie klnąć jak idiotycznym pomysłem był zjazd na parking tutaj. Wiatr napotykając pionowy klif dostaje niemal szału. Wracajac na glowna droge, slysze jak przycieram felga/karoseria ulozone wzdłuż drogi kamienie.
Było zle, robi się fatalnie, wjezdzam w sniezyce. Mailem przekonanie, ze kolce ulatwiaja jazde w zimie. Ale na swiezym puchu auto zaczyna się slizgac jeszcze bardziej. Nie wiem co mna motywowalo, ze sadzilem ze po drugiej stronie polwyspu będzie spokojnie. Wieje tak samo ale w gratisie dostaje od natury jeszcze snieg. Zaczynam odczuwać niepokoj. Dojezdzam do Hellisandur, posrod miotanych na wszystkie strony platkow sniegu dostrzegam logo stacji benzynowej N1. Kilku mężczyzn, kreci się wokół auta, mysle takich wariatow jak ja jest jednak więcej. Moja uwagę przykuwa, ze kreca oni drzwiami na wszystkie strony, w gore w dol na boki. Wybita szyba, wyrwane zawiasy, uszkodzona karoseria, nawet nie chce myslec ile to może kosztowac bez ubezpieczenia. Ciekawa sytuacja ma miejsce pare kilometrow dalej. Dostrzegam auto jadace z naprzeciwka, ja się zatrzymuje, on się zatrzymuje. Obserwujemy siebie niczym podczas pojedynku. Jedzie moim pasem widocznie boi się podmuchow wiatru które mogą go wyrzucić z jego pasa poza droge. Mrugamy na siebie nawzajem. Troche zajmuje nam wyminiecie siebie. @Artycjusz masz racje, ONA potrafi bardzo szybko nauczyć człowieka pokory.Plan na teraz dotrzeć do Stykkishólmur, bardzo zaluje, ze nie ma przejrzystego nieba i dobrej widoczności. Droga wiedzie przez wyjątkowo malownicze zakątki Islandii. Paradoksalnie to takie miałem wyobrażenie o Islandii, bialo, surowo, brak ingerencji ludzkiej reki w krajobraz. Droga długimi odcinkami prowadzi samym brzegiem ladu, kolejne mosty sprawiają, ze rozgladajac się na boki jesteś pośrodku, srebrno grafitowego oceanu. Nie zatrzymuje się na żadne zdjęcia, jade powoli, już żadne auto z naprzeciwka nie przetnie bieli drogi. Niestety nie będę miał dane poznac na tej wyprawie jak wygląda teraz polnoc, ale przypuszczam, ze w moich oczach będzie bardziej malownicza od południa. Na nawigacji powiększam mape, bez problemu znajduje stacje benzynowa Olis. Nie jestem typem gadzeciarza, trudno szukac w moim ekwipunku, kosmicznych tkani, obuwia etc. Na wyprawe zabrałem zwykla kurtke z Lidla wg gazetki miała być nieprzemakalna, nie przepuszczać wiatru, a dodatkowy polar miał zapewniać komfort podczas chlodow. Powiem Wam, ze to było calkiem sensownie wydanych kilkadziesiąt złotych. Wszystkie ciuchy pod kurtka sa suche i zaluje, ze nie kupiłem takich spodni, lub czegos co zakłada się na spodnie i chroni od deszczu. Woda sciekajac z kurtki dodatkowo wsiąka w i tak kompletnie mokre spodnie. To będzie mój najbliższy zakup. Nalewam sobie dwa kubki kawy, bardziej by teraz ogrzać dłonie niż pic.. W telefonie sprawdzam stan drog, mój plan widze, ze już się „wysypal„ zamierzałem jechać do Búðardalur i stamtad skrecic w droge nr 60 na południe. Widze czerwony kolor drogi na tym odcinku nieprzejezdna. Wracac, ta sama droga kompletnie mi się nie uśmiecha. Można troche wrocic, i pojechać na południe droga nr 56 swieci na niebiesko „slippery”. Zaczynam się trochę bic z myślami, drogi sa na bieżąco aktualizowane, nie wiem na podstawie informacji kierowcow, obrazu kamer ale oddaje dość na bieżąco sytuacje. Jadac do Hellnar, pamietalem zjazd na droge nr 56 ale tam były osniezone szczyty, a dojezdzajac do Stykkishólmur znow był góry u wylotu drogi. Planujac trase, sprawdzałem poszczególne odcinki na street view, ale drogi nr 56 nie ogladalem. Przesuwam „chlopka” po trasie kawalek po kawałku, wygląda, ze jest płasko powinienem dac rade Yarisem. Na stacji poza mna i osoba z obsługi nie ma zywej duszy, zerkamy na siebie ukradkiem, raz, drugi, meczaca jest taka cisza. Bardziej asertywna okazuje się dziewczyna, standard pogoda, skad jestem, jak się podoba. @Artycjusz wg jej opinii taka zima to nie zima i ogolnie w tym roku to nie było zimy. Nawet nie zgaduje jak wygląda zima kiedy jest prawdziwa zima. Chyba facet grzejący dłonie na kubkach kawy, musial komicznie wygladac bo otrzymałem w prezencie pudelko gorących frytek. Siegam po portfel, nie trzeba… slysze. Czy Ci ludzie tutaj tacy sa? Nie zepsuci przez komercje, pogon za pieniadzem? Zegnamy się z uśmiechem i w droge, dojezdzam do drogi nr 56 i widze nadjezdzajacy samochod, wolalbym by to była jakas corsa lub panda niż SUV. Wysiadam z auta macham, SUV się zatrzymuje: - da się przejechać? - tak - ale nie tym, tylko moim? - tak Średnio rozmowny… Dziekuje, wsiadam w moja Yariske i do dziela. Jak się tutaj potrafi pogoda zmienić na kilku kilometrach, mam kilka odcinkow z śniegiem, później bloto pośniegowe by w końcu wjechać w deszcz. Poszlo gładko, humor dopisuje. Jadac dostrzegam, stado koni zbite w ciasny krag. Zatrzymuje auto, grzebie w plecaku za chlebem, wyjmuje pokazna pajde, konie zaczynają mi się bardziej uważnie przygladac, co ten dziwny homo sapiens robi w tym deszczu. Przeskakuje przez row i podchodzę do ogrodzenia. Mnie nakarmili, to ja chociaż nakarmię konie, niech dobra karma wroci. Troche to nieporadnie mi idzie, teraz już wiem @wolworld konie karmi się z otwartej dloni.
Przejazd do Borganes droga która już znam bez zadnych sensacji. W Borganes by nie jezdzic dwukrotnie ta sama droga kieruje się na droge nr 1, a później droge nr 50 na Deildartunguhver, a dalej droga nr 518 na Barnafossar. Wracac będę po drugiej stronie rzeki Norðurá i szeregu jej doplywow. Pogoda się poprawia lekka mzawka pozwala szybciej pokonywać kolejne kilometry, mimo niedzielnego popołudnia, ruch na drogach niemal całkowicie zamarl. Mam „Ją” tylko dla siebie. Deildartunguhver to największe gorace zrodlo w Europie. Zdjęcia na google wygladaja zachecajaco, ja natomiast jestem nieco rozczarowany. Podjezdzajac wita mnie wolno spacerujący wielki pies. Wysiasc nie wysiasc, sprawia wrazenie zainteresowanego moja osoba. Wysiadam leniwym krokiem pies podchodzi do mnie, obwąchuje nogawki i jakby nigdy nic chowa się pod maska mojego samochodu. Cala okolica spowita jest w klebach gestej pray wodnej, powietrze znow ma specyficznych zapach. Tras spacerowych praktycznie nie ma. Podchodze do barierek robie zdjęcia gotującej się wodzie. Wyjazd jest bardziej skomplikowany, boje się zranic psa, co mogę zachęcam go do wyjścia spod samochodu, gestami, chlebem, klaksonem nic. Delikatnie ruszam opony ledwie się tocza, po chwili widze psa w lusterku wstecznym, rownie leniwie drepcze przed siebie. Uf caly i zdrowy
Pierwszy raz tego dnia przestaje padac, tecza zapowiada nadzieje na chwilowa poprawe pogody. Kierunek wodospady Hraunfossar i Barnafoss które pojawiają się często w relacjach forumowiczow. Mnie osobiście bardzo podobaly się na zdjęciach i zaliczyłem ich do miejsc które szczególnie chętnie chciałbym zobaczyć. Cala okolica jest wyjątkowo malownicza. Hraunfoss to niezliczona ilosc strumieni i kaskad, wyplywajacych wprost jakby ze skał, następnie woda wpada do dna wawozu, konczac swój bieg w rzece Hvita. Po kilku minutach spaceru jestem przy wodospadzie Barnafoss, tutaj jest zdecydowanie silniejszy nurt, woda jest bialo blekitna. Korzystajac z faktu, ze przestal padac deszcz, spędzam tutaj ponad godzine, chodząc po mostach, skalach. Zdecydowanie polecam to miejsce do odwiedzenia. Co krok niby to samo ale inaczej, te same skaly, ta sama woda, ale inaczej wygląda sceneria ich walki, oraz odgłosy ich pojedynku. Rewelacja cieszyc się tym sam na sam. ONA jest piekna.
