Hvítserkur znaczy "biała koszula". Łatwo chyba się domyśleć, skąd się na skale wzięła ta "biała koszula". Dla mniej domyślnych - mewy czy inne rybitwy ją "utkały".
:lol: Idąc z parkingu w prawą stronę najpierw jest widok na Hvítserkur z innej perspektywy. Od tej strony wygląda zaskakująco mało atrakcyjnie.
Ale nie po to się tu idzie. Tylko po to:
Pewnie nie widać, bo za daleko. Teraz lepiej?
Spędziliśmy chwilę podglądając foczki. Głównie leżały, ale czasami szły do wody popływać i pewnie co nieco przekąsić. W pewnym momencie przypłynęło też kilka delfinów, ale nie było szansy na zdjęcie. Pomijając zwierzęta, sama okolica też wygląda ciekawie. Takie "domki teletubisiów".
Oprócz fok i delfinów jest tam również sporo wodnego tkactwa ptactwa.
Nie znam się, ale wydaje mi się, że to rybitwy. Tu za to znam się trochę bardziej, i jestem pewien, że to koń. Co prawda niektórzy mówią, że kuc, ale wikipedia twierdzi, że jednak koń. Zatem dwa konie. Jeden przystojny i jeden zmęczony.
:lol:
Kolejną, zaplanowaną na ten dzień atrakcją był wodospad Reykjafoss.
Pozwolę sobie zacytować opis tego miejsca z zamkniętej grupy na FB:
Quote:
Małeńki raj. Mam z tym wodospadem piekne wspomnienie poranka i dobrych kilku godzin poszukiwan. Musielismy niemal wlamac sie na czyjas farme (co bylo calkowicie dozwolone, jak sie okazalo) by po przejsciu ledwie kilku kilometrow, uslyszec a potem zobaczyc to cudo! Co piekniejsze, malo osob wie gdzie jest; jak sie tam dostac... dlatego mielismy tam swoj maly raj; jednak nie tylko dzieki wodospadzie - zaraz obok niego ukryte jest gorace źródlo. Nie wyobrazacie sobie jak wspaniałym jest zagłuszanie ciszy przez wodospad, idealnie ciepla woda, piekny widok na doline i... jakby tego bylo malo - przyszedl deszcz. Uwielbiam plywac podczas burzy - jednak to! To zacisze, nasza samotnosc, bliskosc potegi i cieplo sprawily, ze sie zakochalam. Jakbym jeszcze nigdy, na zadnej wysokosci i w zadnym miejscu nie byla tak bliska natury.
Tak... Poszukiwania tego "ukrytego raju" i drogi dojazdu do niego trwa jakieś 2 minuty. Na mapie. Bo w rzeczywistości nic nie trzeba szukać. Jest przygotowany duży parking dla turystów, z którego do wodospadu prowadzi szeroka ścieżka. Jakieś 600-700 metrów. Po drodze kilka furtek czy bram, które trzeba sobie otworzyć i za sobą zamknąć. Standard. Choć niektóre patenty na zamknięcia ciekawe. No i sam wodospad faktycznie ładny.
Niewysoki. Około 20 m. Nazwa Reykjafoss oznacza "dymiący wodospad". Kiedy szliśmy do wodospadu, z drugiej strony rzeki, widzieliśmy jakąś parę, która robiła sobie sesję zdjęciową z tym wodospadem. Kiedy przyszliśmy, to właśnie odchodzili. Chwilę później znalazłem okulary przeciwsłoneczne. Na szczęście odchodząca para zatrzymała się po drugiej stronie rzeki by zrobić jeszcze kilka zdjęć, bo okazało się, że to były ich okulary. Oczywiście wrócili po nie.
Asia tymczasem wreszcie wyjęła Pentaxa, zatem teraz będzie trochę islandzkiej flory.
Na nocleg dzisiaj jedziemy do Akureyri. Miasto to powinno się właściwie nazywać "Zawsze drugie". Jest drugim (po Reykjavíku) co do wielkości miastem na Islandii (ponad 18.000 mieszkańców), ma drugi co do wielkości (po Reykjavíku) uniwersytet, drugie co do wielkości (po Reykjavíku) lotnisko, drugi co do wielkości (po Reykjavíku) port, drugi co do wielkości (po Reykjavíku) szpital... Kurde, oni chyba się nie lubią z tym Reykjavíkiem.
:oops: No ale jedno trzeba im przyznać - mają największy na Islandii browar.
:) I tylko 60 km do koła podbiegunowego. I piękne góry dookoła.
