Kiedy pod koniec września pojawiła się wrzutka LIS-TMS za 266€ zadałem sobie jedno zaj..., ale to zaj.... ważne pytanie: gdzie to jest? Rzut okiem na mape - centralnie na równiku. Dobra, lece
:D Potem jeszcze parę rzutów oka, wg paru rankingów jeden z najrzadziej odwiedzanych krajów na świecie oraz ponoć jedyna oficjalnie wyznaczona linia równika. Podobno gdzieś w Ekwadorze też jest, ale po ponownych pomiarach okazało się, że wyznaczona błędnie
:lol: Ja swoje decyzje podejmuję spontanicznie, oczywiście jest parę konkretnych marzeń (a właściwie celów- gdyż mam cele, nie marzenia), które czekają na EF ale tak jak i w powyższym przypadku wystarczy impuls do zakupu biletu. Równik jest? Jest. Żółwie są? Są. Praia Banana jest? Jest. Ale wyspę obok. OK uszczuplam portfel o kolejne 106€ i kupuję loty TMS-PCP RT.
LIVE będzie jeżeli da się kupić na miejscu starter, jeśli nie to opiszę wszystko po powrocie.Przyszedł mi ostatnio do głowy pomysł w jaki sposób opłacać punktami Wizza transfery lotniskowe na lot innymi liniami. Oczywiście wystarczy mieć lot W6 z tego samego lotniska i podmienić tylko daty. Ja jednak nie mam żadnego lotu Wizzem z Krakowa więc odkryłem jak podmieniać... lotniska
;) Okazało się, że sposób zadziałał i za punkty o wartości niecałych 30 PLN miałem transfer point²point Mercedesem Vito. Z minusow - na dwie i pół godziny przed czasem odlotu byłem już po kontroli bezpieczeństwa. Jako, że lecę bez konkretnego planu - wiem tylko co chciałbym zobaczyć ale do końca nie wiem jak- czas spędziłem na czytaniu blogów i relacji osób, które już miały okazję być na wyspie. Zainstalowałem sobie także apkę z polsko-portugalskim słownikem offline.
Co mnie zawsze dziwi, to osoby ustawiające się w kolejce do boardingu jak tylko pojawi się informacja, z którego gate jest odlot. No, ale nie po to zapłacili za piority kilka €, żeby wejść na pokład jako 15ci z kolei. Przecież końcówka piority toż to prawie jak plebs wchodzący drugą turą. Gdybym studiował psychologię, napisałbym pracę na ten temat a poprzedził ją ankietami. Niestety studiowałem co innego a teraz i tak wszystko poszło w kierunku turystyki i rekreacji
:)
Lot ma trwać równe 4 godziny tak więc miejsce 16F pozwoli spędzić ten czas w komfortowych warunkach (przynajmniej w przód bo z boku 100kg żywej emerytki, która nie wie dlaczego ją rozsadziło z rodziną "przecież dopłaciła za piority"
:roll: )
PS. Opóżnienie wynosi równo 1h, trzymajcie kciuki, żeby relacja nie zakończyła sie jutrzejszym W6 OPO-KTW (przezorny zawsse z flexem ubezpieczony)Na przesiadkę w Lizbonie miałem planowo 2h 35min. Przy godzinnym opóźnieniu i ewentualnym ponownym przejsciu przez kontrolę bezpieczeństwa mogło być różnie. Nie byłem jednak w najgorszej sytuacji, gdyż jedna seniorka leciała potem ze stolicy Portugalii gdzieś do Ameryki Południowej godzinę wcześniej niż ja do Porto. Ostatecznie pilot nadrobił w powietrzu pół godziny, a i wbrew zapewnieniom stewardessy nie musiałem przechodzić ponownego security tylko od razu skierowałem się do hali odlotów. Finalnie okazało się, że czasu miałem aż nadto więc załatwiłem sobie zaległe sprawy na infolinii bookingu. Kilkukrotnie zdarzyło się, że wpisując rok w dacie ważności karty booking scinał dwie ostatnie cyfry zostawiając "/20". Pro-tip: problem nie dotyczy kart ważnych do 2020 roku. Po czym został mi odebrany status Genius za niby posługiwanie się lewą kartą/ nieuprawnione transakcje. I tak sobie walczę od kwietnia o przywrócenie statusu. Boarding na lot przebiegł sprawnie, bo i samolot mały z układem siedzień 2-2 a obłożenie lotu na moje oko wynosiło 60-70%. Przy odprawie wybrałem miejsce D aby siedzieć od wschodu i nie mieć słońca za oknem.
A potem siedzieliśmy w samolocie 43 długie minuty nim samolot potoczył się powoli w stronę pasa startowego. I tak na ten moment z 2h przesiadki zrobiło się 1h 20min gdzie muszę się pojawić w check-inie po bilety i przejść ponowne security. Stewka mówi, że zdążę na luzie... Gdyby w serwisie pokładowym parzyli melisę wypiłbym im cały zapas.
-- 27 Cze 2019 20:30 --
Już 15 minut po starcie rozpoczął się serwis, na który składała się mleczna czekoladka
:) Nie zdążyłem się jeszcze dobrze przyjrzeć, który zakątek Portugalii zachwalają na opakowaniu a już kapitan ogłosił, że powoli zaczynamy podchodzić do lądowania.
Widziałem na flightradarze, że rozkładowo 55 minutowy lot potrafią zrobić w około 30 minut, na co liczyłem bo każda minuta jest na wagę złota. Jestem już w blokach startowych i coś czuję, że Usain Bolt mogłby co najwyżej bagaż za mną nosić, ale nie jestem pewien czy by dotrzymał tempa, więc o swój podręczny zatroszczę się sam
-- 27 Cze 2019 21:14 --
Dla wszystkich tych, którzy " lecą ze mną " mam bardzo dobre wieści, a wyglądają one następująco:
Było przy tym troszkę zamieszania, 3x przejrzeli mój paszport w poszukiwaniu wizy. Tłumaczę, że przy pobycie krótszym niż 15 dni nie potrzebuję. Nie wierzyli, ale ich supervisor załatwia sprawę. Zmieniłem miejsca na okno, będzie można jako tako pospać. Przy próbie odprawy online miałem wybór okna w rzędzie awaryjnym ale na koniec wyrzucało błąd w związku z nieodprawionym bagażem, więc dobre i samo okno. Chyba jako jedyny lecę z samym podręcznym bo pięc razy pytali czy mam coś do nadania, myśląc chyba że się nie rozumiemy
;)
Do trzech razy sztuka więc udało się wreszcie wystartować o czasie. Maszyna angolskich linii to B777 w układzie siedzeń 3-3-3 a obłożenie to chyba 100%. Kiedy pani przydzielała mi miejsce, mówiła, że zostały jeszcze cztery wolne ale nie wykluczam, że ktoś jeszcze po mnie nie przyszedł.
Na każdego czekała poduszka i kocyk oraz spora ilość niesfornych dzieciaków. Jeszcze nie leciałem lotem z takim procentowym u działem bachorów. Jeden z ADHD siedział za mną, co i rusz telepał oparciem aż nie zapełnił papierowej torebki i odechciało mu się harców. Jest też dobra strona medalu, mogłem na maxa odchylić fotel i nikt nie protestował. Dla rodzin z dziećmi powinna być osobna strefa w samolocie, a wybór płatnych miejsc uzależniony od odległości od niej. Trzy kwadranse od startu rozpoczął się serwis, otrzymałem odświeżającą chusteczkę a na obiad była ryba lub wołowina. Wybrałem to drugie a porcja była naprawdę solidna. Kawał mięsa, ziemniaczne gnocchi, duszona marchewka i fasolka. Do tego sałatka, dwie bułeczki, masełko, serek topiony. Ķrakersy oraz deser w postaci jakiejś pianki w sosie czekoladowym. Do picia do wyboru cola, soki, woda, kawa, cherbata i jakieś alko (chyba wino, ale jestem abstynentem więc nie wnikałem). Naprawdę solidna i smaczna porcja a gdyby podzielili to na dwa osobne posiłki to uważam, że nikt nie miałby pretensji.
