0
Tom Stedd 8 marca 2022 14:56
Niskie ceny Wizzaira (98 zł w obie strony) skutecznie zachęciły mnie do spędzenia marcowej niedzieli i poniedziałku w Barcelonie. Jako że w tak krótkim czasie pobytu nie da się nic sensownego zaplanować, więc wyjazd miał charakter wybitnie spontaniczny.
Lotnisko w Barcelonie El-Prat ma dwa terminale, a Wizzair lata na T2. Jako ciekawostkę warto wspomnieć fakt, że mieliśmy przejście rękawem, a tym samym gatem pasażerowie i wychodzą, i wchodzą do samolotu, czyli mijają się. Sklepów i barów ze skandalicznymi cenami jest oczywiście sporo, a mankament to dość mało kibelków.

foto01.jpg



foto02.jpg



foto03.jpg


Znalazłem zakwaterowanie w El-Prat w jednym z hosteli. Warunki dość przeciętne, ale plus to dojście z lotniska w 35 minut. Co ciekawe, obsługiwała mnie nieco dziabnięta recepcjonistka z Rosji, która po pewnym czasie zaproponowała mi nawet … małżeństwo. Cóż, nie skorzystałem z tej wątpliwej oferty.
Jako że pierwszego dnia nie miałem za wiele czasu, postanowiłem przejść się z hostelu nad morze, co zajęło nieco ponad godzinę w jedną stronę. Ścieżka położona jest w bezpośredniej bliskości lotniska i miejscowe władze ustawiły tam kilkanaście siedzisk, z których można obserwować samoloty przelatujące bezpośrednio nad głową. Poza tym spacer uatrakcyjniały widoki przyrody, mocno egzotycznej jak dla nas.

foto04.jpg



foto05.jpg



foto06.jpg



foto07.jpg



foto08.jpg


Drugiego dnia miałem do dyspozycji czas od rana do planowanego wylotu o 19.40. Zamiast błogiego lenistwa lub zwiedzania El-Prat zdecydowałem się na długi spacer po Barcelonie, żeby choć troszkę poczuć klimat Hiszpanii. Do miasta dojechałem metrem (jedna przesiadka). Niektóre ze stacji są bardzo nowoczesne, perony od torów oddzielone są szybą i pociąg zatrzymuje się idealnie przy rozsuwanych drzwiach. Pojedynczy bilet kosztuje 2,40 euro i ważny jest do momentu wyjścia z metra.
Sieć metra to aż 11 linii i 209 stacji, nic zatem dziwnego, że przesiadki mogą polegać na przejechaniu kilku pięter ruchomymi schodami w górę lub w dół. Na szczęście wszystko jest dość jasno opisane i nawet ja, który z poważniejszym metrem nie mam za wiele do czynienia, poradziłem sobie bezbłędnie.

foto09.jpg



foto10.jpg



foto11.jpg


Planu na wycieczkę nie miałem – wiedziałem tylko, że chcę zobaczyć na pewno jedno miejsce. Na pierwszy ogień poszła Sagrada Familia, czyli budowany od bardzo dawna kościół, jeden z symboli Barcelony. Metro dojeżdża pod samą budowlę i naprawdę każdy z turystów, którzy wychodzili na powierzchnię, robił wielkie wow na widok tej mega nietypowej bazyliki. Przez 3 sekundy biłem się z myślą, czy zainwestować dość spore pieniądze w bilet (26 euro), ale być na miejscu i nie wejść, to byłoby głupota. Od strażnika dowiedziałem się, że zakup biletów odbywa się jedynie przez internet. Wprawdzie wskazane są tam różne godziny wejścia, ale nie miałem problemów z nabyciem wejściówki na najbliższe za dziesięć minut. Sądząc po liczbie turystów, to pieniądze nie powinny być problemem w ukończeniu budowli, bo była ich cała masa. Mnożąc ilość osób przez cenę biletu wychodzi majątek.
Żeby nie patrzeć bezmyślnie na Sagradę Familię, warto ściągnąć sobie audio przewodnik (jest po polsku). Lektorka po kolei objaśnia poszczególne elementy budowli, przedstawia jej historię, symbolikę i plany na przyszłość. Zaprawdę powiadam wam, że widok bazyliki na żywo jest milion razy lepszy, niż na zdjęciach, które odbierają budowli monumentalność, wielkość, ilość detali i po prostu kunszt budowniczych. Dla mnie ta bazylika to po prostu mistrzostwo świata.

foto12.jpg



foto13.jpg



foto14.jpg



foto15.jpg



foto16.jpg



foto17.jpg



foto18.jpg



foto19.jpg



foto20.jpg



foto21.jpg



foto22.jpg



foto23.jpg



foto24.jpg



foto25.jpg



foto26.jpg



foto27.jpg



foto28.jpg



foto29.jpg



foto30.jpg



foto31.jpg



foto32.jpg



foto34.jpg



foto34.jpg


Do wizycie w Sagrada Familia spojrzałem na google maps i za radą recepcjonistki (tej, która mi się oświadczyła), skierowałem się w kierunku podobno najsłynniejszej ulicy w Barcelonie – La Rambla. Spacer na miejsce zajął z pół godzinki i przyniósł jedną naukę. Kwestia sklepików – w El-Prat jest ich bardzo dużo, artykuły zwykle nie mają przyklejonej ceny i są po prostu drogie. Dla przykładu za wodę 1,5-litrową sprzedawcy chcieli od 1,6 euro, a za najtańsze piwo półlitrowe od 1 euro. Ceny o połowę mniejsze są w supermarketach, np. Carrefour – dla porównania za energetyka, półlitrową wodę, małe piwko i małe paróweczki zapłaciłem 1,32 euro. W Barcelonie w centrum nie ma miejsca na wolnostojące budowle, więc często supermarket to nie za wielka witryna z zewnątrz w kamienicy, ale wewnątrz ciągnie się i ciągnie.
Spacer po mieście to prawdziwa przyjemność, bo mijane kamienice i budowle są przeważnie bardzo fajne. Przy początku La Rambli jest duży plac, na którym byli uchodźcy z Ukrainy chcący przekazać światu okrucieństwo wojny i swój tragiczny los.

foto35.jpg



foto36.jpg


Informacja dla wielbicieli gołębi – na placu są ich chyba tysiące, często siadają na człowieku, jedzą z ręki. Dla osób nielubiących ptaków byłyby to widoki nader szkaradne.

foto37.jpg



foto38.jpg


Sama La Rambla to dla mnie taka odmiana Krupówek. Lokale, sklepy bogatsze i biedniejsze, handlarze, sępy pieniężne, tłumy ludzi. Co kto lubi – trzeba przyznać, że przyciąga mnóstwo turystów. Ja przeszedłem tą ulicę bez większych emocji. Teraz sobie uświadomiłem, że nie pstryknąłem na niej nawet jednej fotki.
Na końcu ulicy jest pomnik Kolumba, który pokazuje paluchem kierunek, podobno na Amerykę. A nieco dalej zaczyna się część portowa z żaglówkami, jachtami i JACHTAMI. No i oczywiście świątynia komercji o nazwie Maremagnum, gdzie można kupować, jeść i pić do woli.

foto39.jpg



foto40.jpg



foto41.jpg



foto42.jpg



foto43.jpg



foto44.jpg



foto45.jpg



foto46.jpg



foto47.jpg



foto48.jpg



foto49.jpg




Dodaj Komentarz