W Akureyri nocowaliśmy w Guesthouse AkurInn (577 PLN) i troszkę dałem ciała, bo standardowo wklepałem adres obiektu w nawigację i... No właśnie... Dojechaliśmy, a tu zamknięte. Ale jest domofon. Dzwonię. Domofon, a połączenie ewidentnie telefoniczne. Po dłuższej chwili odzywa się damski głos i zaczyna mi tłumaczyć, że recepcja jest, ale zupełnie gdzieś indziej. W hotelu "Akureyri", kilkaset metrów dalej. Wtedy mi się otworzyły jakieś zapadki w głowie, że faktycznie, kilka dni temu, dostałem maila pod tytułem "Check-in instructions for Guesthouses Hrafninn & Akurinn", ale nawet się za bardzo w niego nie wczytywałem, bo przecież zameldować się to ja umiem.
:lol: Dalszy proces zameldowania oczywiście bez żadnych problemów. Jak się okazało, śniadanie również będziemy mieli w tym hotelu. A hotel, nie powiem, taki już trochę lepszy (i znacznie droższy). Ale do naszego też nie można się przyczepić. Troszkę tylko kontrastował wystrój pokoju w stylu Ludwika któregoś tam ze wspólną łazienką o rozmiarach 1,5 na 1,5 metra.
:lol:
Jak się okazało, zupełnie przypadkowo, wstrzeliliśmy się w islandzki długi weekend. W pierwszy poniedziałek sierpnia przypada Święto Kupców (Frídagur verslunarmanna), które jest świętem państwowym i dniem wolnym od pracy. Weekend przed tym świętem, zwany "Verslunarmannahelgina" jest na Islandii okresem, który wielu mieszkańców wykorzystuje na podróżowanie po kraju, a w wielu miastach i miasteczkach organizuje się festyny i inne atrakcje. Oczywiście w Akureyn również zorganizowano obchody tego święta, zapewne drugie co do wielkości (po Reykjawiku).
:lol: Były karuzele, lody, występy zespołów muzycznych i nawet fajerwerki.
Po pierwszym dniu było lekkie rozczarowanie. Nie że ta Islandia jest brzydka, tylko że nie aż tak piękna, jak miała być. Drugi dzień zdecydowanie poprawił nam humory. Było bardzo dobrze, a przecież największe atrakcje dopiero przed nami.
I przed Wami...Najdłuższy dzień cz. 1
Google maps się bardzo rozwinęła, od kiedy ostatnio zaglądałem w "Moje miejsca". Wiedzieliście, że w historii można już takie ładne mapki zobaczyć?
Z możliwością filtrowania, wyszukiwania i w ogóle fajne. Chyba, że ktoś jest przewrażliwiony na punkcie swojej prywatności, ale to powinien dawno już telefon wyrzucić. Dla mnie opcja bardzo przydatna, bo nie muszę od nowa tej trasy rysować i jeszcze się zastanawiać, czy gdzieś się nie pomyliłem. Dzięki tej historii wiem również, że tego dnia przejechałem 503 kilometry, a w czasie całego wyjazdu 2.444. Był to najdłuższy dzień zarówno pod względem ilości przejechanych kilometrów, jak i czasu spędzonego w samochodzie.
Już na początku atrakcja. jedyne takie miejsce na całej Islandii. Płatny tunel!
:lol: Wreszcie coś, czego mieszkańcy Rejkiawiku zazdroszczą mieszkańcom Akureyn. Tyle, że pewnie nie za bardzo. W okolicy Rejkiawiku też był płatny tunel, nawet dłuższy, ale od 28 września 2018 jest bezpłatny. Tak że ten... Opłatę w wysokości 1500 ISK za osobówkę (około 50 PLN), wnosi się bardzo prosto przez stronę http://www.tunnel.is Przed wjazdem stoi tablica przypominająca o konieczności wniesienia opłaty. Tunel oczywiście można objechać i zaoszczędzić 50 PLN kosztem dodatkowych ok. 16 km.
Porzućmy tę wątpliwą atrakcję i jedźmy dalej. Kolejny punkt programu to Wodospad Bogów (Goðafoss).
Nazwa nie pochodzi od tego, że się tam jacyś bogowie pojawili, wręcz przeciwnie. Jak głosi legenda, gdy cała Islandia przechodziła z pogaństwa na chrześcijaństwo, ich ówczesny władca, o wdzięcznym imieniu Þorgeir Ljósvetningagoði Þorkelsson w symbolicznym geście wrzucił tu do wody posągi pogańskich bóstw. Myślę, że warto tu dodać, jako ciekawostkę, że działo się to w okrągłym roku 1000. Tak, tysięcznym.
