Ale nie zajeżdżamy zbytnio daleko. Zatrzymujemy się przy plaży Beliche i przy sklepie, który już w tamtą stronę przykuł naszą uwagę. Wydawać by się mogło, że jest tu głównie ceramika, ale w środku znajduje się o wiele więcej. Można tu znaleźć kilka naprawdę gustownych rzeczy do domu, ech i te świetne doniczki po 1 euro. Niestety, ale nie mamy miejsca w bagażu podręcznym na tego typu pamiątki.
Żegnamy się na chwilę z południową częścią regionu. Teraz nasza trasa będzie prowadzić wzdłuż zachodniego wybrzeża Portugalii. Robimy kilka zjazdów na plaże: Cordoama, z której od razu uciekamy, bo nie było gdzie zaparkować, Amado, na którą patrzymy z oddali, by w końcu na chwilę poplażować na Praia do Bordeira. Wszystkie te plaże są typowo oceaniczne, szerokie, bezkresne. Tutaj woda jest zimniejsza, niż na południu, na dodatek wiatr nieźle wieje.
Właściwie można by tak jechać i zjeżdżać co chwilę na kolejne praias, ale czas płynie nieubłaganie. Poza tym z chęcią byśmy coś zjedli. Miasteczko Aljezur wydawało nam się idealnym miejscem, by zrobić obiadowy postój. Stąd będziemy odbijać w głąb lądu. Niestety przegrywamy tu ze sjestą, a jedyny czynny lokal ma wszystkie stoliki zajęte.:/ Jedziemy zatem w stronę naszego miejsca noclegowego, może po drodze coś się znajdzie. I rzeczywiście zatrzymujemy się w jakiejś gospodzie, ale tu też nie zjemy. Zaczynam być wściekła na Portugalię – jak nie walka o stolik, to teraz nie wydają jedzenia. Na dodatek gps każe nam skręcić w jakąś wąską, zapyziałą drogę pod górę. Wjeżdżamy na rozpędzie, bo inaczej z siłą tego auta byśmy utknęli. Na szczęście przez cały ten odcinek nic nie jedzie z naprzeciwka. Nie jest to urokliwa trasa – chaszcze, krzaczory, a teoretycznie powinniśmy podziwiać łańcuch górski Serra de Monchique, w którym już się znajdujemy. W końcu coś tam się wyłania.
Jednak dopiero, gdy dojeżdżamy do naszego hotelu czuć górski klimat. Meldujemy się ekspresowo, wygłodniali pędzimy do knajpy, żeby przypadkiem nam nie zamknęli.
:lol: Właścicielem hotelu i restauracji jest Włoch. Na powitanie daje nam dzban wina w prezencie. Tu nie ma tłumów, pośpiechu, jesteśmy mile widzianymi gośćmi. Takie przywitanie to ja lubię.
:D
Zamawiamy pizzę, a nawet dwie, od razu nazywam ją pizzą portugalską – z kurczakiem i ogniście piekielnym piri piri w oliwie.
Po uczcie czas zapoznać się z hotelem. Położony tarasowo Estalagem Abrigo da Montanha to obiekt z widokowym basenem i zadbaną roślinnością.
Nasz pokój to dopiero szaleństwo. Jest salon z kominkiem i gigantyczny taras, na który możemy wyjść zarówno z sypialni, jak i salonu. Jak się okazuje chyba z braku standardowej dwójki zarezerwowałam suite, stąd te przestrzenie, ale cena całkiem w porządku 75e/noc ze śniadaniem.
Dosyć późno przyjechaliśmy i dosyć długo biesiadowaliśmy, słońce już się schowało, ale basen trzeba wypróbować.
Nasza dzisiejsza trasa miała ok. 130 km, z Lagos wzdłuż oceanu aż tu - do gór.
Do miasteczka Monchique mamy jakieś 2 km, ale na kolację wybieramy knajpę, którą polecił nam Włoch - oddaloną o 450 m – Luar da Foia. W tej nazwie został zawarty najwyższy szczyt Serra de Monchique czyli Foia, licząca sobie 920 m n.p.m. Sama restauracja ma dobre oceny w internecie, więc przez chwile powróciły koszmary z Lagos, czy my znajdziemy tu stolik bez rezerwacji?
:lol: Pomimo zjeżdżających się samochodów, jest i miejsce dla nas.
:) Odpoczywając od oceanu i owoców morza, idziemy w mięcho i to, co kochamy najbardziej czerwone wino.
