O godzinie 14 wracamy do portu i ... zaczyna się nawijanie makaronu na uszy
:P Najpierw ruszamy za 15 min., potem czekamy jeszcze na parę, która ma do nas dołączyć na rejs i która pojawia się za kolejne 30 min., rejs będzie trwał 55 min., zamiast 40 min., potem znowu chwilę czekamy i zaraz ruszamy
:P Znowu nasuwa się cytat, który pewnie sprawdza się w większości państw w Afryce - "Europejczycy mają zegarki, a Afrykańczycy mają czas."
:P Ostatecznie wyruszamy chwilę przed 15:30, w momencie jak pojawiła się kolejna para na rejs
:) 3 pary po 30k XOF daje 180k XOF, więc budżet się spina i można płynąć
:) Tak to już jest w tej Afryce
:)
W momencie ruszania na szybko jeszcze zarezerwowałem jedną z niewielu dostępnych opcji noclegowych na Bubaque - Mango Eco Lodge. Ocenę na hotels.com miało bardzo dobrą - 1 na 10
:P Człowiek jednak lubi życie na krawędzi
:)Idziemy rano na śniadanie i po godzinie 8 udajemy się na prom powrotny, który ma swój klimat. Jest lepszy niż 3 klasa pociągu, który kursuje pomiędzy Bangkokiem a granicą z Kambodżą. Nie wiem, czy za bagaże dopłaca się jakąś dodatkową opłatę, ale z jakiegoś powodu miejscowi ładują większość rzeczy na prom bokiem
:P Dodatkowo za popilnowanie bagażu dla jednej Pani, chciała mnie obdarować kilkoma surowymi warzywami (wyglądało to coś pomiędzy batatem, a ziemniakiem). Serdecznie podziękowałem, bo na pewno tej Pani bardziej się przydadzą
:)
Prom wyrusza zgodnie z zapowiedzianą godziną i dzieje się coś czego się nie spodziewałem. Dalej jest weekend i dalej trwa karnawał, więc przez kolejne 4 godziny nie będziemy się nudzić
:) Na promie rozłożył się zespół z perkusją, gitarami oraz głośnikami i impreza trwała nadal
:) Dokoła rozłożyli się sprzedawcy, gdzie serwowane było wszystko czego człowiek tylko zapragnie: dania na zimno i ciepło, drinki oraz zmrożone piwko w uczciwych cenach (np. 0,66l Super Bock w cenie 1 500 XOF - ~9,58 PLN). Muzyka była tak głośna, że zagłuszała nawet komunikaty z promu
:) W skrócie - 3 klasa na promie bawiła się jak na Titanicu - prawdziwa, dzika impreza (taniec, śmiech, picie piwa i skakanie)
:)
Równo o 13 cumujemy do portu w Bissau i mieliśmy plan od razu wracać do Ziguinchor, aby zrobić pół trasy, ale poznana na promie włosko - hiszpańska para dała nam znać, że w niedzielę miejsce skąd odjeżdżają busy do Senegalu (Paragem Central) jest zamknięte. Zamiast tego proponują, aby następnego dnia wziąć wspólnego busa, którym szybciej dojedziemy do Ziguinchor. Zapisujemy kontakt, umawiamy się na następny dzień na godzinę 9, a następnie udajemy się do centrum, aby jeszcze trochę się pokręcić wśród architektury kolonialnej.
Zmęczenie ostatnich dni jednak szybko nas dopada i rezerwujemy ten sam hotel co poprzednio (Dunia Hotel Bissau). Tani nie jest, ale przynajmniej ma basen na zewn., co przy temperaturze 37-38 stopni pozwoli szybko się schłodzić.
Przy głównej drodze łapiemy taxi do naszego hotelu (łatwo nie było, bo wszystkie były zajęte przez ludzi wysiadających z promu), ustalamy cenę 1 000 XOF (~6,39 PLN; bez negocjacji) i szybko docieramy na miejsce. Najpierw idziemy coś zjeść i zamawiam / próbuję zamówić coś lokalnego - stek z koniny. Czy rzeczywiście to była konina, mam wątpliwości, ale na pewno nie była to wołowina, baranina, czy kurczak.
Po obiedzie na szybko zostawiamy bagaże w przydzielonym pokoju i udajemy się na basen, przy którym zasypiamy na dobre 2-3 godziny
:P Jednak to już nie są czasy studenckie, kiedy można było balować do 6 rano, a o 7:30 normalnie pójść na zajęcia. Resztę dnia spędzamy na odpoczynku przy badanie i w pokoju hotelowym, bo doskonale wiemy co nas czeka w dniu następnym...
Poranek to już standard w naszych podróżach - szybkie śniadanie, pakowanie i ruszamy. Robimy check out, wychodzimy na główną drogę (Estrada da Granka dp Pessube) i łapiemy taxi do Paragem Central. Znowu bez negocjacji, bo kierowca współdzielonej taksówki chciał tylko 1 000 XOF, czyli ~6,39 PLN (za przejechanie 6,5-7 km).