Rozrywka pokładowa i gniazdko usb było zamontowane.To tyle co mogę powiedzieć na jej temat bo nie dało się ani jej załączyć ani podładować telefonu. Jako, że lot rozpoczął się o 22 a lądowanie przewidziane było na 5.45 nie pozostało mi nic innego jak narzucić na siebie pomarańczowy kocyk sygnowany literkami TAAG próbując usnąć licząc po cichu, że ekipa pasażerów reprezentujaca grupę wiekową U8 ma podobne zamary. Równe dwie godziny przed lądowaniem podano śniadanie w postaci bułeczki i rogalika z dżemem + sok lub woda.
Lądujemy kilka minut po piątej, a ja wraz z kilkunastoma osobami kierujemy się na transfer. Przedemną 17h czekania więc spróbuję pójść spać.
PS. Opuszczając Kraków termometr pokazywał 29°, prognozy dla Sao Tome mówią o 25-26 stopniach, wychodzi więc na to, że uciekam przed upałami do... Afryki
:shock:Najpierw jednak ustaliłem piorytety, zacząłem od podładowania telefonu a następnie poszedłem spać. Początkowo na ławie z materacem w tawernie, a kiedy zaczęli schodzić się pierwsi klienci przeniosłem się na fotele w poczekalni na uboczu. Ubocze to słowo trochę na wyrost, bo gate'ów jest tu 4, w każdym razie nie chciałem spać na środku hallu. Bez większych problemów pospałem do... 13
:) Parę razy tylko budziły mnie panie z obsługi lotniska pytając czy właśnie nie przesypiam swojego boardingu do Cape Town czy Addis Adeby. Nie mam im jednak tego za złe bo raz niemal nie zaspałem na przesiadce KTW-DTM-BEG. Wylot z Katowic był 6.10, bus z Krakowa o 2.30 więc już po pierwszej rano musiałem wyjść z domu (po czym poznać studenta w Krakowie? Wychodzi z mieszkania/wraca na mieszkanie. My niezależnie od rodzaju budynku wychodzimy i wracamy z/do domu. Na takiej samej zasadzie jak zachowania wynosimy z rodzinnego domu a nie z rodzinnego mieszkania). Chcąc, nie chcąc w DTM zmógł mnie sen i obudziłem się sam o 9.07 a samolot odlatywał o 9.10. Zdążyłem mimo, że obsługa miała w nosie fakt, iż jedna osoba drzemie ledwo trzy ławki od gate.
Tutaj na lotnisku w Luandnie nie ma nagłośnienia a spóźnionych pasażerów szuka obsługa biegając między ludzmi i pokrzykując kierunek lotu i nazwisko pasażera
:)
Przygotowałem się na tą przesiadkę zabierając ze sobą 400 stronnicową książkę. Nie żałowałem również przytulenia z samolotu kocyka, a to ze względu na fakt, że w kategorii podkręcania klimy lotnisko jest trzy długości przed słynnymi nawiewami w maszynach Cebu Pacyfic. Leciałem nimi w marcu więc wiem o czym mówię. Dostępne jest też całkiem nieźle działające WiFi, tylko trzeba się było kilka razy logować ponownie. Czasem jest to co dwie godziny a czasem co 20 minut. W terminalu jest sklep bezcłowy, kilka knajpek ale najwięcej jest sklepów z pamiątkami, gdzie królują figurki z drewna, ręcznie robiona biżuteria itp. Magnesy są chyba tylko w jednym z nich a i wybór niewielki. Można kupić także szaliki, czapeczki i t-shirty z charakterystycznym wzorem angolskiej flagi. Na pewno coś sobie wybiorę, ale dopiero podczas przesiadki na powrocie. A tym czymś będzie kubek z flagą, bo takie kolekcjonuję.
I tak nadszedł wkońcu czas na boarding do samolotu, kiedy to po dwóch godzinach lotu będę mógł postawić wkońcu stopę na saotomskiej ziemi.
Po zeskanowaniu biletu kiedy już szedłem w kierunku kolejnej poczekalni za gatem, jednej pani nie spodobał się mój bagaż i chciała go mierzyć w sizerze ale pan, który wcześniej sprawdzał mi bilet machnął tylko ręką w geście "a niech już idzie w ... pierony" Książeczki szczepień mi nie sprawdzali, popatrzyli tylko na okładkę paszportu "Polonia OK. Go!"Boarding rozpoczął się wyjątkowo wcześnie i już na 45min przed godziną odlotu wszyscy pasażerowie siedzieli w swoich fotelach. W drzwiach stewardesy zerkały każdemu na bilet by dokładnie wytłumaczyć jak udać się na swoje miejsce. U mnie sprawa była prosta, gdyż zajmowałem miejsce A w ostatnim rzędzie. Tym razem na wszystkich pasażerów czekał tylko kocyk. Docelową destynacją był Sal na Wyspach Zielonego Przylądka, a lotnisko na Sao Tome było tylko międzylądowaniem w drodze na Cape Verde.
Na nic się nie zdał wcześniejszy boarding ponieważ opóźnienie wyniosło ponad 1h 40min, a to za sprawą pasażera, który wsiadł na nie swoim bilecie i musiała interweniować policja. Po dwudziestu minutach od startu rozpocząl się serwis, i tu miłe zaskoczenie bo mimo, że lot krótki (niecałe dwie godziny) to posiłek tak jak poprzednio na wypasie.
Docieramy z niemal dwugodzinnym opóźnieniem, najpierw kontrola paszpartów, a właściwie ich okładek przez panów ubranych jakby pracowali na kuchni. Poźniej kontola właściwa + pytanie o nocleg. Wystarczy potwierdzenie na pierwszą noc. Książeczki, wiz ani biletów powrotnych nie sprawdzali. W samolocie pytam jednego tubylca o koszt taryfy do Porto Alegre. Mówi, że nie mniej niż 50€, może 60. Przed terminalem mafia taksówkarska odgrywa teatrzyk, nikomu się wogóle nie chce jechać, znaleźli jednego który się dla mnie poświęci ale za 120€. Poznana w samolocie dziewczyna z Rumunii proponuje bym kimał u niej tą noc, a że z kolei ona nie ma dalszego planu ani noclegów proponuję, by dołączyła do mnie. Miła pani gospodarz dzwoni do mojego obiektu z informacją, że już dziś nie dotrę a obiekt wykazuje się zrozumieniem i nie naliczy mnie za tą noc, w końcu opóźnienie więc to sprawa oczywista. Są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie. Dobranoc !
PS. Nie ma to jak prysznic po 43h od wyjścia z domu.Noc trwała krótko bo spaliśmy cztery godziny, może chwilę dłużej. Praktycznie od razu udaliśmy się na dworzec colectivos by przemieścić się do Porto Alegre. Najpierw jednak chcieliśmy wymienić kasę na miejscowe 'dobra'. Bankowy kurs euro jest stały i wynosi 24,5 dobra za 1 euro ale uliczni cinkciarze dają całe 25. Różnica wynosi więc 2% więc uznaliśmy, że wymienimy w banku. Ten był jednak zamknięty, ale pod bankomatem spotkaliśmy europejczyka, który mieszka na Sao Tome od 40 lat i wymienił nam kase, którą właśnie wypłacił z bankomatu. Na dworcu oczywiście haos, każdy kierowca macha rękami zapraszając do swojego busa. Wkońcu znaleźliśmy tego, który upychał do busa ludzi jadących do Porto Alegre. 8 osobowy busik pomieścił 17 osób (nie licząc kierowcy) i ruszyliśmy w 2,5h podróż.