:twisted: Jest tu pysznie, jak ktoś będzie w okolicach polecam tę restaurację. W oddali migają światełka miasteczek, a za nimi czarny ocean.
Poranek iście słoneczny. Nasz taras zaprasza do podziwiania widoków.
Śniadanie serwowane w knajpie Piri-Piri, w której wczoraj raczyliśmy się pizzą. Teoretycznie w hotelu jest jakaś jadalnia, ale z tego, co się zorientowaliśmy już dawno nieczynna. W ogóle Włoch chce sprzedać to miejsce, więc pewnikiem dlatego nie inwestuje. Tak, czy siak przejście na drugą stronę ulicy, by zjeść śniadanie, nie stanowi dla nas problemu.
:D
Dajemy basenowi czas, by nagrzał się od słońca, więc po śniadaniu jedziemy na wycieczkę do Monchique. To niewielkie miasteczko na dzień dobry wyróżnia się tym, że ciężko gdzieś zaparkować. Uliczki, schodki, kamieniczki, ruiny górujące nad miastem, a poniżej baseny.
Spacerujemy i wracamy na nasz basen, by napawać się jeszcze tym górskim spokojem przed powrotem nad ocean.
Albufeira i kilka plaż po drodze – 27.08.
Pobyt w Monchique wykorzystujemy do ostatniej minuty. Wymeldowanie jest do 12., więc w południe opuszczamy góry i wracamy nad ocean. Plan na dziś – zwiedzić kilka plaż, by ostatecznie dotrzeć do Albufeiry, gdzie mamy zarezerwowany nocleg.
W pierwszej kolejności jedziemy na oddaloną o 30 km Praia dos Três Irmãos. Gdy tylko dojeżdżamy na plażę zaczynają się koszmarki Algarve
:lol: – na początek problem z zaparkowaniem. Ale z drugiej strony trudno się dziwić – pogoda sprzyja plażowaniu. Gorące słońce, błękit nieba, lato w pełni.
8-)
Chwila relaksu i jedziemy dalej.
Droga prowadzi nas przez białe urokliwe miasteczko. Nie muszę wypowiadać tego na głos, po prostu wiem, że tu wrócę. Ale póki co kontynuujemy wycieczkę po plażach i oceanicznych widokach.
Zatrzymujemy się kawałek za miasteczkiem przy Algar Seco, gdzie wzdłuż charakterystycznych pomarańczowo-czerwonych skał wytyczona jest ścieżka spacerowa. Nas jednak bardziej zainteresowała znajdująca się tu Restaurante Boneca Bar położona w skałkach.
:D Żeby nie robić sobie znowu niepotrzebnych problemów z poszukiwaniem miejsca na obiad, korzystamy z przyjemnością.
Okazuje się, że kurczak piri-piri to nie był tylko wymysł Włocha w Monchique, tu też serwują takie danie. Sama papryczka stosowana jest do wielu dań kuchni portugalskiej, więc jak ktoś lubi ostre to będzie zadowolony. Zamawiamy zatem kurczaka (9,5e) oraz kalmary w cieście (9,5e). Jeśli nie macie ochoty i potrzeby korzystać z knajpy, warto tu zejść chociażby po to, by popatrzeć na ocean przez "skalne okna".
Następny przystanek to jaskinia Benagil. Słynna grota z plażą w środku i dużym otworem u szczytu, dzięki któremu światło wpada do jaskini. Póki co zaglądamy do niej z góry, wpatrując się ,niczym w studnię. Ponieważ wydaje nam się, że na rejs do groty już jest za późno, wrócimy w te strony jutro.
@Grzes830324 zwiedzanie miast traktujemy zazwyczaj bez planu, o istnieniu tego cmentarza do tej pory nawet nie wiedziałam;-) Intuicja i nogi nas prowadzą, tam nas nie poniosły. Ale zgadzam się w pełni, co do zachwytów nad miastem. Powiem więcej, gdybyśmy w trakcie tego wyjazdu nie odwiedzili Lizbony to nie byłaby to spełniona podróż.