O tym jak może zrobić się problem z niczego….
Czas powoli wracac do samochodu, znow zaczyna spadac szybko temperatura, podmuchy lodowatego wiatru staja się coraz czestsze…. znam już ten scenariusz. Wbijam w nawigacje trase do domu, mieli mieli wyrzuca kilometry niewiele, wiec przeedytujmy trase by uszczknąć cos dla siebie jeszcze więcej z widokow, godzina jeszcze zbyt mloda by wracac do hostelu. Wracam powoli poludniowa odnoga drogi nr 50. Mimo ołowiowego koloru nieba, jest tu złowrogo piękno. Przecinam kolejne rzeki, widzac jak skromne sa teraz, a jak szerokie sa koryta. Alez to musi być zywiol gdy niosa wode pelnym korytem. Zatrzymuje się od czasu do czasu na poboczu przed mostami, by pospacerować wzdłuż brzegow rzek, uświadamiam sobie, ze nigdy dotad nie widziałem jeszcze ryby w rzece. W Fossatun jest identycznie, az się prosi by wode przecinaly pstrągi itp., nic nadal nie widze, zadnego ruchu w wodzie. Pojawiaja się pierwsze platki sniegu. Skrecam w droge nr 52 wydaje się to dobrym pomysłem, pojade trasa która dotad nie jechałem, a zarazem zaoszczedze kilometrow i konieczności przeprawy płatnym tunelem. Droga szutrowa, jezdzilem już tutaj takimi, jednak z każdym kilometrem dziury, kolejne dziury, poprzeczne glebokie zagłębienia jakby wyplukana droga w poprzek przez strumienie, pojawia się ich coraz więcej. Na stromym podjeździe autem kopnelo po raz pierwszy, zbagatelizowałem sprawę, znow stromy podjazd teraz autem kopnelo raz i drugi. Odcinek prostej, nic w aucie nie stuka , nie puka jedzie równo, pewnie kolce i kamienie. Zaczynam już wypatrywać fiordu, jest woda czyli niedaleko, ale to kolejne jeziora. Przeciez to tylko 25 km gdzie jest fiord? Zaczyna mi się już dluzyc skakanie autem po kaluzach. Zerkam na poziom paliwa, było pól baku jest cwiartka. Nie niepokoi mnie to specjalnie. Dojezdzam do fiordu, odtąd droge do hostelu już znam, na drodze swiezy snieg i rozjezdzone bloto pośniegowe, zaczyna padac intensywniej.
Dojezdzam do miejsca w którym utknal @BooBooZB w 50 cm sniegu, nawet nie mysle by probowac atakowac pieszo Glymur, czy to będzie czarny punkt dla forumowiczow f4free, snieg sypie już na całego, jechać się jeszcze da to nie problem, aczkolwiek mysli podsuwaja obrazy mnie z 4 skrobaczkami kopiacego snieg i zbierajacego noca chrust. Mariusz co ty pieprzysz usmiecham sie sam do siebie jaki chrust jakie skrobaczki - poziom paliwa opadl do rezerwy, co jest do cholery. Przejezdzam jeszcze kilka kilometrow rezerwa zaczyna intensywnie mrugac. Gdzie jest paliwo? Wychodzę z samochodu podnoszę maske, nic nie smierdzi benzyna. Klekam zbieram do dloni snieg spod auta, nic nie smierdzi paliwem. Teraz wraca do mnie jak bumerang.
correos napisał:
Co z paliwem? W baku jest 75% wystarczy, ze Pan przyjedzie na miejsce, nie ważne ile będzie w baku. Tutaj zapalila mi się lampka ostrzegawcza, jeszcze bez konsekwencji, ale gdy przespie taki drugi sygnal będzie mnie to kosztowalo mase nerwow.
correos napisał:
z automatu podjechałem tak pod dystrubutor. Pomylka tym razem jest inaczej, wlew od strony kierowcy, nie będę robil obciachu i przestawial auta, szarpie się z tym wezem, kombinuje by jakos nalać paliwa. Udalo się liczydlo wskazuje około 5000 ISK i tutaj powinna zapalić się lampka ostrzegawcza nawet nie zolta a czerwona, kompletnie nie zarejestrowałem tego w swojej pamięci, przypominając sobie dopiero wiele wiele wiele kilometrow później
Jak moglem zatankować do auta które wg wskazania stanu paliwa miało 75% baku, az 25 litrow na pierwszej stacji. Pamietacie reakcje dziewczyn na upadający termos, moja reakcja była taka sama K…!@#$%. Mysl, mysl na drodze nr 1 przed tunelem na pewno były stacje ale ile to km? W nawigacji wyszukuje stacji paliw …kolejne K…!@#$%... 35 km. Autami którymi dotad jezdzilem na zapalonej rezerwie moglem nawet 80 km bezpiecznie jezdzic, ale jak zaczynala już mrugac to zabawa skonczona, znalezienie czegos do zatankowania to był absolutnie cel priorytetowy. Droga nr 1 to cywilizacja, najwyżej zostawię już grata, do czegos naleje benzyny i wroce. Może się nie zapowietrzy i spadne na cztery łapy ale cholera to nadal 35 km. Jade starając się jak mogę najpłynniej, mrugajaca rezerwa, zaczyna dosłownie kluc mnie w oczy. Wali śniegiem ze wszystkich stron, a auto zaczyna coraz częściej jakos się krztusić, nie mysle już o stacji benzynowej niech się tylko dotoczy do drogi nr 1. Widze już skrzyżowanie, nie ma dla mnie żaden stop, żaden ustap pierwszeństwa - tocze się teraz ja. Rozgladam się na boki pusto autem trochę na luku zarzucilo ale się toczy. Widze stacje, mordka mi się już smieje, skrecam pod dystrybutory, auto wykonuje już ruchy jak na technoparty. Zatrzymuje je przed dystrybutorem. Nie chce mi się jesc, nie chce mi się pic, nic mi się nie chce, nawet nie chce mi sie wysiadac W myślach przepraszam za to wczorajsze smagniecie batem auta. Solidny kon woznicy, dojechal do domu i padl
:). Wlewam 3000 ISK, obrot kluczykiem rzezi rzezi rzezi nic. Drugie podejście rzezi rzezi zalapal, trochę klekocze nierówno niczym diesel, zlapal obroty, pracuje równo. Nie pamiętam odtąd co mijałem, czy były korki na wjezdzie do stolicy. Pamietam za to glosnie odsapniecie jak podjechałem pod hostel.Podjezdzam pod hostel, parking pełen samochodów, kto tu jest zakwaterowany późny wieczor postanowil spedzic na miejscu. Pogoda skutecznie zniecheca do nawet krótkich spacerow po okolicy. Dotad mój samochod sprawial wrazenie nedzy i rozpaczy z zewnątrz, dzisiaj do tego doszło wnętrze. Wylewam wode z gumowych dywaników, sprzątam cala rolke potarganego papieru toaletowego którym wycierałem szyby, wszelkie ulotki reklamowe z atrakcjami, własne wydruki z trasa na wypadek awarii telefonu. Notuje ilość paliwa które wlalem na ostatniej stacji i pokonany dystans, by ta sytuacja z rezerwa juz się nie powtorzyla. Smieci do kosza, plecak na ramiona, drzwi nadal nie zamykam na klucz. Plan na teraz – klamka, schody na dol, przejście przez kuchnie, klamka, pokoj. Szło to nawet sprawnie, do momentu gdy wszedłem do kuchni, slysze glosne cos jak KOREJOSZ!!, KOREJOSZ!! Odwracam się to wczorajsi znajomi z Hiszpanii, rewanzuja się wielka miska ryzu, wlasnie z czym? ze wszystkim co było pod reka. Głod jest najlepszym kucharzem, zajadam się tak jak oni wczoraj barszczem. Wymiotlem cala wielka goraca porcje, trochę majac kaca moralnego, ze tak szybko i średnio elegancko to musiało wygladac. Chwile jeszcze rozmawiamy, ale czuje, ze cos nie tak ze mna. Policzki niemal mi plona, a przez ciało przechodzi raz po raz chłodny dreszcz. Nagrzane auto, lodowate powietrze i tak caly dzień, wsiadanie-wysiadanie, chyba się chlopie zalatwiles. Ide do pokoju, witam sie dziewczynami, w powietrzu wszystkie aromaty świata..będę spal dzisiaj w drogerii. W foliowej torebce, zarówno Panadol jak i 100 ml koniaku w opakowaniu zastepczym. Można kazde z osoba, ale pamiętajcie nigdy razem. Wracam do kuchni robie sobie herbate, mieszam trochę wode by była goraca ale zarazem dalo się wypic haustem. Uzupelniam szklanke koniakiem i wlewam w siebie. Rozchodzi się przyjemna fala ciepla.