Ciasno i duszno było niemiłosiernie ale widoki za oknem (tzn okna nie było, więc po prostu widoki) rekompensowały trudy podróży. Nie obyło się bez tankowania, fotki stacji benzynowej oraz baku w busie zobaczycie poniżej, bo wyrażą one więcej niż tysiąc słów
Kierowca chciał nas naliczyć na 200 dobra za osobe, ale widząc, że lokalsi płacą po 80, daliśmy mu stówkę i poszliśmy w swoją stronę. Po chwili podjechały moto-taxi i za 50 dobrych ruszyliśmy w stronę naszych domków.
Na zdjęciach wyglądało to nieźle, ale to co zastaliśmy na miejscu przerosło moje oczekiwania. Po prostu wychodzę z sypialni i zamiast pokoju dziennego mam rajską plaże
:) Jest troszkę pochmurno więc poczekajcie no tylko na fotki w słońcu.
Okazało się, że nieopodal jest restauracja z dobrym i tanim jedzeniem oraz z wifi więc stay in touch! Z tarasu widać wyspę, przez którą przebiega równik, niebawem organizujemy transport i jutro rano wprowadzam w życie na tytułową wyprawę na równik.
Jeśli chodzi o cene obiadu to zupa jarzynowa, ryba z ryżem, mixem owoców (ananas, arbuz i papaja) i frytki z banana to koszt 15€, omlet z warzywami i ryżem 4€ a puszka coli 2€. Duża woda w restauracji 1,5€ a w sklepie w miasteczku połowe tej ceny.
Czekając na obiad spostrzegliśmy zacumowaną przy brzegu łódkę, więc spytaliśmy czy wożą turystów na wyspę. Owszem, przy dwóch osobach w cenie 90€/osoba ale za to powrót jest flex i wracasz kiedy chcesz. Kapitan oczywiście nie czeka na nas, ale dajemy znać ile chcemy spędzić czasu na wyspie i wtedy po nas wróci. Koleżanka z Rumunii zna trochę hiszpański więc coś tam się dogaduje z lokalsami operującymi tylko portugalskim. Po przekazaniu mi informacji z ceną, poprosiłem by spytała czy im kokos z palmy nie spadł ostatnio na łeb. Od razu zorientowali się, że nie z nami te numery i cena spadła do 10€ na co przystaliśmy. Biorąc pod uwagę fakt, że restauracja jest przy bungalowach, gdzie ceny zaczynają sie od 200€ za osobę za noc, pewnie znajdują chętnych na taką cenę. Odległość z tej plaży na wyspę to około 2 km, a pierwotna cena niemal jak za 130 km lot na Principe. Mają chlopaki łeb do interesów. Umówiliśmy się na kolejny dzień (czyli na dzisiaj) na 9 ³⁰ i wróciliśmy do naszego bungalowu, skąd już nigdzie się nie ruszaliśmy relaksując się na tarasie.
Wkońcu była okazja odespać dwie ostatnie noce, gdzie pierwsza była w samolocie z Porto do Luandy a druga podczas kolejnego lotu już na Sao Tome oraz te kilka godzin w łóżku. Niby coś tam spałem w samolocie i na lotnisku ale prawda jest taka, że bardziej dla zabicia czasu niż dla konkretnego odpoczynku.
Uzupełniając wczorajszy wpis, który był pisany troszkę "na kolanie" w trakcie obiadu, śpieszę poinformować, że przelicznik dolara do dobrej wynosi około 22 i jest zmienny więc bezpieczniej kupić euro (szczególnie kiedy u nas tanieje) i wymienić po sztywnym kursie.
Miejscówka nazywa się Jale Ecolodge i domek kosztuje 50€, w cenie śniadanie, które podają tak:
Zaraz wbijamy na łódkę i płyniemy tam gdzie półkula połnoca kończy swoją szlachetną nazwę
:)Punktualnie pojawiamy się w restauracji by dotrzeć na równik przed wszystkimi zorganizowanymi wycieczkami. Przy okazji dogadujemy się z chłopakami, że podrzucą nas motorami pojutrze do Sao Tome. Cena którą zaproponowali znów była wysoka, ale stanęło na 10€ od osoby. W barze odbieramy bilet i udajemy się w stronę nabrzeża.
Rejs łódką trwa około 15 min i trochę nią buja. Dla mnie to dodatkowa frajda ale zdania na pokładzie były podzielone.
Po dobiciu do brzegu miejscowi naganiacze proponują jakąś kawę ale my od razu kierujemy się prosto (przez wioskę), za wioską należy skręcić w prawo a na rozwidleniu przy straganie z pamiątkami również w prawo. Cała droga zajmuje może 10 minut, aż w końcu docieramy na mozajkę z wyznaczonym równikiem. Jest stąd piękny widok na zatokę, więc nie tracimy czasu i urządzamy sobie sesję forograficzną. Niestety znów jest pochmurno a co za tym idzie zdjęcia nie są tak jasne a my tak opaleni jak byśmy chcieli.
Kiedy dociera pierwsza zorganizowana grupa my schodzimy na doł a przy plaży, do której cumowaliśmy skręcamy w lewo i po 20 minutach spaceru docieramy do Praia Bateria.
Piękna plaża ukryta wśród skał, gdzie pokazałem instagramerkom gdzie ich miejsce
:D
Influencerki - kij wam w nerki
:)
Następnie idziemy z powrotem, na plażę którą mijaliśmy do drodze i tam spędzamy dłuższy czas. W całej tej sielance, miał miejsce niebezpieczny incydent kiedy to koleżanka zaczęła się topić, całe szczęście byłem nieopodal i zdołałem pomóc.
Potem przenosimy się, do restauracji przy najdroższym hotelu w kraju, skąd właśnie mam przyjemność wrzucić kolejną część relacji. Korzystając z dostępu do wifi zaklepałem sobie WAW-OTP na przyszły miesiąc
;)Jako, że podróże to nie tylko gonienie od punktu A do punktu B z nosem w mapie i ogladanie atrakcji przez obiektyw aparatu, ale także mają służyć wypoczykowi postanowiliśmy zajrzeć na dwie pobliskie plaże.
Zanim jednak doszliśmy na pierwszą z nich zagadały do nas miejscowe chłopaki czy nie mamy ochoty na kokosa prosto z palmy. No pewnie! Wypiliśmy orzeźwiającą wodę, a kiedy rozłupywali maczetą je na pół by dostać się do miąższu, spytali nas czy chcemy pojechać motorami zobaczyć wodospady. Reakcja ta sama: no pewnie! Ponegocjowaliśmy cenę, 20€ za 2 osoby w tym przewodnik na miejscu. Umówiliśmy się, że będą po nas za 1,5 godziny pod naszymi bungalowami.
A w międzyczasie kontynuowaliśmy nasz plan dnia udając się na pierwszą z plaż. Nazywa się Praia Piscina i oceniana jest jak najładniejsza na wyspie. Nie widzieliśmy wszystkich innych, ale ta faktycznie była śliczna. Mi szczególnie do gustu przypadły skały na jednym z jej końców, które rozbijały fale wyrzucając wodę wysoko do góry. Spotykamy tam także opiekuna plaży, który częstuje nas owocami, ten z prawiej był pieczony w ognisku i smakuje jak pieczony ziemniak. Jest też jego kulawy kolega oferujący różne ciekawe rzeźbione pamiątki.