Jesteśmy chwilę przed umówioną godziną z poznaną ekipą hiszpańsko-włoską i pierwsze zdziwienie jest takie, że nikt nami zupełnie nie jest zainteresowany. Nie chcą nam nic sprzedać, nie proponują taxi / busa / transportu i dopiero na moje pytanie, gdzie startują busy do Ziguinchor, dostaliśmy info gdzie podejść. Zupełnie inaczej niż w sąsiednim Senegalu i Gambii.
Chwilę przed 9 spotykamy naszych nowo poznanych znajomych i w zasadzie w tym momencie nie musimy już nic załatwiać. Kolega z Włoch bez problemu dogaduje się w języku portugalskim i biegle włada językiem francuskim, co od razu wyznacza inny poziom negocjacji z lokalsami. To była dobra decyzja, aby jednak zostać jedną noc więcej w Bissau i wspólnie zorganizować transport do Ziguinchor. Przejazd 8-osobowym busikiem w 5 osób kosztował nas po 7 000 XOF (~44,80 PLN) i miał trwać dużo szybciej, bo około 4 godziny.
Jedyny minus, to poziom bezpieczeństwa... W połowie drogi zatrzymaliśmy się, aby rozprostować kości, skorzystać z toalety oraz wypić napoje chłodzące. Nasz kierowca również był chętny i od nowo poznanych znajomych dostał w prezencie 1l wina w kartonie (made in Portugal). Myślałem, że je zostawi na później... W 3/4 drogi do Ziguinchor było to już wspomnienie... To jest coś czego totalnie nie popieram i gdybym miał świadomość, że tak będzie to niech ekipa sobie sama jedzie, ale w połowie drogi nie było wyjścia. Dojechaliśmy szczęśliwie, ale dla potomnych zostawiam info, że kierowcy nie zawsze są trzeźwi i świadomi, a co za tym idzie poziom bezpieczeństwo jest "jako taki to max". Nie oceniam, nie zachęcam ... każdy musi sam zdecydować.
tetr1s napisał: Szybka rezerwacja w czwartek po południu pozwoliła nam już w piątek cieszyć się słoneczną pogodą, temperaturą 28-30 stopni Celsjusza i pięknym zachodem słońca na afrykańskim wybrzeżu.czy ja dobrze zrozumiałem, że w czwartek po południu kupiłeś lot i w piątek rano poleciałeś? czy w czwartek po południu poleciałeś?
;-)
@Qba85 opcja nr 1
:) Aż tak szalony tym razem nie byłem, ale różnie bywa
:P Chociaż i tutaj łatwo nie było, bo wylot był o 11:15 z Katowic, więc szybka pobudka o 4 rano, dopakowanie rzeczy oraz ogarnięcie chaty i wyjazd przed 6, aby zdarzyć na lot.
@tetr1s nieźle, chciałbym być aż tak spontaniczny
:D tam potem w relacji jest, że w czwartek coś ogarnialiście na miejscu po przylocie, więc coś mi tu nie pasowało
;-)
O godzinie 14 wracamy do portu i ... zaczyna się nawijanie makaronu na uszy :P Najpierw ruszamy za 15 min., potem czekamy jeszcze na parę, która ma do nas dołączyć na rejs i która pojawia się za kolejne 30 min., rejs będzie trwał 55 min., zamiast 40 min., potem znowu chwilę czekamy i zaraz ruszamy :P Znowu nasuwa się cytat, który pewnie sprawdza się w większości państw w Afryce - "Europejczycy mają zegarki, a Afrykańczycy mają czas." :P Ostatecznie wyruszamy chwilę przed 15:30, w momencie jak pojawiła się kolejna para na rejs :) 3 pary po 30k XOF daje 180k XOF, więc budżet się spina i można płynąć :) Tak to już jest w tej Afryce :)
W momencie ruszania na szybko jeszcze zarezerwowałem jedną z niewielu dostępnych opcji noclegowych na Bubaque - Mango Eco Lodge. Ocenę na hotels.com miało bardzo dobrą - 1 na 10 :P Człowiek jednak lubi życie na krawędzi :)Idziemy rano na śniadanie i po godzinie 8 udajemy się na prom powrotny, który ma swój klimat. Jest lepszy niż 3 klasa pociągu, który kursuje pomiędzy Bangkokiem a granicą z Kambodżą. Nie wiem, czy za bagaże dopłaca się jakąś dodatkową opłatę, ale z jakiegoś powodu miejscowi ładują większość rzeczy na prom bokiem :P Dodatkowo za popilnowanie bagażu dla jednej Pani, chciała mnie obdarować kilkoma surowymi warzywami (wyglądało to coś pomiędzy batatem, a ziemniakiem). Serdecznie podziękowałem, bo na pewno tej Pani bardziej się przydadzą :)
Prom wyrusza zgodnie z zapowiedzianą godziną i dzieje się coś czego się nie spodziewałem. Dalej jest weekend i dalej trwa karnawał, więc przez kolejne 4 godziny nie będziemy się nudzić :) Na promie rozłożył się zespół z perkusją, gitarami oraz głośnikami i impreza trwała nadal :) Dokoła rozłożyli się sprzedawcy, gdzie serwowane było wszystko czego człowiek tylko zapragnie: dania na zimno i ciepło, drinki oraz zmrożone piwko w uczciwych cenach (np. 0,66l Super Bock w cenie 1 500 XOF - ~9,58 PLN). Muzyka była tak głośna, że zagłuszała nawet komunikaty z promu :) W skrócie - 3 klasa na promie bawiła się jak na Titanicu - prawdziwa, dzika impreza (taniec, śmiech, picie piwa i skakanie) :)
Równo o 13 cumujemy do portu w Bissau i mieliśmy plan od razu wracać do Ziguinchor, aby zrobić pół trasy, ale poznana na promie włosko - hiszpańska para dała nam znać, że w niedzielę miejsce skąd odjeżdżają busy do Senegalu (Paragem Central) jest zamknięte. Zamiast tego proponują, aby następnego dnia wziąć wspólnego busa, którym szybciej dojedziemy do Ziguinchor. Zapisujemy kontakt, umawiamy się na następny dzień na godzinę 9, a następnie udajemy się do centrum, aby jeszcze trochę się pokręcić wśród architektury kolonialnej.