Wracam do pokoju, w ofercie na stoliku patrzac po fryzurach dziewczyn, szampon do wlosow blond, ciemnych lub kręconych. Nie znam francuskiego biore najwieksza butelke. W tym miejscu przepraszam mieszkancow Seszeli i Malediwow, za lokalne podtopienia w niedziele z mojego powodu. Stałem i stalem pod gorącym prysznicem, rewelacja… gdy skonczylem moja skora dosłownie parowala. Wygrzalem się za wszystkie czasy. Wracam do pokoju, usmiechajac się, ze los mnie zakwaterowal z trzema dziewczynami. Nie dość, ze zabraly na podróż suszarke do wlosow, to kazda z nich ma swoja wlasna. Biore wiec dwie i susze nimi spodnie. Po drabince wspinam się na swoje łozko. Wysylam whatsappem wszelkie istotne informacje do najbliższych, przeglądam na youtubie filmy z miejsc które jutro chce zobaczyć, odgłosy dziewczyn sa jakby coraz dalej i dalej i dalej… zrywa mi się polaczenie z rzeczywistoscia. Zrywam się nagle, koszulka cala mokra, macam przescieradlo gdzie jest telefon? chyba spadl i się potlukl szlag by to trafil. Dopiero teraz do mnie dociera, ze ktoś w nocy przykryl mnie dwoma kocami, a telefon podlaczyl do ladowania. W pokoju robi się coraz bardziej widno, zaczyna mi się dluzyc w lozku, a zarazem nie chce z niego schodzić, skrzypi wtedy niemiłosiernie i pobudzę spiace dziewczyny. Wpatruje się w sufit, chyba nawet teraz moglbym z pamięci narysować, wszelkie linie rys które na nim się znajdowaly. Ilez można spac? No nic gramole się na dol. Wyjmuje z plecaka kielbase zywiecka, nie mam na nia smaku dzisiaj, wymienie wiec na cos innego w pudle. Najrozniejsze dzemy, w tym z gorzkich pomarańczy – doskonaly. Mój chleb nadaje się już wyłącznie na tosty. Lekkie i przyjemne sniadanie, kawa plus tosty z najróżniejszymi dżemami. Przygotowuje jeszcze trzy male kawy i dwa talerze tostow, by zrewanzowac się dziewczynom z pokoju, za wczorajsza "opiekę". Bez entuzjazmu, nadal spia i to teraz dla nich glowne zadanie sen. Cos mrucza pod nosem, nie zegnam się z nimi jeszcze. Uzgodnilem w rejestracji, ze będę mogl wrocic popołudniu, by skorzystać z prysznica i kuchni. Dzisiaj nareszcie, nigdzie nie musze się spieszyć, kilometrow niewiele, a odlot dopiero około 20.00
Plan na dzisiaj w dużym skrocie - trochę niepotrzebnie dublowałem długimi odcinkami trase, ale trudno było się rozstać, to kradłem tak dużo kilometrow sam na sam z „ONA” ile jeszcze mogłem.
P.S. Terapia pomogla zdrow i pelen wigoru.
Sprawdzam prognozę pogody, deszcz który od godz. 10.00 będzie śniegiem. Zaczynam się smiac jasne…jasne 10.00 - nie kwadrans wcześniej, nie kwadrans później. Jakiez będzie moje zdziwienie, gdy spacerując pod parasolem w deszczu, z nieba zaczna spadac pierwsze wielkie platki sniegu, przypomnę sobie o prognozie, zerkne wtedy na zegarek będzie….. 10.00
Wyjezdzam ze stolicy, ruch intensywny na drogach, kieruje się na Hafnarfjörður trzecie co do wielkości miasto na Islandii „prawie” metropolia 26.000 mieszkancow. Dalej droga nr 42 do Seltún Geothermal Area. Nawierzchnie drog sa bardzo dobre, krótkie odcinki droga bez asfaltu sa utrzymane w należytym stanie. Mijam skrzyżowanie z droga nr 417 i odtąd znow jestem sam na sam z „ONA”. Zatrzymuje samochod na brzegu jeziora Kleifarvatn. Pada jeszcze deszcz, ale nie zacina ze wszystkich stron, przyjemnie można spacerować pod parasolem. Plaze nad jeziorem sa tutaj długie, szerokie pokryte drobnymi czarnymi kamieniami.
Cale jezioro jest otoczone przez góry. Żadnych zabudowań, zadnych slupow z przewodami napięcia. Kompletna cisza, zadnego szumu z przejezdzajacych aut, jedynie rytmiczne postukiwanie kropel deszczu o parasol. Można powiedzieć 100% czystej Islandii. Czas ruszac dalej w droge do Krýsuvík. Miejsce to jest trochę magiczne, a trochę jakby stanowi przedsionek piekła. Dookoła unosi się tutaj para wodna z gotującej się wody. Powietrze jest przesiakniete zapachem zgniłych jajek. W oczy na pewno rzuca się pełna paleta odcieni czerwieni i żółci. Krajobraz niemal księżycowy. Dla ułatwienia zwiedzających, wytyczono szlak, barierki, drewniane kładki, tablice informacyjne. Jestem sam mogę bezkarnie spacerować gdzie chce, sprawdzając temperaturę wody bądź kamieni. ONA + snieg + ..........
Bardzo często korzystałem z relacji forumowiczow i mam nadzieje, ze pisząc swoja wlasna stworze cos w rodzaju gotowego szablonu który będzie można wykorzystać dla własnych potrzeb, bez konieczności przekopywania internetu. Stad dokładne opisy hotelu/auta/parkingu/trasy etc. Proszę jedynie przymykać oko na ortografie, interpunkcje i styl. Jeśli zaczne pisać, później edytowac to pewnie nie skoncze nigdy- ok? To walcze dalej.Mam zasadę, którą każdorazowo przypominam najbliższym, że gdy jestem na wyjeździe to się do mnie nie dzwoni z zapytaniem jak pogoda, co robię itp. dzwoni się wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach. Brak wiadomości to bardzo dobra wiadomość i chyba zgodza się tutaj ze mna forumowicze. To ja wykonuje telefony informujące o wszystkim co się ze mna dzieje, gdzie jestem, jak się czuje, gdzie będę, pytam jak się czuja domownicy i czy cos się dzieje ważnego. Mam tez wprowadzony podział „rodzajow dzwonkow” w telefonie: najbliżsi, praca, pozostali – wydaje się to zbyteczne ale proszę mi uwierzyć, ze bardzo ulatwia to zycie, głownie moje zycie. Bezblednie będziecie wiedzieć jaki priorytet ma przychodzaca rozmowa.Leniwe oczekiwanie /nie lubie anglojęzycznych okreslen/ wiec wygumkuje „boarding”, a wpisze wejście na pokład samolotu, przerywa telefon …. dzwonią pozostali. Panie Mariuszu chciałam Pana uspokoić na pewno się Pan zdenerwowal, ze nikogo nie zastal, chciałam Pana raz jeszcze uspokoić Ma Pan zamknięte drzwi, podciagniete szyby i wylaczone swiatla - bezpiecznej podrozy. Za to cenie ten parking, jestem jego lojalnym klientem i jeżeli ktoś mnie pyta gdzie postawić auto to polecam wlasnie ten: http://parking-lastminute.com/ Parkujac raz kolejny okazuje się, ze cennik staje się „elastyczny” i zarazem milo mi, ze znajomi parkując tam i podajac moje nazwisko dostają dodatkowy rabat.Jestem dość dziwnym forumowiczem, na forum od blisko 7 lat, a nie lubiłem, nie lubie i chyba nigdy nie polubię latania. Czytam czasem opisy na forum pozytywnych emocji związanych z lataniem dla samego latania, jaki typ samolotu, jaki nr rejestracyjny, dla jakich linii itp rozumiem to ale nijak mi się nie udziela. Ja traktuje stojące na plycie samoloty jak żelazka na półce w Media Markt omiote wzrokiem i zapominam. Jak potrzebuje to po nie siegam. Moja podróż tak naprawdę zaczyna się dopiero gdy wysiadam z samolotu. Dluzy mi się ten bezruch i szczerze wspolczuje personelowi pokładowemu który nie bardzo ma „jak się urwać z roboty” przed czasem. Sam lot jak to lot, człowiek siedzi, pola manewru do przespacerowania ma niewiele ot oczekiwanie, az znow kola dotkna pasa startowego. Jak człowiek nie musi myslec to zaczyna myslec. Jak tam w domu, czy z listami płac wszystko ok na koniec miesiąca, jaka będzie pogoda i tak w kolko. Sprawe rozwiazaloby gdybym umial zasnąć na siedząco ale nie umiem. Ostatnie dni niemal hobbystycznie sprawdzałem pogode i podgląd z kamerek na kluczowe dla mnie odcinki drog. Jakby to czy był deszcz w moich datach rok, dwa, trzy wstecz miał jakiś wpływ na pogode dzisiaj. Będzie … lipa, człowiek pol roku czeka i ma padac… nastepuje w myślach automatyczna projekcja roznych wariantow deszczu idzie mi to tak sprawnie, ze zastaje mnie przy tym komunikat o rozpoczęciu znizania samolotu. Jak opisac teraz swoje emocje radość? Nie – dominuje jakas nuta poirytowania, cholera błękitne niebo, słonce – dlaczego nie było mnie tu dzień wcześniej… Zycie
@correosTakich "dziwnych" jest tu więcej.