Czemu wybrał akurat ten wodospad? W polskiej Wikipedii nie jest to wyjaśnione. Ani specjalnie wielki, ani bardzo ładny... Wszędzie daleko... No jakiś powód pewnie miał. Zastanawiam się też, jak się ten wodospad nazywał wcześniej.
:) Wiecie o co chodzi? To jak z Władysławem Warneńczykiem...
Szału ten wodospad nie robi, ale że jest przy samej drodze, to warto się zatrzymać.
Kawałek dalej, podobno przepiękne, jezioro Mývatn. W promieniach słońca woda podobno ma piękny, turkusowy kolor a w okolicach jeziora jest mnóstwo ptactwa wodnego. Samych kaczek podobno 150 tysięcy. Podobno... Bo w czasie deszczu jezioro ma kolor szarobury, a ptactwo jest, ale bez przesady. Jezioro Mývatn więc nas nie zachwyciło, a że plan napięty, to nie czekaliśmy na zmianę pogody. Ale podobno warto tam spędzić więcej czasu...
W okolicy jeziora znajdują się też bardzo aktywne sejsmicznie tereny i z tym związane są kolejne atrakcje. Po krótkiej wizycie w Gestastofa Umhverfisstofnunar (czyli takim centrum informacji turystycznej skrzyżowanym z mini muzeum) jedziemy do jaskini Grjótagjá. Jaskinia malutka i cała zalana wodą, no i właśnie ta woda...
Nie dość, że ładna, to jeszcze ciepła. Kiedyś służyła okolicznym mieszkańcom jako łaźnia (jakim kurna okolicznym mieszkańcom???). Obecnie jest zakaz kąpieli, co nie przeszkadza niektórym moczyć w niej nóg. W jaskini kręcono sceny "Gry o tron" W okolicy można również zobaczyć ciekawe formacje skalne.
Następny przystanek - Blue Lake. Mamy w Koninie piękne Turkusowe Jeziorko, mają i na Islandii. To znaczy oni mają w sumie chyba trochę więcej takich...
Jego istnienie jest związane z działającą obok elektrownią geotermalną. Wg tabliczek ostrzegawczych rozstawionych gęsto dookoła, woda zrzucana do jeziora ma ok. 100 stopni C.
Ujęcie z trochę większej odległości. Przy okazji gorące podziękowania do islandzkich chmur za brak słońca, kolorów i co za tym idzie, zepsucie kolejnych zdjęć.
:( Jedziemy dalej bardzo malowniczym odcinkiem drogi i dojeżdżamy do miejsca, zwanego Hverir.
Wspominałem, że w hotelu Huni ciepła woda śmierdzi siarkowodorem. W kilku następnych hotelach również, ale to wszystko jest niczym zapach fiołków, jaśminu i konwalii w porównaniu z odorem, jaki unosi się tutaj. Smród jest nieprawdopodobny i do tego stopnia uciążliwy, że moja wspaniała żona zaprojektowała i wykonała prototyp podręcznej, turystycznej maski przeciwsmrodowej.
Skuteczność podobno na zadowalającym poziomie, może tylko nad estetyką trzeba troszkę popracować i będzie hicior.
:lol: Hveriri, oprócz smrodu ma do zaoferowania trochę błotnych wulkanów i ciekawych formacji skalnych.
Ja to jednak ubogie mam słownictwo i nieciekawe skojarzenia. Smród mi najbardziej utkwił... A można przecież tak:
Quote:
Hverir to obszar geotermalny na którym można utwierdzić się w przekonaniu o zupełnie nieposkromionym życiu wewnętrznym Ziemi. Energia wyzwalana przez Ziemię przyjmuje przeróżne formy i objawia się w bardzo urozmaicony sposób. A więc znaleźć tu można ziemskie piekiełko z polami krwiożerczo gorących źródeł, ogromne zgromadzenia fumaroli, parujące i syczące bezecnie szczeliny skalne, niestrudzenie wrzące potoki oraz szaleńczo bulgoczące, błotniste sadzawki. Wkoło kratery i unoszące się kłęby pary, która wydobywa się z gruntu z nieprawdopodobną szybkością, a z niektórych głębin wydobywają się jej nierealnie duże ilości. Wszystko tu syczy, dudni, bulgoce i kipi, a czyni to pośród gleb naznaczonych cudownymi kolorami. Płomieniste czerwienie, piekielne oranże, intensywne żółcienie – barwy te zdają się pochodzić wprost z palety Matisse’a czy innego fowisty.