Tak, ta biała kropka między falami to ja
;) Nadmienię tylko, że nie noszę tej samej koszulki drugi dzień
;) Przed wyjazdem kupiłem kilka po 5zł sztuka i mam zamiar się ich pozbywać, zamiast nosić przez tydzień w plecaku przepocone szmaty.
W związku z wyjazem nad wodospad zmieniamy plany co do plaż, gdyż nie było czasu zobaczyć kolejnych i wracamy do domku przygotować się do wyjazdu. Na miejscu czeka na nas właścicielka, która obwieszcza nam "grande problemo". Okazało się, że zrobiła overbooking na nadchodzącą noc. Jako że ja miałem zostać i tak tu krócej o jedną noc i jechać wieczorem do stolicy, a skoro już opłacone z naszej strony i zostać miała tylko Izabel (z Rumunii) to łatwiej coś wymyślić dla jednej osoby, niż dla trzech, które miały niebawem przyjechać. Propozycje ze stony gospodyni były dwie: a) spanie w namiocie na plaży (był już nawet rozbity) b) spanie u niej w rodzinnym domu w Porto Alegre. Decydujemy, że oboje jeszcze dzisiaj jedziemy w Sao Tome, odzyskujemy opłatę za niewykorzystaną noc i idziemy 2km do najbliższej restauracji przekazać, że jednak dziś wracamy na dwa motocylke, a nie jak pierwotnie jeden dziś, drugi jutro. Rozmowy się przeciągają, bo ich angielski jest na poziomie porównywalnym z moim portugalskim, z którym mam doczynienia od paru dni ale skleciłem coś w stylu "seniorita problemo, uno casa, duo turista, oggi duo moto Sao Tome"
:) Problem był ze zorganizowaniem drugiej maszyny, a raczej kierowcy, który w ostatniej chwili zdecyduje się zrobić trasę 160km ale w końcu się udało. Przez to wszystko mamy za mało czasu by jechać nad wodospad, dajemy chłopakom po 4€ za stracony czas i przygotowujemy się do drogi.
Ta z Porto Alegre do Sao Tome zajęła nam nieco ponad 2 godziny, no i w przeciwieństwie do colectivos miałem całe siedzenie dla siebie. Jesteśmy podwiezieni prosto pod miejsce gdzie mamy nocleg. Chwilę przez opuszczeniem Porto Alegre udało mi się zarezerwować pokój w Sao Pedro Guesthose. Basen, prywatna łazienka (w końcu ciepła woda), klima i wifi a to wszystko za 30€/noc. Poniżej wrzucam też profil FB do mojego kierowcy, czeka na kontakt i chętnie pomoże w transporcie motorem po wyspie. (Mieszka w Porto Alegre, ale jeśli podwiózł nas do Sao Tome to pewnie nie bedzie problemu z odebraniem z lotnika i zawiezieniem na południe wyspy).
Po zameldowaniu się i szybkim prysznicu idziemy promenadą do centrum aby zakosztować w lokalnej kuchni. Na chybił trafił siadamy w Camões przy ulicy Angolskiej (rue du angola). Zamawiamy rybę i kurczaka, porcja po 200 i 180 dobrych. Piwo 35 a napoje po 30. Jedzenie naprawdę eleganckie.
Kręcimy się potem po ciemku po centrum i wracamy do naszego pokoju. Zgodnie z zapewnieniami obsługi z hotelu czuliśmy się bezpiecznie, nikt na nas nawet krzywo nie patrzył, bo jak wyjaśnili, nikt w miejście nie ma pistoletu. A, że maczetami bawią się na każdym kroku nawet kilkuletnie dzieci to już inna sprawa.Na dzisiaj rano przypadał mój lot na Principe, więc wstałem wcześnie bo już o 6.45. Principe to druga największa z pięciu wysp kraju, a także druga, która jest w nazwie kraju (Sao Tome e Principe). Izabel ciągle się waha czy wydać 160€ na lot last minute, dlatego poczeka z decyzją do czasu, kiedy wrócę z wyspy i zdam relację. Rozstajemy się więc na jeden dzień planując spotkanie na jutrzejsze południe. Przepakowałem najpotrzebniejsze rzeczy do małego plecaczka a duży bagaż postanowiłem zostawić na recepcji i odebrać po powrocie do Sao Tome. Niestety nie było mówiącego po angielsku recepcjonisty, u którego meldowałem się wczoraj więc kalecząc pojedyncze słowa portugalsko hiszpańskie (podróże kształcą) i przy pomocy migowego wytłumaczyłem w czym rzecz i udałem się na poszukiwania moto taxi, które zabrałoby mnie na lotnisko. Poprosiłem o pomoc ulicznego sprzedawcę bananów, który machnął ręką i dosłownie pierwszy nadjeżdzajacy motocykl zatrzymał się. Kierowca około 5 km trasę na lotnisko wycenił na 50 dobra ale sprzedawca czyniąc gest nożyczek na banknocie pokazywał mi, że warta jest połowe z tego. Postanowiłem jednak przepłacić by nie tracić czasu i ruszyliśmy. Na stanowisku STP Airways odbieram bilet, który wygląda jak paragon dostając miejsce 5A.
Swego czasu popularny był artykuł opisujacy turystę, który jako bagaż rejestrowany nadał puszkę piwa. Pani przedemną nadała słoik ogórków. Nie wiem czy wygrała, ale wygladało to osobliwie. Dzisiaj rozkład przewiduje dwa wyloty z czego następny za 10 godzin, więc check-in i kontrola przebiega sprawnie. Ekran w hali odlotów informuje o godzinach... przylotów.
Na airside jest sklep z pamiątkami (zamknięty, być może otwierają tylko na wyloty międzynarodowe?), bar (napoje po 25 dobrych więc taniej niż w restauracji) oraz, oprócz ławek około 30 wygodnych foteli więc kto pierwszy ten lepszy. W przeciwieństwie do wifi, działa klimatyzacja, sprawając że oczekiwanie nie jest udręką.
Fajnie się czyta i wspomina :) też mieliśmy mnóstwo dzieciaków, o dziwo spokojne bo ojcowie "czuwali". Hehe a jednak coś się przyczepili do bagażu :) Nam książeczkę szczepień sprawdzali dopiero na Sao Tome.
Fajnie się czyta i wspomina
:) też mieliśmy mnóstwo dzieciaków, o dziwo spokojne bo ojcowie "czuwali". Hehe a jednak coś się przyczepili do bagażu
:) Nam książeczkę szczepień sprawdzali dopiero na Sao Tome.
marcin.krakow napisał:PS. Nie ma to jak prysznic po 43h od wyjścia z domu.Dobrodziejka z Rumunii wykazała się zatem wielką wyrozumiałością, albo miała poważny katar po lotniskowej klimie
:DA tak na serio, bardzo fajnie, lekko napisana relacja
:) Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Czekam na ciąg dalszy z mega niecierpliwością. Za trochę ponad miesiąc też wybieram się na Sao Tome!!! Wszelkie informacje mile widziane. Zaskoczyłeś cenami transportu....