:D Też nie lubię siedzieć w puszce kilka godzin. Łazić po lotniskach, stać w kolejkach do odprawy. Nie interesuje mnie typ samolotu. Szeroko czy wąskokadłubowy. Byle doleciał.Co do Islandii. Dobrze Ci idzie relacja.
;) Ciągnij dalej. Wykorzystam wkrótce.
Podpisuję się obiema ręcami pod tym co napisał @jacakatowice. Samolot dla mnie to żelastwo, które ma mnie bezpiecznie dowieźć do celu. Myślę, że zdecydowanie więcej jest takich jak my niż takich co się podniecają przelotem, cateringiem itp.telefon w czasie podróży w ogóle mam wyciszony żeby mi nikt gitary nie zawracał@correos bardzo dobre ceny wyrwałeś na autko i noclegiw dalszym ciągu nurtuje mnie te zrobione 1780 km w trzy dnii czekamy na zdjęcia
Dla takich ludzi i opowiesci pozbylem sie 15 lat temu telewizora. Czytasz - i obrazy, slowa, dzwieki i wdzieki, staja przed oczami, uszami, niemalze dotykiem- jak zywe. Jak dojedziesz w tym stylu do konca, to do srodka wyspy chyba osobiscie Cie wyciagne, zebys opisal mi wspomnienia z tajemnic wyspy tak abym kiedys na emeryturze wciaz CZUŁ dokładnie jak było:)
Miałem ciężki dzień, ale na deser późno w nocy musiałem i liczyłem na dalszą relacje i się nie pomyliłem, czekam z niecierpliwością, a zarazem jestem wdzięczny może Bogu, może innym antycznym bóstwom, a może siłom nieziemskim, że był taki dzień, wysoko w przestworzach, że mogłem rozmawiać z takim dziwnym człowiekiem, który kocha tą samą" kobietę" co ja
Wsiadam do auta, plecak rzucam na przednie siedzenie, przed hostelem pali się kilka lamp i jest względnie widno, uderzajaca jest natomiast cisza jestem w stolicy kraju w pobliżu przebiega glowna droga do scislego centrum, a nie slychac nic, ani samochodow, ani wron ani nawet rozentuzjazmowanych pracujących tutaj rodakow. Wyjmuje z plecaka wszystko to co będzie niezbędne podczas najbliższych kilometrow. To jest Twoja chwila prawdy, aplikuje do smartfona jeden koniec ładowarki, drugi koniec trafia do gniazda zapalniczki … działa tankowanie baterii rozpoczęte. Butelka z woda, termos i inne drobiazgi by wszystko było pod reka. W nawigacji sprawdzam raz jeszcze rozkład wprowadzonych stacji benzynowych, wyznaczam trase do Jökulsárlón, trzeba się naprawdę bardzo postarać by się na tym odcinku zgubic, ale lubie zerknąć ile jeszcze kilometrow do celu, do najbliższej stacji bądź gdzie się teraz znajduje, a przede wszystkim zanotować jakies utrudnienia które mogą skomplikować w czasie późniejszy powrot ta trasa. Dzisiaj zamierzam z sobą zabrać w podróż inspektora Teodora Szackiego http://lubimyczytac.pl/ksiazka/230367/gniewUruchamiam audiobooka, odpalam silnik ruszam.Jazda noca po Islandii jest specyficzna, nie spodziewaj się, ze ktoś Cie będzie oslepial we wstecznym lusterku, nie oczekuj, ze ktoś Cie będzie oslepial jadac z naprzeciwka. Ogolnie nie oczekuj, ze kogokolwiek spotkasz na drodze. W pamięci mam post mandaty-na-islandii-jak-pozbyc-sie-pospiechu-i-pieniedzy,1432,102053 moja noga będzie dzisiaj szczuplejsza. Zaliczam kilka pomiarow predkosci z wyświetlaczem jeszcze w stolicy. Można powiedzieć, ze w tym średnio sprawnym samochodzie najsprawniejszy jest chyba predkosciomierz. Standardowo poza miastem na trasie przy predkosci 90 km/h, GPS wskazywal 84 km/h i tyle tez wskazywaly przydrożne urzadzenia mierzace predkosc kierowcow. Nie jest to czyms wyjątkowym http://dailydriver.pl/porady/technika/d ... -predkosc/ Sama jazda bylaby bardzo przyjemna, gdyby nie kolce na oponach. Nie wiem może z czasem się człowiek przyzwyczaja i obojetnieje na ten dźwięk, ale dla mnie jest bardzo glosno wewnątrz auta, jakby kola szorowaly asfalt. Sprawia to, ze przez cala trase bezwiednie wykonuje gimnastykę rak. Glosniej ciszej glosniej ciszej audiobooka, radio w samochodzie. Efekt jest taki, ze nie bardzo wiem kogo i za co ma inspektor Teodor Szacki scigac ani czy poprzednia piosenke spiewal facet czy kobieta. Mimo to jest dobrze, jest bardzo dobrze na długich odcinkach widze na niebie pojedyncze gwiazdy.Zjezdzam na tankowanie, stacja jest samoobslugowa. Na tej jak i na każdej kolejnej w menu można wybrać jezyk angielski. Nie wiem dokładnie jak wygląda proces obciążenia karty faktyczna kwota za tankowanie w sytuacji gdy wbije za duza kwote i paliwo nie zmieści się do baku. Dla bezpieczeństwa zakładam, ze na kazde przejechane 100 km będę tankowal za 1000 ISK czyli +/- 5 litrow, a jak wskazowka mocniej opadnie to się doleje więcej. Cena paliwa na wyspie 196-202ISK za litr która można obnizyc przy korzystaniu z roznych programów lojalnościowych. Powiedzmy sobie szczerze czy tankujesz z karta rabatowa czy bez boli jednakowo. By nie bawic się w niuanse matematyczne wynikające z przewalutowan itp. bądź przygotowany ze za każdy litr paliwa będziesz chudszy o 7 PLN. Kilometry uciekają, wciąż sen nie udal się w pościg za mna. By odpocząć od halasu zajezdzam pod kolejna stacje, rozprostowanie nog, wietrzenie auta, z woreczka wyjmuje kilka plasterkow obranego imbiru oraz cytryny, zalewam to wrzątkiem z termosu. Dlaczego? Nie wiem to kolejne z moich dziwactw po prostu lubie. Jestem dużo dalej niż się spodziewałem o tej godzinie, mogę sobie pozwolic na dluzsze lenistwo na lawce. Wrazenia identyczne jak przed hostelem, zadnych dzwiekow, zadnych ludzi jakby człowiek trafil swiezo po przejściu jakies epidemii. Kolejnych kilka godzin było bliźniaczo podobne do minionych. Zadnych utrudnień, zadnych oblodzen, zadnego wiatru jedzie się rewelacyjnie, zwalniam jedynie na zwężeniach, w nocy wyglądajacych jak prowizoryczne mosty. W swietle dnia okazują się to solidne konstrukcje które maja szersze miejsca, w których jadace samochody mogą się wyminąć. Przepraszam Cie @Artycjusz Twoje pierwsze cygaro zwane Islandia odpaliłem niechlujnie, zaciagalem się łapczywie, kleby dymu zasnuly mala Toyote. Odtad Twoje cygaro będę należycie traktowal, zasluguje na kubańskie rytmiczna salse, lekko przyciemniane swiatlo i głęboki skorzany fotel. Jest już swit, jestem u celu gasze silnik.
@correos Też mam takie "dziwactwo" w kwestii imbir+cytryna, więc nie jesteś sam
;) Pisz dalej, bardzo fajna relacja. Szczerze mówiąc obawiałem się czegoś w stylu "megasprint po Islandii, niewiele widziałem, ale jednak udowodniłem, że się uda", a jest fajnie, bardzo fajnie
;)
No to dzięki spotkaniu z @correos na lotnisku i hotelu i jak się okazało podobnej wyprawy na wyspie wulkanów i my zawitaliśmy na to forum. Czytamy relację i czekamy na całość
;) Może i my coś napiszemy
:)
jeżeli Islandia jest kobietą to wychodzi na to, że jestem lesbijką
:lol: to była miłość od pierwszego wejrzenia, bo jak można jej nie kochać?