Cubero4 napisał:W ostatnim czasie zastanawiam się nad wyborem Lizbony na mój następny trip, myślę że dalszy ciąg Twojej relacji zadecyduje o moim wyborze
:)Zgadzam się. Też w przyszłości wybiorę się w te rejony.Fotki zachęcają. Bardzo inspirująca relacja
:)
bardzo lubię Wasze relacje
:) to taki trochę mój styl podróżowania na przedłużone weekendy: za słońcem i pysznym jedzeniem, pięknymi krajobrazami ale z komfortem wynajmu auta i dobrymi noclegami
;) A na dodatek jak coś nie wyszło/daliście się naciąć nie koloryzujecie - takie szczere relacje są bardzo fajne! Trzymam kciuki za jeszcze więcej udanych wyjazdów w 2018 (no i więcej relacji
;))
Miłe wspomnienia
:) Minęliśmy się! Byliśmy w Lagos 17-24 a w Lizbonie 24-26 sierpnia
:) I nawet w Lagos mieszkaliśmy blisko, bo my trochę "nad" wami
:D Też blisko do Dona Ana, ale w spokojniejszej ulicy. Bardzo nam przypadła do gustu ta mieścina, ale wieczorami się nie zapuszczaliśmy do centrum,żeby właśnie nie zepsuć sobie wrażeń tym tłumem turystów
;)
Narobiliście mi apetytu na Lizbonę
:) Nie tylko zdjęciami pysznego jedzenia, urokliwych tramwajów czy lizbońskich zabytków, ale przede wszystkim klimatem tej części relacji.To coś nieuchwytnego, co kryje się w Waszych uśmiechach. Zaprasza do podróży
:) Super.
@dubaj1910 ale wydziwiasz
:D Przecież przez te 5 dni w Algarve o nic innego nie chodziło, jak o zwiedzanie plaż właśnie. Z naciskiem na słowo zwiedzanie, bo w sumie typowemu plażowaniu poświęciliśmy może ze 2 godz. PS. Piszę właśnie kontynuację Lizbony, proszę mnie wybijać z rytmu
:D
@dubaj1910Jak nie chcesz plaż, to ja w Algarve polecam zabawy przy hotelowym basenie.Pewnego wieczoru bawiłam się tak dobrze, że nie zauważyłam że basen się zaczął i runęłam do niego w ubraniu, w butach, z kuflem piwa w jednej ręce i kurczakiem piri-piri w drugiej. Mimo tego, że wypadły mi obie soczewki kontaktowe i do końca pobytu już niewiele zobaczyłam to i tak było fajnie.Niestety nazwy tego hotelu już nie pamiętam ale jak widzisz zabawa jest dość uniwersalna i możesz się bawić w zasadzie w dowolnie wybranym miejscu w Algarve
;)
LaVarsovienne napisał:@dubaj1910 ale wydziwiasz
:D Przecież przez te 5 dni w Algarve o nic innego nie chodziło, jak o zwiedzanie plaż właśnie. Z naciskiem na słowo zwiedzanie, bo w sumie typowemu plażowaniu poświęciliśmy może ze 2 godz. PS. Piszę właśnie kontynuację Lizbony, proszę mnie nie wybijać z rytmu
:DOj nie chodziło mi o wydziwianie czy krytykę - niepotrzebnie tak to odebrałaś.Ja egoistycznie pytałem pod siebie - szukam inwencji na powrót po 20 latach na Algarve i poza świetnymi plażami brakuje mi czegoś co by mnie dodatkowo nakręciło na ten wyjazd.... W Andaluzji było tych dodatkowych smaczków (typu Sierra Nevada, El Chorro) sporo... szukam po prostu czegoś unikatowego w Portugalii.Relacje lajkuje dokładnie - nie było w mojej wypowiedzi cienia "wydziwiania"
;) maginiak napisał:@dubaj1910Jak nie chcesz plaż, to ja w Algarve polecam zabawy przy hotelowym basenie.Pewnego wieczoru bawiłam się tak dobrze, że nie zauważyłam że basen się zaczął i runęłam do niego w ubraniu, w butach, z kuflem piwa w jednej ręce i kurczakiem piri-piri w drugiej. Mimo tego, że wypadły mi obie soczewki kontaktowe i do końca pobytu już niewiele zobaczyłam to i tak było fajnie.Niestety nazwy tego hotelu już nie pamiętam ale jak widzisz zabawa jest dość uniwersalna i możesz się bawić w zasadzie w dowolnie wybranym miejscu w Algarve
;) Hm... nie uwierzę w to runięcie póki zdjęcia miss mokrego podkoszulka nie zobaczę
;) To tylko męska ciekawość - proszę nie złościć się na moje subtelne bezczelności
:mrgreen:
@dubaj1910 przecież ja nie odebrałam Twojego zapytania jako krytykę.