Cytat ze strony Bite of Iceland/ z którą nie jestem w żaden sposób związany i przed chwilą mi przypadkowo w google wyskoczyła. Ale opis ciekawy.
:) No może te "bezecne szczeliny skalne" to już za daleko...
Wizytę w tym "piekiełku kończymy zdjęciem błotnego krateru...
...żeby płynnie przejść do kolejnego punktu wycieczki, również krateru. Trochę ładniejszego moim zdaniem.
Krater Viti. Ładny. Można chwilkę pospacerować. I najważniejsze - nie śmierdzi.
:lol:
Z tego wyjazdu mamy (z Asią) wyjątkowo dużo wspólnych zdjęć. Dzięki temu, że była z nami córka, która je robiła. Inna opcja to statyw i samowyzwalacz. Takie sobie rozwiązanie, córka lepsza. O dronie to nawet nie wspomnę. No i jest jeszcze kolejna możliwość - poprosić o zdjęcie przypadkowego przechodnia. Czasami efekt jest bardzo dobry, ale przeważnie cyk i nóżka ucięta. I tak dobrze, że nie głowa.
Z racji tego, że dzień był długi, to i wpis się długi zrobił. Zakończę zatem w tym miejscu, choć tego dnia jeszcze wiele się wydarzyło.Puffinki są słodkie!
Jak muffinki. Ale o tym za chwilę. Ciąg dalszy długiego dnia.
Opuszczamy okolice jeziora Mývatn. Czy ja już pisałem, że Mývatn oznacza "jezioro komarów" lub "jezioro muszek"? Nie pisałem. Zatem piszę i czujcie się ostrzeżeni. My natomiast udajemy się w stronę kolejnego wodospadu. Tym razem Dettifoss. Można tam dojechać z dwóch stron: - od wschodu szutrową drogą nr 862 (w zimie raczej nieczynna) - od zachodu nowiutką asfaltówką (podobno czynna cały rok) Tym razem wybieramy łatwiejszy dojazd. Duży, wygodny parking a z niego około kilometrowy spacer przez bardzo ciekawą okolicę.
Dettifoss robi duże wrażenie. Bo jest duży. Ilość i szybkość z jaką przewalają się tam setki metrów sześciennych wody na sekundę oraz hałas, jaki przy tym powstaje sprawiają, że człowiek zaczyna się czuć malutki. Ilość wody oczywiście zależy od pory roku i opadów, przeciętnie jest to ok. 200 m3/sek. Niagara jest 12 razy większa (2.400 m3/sek). Ciekawy jestem wrażeń osób, które widziały oba wodospady - który robi większe wrażenie swoją mocą? Dettifoss został doceniony przez Ridleya Scotta i zagrał całkiem ważną rolę
;) w jego filmie Prometeusz. W odległości krótkiego spaceru jeszcze jeden wodospad - Selfoss. Podobno też wart odwiedzenia. My odpuściliśmy - gonił nas czas.
"...Był styczeń 2018, daliśmy sobie czas na realizację vouchera do końca 2020. Ponieważ w grę wchodziły tylko terminy wakacyjne, to nie było prosto, ale udało się. W 2019 we wrześniu zakupiłem bilety na sierpień 2020..." to kiedy byliście na tej Islandii? Po za tym relacja ciekawa, czekam na dalszą część relacji. Wybieram się na Islandię w przyszłym roku - 2020:)
anapinio"...Był styczeń 2018, daliśmy sobie czas na realizację vouchera do końca 2020. Ponieważ w grę wchodziły tylko terminy wakacyjne, to nie było prosto, ale udało się. W 2019 we wrześniu zakupiłem bilety na sierpień 2020..." to kiedy byliście na tej Islandii? Po za tym relacja ciekawa, czekam na dalszą część relacji. Wybieram się na Islandię w przyszłym roku - 2020:)
Jedyny, który przeczytał uważnie. Ewentualnie jedyny, któremu chciało się skomentować.
Oczywiście namieszałem. Bilety kupione we wrześniu 2018 na sierpień 2019.
anapinio"...Był styczeń 2018, daliśmy sobie czas na realizację vouchera do końca 2020. Ponieważ w grę wchodziły tylko terminy wakacyjne, to nie było prosto, ale udało się. W 2019 we wrześniu zakupiłem bilety na sierpień 2020..." to kiedy byliście na tej Islandii? Po za tym relacja ciekawa, czekam na dalszą część relacji. Wybieram się na Islandię w przyszłym roku - 2020:)
Jedyny, który przeczytał uważnie. Ewentualnie jedyny, któremu chciało się skomentować.