Odpowiadajac na wcześniejsze pytania:@Sudoku 1 krotna wiza angolska to koszt 100$ więc odpusciłem wyjście na miasto@kamo1313 wszystko można z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinęEpilog: w trakcie transferu do domu okazało się, że p-airbus anulował mój transfer.... zarówno u mnie jak i u krakowskiej firmy, która dla nich jeździ, jeszcze rano wszystko było OK. Inaczej by nie czekał przecież na mnie kierowca z kartką. Po telefonie z centrali.... kierowca wysadza mnie na najbliższym przystanku autobusowym i muszę wracać komunikacją miejską. W międzyczasie loguję się do w/w transferu i przekładam go na inny termin i inne lotnisko
:D
Świetna relacja! Fajnie wszystko opisałeś! Jeszcze mogłeś na Sao Tome zobaczyć ten słynny tunel po zachodniej stronie wyspy. Widziałeś Pico Cao Grande? A wiesz może jak Wasz kierowca z TukTuk Paradise się nazywał?
Pico tak, raz nawet cały bo przeważnie czubek był we mgle. Kierowca nie wiem jak ma na imię. Izabel teraz pojechała w stronę Neves i Santa Catarina, więc pewnie będzie miała okazję. Czasowo pewnie gdybym chciał to bym się wyrobił ale woleliśmy zwolnić zamiast - jak pisałem - gonić tylko od punktu A do B
Super relacja. Każdemu kto ma wątpliwość, czy wyjazd solo ma sens, to tutaj możne zobaczyć jak takie samotne podróże się kończą. W większości przypadków znajduje się bratnia dusza z którą można dzielić wyjazd
:) Wiadomo, że to zależy od osobowości, ale zakładam, że ktoś kto na taki wyjazd się decyduje jest dość otwarty.
Ja swoje decyzje podejmuję spontanicznie, oczywiście jest parę konkretnych marzeń (a właściwie celów- gdyż mam cele, nie marzenia), które czekają na EF ale tak jak i w powyższym przypadku wystarczy impuls do zakupu biletu. Równik jest? Jest. Żółwie są? Są. Praia Banana jest? Jest. Ale wyspę obok. OK uszczuplam portfel o kolejne 106€ i kupuję loty TMS-PCP RT.
Cały plan wygląda tak:
27.06 KRK-LIS FR
27.06 LIS-OPO TP
27.06 OPO-LAD DT
28.06 LAD-TMS DT
02.07 TMS-PCP 8F
03.07 PCP-TMS 8F
04.07 TMS-LAD DT
04.07 LAD-LIS DT
04.07 LIS-LTN W9
05.07 LTN-KRK W9
LIVE będzie jeżeli da się kupić na miejscu starter, jeśli nie to opiszę wszystko po powrocie.Przyszedł mi ostatnio do głowy pomysł w jaki sposób opłacać punktami Wizza transfery lotniskowe na lot innymi liniami. Oczywiście wystarczy mieć lot W6 z tego samego lotniska i podmienić tylko daty. Ja jednak nie mam żadnego lotu Wizzem z Krakowa więc odkryłem jak podmieniać... lotniska ;) Okazało się, że sposób zadziałał i za punkty o wartości niecałych 30 PLN miałem transfer point²point Mercedesem Vito. Z minusow - na dwie i pół godziny przed czasem odlotu byłem już po kontroli bezpieczeństwa. Jako, że lecę bez konkretnego planu - wiem tylko co chciałbym zobaczyć ale do końca nie wiem jak- czas spędziłem na czytaniu blogów i relacji osób, które już miały okazję być na wyspie. Zainstalowałem sobie także apkę z polsko-portugalskim słownikem offline.
Co mnie zawsze dziwi, to osoby ustawiające się w kolejce do boardingu jak tylko pojawi się informacja, z którego gate jest odlot. No, ale nie po to zapłacili za piority kilka €, żeby wejść na pokład jako 15ci z kolei. Przecież końcówka piority toż to prawie jak plebs wchodzący drugą turą. Gdybym studiował psychologię, napisałbym pracę na ten temat a poprzedził ją ankietami. Niestety studiowałem co innego a teraz i tak wszystko poszło w kierunku turystyki i rekreacji :)
Lot ma trwać równe 4 godziny tak więc miejsce 16F pozwoli spędzić ten czas w komfortowych warunkach (przynajmniej w przód bo z boku 100kg żywej emerytki, która nie wie dlaczego ją rozsadziło z rodziną "przecież dopłaciła za piority" :roll: )
PS. Opóżnienie wynosi równo 1h, trzymajcie kciuki, żeby relacja nie zakończyła sie jutrzejszym W6 OPO-KTW (przezorny zawsse z flexem ubezpieczony)Na przesiadkę w Lizbonie miałem planowo 2h 35min. Przy godzinnym opóźnieniu i ewentualnym ponownym przejsciu przez kontrolę bezpieczeństwa mogło być różnie. Nie byłem jednak w najgorszej sytuacji, gdyż jedna seniorka leciała potem ze stolicy Portugalii gdzieś do Ameryki Południowej godzinę wcześniej niż ja do Porto. Ostatecznie pilot nadrobił w powietrzu pół godziny, a i wbrew zapewnieniom stewardessy nie musiałem przechodzić ponownego security tylko od razu skierowałem się do hali odlotów.
Finalnie okazało się, że czasu miałem aż nadto więc załatwiłem sobie zaległe sprawy na infolinii bookingu. Kilkukrotnie zdarzyło się, że wpisując rok w dacie ważności karty booking scinał dwie ostatnie cyfry zostawiając "/20". Pro-tip: problem nie dotyczy kart ważnych do 2020 roku. Po czym został mi odebrany status Genius za niby posługiwanie się lewą kartą/ nieuprawnione transakcje. I tak sobie walczę od kwietnia o przywrócenie statusu.
Boarding na lot przebiegł sprawnie, bo i samolot mały z układem siedzień 2-2 a obłożenie lotu na moje oko wynosiło 60-70%. Przy odprawie wybrałem miejsce D aby siedzieć od wschodu i nie mieć słońca za oknem.
A potem siedzieliśmy w samolocie 43 długie minuty nim samolot potoczył się powoli w stronę pasa startowego. I tak na ten moment z 2h przesiadki zrobiło się 1h 20min gdzie muszę się pojawić w check-inie po bilety i przejść ponowne security. Stewka mówi, że zdążę na luzie...
Gdyby w serwisie pokładowym parzyli melisę wypiłbym im cały zapas.
-- 27 Cze 2019 20:30 --
Już 15 minut po starcie rozpoczął się serwis, na który składała się mleczna czekoladka :) Nie zdążyłem się jeszcze dobrze przyjrzeć, który zakątek Portugalii zachwalają na opakowaniu a już kapitan ogłosił, że powoli zaczynamy podchodzić do lądowania.
Widziałem na flightradarze, że rozkładowo 55 minutowy lot potrafią zrobić w około 30 minut, na co liczyłem bo każda minuta jest na wagę złota.
Jestem już w blokach startowych i coś czuję, że Usain Bolt mogłby co najwyżej bagaż za mną nosić, ale nie jestem pewien czy by dotrzymał tempa, więc o swój podręczny zatroszczę się sam
-- 27 Cze 2019 21:14 --
Dla wszystkich tych, którzy " lecą ze mną " mam bardzo dobre wieści, a wyglądają one następująco:
Było przy tym troszkę zamieszania, 3x przejrzeli mój paszport w poszukiwaniu wizy. Tłumaczę, że przy pobycie krótszym niż 15 dni nie potrzebuję. Nie wierzyli, ale ich supervisor załatwia sprawę.
Zmieniłem miejsca na okno, będzie można jako tako pospać.
Przy próbie odprawy online miałem wybór okna w rzędzie awaryjnym ale na koniec wyrzucało błąd w związku z nieodprawionym bagażem, więc dobre i samo okno.