:-) Słowo wydziwiasz odnosi się do tego, że chciałbyś czegoś niezwiązanego z plażą, a to taki typowo plażowy region przecież.
:D Oczywiście zatrzymaliśmy się w górach Monchique, fajnie było, ale same góry nie są jakoś nadzwyczaj spektakularne. Nie równają się z tymi andaluzyjskimi atrakcjami, które wypisałeś (moja opinia na podstawie fot z googla, bo nie byłam w Andaluzji).Z tego, co kojarzę region Alentejo jest warty głębszego poznania. Zbadaj temat, może przypadnie Ci do gustu i jakoś to połączysz, bo regiony są obok siebie. Ja dla samego Algarve na pewno nie wrócę do Portugalii.
Ale nie zajeżdżamy zbytnio daleko. Zatrzymujemy się przy plaży Beliche i przy sklepie, który już w tamtą stronę przykuł naszą uwagę. Wydawać by się mogło, że jest tu głównie ceramika, ale w środku znajduje się o wiele więcej. Można tu znaleźć kilka naprawdę gustownych rzeczy do domu, ech i te świetne doniczki po 1 euro. Niestety, ale nie mamy miejsca w bagażu podręcznym na tego typu pamiątki.
Żegnamy się na chwilę z południową częścią regionu. Teraz nasza trasa będzie prowadzić wzdłuż zachodniego wybrzeża Portugalii.
Robimy kilka zjazdów na plaże: Cordoama, z której od razu uciekamy, bo nie było gdzie zaparkować, Amado, na którą patrzymy z oddali, by w końcu na chwilę poplażować na Praia do Bordeira. Wszystkie te plaże są typowo oceaniczne, szerokie, bezkresne. Tutaj woda jest zimniejsza, niż na południu, na dodatek wiatr nieźle wieje.
Właściwie można by tak jechać i zjeżdżać co chwilę na kolejne praias, ale czas płynie nieubłaganie. Poza tym z chęcią byśmy coś zjedli. Miasteczko Aljezur wydawało nam się idealnym miejscem, by zrobić obiadowy postój. Stąd będziemy odbijać w głąb lądu. Niestety przegrywamy tu ze sjestą, a jedyny czynny lokal ma wszystkie stoliki zajęte.:/
Jedziemy zatem w stronę naszego miejsca noclegowego, może po drodze coś się znajdzie. I rzeczywiście zatrzymujemy się w jakiejś gospodzie, ale tu też nie zjemy. Zaczynam być wściekła na Portugalię – jak nie walka o stolik, to teraz nie wydają jedzenia. Na dodatek gps każe nam skręcić w jakąś wąską, zapyziałą drogę pod górę. Wjeżdżamy na rozpędzie, bo inaczej z siłą tego auta byśmy utknęli. Na szczęście przez cały ten odcinek nic nie jedzie z naprzeciwka. Nie jest to urokliwa trasa – chaszcze, krzaczory, a teoretycznie powinniśmy podziwiać łańcuch górski Serra de Monchique, w którym już się znajdujemy.
W końcu coś tam się wyłania.
Jednak dopiero, gdy dojeżdżamy do naszego hotelu czuć górski klimat. Meldujemy się ekspresowo, wygłodniali pędzimy do knajpy, żeby przypadkiem nam nie zamknęli. :lol: Właścicielem hotelu i restauracji jest Włoch. Na powitanie daje nam dzban wina w prezencie. Tu nie ma tłumów, pośpiechu, jesteśmy mile widzianymi gośćmi. Takie przywitanie to ja lubię. :D
Zamawiamy pizzę, a nawet dwie, od razu nazywam ją pizzą portugalską – z kurczakiem i ogniście piekielnym piri piri w oliwie.
Po uczcie czas zapoznać się z hotelem. Położony tarasowo Estalagem Abrigo da Montanha to obiekt z widokowym basenem i zadbaną roślinnością.
Nasz pokój to dopiero szaleństwo. Jest salon z kominkiem i gigantyczny taras, na który możemy wyjść zarówno z sypialni, jak i salonu. Jak się okazuje chyba z braku standardowej dwójki zarezerwowałam suite, stąd te przestrzenie, ale cena całkiem w porządku 75e/noc ze śniadaniem.
Dosyć późno przyjechaliśmy i dosyć długo biesiadowaliśmy, słońce już się schowało, ale basen trzeba wypróbować.