Zmęczenie ostatnich dni jednak szybko nas dopada i rezerwujemy ten sam hotel co poprzednio (Dunia Hotel Bissau). Tani nie jest, ale przynajmniej ma basen na zewn., co przy temperaturze 37-38 stopni pozwoli szybko się schłodzić.
Przy głównej drodze łapiemy taxi do naszego hotelu (łatwo nie było, bo wszystkie były zajęte przez ludzi wysiadających z promu), ustalamy cenę 1 000 XOF (~6,39 PLN; bez negocjacji) i szybko docieramy na miejsce. Najpierw idziemy coś zjeść i zamawiam / próbuję zamówić coś lokalnego - stek z koniny. Czy rzeczywiście to była konina, mam wątpliwości, ale na pewno nie była to wołowina, baranina, czy kurczak.
Po obiedzie na szybko zostawiamy bagaże w przydzielonym pokoju i udajemy się na basen, przy którym zasypiamy na dobre 2-3 godziny :P Jednak to już nie są czasy studenckie, kiedy można było balować do 6 rano, a o 7:30 normalnie pójść na zajęcia. Resztę dnia spędzamy na odpoczynku przy badanie i w pokoju hotelowym, bo doskonale wiemy co nas czeka w dniu następnym...
Poranek to już standard w naszych podróżach - szybkie śniadanie, pakowanie i ruszamy. Robimy check out, wychodzimy na główną drogę (Estrada da Granka dp Pessube) i łapiemy taxi do Paragem Central. Znowu bez negocjacji, bo kierowca współdzielonej taksówki chciał tylko 1 000 XOF, czyli ~6,39 PLN (za przejechanie 6,5-7 km).
Jesteśmy chwilę przed umówioną godziną z poznaną ekipą hiszpańsko-włoską i pierwsze zdziwienie jest takie, że nikt nami zupełnie nie jest zainteresowany. Nie chcą nam nic sprzedać, nie proponują taxi / busa / transportu i dopiero na moje pytanie, gdzie startują busy do Ziguinchor, dostaliśmy info gdzie podejść. Zupełnie inaczej niż w sąsiednim Senegalu i Gambii.
Chwilę przed 9 spotykamy naszych nowo poznanych znajomych i w zasadzie w tym momencie nie musimy już nic załatwiać. Kolega z Włoch bez problemu dogaduje się w języku portugalskim i biegle włada językiem francuskim, co od razu wyznacza inny poziom negocjacji z lokalsami. To była dobra decyzja, aby jednak zostać jedną noc więcej w Bissau i wspólnie zorganizować transport do Ziguinchor. Przejazd 8-osobowym busikiem w 5 osób kosztował nas po 7 000 XOF (~44,80 PLN) i miał trwać dużo szybciej, bo około 4 godziny.
Jedyny minus, to poziom bezpieczeństwa... W połowie drogi zatrzymaliśmy się, aby rozprostować kości, skorzystać z toalety oraz wypić napoje chłodzące. Nasz kierowca również był chętny i od nowo poznanych znajomych dostał w prezencie 1l wina w kartonie (made in Portugal). Myślałem, że je zostawi na później... W 3/4 drogi do Ziguinchor było to już wspomnienie... To jest coś czego totalnie nie popieram i gdybym miał świadomość, że tak będzie to niech ekipa sobie sama jedzie, ale w połowie drogi nie było wyjścia. Dojechaliśmy szczęśliwie, ale dla potomnych zostawiam info, że kierowcy nie zawsze są trzeźwi i świadomi, a co za tym idzie poziom bezpieczeństwo jest "jako taki to max". Nie oceniam, nie zachęcam ... każdy musi sam zdecydować.