Jesteśmy sami, za chwilę wpada na szczyt zdyszana para z USA i właśnie słoneczko zachodzi na dłużej – są wściekli, że nie zdążyli a ja dolewam oliwy do ognia pokazując im na telefonie co ich ominęło… ?
Wydarzyło się coś niesamowitego bo takiego słońca już nie będzie przez dłuższy czas, zaciąga się znowu i pada. Po drugiej stronie góry oglądamy jeszcze wodospad
Z lotniska dochodzi hałas, przelatują nad nami dwa duńskie Merliny AW101, całkiem nisko.
W deszczu spadamy z powrotem na parking. Z daleka widać palec wiedźmy, który oglądaliśmy z bliska wczoraj.
Pogoda coś nie może się zdecydować, rozpadało się na dobre. Jedziemy zdobyć najwyższe wzniesienie Wysp Owczych - Slættaratindur. Na szczęście w okolicach Nesviku deszcz ustępuje słońcu i trekking na ten szczyt zaczyna wyglądać optymistycznie. Po drodze jeszcze fajny widok na wodospad Fossa, co go oglądaliśmy z bliska pierwszego dnia.
Mijamy bokiem Eiði i parkujemy na malutkim parkingu u stóp Slættaratindura. Na szczęście brama otwarta i nie trzeba wchodzić na szlak po drabinie:
O dziwo sam szczyt jest ośnieżony, musiało padać w nocy mocno.
Szlak nie jest wymagający ale pierwsza część podejścia jest bardziej stroma. Dla mnie po zaprawie w Himalajach w maju traktuję to jak lekki spacerek ?. Dzieciaki dają radę.
Na górze naprawdę piękne widoczki chociaż wieje jak diabli
Widać dobrze Olbrzyma i Wiedźmę
Tu stoi nasz samochód. Zrobiliśmy około 400 metrów przewyższenia.
Na sam szczyt nie wchodzimy, końcowe podejście jest mocno ośnieżone i jest za ślisko.
Pozostał nam ostatni punkt programu – Gjógv. Dojeżdżamy tam w 15 minut i na szczęście są miejsca na malutkim parkingu przy samym klifie. Morze jest niesamowicie wzburzone, fale rozbijają się z impetem o wielkie skały.
Gjógv posiada naturalną zatoczkę, gdzie można spuścić łódź na wodę, jest do tego specjalna lina i wyciągarka. Dziś przy tej pogodzie nikt o tym nie myśli.
Wchodzimy na pobliskie wzgórze podziwiać miasteczko i klify z góry
Na horyzoncie majaczy Kalsoy – dziś przy przebijającym słoneczku robi już lepsze wrażenie ale nie odwiedzimy jej tym razem.
Koniec zwiedzania, jemy jeszcze burgery na stacji benzynowej w Nesvik i wracam prosto na lotnisko. Samochód mam po prostu zostawić na parkingu i klucze wrzucić do skrzynki. Na lotnisku testuję w końcu lokalne krafty. Do wyboru z kija lub z puszki
Mi najbardziej smakował Slupp ?
Atlantic Airways jest punktualny na szczęście i zabiera nas do Kopenhagi na wieczór.
Nocujemy w Best Western obok lotniska i o 7 rano w poniedziałek Wizzair zabiera nas do cieplutkiej Warszawy, na 10-tą jestem już w pracy. Koniec szybkiej wycieczki – wszystkim nam mega się podobało
:D Polecam!
Jesteśmy sami, za chwilę wpada na szczyt zdyszana para z USA i właśnie słoneczko zachodzi na dłużej – są wściekli, że nie zdążyli a ja dolewam oliwy do ognia pokazując im na telefonie co ich ominęło… ?
Wydarzyło się coś niesamowitego bo takiego słońca już nie będzie przez dłuższy czas, zaciąga się znowu i pada.
Po drugiej stronie góry oglądamy jeszcze wodospad
Z lotniska dochodzi hałas, przelatują nad nami dwa duńskie Merliny AW101, całkiem nisko.
W deszczu spadamy z powrotem na parking. Z daleka widać palec wiedźmy, który oglądaliśmy z bliska wczoraj.
Pogoda coś nie może się zdecydować, rozpadało się na dobre. Jedziemy zdobyć najwyższe wzniesienie Wysp Owczych - Slættaratindur. Na szczęście w okolicach Nesviku deszcz ustępuje słońcu i trekking na ten szczyt zaczyna wyglądać optymistycznie. Po drodze jeszcze fajny widok na wodospad Fossa, co go oglądaliśmy z bliska pierwszego dnia.
Mijamy bokiem Eiði i parkujemy na malutkim parkingu u stóp Slættaratindura. Na szczęście brama otwarta i nie trzeba wchodzić na szlak po drabinie:
O dziwo sam szczyt jest ośnieżony, musiało padać w nocy mocno.
Szlak nie jest wymagający ale pierwsza część podejścia jest bardziej stroma. Dla mnie po zaprawie w Himalajach w maju traktuję to jak lekki spacerek ?. Dzieciaki dają radę.
Na górze naprawdę piękne widoczki chociaż wieje jak diabli
Widać dobrze Olbrzyma i Wiedźmę
Tu stoi nasz samochód. Zrobiliśmy około 400 metrów przewyższenia.
Na sam szczyt nie wchodzimy, końcowe podejście jest mocno ośnieżone i jest za ślisko.
Pozostał nam ostatni punkt programu – Gjógv. Dojeżdżamy tam w 15 minut i na szczęście są miejsca na malutkim parkingu przy samym klifie.
Morze jest niesamowicie wzburzone, fale rozbijają się z impetem o wielkie skały.
Gjógv posiada naturalną zatoczkę, gdzie można spuścić łódź na wodę, jest do tego specjalna lina i wyciągarka. Dziś przy tej pogodzie nikt o tym nie myśli.
Wchodzimy na pobliskie wzgórze podziwiać miasteczko i klify z góry
Na horyzoncie majaczy Kalsoy – dziś przy przebijającym słoneczku robi już lepsze wrażenie ale nie odwiedzimy jej tym razem.
Koniec zwiedzania, jemy jeszcze burgery na stacji benzynowej w Nesvik i wracam prosto na lotnisko. Samochód mam po prostu zostawić na parkingu i klucze wrzucić do skrzynki.
Na lotnisku testuję w końcu lokalne krafty. Do wyboru z kija lub z puszki
Mi najbardziej smakował Slupp ?
Atlantic Airways jest punktualny na szczęście i zabiera nas do Kopenhagi na wieczór.
Nocujemy w Best Western obok lotniska i o 7 rano w poniedziałek Wizzair zabiera nas do cieplutkiej Warszawy, na 10-tą jestem już w pracy.
Koniec szybkiej wycieczki – wszystkim nam mega się podobało :D Polecam!