Nasza dzisiejsza trasa miała ok. 130 km, z Lagos wzdłuż oceanu aż tu - do gór.
Do miasteczka Monchique mamy jakieś 2 km, ale na kolację wybieramy knajpę, którą polecił nam Włoch - oddaloną o 450 m – Luar da Foia. W tej nazwie został zawarty najwyższy szczyt Serra de Monchique czyli Foia, licząca sobie 920 m n.p.m.
Sama restauracja ma dobre oceny w internecie, więc przez chwile powróciły koszmary z Lagos, czy my znajdziemy tu stolik bez rezerwacji? :lol: Pomimo zjeżdżających się samochodów, jest i miejsce dla nas. :)
Odpoczywając od oceanu i owoców morza, idziemy w mięcho i to, co kochamy najbardziej czerwone wino. :twisted: Jest tu pysznie, jak ktoś będzie w okolicach polecam tę restaurację.
W oddali migają światełka miasteczek, a za nimi czarny ocean.
Poranek iście słoneczny. Nasz taras zaprasza do podziwiania widoków.
Śniadanie serwowane w knajpie Piri-Piri, w której wczoraj raczyliśmy się pizzą. Teoretycznie w hotelu jest jakaś jadalnia, ale z tego, co się zorientowaliśmy już dawno nieczynna. W ogóle Włoch chce sprzedać to miejsce, więc pewnikiem dlatego nie inwestuje. Tak, czy siak przejście na drugą stronę ulicy, by zjeść śniadanie, nie stanowi dla nas problemu. :D
Dajemy basenowi czas, by nagrzał się od słońca, więc po śniadaniu jedziemy na wycieczkę do Monchique.
To niewielkie miasteczko na dzień dobry wyróżnia się tym, że ciężko gdzieś zaparkować. Uliczki, schodki, kamieniczki, ruiny górujące nad miastem, a poniżej baseny.
Spacerujemy i wracamy na nasz basen, by napawać się jeszcze tym górskim spokojem przed powrotem nad ocean.
Albufeira i kilka plaż po drodze – 27.08.
Pobyt w Monchique wykorzystujemy do ostatniej minuty. Wymeldowanie jest do 12., więc w południe opuszczamy góry i wracamy nad ocean.
Plan na dziś – zwiedzić kilka plaż, by ostatecznie dotrzeć do Albufeiry, gdzie mamy zarezerwowany nocleg.
W pierwszej kolejności jedziemy na oddaloną o 30 km Praia dos Três Irmãos.
Gdy tylko dojeżdżamy na plażę zaczynają się koszmarki Algarve :lol: – na początek problem z zaparkowaniem.
Ale z drugiej strony trudno się dziwić – pogoda sprzyja plażowaniu. Gorące słońce, błękit nieba, lato w pełni. 8-)
Chwila relaksu i jedziemy dalej.
Droga prowadzi nas przez białe urokliwe miasteczko. Nie muszę wypowiadać tego na głos, po prostu wiem, że tu wrócę. Ale póki co kontynuujemy wycieczkę po plażach i oceanicznych widokach.
Zatrzymujemy się kawałek za miasteczkiem przy Algar Seco, gdzie wzdłuż charakterystycznych pomarańczowo-czerwonych skał wytyczona jest ścieżka spacerowa. Nas jednak bardziej zainteresowała znajdująca się tu Restaurante Boneca Bar położona w skałkach. :D Żeby nie robić sobie znowu niepotrzebnych problemów z poszukiwaniem miejsca na obiad, korzystamy z przyjemnością.
Okazuje się, że kurczak piri-piri to nie był tylko wymysł Włocha w Monchique, tu też serwują takie danie. Sama papryczka stosowana jest do wielu dań kuchni portugalskiej, więc jak ktoś lubi ostre to będzie zadowolony. Zamawiamy zatem kurczaka (9,5e) oraz kalmary w cieście (9,5e).
Jeśli nie macie ochoty i potrzeby korzystać z knajpy, warto tu zejść chociażby po to, by popatrzeć na ocean przez "skalne okna".
Następny przystanek to jaskinia Benagil. Słynna grota z plażą w środku i dużym otworem u szczytu, dzięki któremu światło wpada do jaskini. Póki co zaglądamy do niej z góry, wpatrując się ,niczym w studnię. Ponieważ wydaje nam się, że na rejs do groty już jest za późno, wrócimy w te strony jutro.