;) fajna relacja, wyciągnęłam już z niej kilka "szpilek", które wpisuje na listę do zwiedzenia
;) no i z niecierpliwością czekam na dalszą część relacji
:)
Nie ma wiecej? Weekend jest a te wpisy tak człowieka wciągają ze tu wchodzi i sprawdza czy jest coś dalej...załóż bloga . Fajnie piszesz, podróżuj jak najwiecej i opisuj , moze nawet e-book bys napisał ....Sent from my iPad using Tapatalk
Z samą stolicą mam podobnie. Ni to ziębi ni to grzeje. Zastanawiam się jak była by postrzegana bez charakterystycznych budynków tj Harpa i Kościoła Hallgrimskirkja
Reykjavik jest tak mało atrakcyjny na tle całości piękna Islandii, jak Oslo na tle Norwegii.Ale żeby nie odbiegać od tematu relacji, czytam, śledzę, czekam na ciąg dalszy i ciesze się, że ambitny plan udało się zrealizować.
;)
Dzięki za super relację - tylu oblicz Islandii nie miałam okazji odkryć, dzięki Twoim opisom choć na chwilę można tam wrócić. Z niecierpliwością czekam na kontynuację!
Spokojnie, we wrześniu będzie lepsza - to znaczy rozpiętość opcji skrajnych będzie mniejsza. Minionego września chodziłem w godzinach południowych w krótkim rękawie, ale już w październiku zdarzało nam się pruć po śniegu na -13 stopniach, choć w słońcu. Niemniej wrzesień bardzo lubię. Correos i tak "zaliczył" bardzo łaskawe oblicze zimowej wiedźmy (znaczy się tej, no, kobiety), jakby zaczął wyprawę z malutkim (dobowym/dwudobowym) przesunięciem, to - skoro na tych zdjęciach walczył z zimnem - dwa dni później nie rozgrzałby się już nawet marzeniami o powrocie
;) Ale pocieszam się, że wrócił cały, jak na te akurat dni i mordercze tempo, to aura którą widzę na zdjęciach wskazuje na sporo, SPORO!, szczęścia. Całe szczęście
;)Ale dreszczyk emocji jest, czekam, czekam na następne odcinki.
Rzeczywiscie emocje trzymają, fajnie znowu czytać i oglądać zdjęcia, i super ze juz niedługo następna wyprawa ....bo to uzależnia...
:)Sent from my iPad using Tapatalk
Człowieku! Hraunfossar i Barnafoss w samotności - to jak wygrać w totka
:) To i dlatego polecasz. Szczęsciarz, szczęsciarz, szczęściarz
:) To jedne z wielu pięknych miejsc w okolicy, które w obecnej turystycznej inwazji "normalnie" musisz odzierać w wyobraźni ze stad ocierających się o Ciebie kurtek
;)Tak, pewnie, że to nie zima (jak cytujesz dziewczynę) - ale pilnowałem się bym nie ja to musiał powiedzieć, choć niemalże wyrwało mi się w poprzednim poście. Nie zmienia to jednak faktu, ze świetnie piszesz!Przy prawdziwej zimie Twoja relacja w tym miejscu mogłaby penetrować jeszcze obrzeża Reykiaviku, ew. półwyspu Reykjanes
;) [ale zapewne i tak byłaby ciekawa]. Żeby nie zakłócać Twojej relacji nie wklejam tu dla potomnych, choć korci, zrzutu ekranowego ze stanu dróg przy prawdziwej zimie. Póki co cieszę się więc Twoim szczęściem (pogodowym, i to jakim) i zaczytuję w świetnej narracji! Bardzo zajmująco opisujesz, uznanie! Kolejny raz aż "strach pomyśleć" jak by nakręcało myśli i wspomnienia, poznanie Twojego punktu widzenia gdybyś mniej czasu spędził w rakiecie mijającej nawet niedaleko "trasy" wiele wspaniałości (takich właśnie do niezapomnianego "skonsumowania",dotykania - jak Twój Hraunfossar i Barnafoss). Ale piszesz tak wciągająco, ze czekam wciąż dalej; chcę doczekać pełnego happy-endu! Super.
Kolejne godziny mijaja na delektowaniu się półwyspem Reykjanes. Z perspektywy czasu sadze, ze jest to dobre miejsce na pierwszy dzień zwiedzania Islandii. Wszystko w pigułce, imponujące gejzery jak np. Gunnuhver, dzikie strome klify jak w pobliżu latarni morskiej Reykjanesviti, spacery miedzy Europa, a Ameryka w Bru Milli Heimsalfa, czy tez wrota piekieł w Krysuviku. Doskonały aperitif przed właściwym daniem. Dla relaksu po odbytej podrozy możliwa wizyta w miejscu które budzi skrajne opinie czyli Blue Lagoon. Trudno jest się rozstać….. Zerkam na ilość kilometrow przejechanych dzisiaj, by paliwa wystarczylo na dojazd do hostelu i późniejszy powrot do wypożyczalni. Ogarnia mnie jakas nostalgia, mysle o wszystkim i niczym. Sercem jeszcze tutaj ale myślami w Polsce. To miał być intensywny weekend i taki był. Nie jadlem wieloryba, nie karmilem z dloni dzikich dorszy, nie widziałem zorzy polarnej - nie ma we mnie zalu, nie czuje się jakby cos wymknelo mi się z rak bezpowrotnie. Powrot do hostelu szybki i sprawny. Prysznic, zmiana ubran, cieply posiłek, pozegnanie z koleżankami z pokoju. Dojezdzajac do wypożyczalni zaczyna pulsować rezerwa, zjezdzam na stacje benzynowa tankuje 500 ISK czyli 2,5l by kolejny nieszczęśnik dojechal autem chociaż do stolicy bez stresu….wskaznik paliwa pokazuje niemal pełny bak …. oj znamy to znamy. Pracownik oglada bardzo zdawkowo auto, notuje przebieg i zaprasza do transferu na lotnisko. Oczekiwanie na lot upływa w bardzo dobrym towarzystwie ekipy @wolworld którego zarazam wirusem F4free. Odladzanie, start, ostatnie ukradkowe spojrzenia…correos napisał:I- Będziesz tesknil ? - Będę- Wrocisz ?- Wróce- Obiecujesz?- Obiecuję
Czy Islandia jest kobieta powiem Ci za 3 tygodnie
:D Relacja - rewelacja. Co prawda w mojej glowie troche inna trasa planowana,ale na pewno zaczerpnalem tu kilka pomyslow. Dzieki.
Cieszy mnie, ze mimo warunków za oknem samochodu, jade w swietle dnia, ONA odkrywa przede mna kolejne swe sekrety. Swiadomie rezygnuje z przejazdu płatnym tunelem i skrecam w droge nr 47, opłata za przejazd pewnie jest nizsza niż koszt wypalonego paliwa by objechać dookola fiord. Widoki przekonują mnie o dokonaniu właściwego wyboru. Deszcz zamienia się w mzawke, co odcinek zatrzymuje samochod by podziwiać widoki, poodychac powietrzem które pachnie oceanem, trawa mchem, deszczem wszystkim naraz. Sporadyczne zabudowania, zadnych samochodow – podoba mi się tutaj.
Wracam na droge nr 1, sprawny dojazd do Borgarnes przerywa remont mostu, zatrzymuje się na srodki mostu w oczekiwaniu na zielone swiatlo. W karoserie zaczynają uderzać pierwsze podmuchy silnego wiatru. Cisza cisza i nagle samochod zaczyna się kolysac i tak w kolko. Zatrzymuje się na stacji benzynowej, dolewam paliwa, sprawdzam stan drog, tankuje termos kawa. Zielone kolory zaczynają zanikac, ustepujac pomarańczowemu i niebieskiemu. Kieruje się na zachod droga nr 54 na Snaefellsjoekull National Park. Tutaj przezywam swój pierwszy „chrzest” na Islandii. Pada coraz intensywniej, spodnie mam juz cale przemoczone, nie ma sensu ich zmieniac na suche jeśli za chwile spotka je dokladnie taki sam los jak poprzednie. Wieje już bardzo mocno, a przy tym pojawiają się podmuchy które bez problemu potrafią zachwiać stojącym mezczyzna. Nie zbliżam się już do krawędzi klifów. Fale wsciekle zaczynają atakować brzeg. Piekny spektakl walki wody z kamieniem. Co musi czuc człowiek bedac tam w wodzie. Brrr . Na odcinku miedzy Arnarstapi – Hellnar – Londrangar wykonano sporo tarasow widokowych oraz drewnianych kladek dla zwiedzajacych okolice pieszo. Korzystanie z nich teraz jest bardzo utrudnione by nie powiedziec niemozliwe. Wiatr jeszcze bardziej się zmaga. Z trudem zaczynam isc pod wiatr.