Oczywiście namieszałem. Bilety kupione we wrześniu 2018 na sierpień 2019.
Bardzo fajna relacja
:), wszystko opisane przystępnie i na wesoło, mnóstwo przydatnych informacji, a do tego piękne zdjęcia
:)! Och jakbym chciała zobaczyć te wodospady, bezkresne łąki i czarne plaże, a do tego lodowiec! Nie wspomnę już o maskonurach, które również znalazłyby się na mojej top liście
:)! Nocleg w domkach ekstra, wyglądało że był z nich świetny widok, bajka
:)! Dobre podsumowanie na koniec, jejka, jaka ta Islandia droga
:shock:
:roll: ! Gratuluję nominacji do relacji miesiąca i czekam na relację z Kirgistanu
:)
Bardzo fajna i praktyczna relacja. Szkoda, że ją dziś odkryłem, gdy za 30h moj pobyt na Islandii dobiegnie końca
;) Jednak czasem lubię jakieś niespodzianki, a jak się wszystko wcześniej przeczyta, to o niespodzianki trudniej. Jednak widzę, że nic mnie nie ominęło.Ogólna przestroga dla wybierających się na Islandię. NIE tankować na stacjach OK, nawet, gdy się nie ma paliwa!Wczoraj tankowałem na dwa razy i za pierwszym razem wyciściło mi całe konto ISK 15000, a za drugim podejściem całe w euro, blisko 60. Początkowo myslalem, że fraud, jednak osoby z innej stacji przekonywały, że tak się zdarza i za kilka dni kasę prawidłowo rozliczy. Ogólnie zablokowało prawie 10 razy więcej, a ja dodatkowo kartę.Dziś nie mając wyboru zatankowałem ponownie w innym miejscu na OK i zapłaciłem inną kartą, gdzie nie miałem limitu i zablokowało ponad 200€, równo dziesięciokrotność. Osoby, które nie mają dużego zapasu na kartach mogą mieć trochę zepsuty wyjazd przez te praktyki.
Hvítserkur znaczy "biała koszula". Łatwo chyba się domyśleć, skąd się na skale wzięła ta "biała koszula". Dla mniej domyślnych - mewy czy inne rybitwy ją "utkały". :lol:
Idąc z parkingu w prawą stronę najpierw jest widok na Hvítserkur z innej perspektywy. Od tej strony wygląda zaskakująco mało atrakcyjnie.
Ale nie po to się tu idzie. Tylko po to:
Pewnie nie widać, bo za daleko. Teraz lepiej?
Spędziliśmy chwilę podglądając foczki. Głównie leżały, ale czasami szły do wody popływać i pewnie co nieco przekąsić. W pewnym momencie przypłynęło też kilka delfinów, ale nie było szansy na zdjęcie.
Pomijając zwierzęta, sama okolica też wygląda ciekawie. Takie "domki teletubisiów".
Oprócz fok i delfinów jest tam również sporo wodnego
tkactwaptactwa.Nie znam się, ale wydaje mi się, że to rybitwy.
Tu za to znam się trochę bardziej, i jestem pewien, że to koń. Co prawda niektórzy mówią, że kuc, ale wikipedia twierdzi, że jednak koń.
Zatem dwa konie. Jeden przystojny i jeden zmęczony. :lol:
Kolejną, zaplanowaną na ten dzień atrakcją był wodospad Reykjafoss.
Pozwolę sobie zacytować opis tego miejsca z zamkniętej grupy na FB:
Mam z tym wodospadem piekne wspomnienie poranka i dobrych kilku godzin poszukiwan. Musielismy niemal wlamac sie na czyjas farme (co bylo calkowicie dozwolone, jak sie okazalo) by po przejsciu ledwie kilku kilometrow, uslyszec a potem zobaczyc to cudo! Co piekniejsze, malo osob wie gdzie jest; jak sie tam dostac... dlatego mielismy tam swoj maly raj; jednak nie tylko dzieki wodospadzie - zaraz obok niego ukryte jest gorace źródlo. Nie wyobrazacie sobie jak wspaniałym jest zagłuszanie ciszy przez wodospad, idealnie ciepla woda, piekny widok na doline i... jakby tego bylo malo - przyszedl deszcz. Uwielbiam plywac podczas burzy - jednak to! To zacisze, nasza samotnosc, bliskosc potegi i cieplo sprawily, ze sie zakochalam. Jakbym jeszcze nigdy, na zadnej wysokosci i w zadnym miejscu nie byla tak bliska natury.