Chyba jako jedyny lecę z samym podręcznym bo pięc razy pytali czy mam coś do nadania, myśląc chyba że się nie rozumiemy ;)
Do trzech razy sztuka więc udało się wreszcie wystartować o czasie. Maszyna angolskich linii to B777 w układzie siedzeń 3-3-3 a obłożenie to chyba 100%. Kiedy pani przydzielała mi miejsce, mówiła, że zostały jeszcze cztery wolne ale nie wykluczam, że ktoś jeszcze po mnie nie przyszedł.
Na każdego czekała poduszka i kocyk oraz spora ilość niesfornych dzieciaków. Jeszcze nie leciałem lotem z takim procentowym u działem bachorów. Jeden z ADHD siedział za mną, co i rusz telepał oparciem aż nie zapełnił papierowej torebki i odechciało mu się harców. Jest też dobra strona medalu, mogłem na maxa odchylić fotel i nikt nie protestował. Dla rodzin z dziećmi powinna być osobna strefa w samolocie, a wybór płatnych miejsc uzależniony od odległości od niej.
Trzy kwadranse od startu rozpoczął się serwis, otrzymałem odświeżającą chusteczkę a na obiad była ryba lub wołowina. Wybrałem to drugie a porcja była naprawdę solidna. Kawał mięsa, ziemniaczne gnocchi, duszona marchewka i fasolka. Do tego sałatka, dwie bułeczki, masełko, serek topiony. Ķrakersy oraz deser w postaci jakiejś pianki w sosie czekoladowym. Do picia do wyboru cola, soki, woda, kawa, cherbata i jakieś alko (chyba wino, ale jestem abstynentem więc nie wnikałem). Naprawdę solidna i smaczna porcja a gdyby podzielili to na dwa osobne posiłki to uważam, że nikt nie miałby pretensji.
Rozrywka pokładowa i gniazdko usb było zamontowane.To tyle co mogę powiedzieć na jej temat bo nie dało się ani jej załączyć ani podładować telefonu.
Jako, że lot rozpoczął się o 22 a lądowanie przewidziane było na 5.45 nie pozostało mi nic innego jak narzucić na siebie pomarańczowy kocyk sygnowany literkami TAAG próbując usnąć licząc po cichu, że ekipa pasażerów reprezentujaca grupę wiekową U8 ma podobne zamary.
Równe dwie godziny przed lądowaniem podano śniadanie w postaci bułeczki i rogalika z dżemem + sok lub woda.
Lądujemy kilka minut po piątej, a ja wraz z kilkunastoma osobami kierujemy się na transfer. Przedemną 17h czekania więc spróbuję pójść spać.
PS. Opuszczając Kraków termometr pokazywał 29°, prognozy dla Sao Tome mówią o 25-26 stopniach, wychodzi więc na to, że uciekam przed upałami do... Afryki :shock:Najpierw jednak ustaliłem piorytety, zacząłem od podładowania telefonu a następnie poszedłem spać. Początkowo na ławie z materacem w tawernie, a kiedy zaczęli schodzić się pierwsi klienci przeniosłem się na fotele w poczekalni na uboczu. Ubocze to słowo trochę na wyrost, bo gate'ów jest tu 4, w każdym razie nie chciałem spać na środku hallu. Bez większych problemów pospałem do... 13 :)
Parę razy tylko budziły mnie panie z obsługi lotniska pytając czy właśnie nie przesypiam swojego boardingu do Cape Town czy Addis Adeby. Nie mam im jednak tego za złe bo raz niemal nie zaspałem na przesiadce KTW-DTM-BEG. Wylot z Katowic był 6.10, bus z Krakowa o 2.30 więc już po pierwszej rano musiałem wyjść z domu (po czym poznać studenta w Krakowie? Wychodzi z mieszkania/wraca na mieszkanie. My niezależnie od rodzaju budynku wychodzimy i wracamy z/do domu. Na takiej samej zasadzie jak zachowania wynosimy z rodzinnego domu a nie z rodzinnego mieszkania). Chcąc, nie chcąc w DTM zmógł mnie sen i obudziłem się sam o 9.07 a samolot odlatywał o 9.10. Zdążyłem mimo, że obsługa miała w nosie fakt, iż jedna osoba drzemie ledwo trzy ławki od gate.
Tutaj na lotnisku w Luandnie nie ma nagłośnienia a spóźnionych pasażerów szuka obsługa biegając między ludzmi i pokrzykując kierunek lotu i nazwisko pasażera :)
Przygotowałem się na tą przesiadkę zabierając ze sobą 400 stronnicową książkę. Nie żałowałem również przytulenia z samolotu kocyka, a to ze względu na fakt, że w kategorii podkręcania klimy lotnisko jest trzy długości przed słynnymi nawiewami w maszynach Cebu Pacyfic. Leciałem nimi w marcu więc wiem o czym mówię. Dostępne jest też całkiem nieźle działające WiFi, tylko trzeba się było kilka razy logować ponownie. Czasem jest to co dwie godziny a czasem co 20 minut. W terminalu jest sklep bezcłowy, kilka knajpek ale najwięcej jest sklepów z pamiątkami, gdzie królują figurki z drewna, ręcznie robiona biżuteria itp. Magnesy są chyba tylko w jednym z nich a i wybór niewielki. Można kupić także szaliki, czapeczki i t-shirty z charakterystycznym wzorem angolskiej flagi. Na pewno coś sobie wybiorę, ale dopiero podczas przesiadki na powrocie. A tym czymś będzie kubek z flagą, bo takie kolekcjonuję.
I tak nadszedł wkońcu czas na boarding do samolotu, kiedy to po dwóch godzinach lotu będę mógł postawić wkońcu stopę na saotomskiej ziemi.
Po zeskanowaniu biletu kiedy już szedłem w kierunku kolejnej poczekalni za gatem, jednej pani nie spodobał się mój bagaż i chciała go mierzyć w sizerze ale pan, który wcześniej sprawdzał mi bilet machnął tylko ręką w geście "a niech już idzie w ... pierony"
Książeczki szczepień mi nie sprawdzali, popatrzyli tylko na okładkę paszportu "Polonia OK. Go!"Boarding rozpoczął się wyjątkowo wcześnie i już na 45min przed godziną odlotu wszyscy pasażerowie siedzieli w swoich fotelach. W drzwiach stewardesy zerkały każdemu na bilet by dokładnie wytłumaczyć jak udać się na swoje miejsce. U mnie sprawa była prosta, gdyż zajmowałem miejsce A w ostatnim rzędzie. Tym razem na wszystkich pasażerów czekał tylko kocyk.
Docelową destynacją był Sal na Wyspach Zielonego Przylądka, a lotnisko na Sao Tome było tylko międzylądowaniem w drodze na Cape Verde.
Na nic się nie zdał wcześniejszy boarding ponieważ opóźnienie wyniosło ponad 1h 40min, a to za sprawą pasażera, który wsiadł na nie swoim bilecie i musiała interweniować policja.
Po dwudziestu minutach od startu rozpocząl się serwis, i tu miłe zaskoczenie bo mimo, że lot krótki (niecałe dwie godziny) to posiłek tak jak poprzednio na wypasie.