Kolejna czerwona szpilka w nawigacji wbita na jaskini Vatnshellir, przy drodze znajduje się maly parking zjezdzam by się na nim zatrzymac, kolysze już Toyota mocno na boki, wiatr z tyłu wiec przeparkowuje jeszcze samochod by stać przodem do wiatru. Wysiadam z auta, drzwi zamykają się same. Podchodze do prowizorycznej budki, która zaczyna wyraźnie mocno drgac na wietrze. Jaskinia zamknieta z powodu warunków atmosferycznych nie będzie organizowanego zejścia na dół. Zaczynam pod nosem zlorzeczyc, jakie cholera znaczenie ma pod ziemia, czy na gorze wieje. Probuje chociaż wejść do ogolnodostepnej części. Schodze dosłownie kilka metrow w dol do jamy która jest jakby przedsionkiem wlasciwej jaskinii. Tutaj jest zdumiewająco spokojnie, nie czuc podmuchow wiatru jest tez wyczuwalny ciag cieplejszego powietrza. Spedzam tam dosłownie 5 – 10 minut. Zdumiewajaca jest natomiast zmiana jaka zaszla na gorze wiatr się jeszcze nasilil, ale zrobilo się niesamowicie zimno, na policzkach czuje jak zaczynają mnie piec od wiatru i zimna. Nasuwam czapke najniżej jak mogę, glowe chowam się w kołnierz. Wsiadam do auta, z plecaka wyjmuje ciepla bluze, oraz cienki polar wszystko to upycham pod kurtke. Wygladam jak jak ludek z logo Michelin albo postacie z bajek Sigma i Pi. Odpalam silnik, wlaczam nadmuch, na stopy by chociaż trochę ogrzać nogi w przemoczonych spodniach, to powoduje parowanie szyb. Zaczyna się kolowrot, nadmuch, wycieranie szyb papierem toaletowym i tak w kolko nadal jest mi bardzo zimno.
Pocieszam się, ze został mi ostatni punkt na mapie - Djúpalónssandur beach i będę już po drugiej stronie polwyspu, a tam już nie będzie tak wialo. Przez kregoslup przebiegl pierwszy zimny prad, jade bardzo wolno i dostaje taki strzal wiatru z boku, ze auto zmienia pas. Zaciskam z całej sily rece na kierownicy czując jak bardzo auto chce zjechać na lewy pas, kolejny silny strzal i znow jestem na lewym pasie bez względu jakbym silno nie trzymal kierownicy. Irytujace najbardziej w tym wszystkim jest to, ze nie mogę przewidzieć kiedy kolejny raz dmuchnie. Loteria. Widze strzalke Djupalon parking. Przez myśl przechodzi by zjechać i na chwile przeczekać. Jade bardzo wolno, a mam wrazenie, ze moje auto to gumowa lalka w pysku psa który nia miota wedle własnego kaprysu. Analogicznie do sytuacji z jaskinia parkuje auto przodem do wiatru. Wysiadam na wprost tablic informacyjnych, wykonuje jedno pamiątkowe zdjecie, postanawiam pojsc w kierunku tarasu widokowego na plaze wykonuje drugie zdjecie i od tej chwili już niewiele zależy ode mnie. Wiatr jest tak silny, ze 85 kg miesa nie i jest w stanie zrobić kroku, w pierwszej chwili jest to nawet zabawne, ze chcesz zrobić krok do przodu i natrafiasz na niewidzialna sciane, myślisz obrócisz się tylem to będzie latwiej nic z tych rzeczy jak stales tak stoisz. Zwijam się niemal w klebek i wracam do auta, temperatura spada jeszcze mocniej i to dosłownie czujesz jak z kazda minuta mocniej. Zaczynaja sztywnieć spodnie. Sam zaczynam na siebie klnąć jak idiotycznym pomysłem był zjazd na parking tutaj. Wiatr napotykając pionowy klif dostaje niemal szału. Wracajac na glowna droge, slysze jak przycieram felga/karoseria ulozone wzdłuż drogi kamienie.
Było zle, robi się fatalnie, wjezdzam w sniezyce. Mailem przekonanie, ze kolce ulatwiaja jazde w zimie. Ale na swiezym puchu auto zaczyna się slizgac jeszcze bardziej. Nie wiem co mna motywowalo, ze sadzilem ze po drugiej stronie polwyspu będzie spokojnie. Wieje tak samo ale w gratisie dostaje od natury jeszcze snieg. Zaczynam odczuwać niepokoj. Dojezdzam do Hellisandur, posrod miotanych na wszystkie strony platkow sniegu dostrzegam logo stacji benzynowej N1. Kilku mężczyzn, kreci się wokół auta, mysle takich wariatow jak ja jest jednak więcej. Moja uwagę przykuwa, ze kreca oni drzwiami na wszystkie strony, w gore w dol na boki. Wybita szyba, wyrwane zawiasy, uszkodzona karoseria, nawet nie chce myslec ile to może kosztowac bez ubezpieczenia. Ciekawa sytuacja ma miejsce pare kilometrow dalej. Dostrzegam auto jadace z naprzeciwka, ja się zatrzymuje, on się zatrzymuje. Obserwujemy siebie niczym podczas pojedynku. Jedzie moim pasem widocznie boi się podmuchow wiatru które mogą go wyrzucić z jego pasa poza droge. Mrugamy na siebie nawzajem. Troche zajmuje nam wyminiecie siebie. @Artycjusz masz racje, ONA potrafi bardzo szybko nauczyć człowieka pokory.Plan na teraz dotrzeć do Stykkishólmur, bardzo zaluje, ze nie ma przejrzystego nieba i dobrej widoczności. Droga wiedzie przez wyjątkowo malownicze zakątki Islandii. Paradoksalnie to takie miałem wyobrażenie o Islandii, bialo, surowo, brak ingerencji ludzkiej reki w krajobraz. Droga długimi odcinkami prowadzi samym brzegiem ladu, kolejne mosty sprawiają, ze rozgladajac się na boki jesteś pośrodku, srebrno grafitowego oceanu. Nie zatrzymuje się na żadne zdjęcia, jade powoli, już żadne auto z naprzeciwka nie przetnie bieli drogi. Niestety nie będę miał dane poznac na tej wyprawie jak wygląda teraz polnoc, ale przypuszczam, ze w moich oczach będzie bardziej malownicza od południa. Na nawigacji powiększam mape, bez problemu znajduje stacje benzynowa Olis. Nie jestem typem gadzeciarza, trudno szukac w moim ekwipunku, kosmicznych tkani, obuwia etc. Na wyprawe zabrałem zwykla kurtke z Lidla wg gazetki miała być nieprzemakalna, nie przepuszczać wiatru, a dodatkowy polar miał zapewniać komfort podczas chlodow. Powiem Wam, ze to było calkiem sensownie wydanych kilkadziesiąt złotych. Wszystkie ciuchy pod kurtka sa suche i zaluje, ze nie kupiłem takich spodni, lub czegos co zakłada się na spodnie i chroni od deszczu. Woda sciekajac z kurtki dodatkowo wsiąka w i tak kompletnie mokre spodnie. To będzie mój najbliższy zakup. Nalewam sobie dwa kubki kawy, bardziej by teraz ogrzać dłonie niż pic.. W telefonie sprawdzam stan drog, mój plan widze, ze już się „wysypal„ zamierzałem jechać do Búðardalur i stamtad skrecic w droge nr 60 na południe. Widze czerwony kolor drogi na tym odcinku nieprzejezdna. Wracac, ta sama droga kompletnie mi się nie uśmiecha. Można troche wrocic, i pojechać na południe droga nr 56 swieci na niebiesko „slippery”. Zaczynam się trochę bic z myślami, drogi sa na bieżąco aktualizowane, nie wiem na podstawie informacji kierowcow, obrazu kamer ale oddaje dość na bieżąco sytuacje. Jadac do Hellnar, pamietalem zjazd na droge nr 56 ale tam były osniezone szczyty, a dojezdzajac do Stykkishólmur znow był góry u wylotu drogi. Planujac trase, sprawdzałem poszczególne odcinki na street view, ale drogi nr 56 nie ogladalem. Przesuwam „chlopka” po trasie kawalek po kawałku, wygląda, ze jest płasko powinienem dac rade Yarisem. Na stacji poza mna i osoba z obsługi nie ma zywej duszy, zerkamy na siebie ukradkiem, raz, drugi, meczaca jest taka cisza. Bardziej asertywna okazuje się dziewczyna, standard pogoda, skad jestem, jak się podoba. @Artycjusz wg jej opinii taka zima to nie zima i ogolnie w tym roku to nie było zimy. Nawet nie zgaduje jak wygląda zima kiedy jest prawdziwa zima. Chyba facet grzejący dłonie na kubkach kawy, musial komicznie wygladac bo otrzymałem w prezencie pudelko gorących frytek. Siegam po portfel, nie trzeba… slysze. Czy Ci ludzie tutaj tacy sa? Nie zepsuci przez komercje, pogon za pieniadzem? Zegnamy się z uśmiechem i w droge, dojezdzam do drogi nr 56 i widze nadjezdzajacy samochod, wolalbym by to była jakas corsa lub panda niż SUV. Wysiadam z auta macham, SUV się zatrzymuje:
- da się przejechać?