Tak...
Poszukiwania tego "ukrytego raju" i drogi dojazdu do niego trwa jakieś 2 minuty. Na mapie. Bo w rzeczywistości nic nie trzeba szukać. Jest przygotowany duży parking dla turystów, z którego do wodospadu prowadzi szeroka ścieżka. Jakieś 600-700 metrów. Po drodze kilka furtek czy bram, które trzeba sobie otworzyć i za sobą zamknąć. Standard. Choć niektóre patenty na zamknięcia ciekawe.
No i sam wodospad faktycznie ładny.
Niewysoki. Około 20 m. Nazwa Reykjafoss oznacza "dymiący wodospad".
Kiedy szliśmy do wodospadu, z drugiej strony rzeki, widzieliśmy jakąś parę, która robiła sobie sesję zdjęciową z tym wodospadem. Kiedy przyszliśmy, to właśnie odchodzili. Chwilę później znalazłem okulary przeciwsłoneczne. Na szczęście odchodząca para zatrzymała się po drugiej stronie rzeki by zrobić jeszcze kilka zdjęć, bo okazało się, że to były ich okulary. Oczywiście wrócili po nie.
Asia tymczasem wreszcie wyjęła Pentaxa, zatem teraz będzie trochę islandzkiej flory.
Na nocleg dzisiaj jedziemy do Akureyri. Miasto to powinno się właściwie nazywać "Zawsze drugie". Jest drugim (po Reykjavíku) co do wielkości miastem na Islandii (ponad 18.000 mieszkańców), ma drugi co do wielkości (po Reykjavíku) uniwersytet, drugie co do wielkości (po Reykjavíku) lotnisko, drugi co do wielkości (po Reykjavíku) port, drugi co do wielkości (po Reykjavíku) szpital...
Kurde, oni chyba się nie lubią z tym Reykjavíkiem. :oops:
No ale jedno trzeba im przyznać - mają największy na Islandii browar. :)
I tylko 60 km do koła podbiegunowego.
I piękne góry dookoła.
W Akureyri nocowaliśmy w Guesthouse AkurInn (577 PLN) i troszkę dałem ciała, bo standardowo wklepałem adres obiektu w nawigację i... No właśnie... Dojechaliśmy, a tu zamknięte.
Ale jest domofon. Dzwonię. Domofon, a połączenie ewidentnie telefoniczne. Po dłuższej chwili odzywa się damski głos i zaczyna mi tłumaczyć, że recepcja jest, ale zupełnie gdzieś indziej. W hotelu "Akureyri", kilkaset metrów dalej. Wtedy mi się otworzyły jakieś zapadki w głowie, że faktycznie, kilka dni temu, dostałem maila pod tytułem "Check-in instructions for Guesthouses Hrafninn & Akurinn", ale nawet się za bardzo w niego nie wczytywałem, bo przecież zameldować się to ja umiem. :lol:
Dalszy proces zameldowania oczywiście bez żadnych problemów. Jak się okazało, śniadanie również będziemy mieli w tym hotelu. A hotel, nie powiem, taki już trochę lepszy (i znacznie droższy).
Ale do naszego też nie można się przyczepić. Troszkę tylko kontrastował wystrój pokoju w stylu Ludwika któregoś tam ze wspólną łazienką o rozmiarach 1,5 na 1,5 metra. :lol:
Jak się okazało, zupełnie przypadkowo, wstrzeliliśmy się w islandzki długi weekend. W pierwszy poniedziałek sierpnia przypada Święto Kupców (Frídagur verslunarmanna), które jest świętem państwowym i dniem wolnym od pracy. Weekend przed tym świętem, zwany "Verslunarmannahelgina" jest na Islandii okresem, który wielu mieszkańców wykorzystuje na podróżowanie po kraju, a w wielu miastach i miasteczkach organizuje się festyny i inne atrakcje.
Oczywiście w Akureyn również zorganizowano obchody tego święta, zapewne drugie co do wielkości (po Reykjawiku). :lol: Były karuzele, lody, występy zespołów muzycznych i nawet fajerwerki.
Po pierwszym dniu było lekkie rozczarowanie.
Nie że ta Islandia jest brzydka, tylko że nie aż tak piękna, jak miała być.
Drugi dzień zdecydowanie poprawił nam humory. Było bardzo dobrze, a przecież największe atrakcje dopiero przed nami.