Docieramy z niemal dwugodzinnym opóźnieniem, najpierw kontrola paszpartów, a właściwie ich okładek przez panów ubranych jakby pracowali na kuchni. Poźniej kontola właściwa + pytanie o nocleg. Wystarczy potwierdzenie na pierwszą noc. Książeczki, wiz ani biletów powrotnych nie sprawdzali. W samolocie pytam jednego tubylca o koszt taryfy do Porto Alegre. Mówi, że nie mniej niż 50€, może 60. Przed terminalem mafia taksówkarska odgrywa teatrzyk, nikomu się wogóle nie chce jechać, znaleźli jednego który się dla mnie poświęci ale za 120€. Poznana w samolocie dziewczyna z Rumunii proponuje bym kimał u niej tą noc, a że z kolei ona nie ma dalszego planu ani noclegów proponuję, by dołączyła do mnie. Miła pani gospodarz dzwoni do mojego obiektu z informacją, że już dziś nie dotrę a obiekt wykazuje się zrozumieniem i nie naliczy mnie za tą noc, w końcu opóźnienie więc to sprawa oczywista. Są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie. Dobranoc !
PS. Nie ma to jak prysznic po 43h od wyjścia z domu.Noc trwała krótko bo spaliśmy cztery godziny, może chwilę dłużej. Praktycznie od razu udaliśmy się na dworzec colectivos by przemieścić się do Porto Alegre. Najpierw jednak chcieliśmy wymienić kasę na miejscowe 'dobra'. Bankowy kurs euro jest stały i wynosi 24,5 dobra za 1 euro ale uliczni cinkciarze dają całe 25. Różnica wynosi więc 2% więc uznaliśmy, że wymienimy w banku. Ten był jednak zamknięty, ale pod bankomatem spotkaliśmy europejczyka, który mieszka na Sao Tome od 40 lat i wymienił nam kase, którą właśnie wypłacił z bankomatu.
Na dworcu oczywiście haos, każdy kierowca macha rękami zapraszając do swojego busa. Wkońcu znaleźliśmy tego, który upychał do busa ludzi jadących do Porto Alegre. 8 osobowy busik pomieścił 17 osób (nie licząc kierowcy) i ruszyliśmy w 2,5h podróż.
Ciasno i duszno było niemiłosiernie ale widoki za oknem (tzn okna nie było, więc po prostu widoki) rekompensowały trudy podróży. Nie obyło się bez tankowania, fotki stacji benzynowej oraz baku w busie zobaczycie poniżej, bo wyrażą one więcej niż tysiąc słów
Kierowca chciał nas naliczyć na 200 dobra za osobe, ale widząc, że lokalsi płacą po 80, daliśmy mu stówkę i poszliśmy w swoją stronę. Po chwili podjechały moto-taxi i za 50 dobrych ruszyliśmy w stronę naszych domków.
Na zdjęciach wyglądało to nieźle, ale to co zastaliśmy na miejscu przerosło moje oczekiwania. Po prostu wychodzę z sypialni i zamiast pokoju dziennego mam rajską plaże :) Jest troszkę pochmurno więc poczekajcie no tylko na fotki w słońcu.
Okazało się, że nieopodal jest restauracja z dobrym i tanim jedzeniem oraz z wifi więc stay in touch! Z tarasu widać wyspę, przez którą przebiega równik, niebawem organizujemy transport i jutro rano wprowadzam w życie na tytułową wyprawę na równik.
Jeśli chodzi o cene obiadu to zupa jarzynowa, ryba z ryżem, mixem owoców (ananas, arbuz i papaja) i frytki z banana to koszt 15€, omlet z warzywami i ryżem 4€ a puszka coli 2€. Duża woda w restauracji 1,5€ a w sklepie w miasteczku połowe tej ceny.
Czekając na obiad spostrzegliśmy zacumowaną przy brzegu łódkę, więc spytaliśmy czy wożą turystów na wyspę. Owszem, przy dwóch osobach w cenie 90€/osoba ale za to powrót jest flex i wracasz kiedy chcesz. Kapitan oczywiście nie czeka na nas, ale dajemy znać ile chcemy spędzić czasu na wyspie i wtedy po nas wróci. Koleżanka z Rumunii zna trochę hiszpański więc coś tam się dogaduje z lokalsami operującymi tylko portugalskim. Po przekazaniu mi informacji z ceną, poprosiłem by spytała czy im kokos z palmy nie spadł ostatnio na łeb. Od razu zorientowali się, że nie z nami te numery i cena spadła do 10€ na co przystaliśmy. Biorąc pod uwagę fakt, że restauracja jest przy bungalowach, gdzie ceny zaczynają sie od 200€ za osobę za noc, pewnie znajdują chętnych na taką cenę. Odległość z tej plaży na wyspę to około 2 km, a pierwotna cena niemal jak za 130 km lot na Principe. Mają chlopaki łeb do interesów. Umówiliśmy się na kolejny dzień (czyli na dzisiaj) na 9 ³⁰ i wróciliśmy do naszego bungalowu, skąd już nigdzie się nie ruszaliśmy relaksując się na tarasie.
Wkońcu była okazja odespać dwie ostatnie noce, gdzie pierwsza była w samolocie z Porto do Luandy a druga podczas kolejnego lotu już na Sao Tome oraz te kilka godzin w łóżku. Niby coś tam spałem w samolocie i na lotnisku ale prawda jest taka, że bardziej dla zabicia czasu niż dla konkretnego odpoczynku.
Uzupełniając wczorajszy wpis, który był pisany troszkę "na kolanie" w trakcie obiadu, śpieszę poinformować, że przelicznik dolara do dobrej wynosi około 22 i jest zmienny więc bezpieczniej kupić euro (szczególnie kiedy u nas tanieje) i wymienić po sztywnym kursie.
Miejscówka nazywa się Jale Ecolodge i domek kosztuje 50€, w cenie śniadanie, które podają tak:
Zaraz wbijamy na łódkę i płyniemy tam gdzie półkula połnoca kończy swoją szlachetną nazwę :)Punktualnie pojawiamy się w restauracji by dotrzeć na równik przed wszystkimi zorganizowanymi wycieczkami.
Przy okazji dogadujemy się z chłopakami, że podrzucą nas motorami pojutrze do Sao Tome. Cena którą zaproponowali znów była wysoka, ale stanęło na 10€ od osoby.
W barze odbieramy bilet i udajemy się w stronę nabrzeża.
Rejs łódką trwa około 15 min i trochę nią buja. Dla mnie to dodatkowa frajda ale zdania na pokładzie były podzielone.
Po dobiciu do brzegu miejscowi naganiacze proponują jakąś kawę ale my od razu kierujemy się prosto (przez wioskę), za wioską należy skręcić w prawo a na rozwidleniu przy straganie z pamiątkami również w prawo. Cała droga zajmuje może 10 minut, aż w końcu docieramy na mozajkę z wyznaczonym równikiem. Jest stąd piękny widok na zatokę, więc nie tracimy czasu i urządzamy sobie sesję forograficzną. Niestety znów jest pochmurno a co za tym idzie zdjęcia nie są tak jasne a my tak opaleni jak byśmy chcieli.
Kiedy dociera pierwsza zorganizowana grupa my schodzimy na doł a przy plaży, do której cumowaliśmy skręcamy w lewo i po 20 minutach spaceru docieramy do Praia Bateria.
Piękna plaża ukryta wśród skał, gdzie pokazałem instagramerkom gdzie ich miejsce :D
Influencerki - kij wam w nerki :)
Następnie idziemy z powrotem, na plażę którą mijaliśmy do drodze i tam spędzamy dłuższy czas. W całej tej sielance, miał miejsce niebezpieczny incydent kiedy to koleżanka zaczęła się topić, całe szczęście byłem nieopodal i zdołałem pomóc.
Potem przenosimy się, do restauracji przy najdroższym hotelu w kraju, skąd właśnie
mam przyjemność wrzucić kolejną część relacji.