- tak
- ale nie tym, tylko moim?
- tak
Średnio rozmowny… Dziekuje, wsiadam w moja Yariske i do dziela. Jak się tutaj potrafi pogoda zmienić na kilku kilometrach, mam kilka odcinkow z śniegiem, później bloto pośniegowe by w końcu wjechać w deszcz. Poszlo gładko, humor dopisuje. Jadac dostrzegam, stado koni zbite w ciasny krag. Zatrzymuje auto, grzebie w plecaku za chlebem, wyjmuje pokazna pajde, konie zaczynają mi się bardziej uważnie przygladac, co ten dziwny homo sapiens robi w tym deszczu. Przeskakuje przez row i podchodzę do ogrodzenia. Mnie nakarmili, to ja chociaż nakarmię konie, niech dobra karma wroci. Troche to nieporadnie mi idzie, teraz już wiem @wolworld konie karmi się z otwartej dloni.
Przejazd do Borganes droga która już znam bez zadnych sensacji. W Borganes by nie jezdzic dwukrotnie ta sama droga kieruje się na droge nr 1, a później droge nr 50 na Deildartunguhver, a dalej droga nr 518 na Barnafossar. Wracac będę po drugiej stronie rzeki Norðurá i szeregu jej doplywow. Pogoda się poprawia lekka mzawka pozwala szybciej pokonywać kolejne kilometry, mimo niedzielnego popołudnia, ruch na drogach niemal całkowicie zamarl. Mam „Ją” tylko dla siebie. Deildartunguhver to największe gorace zrodlo w Europie. Zdjęcia na google wygladaja zachecajaco, ja natomiast jestem nieco rozczarowany. Podjezdzajac wita mnie wolno spacerujący wielki pies. Wysiasc nie wysiasc, sprawia wrazenie zainteresowanego moja osoba. Wysiadam leniwym krokiem pies podchodzi do mnie, obwąchuje nogawki i jakby nigdy nic chowa się pod maska mojego samochodu. Cala okolica spowita jest w klebach gestej pray wodnej, powietrze znow ma specyficznych zapach. Tras spacerowych praktycznie nie ma. Podchodze do barierek robie zdjęcia gotującej się wodzie. Wyjazd jest bardziej skomplikowany, boje się zranic psa, co mogę zachęcam go do wyjścia spod samochodu, gestami, chlebem, klaksonem nic. Delikatnie ruszam opony ledwie się tocza, po chwili widze psa w lusterku wstecznym, rownie leniwie drepcze przed siebie. Uf caly i zdrowy
Pierwszy raz tego dnia przestaje padac, tecza zapowiada nadzieje na chwilowa poprawe pogody. Kierunek wodospady Hraunfossar i Barnafoss które pojawiają się często w relacjach forumowiczow. Mnie osobiście bardzo podobaly się na zdjęciach i zaliczyłem ich do miejsc które szczególnie chętnie chciałbym zobaczyć. Cala okolica jest wyjątkowo malownicza. Hraunfoss to niezliczona ilosc strumieni i kaskad, wyplywajacych wprost jakby ze skał, następnie woda wpada do dna wawozu, konczac swój bieg w rzece Hvita. Po kilku minutach spaceru jestem przy wodospadzie Barnafoss, tutaj jest zdecydowanie silniejszy nurt, woda jest bialo blekitna. Korzystajac z faktu, ze przestal padac deszcz, spędzam tutaj ponad godzine, chodząc po mostach, skalach. Zdecydowanie polecam to miejsce do odwiedzenia. Co krok niby to samo ale inaczej, te same skaly, ta sama woda, ale inaczej wygląda sceneria ich walki, oraz odgłosy ich pojedynku. Rewelacja cieszyc się tym sam na sam. ONA jest piekna.
O tym jak może zrobić się problem z niczego….
Czas powoli wracac do samochodu, znow zaczyna spadac szybko temperatura, podmuchy lodowatego wiatru staja się coraz czestsze…. znam już ten scenariusz. Wbijam w nawigacje trase do domu, mieli mieli wyrzuca kilometry niewiele, wiec przeedytujmy trase by uszczknąć cos dla siebie jeszcze więcej z widokow, godzina jeszcze zbyt mloda by wracac do hostelu. Wracam powoli poludniowa odnoga drogi nr 50. Mimo ołowiowego koloru nieba, jest tu złowrogo piękno. Przecinam kolejne rzeki, widzac jak skromne sa teraz, a jak szerokie sa koryta. Alez to musi być zywiol gdy niosa wode pelnym korytem. Zatrzymuje się od czasu do czasu na poboczu przed mostami, by pospacerować wzdłuż brzegow rzek, uświadamiam sobie, ze nigdy dotad nie widziałem jeszcze ryby w rzece. W Fossatun jest identycznie, az się prosi by wode przecinaly pstrągi itp., nic nadal nie widze, zadnego ruchu w wodzie. Pojawiaja się pierwsze platki sniegu. Skrecam w droge nr 52 wydaje się to dobrym pomysłem, pojade trasa która dotad nie jechałem, a zarazem zaoszczedze kilometrow i konieczności przeprawy płatnym tunelem. Droga szutrowa, jezdzilem już tutaj takimi, jednak z każdym kilometrem dziury, kolejne dziury, poprzeczne glebokie zagłębienia jakby wyplukana droga w poprzek przez strumienie, pojawia się ich coraz więcej. Na stromym podjeździe autem kopnelo po raz pierwszy, zbagatelizowałem sprawę, znow stromy podjazd teraz autem kopnelo raz i drugi. Odcinek prostej, nic w aucie nie stuka , nie puka jedzie równo, pewnie kolce i kamienie. Zaczynam już wypatrywać fiordu, jest woda czyli niedaleko, ale to kolejne jeziora. Przeciez to tylko 25 km gdzie jest fiord? Zaczyna mi się już dluzyc skakanie autem po kaluzach. Zerkam na poziom paliwa, było pól baku jest cwiartka. Nie niepokoi mnie to specjalnie. Dojezdzam do fiordu, odtąd droge do hostelu już znam, na drodze swiezy snieg i rozjezdzone bloto pośniegowe, zaczyna padac intensywniej.
Dojezdzam do miejsca w którym utknal @BooBooZB w 50 cm sniegu, nawet nie mysle by probowac atakowac pieszo Glymur, czy to będzie czarny punkt dla forumowiczow f4free, snieg sypie już na całego, jechać się jeszcze da to nie problem, aczkolwiek mysli podsuwaja obrazy mnie z 4 skrobaczkami kopiacego snieg i zbierajacego noca chrust. Mariusz co ty pieprzysz usmiecham sie sam do siebie jaki chrust jakie skrobaczki - poziom paliwa opadl do rezerwy, co jest do cholery. Przejezdzam jeszcze kilka kilometrow rezerwa zaczyna intensywnie mrugac. Gdzie jest paliwo? Wychodzę z samochodu podnoszę maske, nic nie smierdzi benzyna. Klekam zbieram do dloni snieg spod auta, nic nie smierdzi paliwem. Teraz wraca do mnie jak bumerang.