I przed Wami...Najdłuższy dzień cz. 1
Google maps się bardzo rozwinęła, od kiedy ostatnio zaglądałem w "Moje miejsca". Wiedzieliście, że w historii można już takie ładne mapki zobaczyć?
Z możliwością filtrowania, wyszukiwania i w ogóle fajne. Chyba, że ktoś jest przewrażliwiony na punkcie swojej prywatności, ale to powinien dawno już telefon wyrzucić.
Dla mnie opcja bardzo przydatna, bo nie muszę od nowa tej trasy rysować i jeszcze się zastanawiać, czy gdzieś się nie pomyliłem. Dzięki tej historii wiem również, że tego dnia przejechałem 503 kilometry, a w czasie całego wyjazdu 2.444. Był to najdłuższy dzień zarówno pod względem ilości przejechanych kilometrów, jak i czasu spędzonego w samochodzie.
Już na początku atrakcja. jedyne takie miejsce na całej Islandii. Płatny tunel! :lol: Wreszcie coś, czego mieszkańcy Rejkiawiku zazdroszczą mieszkańcom Akureyn. Tyle, że pewnie nie za bardzo. W okolicy Rejkiawiku też był płatny tunel, nawet dłuższy, ale od 28 września 2018 jest bezpłatny. Tak że ten...
Opłatę w wysokości 1500 ISK za osobówkę (około 50 PLN), wnosi się bardzo prosto przez stronę http://www.tunnel.is Przed wjazdem stoi tablica przypominająca o konieczności wniesienia opłaty. Tunel oczywiście można objechać i zaoszczędzić 50 PLN kosztem dodatkowych ok. 16 km.
Porzućmy tę wątpliwą atrakcję i jedźmy dalej. Kolejny punkt programu to Wodospad Bogów (Goðafoss).
Nazwa nie pochodzi od tego, że się tam jacyś bogowie pojawili, wręcz przeciwnie. Jak głosi legenda, gdy cała Islandia przechodziła z pogaństwa na chrześcijaństwo, ich ówczesny władca, o wdzięcznym imieniu Þorgeir Ljósvetningagoði Þorkelsson w symbolicznym geście wrzucił tu do wody posągi pogańskich bóstw. Myślę, że warto tu dodać, jako ciekawostkę, że działo się to w okrągłym roku 1000. Tak, tysięcznym.
Czemu wybrał akurat ten wodospad? W polskiej Wikipedii nie jest to wyjaśnione. Ani specjalnie wielki, ani bardzo ładny... Wszędzie daleko... No jakiś powód pewnie miał.
Zastanawiam się też, jak się ten wodospad nazywał wcześniej. :) Wiecie o co chodzi? To jak z Władysławem Warneńczykiem...
Szału ten wodospad nie robi, ale że jest przy samej drodze, to warto się zatrzymać.
Kawałek dalej, podobno przepiękne, jezioro Mývatn. W promieniach słońca woda podobno ma piękny, turkusowy kolor a w okolicach jeziora jest mnóstwo ptactwa wodnego. Samych kaczek podobno 150 tysięcy.
Podobno...
Bo w czasie deszczu jezioro ma kolor szarobury, a ptactwo jest, ale bez przesady. Jezioro Mývatn więc nas nie zachwyciło, a że plan napięty, to nie czekaliśmy na zmianę pogody. Ale podobno warto tam spędzić więcej czasu...
W okolicy jeziora znajdują się też bardzo aktywne sejsmicznie tereny i z tym związane są kolejne atrakcje. Po krótkiej wizycie w Gestastofa Umhverfisstofnunar (czyli takim centrum informacji turystycznej skrzyżowanym z mini muzeum) jedziemy do jaskini Grjótagjá. Jaskinia malutka i cała zalana wodą, no i właśnie ta woda...
Nie dość, że ładna, to jeszcze ciepła. Kiedyś służyła okolicznym mieszkańcom jako łaźnia (jakim kurna okolicznym mieszkańcom???). Obecnie jest zakaz kąpieli, co nie przeszkadza niektórym moczyć w niej nóg.
W jaskini kręcono sceny "Gry o tron"
W okolicy można również zobaczyć ciekawe formacje skalne.
Następny przystanek - Blue Lake. Mamy w Koninie piękne Turkusowe Jeziorko, mają i na Islandii. To znaczy oni mają w sumie chyba trochę więcej takich...
Jego istnienie jest związane z działającą obok elektrownią geotermalną. Wg tabliczek ostrzegawczych rozstawionych gęsto dookoła, woda zrzucana do jeziora ma ok. 100 stopni C.
