Do zatoczeniu półkola na nabrzeżu przeszedłem na drugą stronę ulicy i po minucie znalazłem się na plaży. Patrząc na mapę w googlach ilość lokali w tamtej części miasta wręcz przytłacza, ale na żywo jest ich tak jakby zdecydowanie mniej. Fajna jest za to charakterystyka zabudowy – teren podzielony jest na mnóstwo równoległych i prostopadłych uliczek. No i oczywiście obowiązkowe suszące się na balkonach przysłowiowe gacie.
Spacer po nabrzeżu zakończyłem w okolicach miejscowego szpitala i skierowałem się ku parkowi, w którym znajduje się m.in. zoo, dawny parlament kataloński, ogród z egzotycznymi roślinami, jeziorka i podobno stara, ale bardzo efektowna fontanna.
Chyba po raz pierwszy w życiu widziałem drzewa wyrastające prosto z jeziora i zielone papugi, które towarzyszyły gołębiom w walce o jedzonko od turystów.
Fontanna robiła na pewno największe wrażenie na odwiedzających park. Niestety, jakoś nikt nie umie przepędzić kloszardów z górnej części budowli i przez to strasznie tam śmierdzi sikami i innymi „aromatami”.
Po spacerku w parku skierowałem się do najbliższej linii metra, przechodząc obok łuku triumfalnego, zbudowanego w 1888 roku dla upamiętnienia wystawy światowej w Barcelonie.
Metrem dojechałem pod hostel, wziąłem plecak i pomaszerowałem na lotnisko, będąc w terminalu już 2,5 godziny wcześniej. To był błąd, bo przez kontrolę bezpieczeństwa przeszedłem z marszu i solidnie wynudziłem się czekając na lot. Po drodze minęło mnie może z pięć samochodów, ruch pieszy nie istniał, więc delektowałem się słoneczkiem i widokami na odległe górki i pagórki.
Ta nieco ponad doba w Barcelonie zaszczepiła we mnie chęć ponownego odwiedzenia Hiszpanii. Podobno ten kraj uzależnia …
Do zatoczeniu półkola na nabrzeżu przeszedłem na drugą stronę ulicy i po minucie znalazłem się na plaży. Patrząc na mapę w googlach ilość lokali w tamtej części miasta wręcz przytłacza, ale na żywo jest ich tak jakby zdecydowanie mniej. Fajna jest za to charakterystyka zabudowy – teren podzielony jest na mnóstwo równoległych i prostopadłych uliczek. No i oczywiście obowiązkowe suszące się na balkonach przysłowiowe gacie.
Spacer po nabrzeżu zakończyłem w okolicach miejscowego szpitala i skierowałem się ku parkowi, w którym znajduje się m.in. zoo, dawny parlament kataloński, ogród z egzotycznymi roślinami, jeziorka i podobno stara, ale bardzo efektowna fontanna.
Chyba po raz pierwszy w życiu widziałem drzewa wyrastające prosto z jeziora i zielone papugi, które towarzyszyły gołębiom w walce o jedzonko od turystów.
Fontanna robiła na pewno największe wrażenie na odwiedzających park. Niestety, jakoś nikt nie umie przepędzić kloszardów z górnej części budowli i przez to strasznie tam śmierdzi sikami i innymi „aromatami”.
Po spacerku w parku skierowałem się do najbliższej linii metra, przechodząc obok łuku triumfalnego, zbudowanego w 1888 roku dla upamiętnienia wystawy światowej w Barcelonie.
Metrem dojechałem pod hostel, wziąłem plecak i pomaszerowałem na lotnisko, będąc w terminalu już 2,5 godziny wcześniej. To był błąd, bo przez kontrolę bezpieczeństwa przeszedłem z marszu i solidnie wynudziłem się czekając na lot. Po drodze minęło mnie może z pięć samochodów, ruch pieszy nie istniał, więc delektowałem się słoneczkiem i widokami na odległe górki i pagórki.
Ta nieco ponad doba w Barcelonie zaszczepiła we mnie chęć ponownego odwiedzenia Hiszpanii. Podobno ten kraj uzależnia …