Jak moglem zatankować do auta które wg wskazania stanu paliwa miało 75% baku, az 25 litrow na pierwszej stacji. Pamietacie reakcje dziewczyn na upadający termos, moja reakcja była taka sama K…!@#$%. Mysl, mysl na drodze nr 1 przed tunelem na pewno były stacje ale ile to km? W nawigacji wyszukuje stacji paliw …kolejne K…!@#$%... 35 km. Autami którymi dotad jezdzilem na zapalonej rezerwie moglem nawet 80 km bezpiecznie jezdzic, ale jak zaczynala już mrugac to zabawa skonczona, znalezienie czegos do zatankowania to był absolutnie cel priorytetowy. Droga nr 1 to cywilizacja, najwyżej zostawię już grata, do czegos naleje benzyny i wroce. Może się nie zapowietrzy i spadne na cztery łapy ale cholera to nadal 35 km. Jade starając się jak mogę najpłynniej, mrugajaca rezerwa, zaczyna dosłownie kluc mnie w oczy. Wali śniegiem ze wszystkich stron, a auto zaczyna coraz częściej jakos się krztusić, nie mysle już o stacji benzynowej niech się tylko dotoczy do drogi nr 1. Widze już skrzyżowanie, nie ma dla mnie żaden stop, żaden ustap pierwszeństwa - tocze się teraz ja. Rozgladam się na boki pusto autem trochę na luku zarzucilo ale się toczy. Widze stacje, mordka mi się już smieje, skrecam pod dystrybutory, auto wykonuje już ruchy jak na technoparty. Zatrzymuje je przed dystrybutorem. Nie chce mi się jesc, nie chce mi się pic, nic mi się nie chce, nawet nie chce mi sie wysiadac W myślach przepraszam za to wczorajsze smagniecie batem auta. Solidny kon woznicy, dojechal do domu i padl :). Wlewam 3000 ISK, obrot kluczykiem rzezi rzezi rzezi nic. Drugie podejście rzezi rzezi zalapal, trochę klekocze nierówno niczym diesel, zlapal obroty, pracuje równo. Nie pamiętam odtąd co mijałem, czy były korki na wjezdzie do stolicy. Pamietam za to glosnie odsapniecie jak podjechałem pod hostel.Podjezdzam pod hostel, parking pełen samochodów, kto tu jest zakwaterowany późny wieczor postanowil spedzic na miejscu. Pogoda skutecznie zniecheca do nawet krótkich spacerow po okolicy. Dotad mój samochod sprawial wrazenie nedzy i rozpaczy z zewnątrz, dzisiaj do tego doszło wnętrze. Wylewam wode z gumowych dywaników, sprzątam cala rolke potarganego papieru toaletowego którym wycierałem szyby, wszelkie ulotki reklamowe z atrakcjami, własne wydruki z trasa na wypadek awarii telefonu. Notuje ilość paliwa które wlalem na ostatniej stacji i pokonany dystans, by ta sytuacja z rezerwa juz się nie powtorzyla. Smieci do kosza, plecak na ramiona, drzwi nadal nie zamykam na klucz. Plan na teraz – klamka, schody na dol, przejście przez kuchnie, klamka, pokoj. Szło to nawet sprawnie, do momentu gdy wszedłem do kuchni, slysze glosne cos jak KOREJOSZ!!, KOREJOSZ!! Odwracam się to wczorajsi znajomi z Hiszpanii, rewanzuja się wielka miska ryzu, wlasnie z czym? ze wszystkim co było pod reka. Głod jest najlepszym kucharzem, zajadam się tak jak oni wczoraj barszczem. Wymiotlem cala wielka goraca porcje, trochę majac kaca moralnego, ze tak szybko i średnio elegancko to musiało wygladac. Chwile jeszcze rozmawiamy, ale czuje, ze cos nie tak ze mna. Policzki niemal mi plona, a przez ciało przechodzi raz po raz chłodny dreszcz. Nagrzane auto, lodowate powietrze i tak caly dzień, wsiadanie-wysiadanie, chyba się chlopie zalatwiles. Ide do pokoju, witam sie dziewczynami, w powietrzu wszystkie aromaty świata..będę spal dzisiaj w drogerii. W foliowej torebce, zarówno Panadol jak i 100 ml koniaku w opakowaniu zastepczym. Można kazde z osoba, ale pamiętajcie nigdy razem. Wracam do kuchni robie sobie herbate, mieszam trochę wode by była goraca ale zarazem dalo się wypic haustem. Uzupelniam szklanke koniakiem i wlewam w siebie. Rozchodzi się przyjemna fala ciepla.
Wracam do pokoju, w ofercie na stoliku patrzac po fryzurach dziewczyn, szampon do wlosow blond, ciemnych lub kręconych. Nie znam francuskiego biore najwieksza butelke. W tym miejscu przepraszam mieszkancow Seszeli i Malediwow, za lokalne podtopienia w niedziele z mojego powodu. Stałem i stalem pod gorącym prysznicem, rewelacja… gdy skonczylem moja skora dosłownie parowala. Wygrzalem się za wszystkie czasy. Wracam do pokoju, usmiechajac się, ze los mnie zakwaterowal z trzema dziewczynami. Nie dość, ze zabraly na podróż suszarke do wlosow, to kazda z nich ma swoja wlasna. Biore wiec dwie i susze nimi spodnie. Po drabince wspinam się na swoje łozko. Wysylam whatsappem wszelkie istotne informacje do najbliższych, przeglądam na youtubie filmy z miejsc które jutro chce zobaczyć, odgłosy dziewczyn sa jakby coraz dalej i dalej i dalej… zrywa mi się polaczenie z rzeczywistoscia. Zrywam się nagle, koszulka cala mokra, macam przescieradlo gdzie jest telefon? chyba spadl i się potlukl szlag by to trafil. Dopiero teraz do mnie dociera, ze ktoś w nocy przykryl mnie dwoma kocami, a telefon podlaczyl do ladowania. W pokoju robi się coraz bardziej widno, zaczyna mi się dluzyc w lozku, a zarazem nie chce z niego schodzić, skrzypi wtedy niemiłosiernie i pobudzę spiace dziewczyny. Wpatruje się w sufit, chyba nawet teraz moglbym z pamięci narysować, wszelkie linie rys które na nim się znajdowaly. Ilez można spac? No nic gramole się na dol. Wyjmuje z plecaka kielbase zywiecka, nie mam na nia smaku dzisiaj, wymienie wiec na cos innego w pudle. Najrozniejsze dzemy, w tym z gorzkich pomarańczy – doskonaly. Mój chleb nadaje się już wyłącznie na tosty. Lekkie i przyjemne sniadanie, kawa plus tosty z najróżniejszymi dżemami. Przygotowuje jeszcze trzy male kawy i dwa talerze tostow, by zrewanzowac się dziewczynom z pokoju, za wczorajsza "opiekę". Bez entuzjazmu, nadal spia i to teraz dla nich glowne zadanie sen. Cos mrucza pod nosem, nie zegnam się z nimi jeszcze. Uzgodnilem w rejestracji, ze będę mogl wrocic popołudniu, by skorzystać z prysznica i kuchni. Dzisiaj nareszcie, nigdzie nie musze się spieszyć, kilometrow niewiele, a odlot dopiero około 20.00
Plan na dzisiaj w dużym skrocie - trochę niepotrzebnie dublowałem długimi odcinkami trase, ale trudno było się rozstać, to kradłem tak dużo kilometrow sam na sam z „ONA” ile jeszcze mogłem.
P.S. Terapia pomogla zdrow i pelen wigoru.
Sprawdzam prognozę pogody, deszcz który od godz. 10.00 będzie śniegiem. Zaczynam się smiac jasne…jasne 10.00 - nie kwadrans wcześniej, nie kwadrans później. Jakiez będzie moje zdziwienie, gdy spacerując pod parasolem w deszczu, z nieba zaczna spadac pierwsze wielkie platki sniegu, przypomnę sobie o prognozie, zerkne wtedy na zegarek będzie….. 10.00
Szybki przegląd drog wszystkie sa na zielono http://www.road.is/travel-info/road-con ... tions-map/
Obrazu z kamer niewiele ale warunki wygladaja na bardzo dobre http://vegasja.vegagerdin.is/eng/?xmin= ... min=311640
Wyjezdzam ze stolicy, ruch intensywny na drogach, kieruje się na Hafnarfjörður trzecie co do wielkości miasto na Islandii „prawie” metropolia 26.000 mieszkancow. Dalej droga nr 42 do Seltún Geothermal Area. Nawierzchnie drog sa bardzo dobre, krótkie odcinki droga bez asfaltu sa utrzymane w należytym stanie. Mijam skrzyżowanie z droga nr 417 i odtąd znow jestem sam na sam z „ONA”. Zatrzymuje samochod na brzegu jeziora Kleifarvatn. Pada jeszcze deszcz, ale nie zacina ze wszystkich stron, przyjemnie można spacerować pod parasolem. Plaze nad jeziorem sa tutaj długie, szerokie pokryte drobnymi czarnymi kamieniami.
Cale jezioro jest otoczone przez góry. Żadnych zabudowań, zadnych slupow z przewodami napięcia. Kompletna cisza, zadnego szumu z przejezdzajacych aut, jedynie rytmiczne postukiwanie kropel deszczu o parasol. Można powiedzieć 100% czystej Islandii. Czas ruszac dalej w droge do Krýsuvík. Miejsce to jest trochę magiczne, a trochę jakby stanowi przedsionek piekła. Dookoła unosi się tutaj para wodna z gotującej się wody. Powietrze jest przesiakniete zapachem zgniłych jajek. W oczy na pewno rzuca się pełna paleta odcieni czerwieni i żółci. Krajobraz niemal księżycowy. Dla ułatwienia zwiedzających, wytyczono szlak, barierki, drewniane kładki, tablice informacyjne. Jestem sam mogę bezkarnie spacerować gdzie chce, sprawdzając temperaturę wody bądź kamieni.
ONA + snieg + ..........