Korzystając z dostępu do wifi zaklepałem sobie WAW-OTP na przyszły miesiąc ;)Jako, że podróże to nie tylko gonienie od punktu A do punktu B z nosem w mapie i ogladanie atrakcji przez obiektyw aparatu, ale także mają służyć wypoczykowi postanowiliśmy zajrzeć na dwie pobliskie plaże.
Zanim jednak doszliśmy na pierwszą z nich zagadały do nas miejscowe chłopaki czy nie mamy ochoty na kokosa prosto z palmy. No pewnie! Wypiliśmy orzeźwiającą wodę, a kiedy rozłupywali maczetą je na pół by dostać się do miąższu, spytali nas czy chcemy pojechać motorami zobaczyć wodospady. Reakcja ta sama: no pewnie! Ponegocjowaliśmy cenę, 20€ za 2 osoby w tym przewodnik na miejscu. Umówiliśmy się, że będą po nas za 1,5 godziny pod naszymi bungalowami.
A w międzyczasie kontynuowaliśmy nasz plan dnia udając się na pierwszą z plaż. Nazywa się Praia Piscina i oceniana jest jak najładniejsza na wyspie. Nie widzieliśmy wszystkich innych, ale ta faktycznie była śliczna. Mi szczególnie do gustu przypadły skały na jednym z jej końców, które rozbijały fale wyrzucając wodę wysoko do góry. Spotykamy tam także opiekuna plaży, który częstuje nas owocami, ten z prawiej był pieczony w ognisku i smakuje jak pieczony ziemniak. Jest też jego kulawy kolega oferujący różne ciekawe rzeźbione pamiątki.
Tak, ta biała kropka między falami to ja ;)
Nadmienię tylko, że nie noszę tej samej koszulki drugi dzień ;) Przed wyjazdem kupiłem kilka po 5zł sztuka i mam zamiar się ich pozbywać, zamiast nosić przez tydzień w plecaku przepocone szmaty.
W związku z wyjazem nad wodospad zmieniamy plany co do plaż, gdyż nie było czasu zobaczyć kolejnych i wracamy do domku przygotować się do wyjazdu. Na miejscu czeka na nas właścicielka, która obwieszcza nam "grande problemo". Okazało się, że zrobiła overbooking na nadchodzącą noc. Jako że ja miałem zostać i tak tu krócej o jedną noc i jechać wieczorem do stolicy, a skoro już opłacone z naszej strony i zostać miała tylko Izabel (z Rumunii) to łatwiej coś wymyślić dla jednej osoby, niż dla trzech, które miały niebawem przyjechać. Propozycje ze stony gospodyni były dwie:
a) spanie w namiocie na plaży (był już nawet rozbity)
b) spanie u niej w rodzinnym domu w Porto Alegre.
Decydujemy, że oboje jeszcze dzisiaj jedziemy w Sao Tome, odzyskujemy opłatę za niewykorzystaną noc i idziemy 2km do najbliższej restauracji przekazać, że jednak dziś wracamy na dwa motocylke, a nie jak pierwotnie jeden dziś, drugi jutro. Rozmowy się przeciągają, bo ich angielski jest na poziomie porównywalnym z moim portugalskim, z którym mam doczynienia od paru dni ale skleciłem coś w stylu "seniorita problemo, uno casa, duo turista, oggi duo moto Sao Tome" :) Problem był ze zorganizowaniem drugiej maszyny, a raczej kierowcy, który w ostatniej chwili zdecyduje się zrobić trasę 160km ale w końcu się udało. Przez to wszystko mamy za mało czasu by jechać nad wodospad, dajemy chłopakom po 4€ za stracony czas i przygotowujemy się do drogi.
Ta z Porto Alegre do Sao Tome zajęła nam nieco ponad 2 godziny, no i w przeciwieństwie do colectivos miałem całe siedzenie dla siebie.
Jesteśmy podwiezieni prosto pod miejsce gdzie mamy nocleg. Chwilę przez opuszczeniem Porto Alegre udało mi się zarezerwować pokój w Sao Pedro Guesthose. Basen, prywatna łazienka (w końcu ciepła woda), klima i wifi a to wszystko za 30€/noc. Poniżej wrzucam też profil FB do mojego kierowcy, czeka na kontakt i chętnie pomoże w transporcie motorem po wyspie. (Mieszka w Porto Alegre, ale jeśli podwiózł nas do Sao Tome to pewnie nie bedzie problemu z odebraniem z lotnika i zawiezieniem na południe wyspy).
Po zameldowaniu się i szybkim prysznicu idziemy promenadą do centrum aby zakosztować w lokalnej kuchni. Na chybił trafił siadamy w Camões przy ulicy Angolskiej (rue du angola). Zamawiamy rybę i kurczaka, porcja po 200 i 180 dobrych. Piwo 35 a napoje po 30. Jedzenie naprawdę eleganckie.
Kręcimy się potem po ciemku po centrum i wracamy do naszego pokoju. Zgodnie z zapewnieniami obsługi z hotelu czuliśmy się bezpiecznie, nikt na nas nawet krzywo nie patrzył, bo jak wyjaśnili, nikt w miejście nie ma pistoletu. A, że maczetami bawią się na każdym kroku nawet kilkuletnie dzieci to już inna sprawa.Na dzisiaj rano przypadał mój lot na Principe, więc wstałem wcześnie bo już o 6.45. Principe to druga największa z pięciu wysp kraju, a także druga, która jest w nazwie kraju (Sao Tome e Principe). Izabel ciągle się waha czy wydać 160€ na lot last minute, dlatego poczeka z decyzją do czasu, kiedy wrócę z wyspy i zdam relację. Rozstajemy się więc na jeden dzień planując spotkanie na jutrzejsze południe. Przepakowałem najpotrzebniejsze rzeczy do małego plecaczka a duży bagaż postanowiłem zostawić na recepcji i odebrać po powrocie do Sao Tome. Niestety nie było mówiącego po angielsku recepcjonisty, u którego meldowałem się wczoraj więc kalecząc pojedyncze słowa portugalsko hiszpańskie (podróże kształcą) i przy pomocy migowego wytłumaczyłem w czym rzecz i udałem się na poszukiwania moto taxi, które zabrałoby mnie na lotnisko. Poprosiłem o pomoc ulicznego sprzedawcę bananów, który machnął ręką i dosłownie pierwszy nadjeżdzajacy motocykl zatrzymał się. Kierowca około 5 km trasę na lotnisko wycenił na 50 dobra ale sprzedawca czyniąc gest nożyczek na banknocie pokazywał mi, że warta jest połowe z tego.
Postanowiłem jednak przepłacić by nie tracić czasu i ruszyliśmy.
Na stanowisku STP Airways odbieram bilet, który wygląda jak paragon dostając miejsce 5A.
Swego czasu popularny był artykuł opisujacy turystę, który jako bagaż rejestrowany nadał puszkę piwa. Pani przedemną nadała słoik ogórków. Nie wiem czy wygrała, ale wygladało to osobliwie. Dzisiaj rozkład przewiduje dwa wyloty z czego następny za 10 godzin, więc check-in i kontrola przebiega sprawnie. Ekran w hali odlotów informuje o godzinach... przylotów.
Na airside jest sklep z pamiątkami (zamknięty, być może otwierają tylko na wyloty międzynarodowe?), bar (napoje po 25 dobrych więc taniej niż w restauracji) oraz, oprócz ławek około 30 wygodnych foteli więc kto pierwszy ten lepszy. W przeciwieństwie do wifi, działa klimatyzacja, sprawając że oczekiwanie nie jest udręką.