Ujęcie z trochę większej odległości. Przy okazji gorące podziękowania do islandzkich chmur za brak słońca, kolorów i co za tym idzie, zepsucie kolejnych zdjęć. :(
Jedziemy dalej bardzo malowniczym odcinkiem drogi i dojeżdżamy do miejsca, zwanego Hverir.
Wspominałem, że w hotelu Huni ciepła woda śmierdzi siarkowodorem. W kilku następnych hotelach również, ale to wszystko jest niczym zapach fiołków, jaśminu i konwalii w porównaniu z odorem, jaki unosi się tutaj. Smród jest nieprawdopodobny i do tego stopnia uciążliwy, że moja wspaniała żona zaprojektowała i wykonała prototyp podręcznej, turystycznej maski przeciwsmrodowej.
Skuteczność podobno na zadowalającym poziomie, może tylko nad estetyką trzeba troszkę popracować i będzie hicior. :lol:
Hveriri, oprócz smrodu ma do zaoferowania trochę błotnych wulkanów i ciekawych formacji skalnych.
Ja to jednak ubogie mam słownictwo i nieciekawe skojarzenia. Smród mi najbardziej utkwił... A można przecież tak:
Wkoło kratery i unoszące się kłęby pary, która wydobywa się z gruntu z nieprawdopodobną szybkością, a z niektórych głębin wydobywają się jej nierealnie duże ilości. Wszystko tu syczy, dudni, bulgoce i kipi, a czyni to pośród gleb naznaczonych cudownymi kolorami. Płomieniste czerwienie, piekielne oranże, intensywne żółcienie – barwy te zdają się pochodzić wprost z palety Matisse’a czy innego fowisty.
Cytat ze strony Bite of Iceland/ z którą nie jestem w żaden sposób związany i przed chwilą mi przypadkowo w google wyskoczyła. Ale opis ciekawy. :) No może te "bezecne szczeliny skalne" to już za daleko...
Wizytę w tym "piekiełku kończymy zdjęciem błotnego krateru...
...żeby płynnie przejść do kolejnego punktu wycieczki, również krateru. Trochę ładniejszego moim zdaniem.
Krater Viti. Ładny. Można chwilkę pospacerować. I najważniejsze - nie śmierdzi. :lol:
Z tego wyjazdu mamy (z Asią) wyjątkowo dużo wspólnych zdjęć. Dzięki temu, że była z nami córka, która je robiła. Inna opcja to statyw i samowyzwalacz. Takie sobie rozwiązanie, córka lepsza. O dronie to nawet nie wspomnę.
No i jest jeszcze kolejna możliwość - poprosić o zdjęcie przypadkowego przechodnia. Czasami efekt jest bardzo dobry, ale przeważnie cyk i nóżka ucięta. I tak dobrze, że nie głowa.
Z racji tego, że dzień był długi, to i wpis się długi zrobił. Zakończę zatem w tym miejscu, choć tego dnia jeszcze wiele się wydarzyło.Puffinki są słodkie!
Jak muffinki. Ale o tym za chwilę. Ciąg dalszy długiego dnia.
Opuszczamy okolice jeziora Mývatn. Czy ja już pisałem, że Mývatn oznacza "jezioro komarów" lub "jezioro muszek"? Nie pisałem. Zatem piszę i czujcie się ostrzeżeni. My natomiast udajemy się w stronę kolejnego wodospadu. Tym razem Dettifoss. Można tam dojechać z dwóch stron:
- od wschodu szutrową drogą nr 862 (w zimie raczej nieczynna)
- od zachodu nowiutką asfaltówką (podobno czynna cały rok)
Tym razem wybieramy łatwiejszy dojazd. Duży, wygodny parking a z niego około kilometrowy spacer przez bardzo ciekawą okolicę.
Dettifoss robi duże wrażenie. Bo jest duży. Ilość i szybkość z jaką przewalają się tam setki metrów sześciennych wody na sekundę oraz hałas, jaki przy tym powstaje sprawiają, że człowiek zaczyna się czuć malutki. Ilość wody oczywiście zależy od pory roku i opadów, przeciętnie jest to ok. 200 m3/sek. Niagara jest 12 razy większa (2.400 m3/sek). Ciekawy jestem wrażeń osób, które widziały oba wodospady - który robi większe wrażenie swoją mocą?
Dettifoss został doceniony przez Ridleya Scotta i zagrał całkiem ważną rolę ;) w jego filmie Prometeusz.
W odległości krótkiego spaceru jeszcze jeden wodospad - Selfoss. Podobno też wart odwiedzenia. My odpuściliśmy - gonił nas czas.