Droga się ciągnie i ciągnie, ale wreszcie dochodzę do rozwidlenia, z którego już blisko nad Leigh Lake. Tak, to nie Jenny Lake, pod którym stoi mój samochód. Mam jakąś nadzieję, że zabiorę się jakimś “busem parkowym” z powrotem, pełno takich jeździło przedwczoraj po drodze. Dochodząc do parkingu, po zachodzie słońca, niestety okazuje się inaczej. Jedyną osobą z autem jest francuski student, który jedzie w przeciwnym kierunku, i nie ma tu żadnych parkowych busów. Co poradzić, zasuwam więc “scenic way” wzdłuż rzeki do Jenny Lake. W sumie to tylko niecałe pięć kilometrów, nie żebym przeszedł już 25 dzisiaj, ale co tam. Za pewną granicą człowiek przestaje odczuwać zmęczenie. Jest kryzys, który jak się przezwycięży, to napompowane przekonaniem ciało zaczyna działać jak maszyna póki nie zaśnie z nudów. Pamiętam jazdę rowerem z Podkarpacia do Lublina, równo 148 km, też oczywiście bez żadnego sportu, przygotowania czy treningu przed. Po 70 km myślał człowiek, że umrze, jeszcze jak mu wiatr wiał w twarz i rower stawał nawet kiedy było lekko z górki. Kilometr czy następne półtora zrobione, i rzucałem się bezwładnie na pobocze leżąc w trawie, żeby tylko zapomnieć o trasie, i tak co rusz. Ale po 15-20 km kryzysu, to już było mechaniczne pedałowanie do końca bez żadnych odczuć i emocji
:)
Dotarłem! Uczucie zdjęcia górskich butów i rozprostowania nóg leżąc na trawie jest tak błogie, że brakuje słów. Jakby jeszcze było mało zmęczenia, to postanawiam się odświeżyć. Czytaj: wziąć ręcznik i wskoczyć do jeziora, co też uczyniłem, pomimo przeszywającego wiatru. Prawie wybija północ, na dworze nagle zrobiło się okrutnie zimno od tej wichury, że aż zęby dygoczą, ale woda w Jenny Lake była jeszcze nagrzana. Ciemność wszędzie wokół, gwiazd nawet nie widać, zostawiłem więc zapaloną czołówkę na brzegu i… chlup! Cudowne uczucie, bardzo polecam; człowiek nie chce wynurzać się w zimną noc, gdy woda ogrzewa ciało aż po szyję. No ale trzeba wyleźć, wyskakuję więc i wracam już w piżamie, żywej duszy nie ma wokół, fajeczka przed snem i nazajutrz ruszamy do Yellowstone. Tak, jestem gotów na apogeum turystów, ale grzech nie zwiedzić najstarszego parku narodowego w USA. Nie będzie tak źle.
Wieki cale temu robilismy podobna trase, tylko ze jechalismy autem z Minnesoty przez Poludniowa Dakote, potem Wyoming, Montana, Idaho, Washington State, i samolotem do domu z Seattle. Samchod nam padl zaraz obok Devils Tower. W jakims przydroznym garazu na pustkowiu naprawiali go nam mechanicy, ktorzy wygladali jak czlonkowie zespolu ZZ Top. To byly czasy!A spraye na niedzwiedzie sa bardzo pomocne!
@cccc Dzięki, fotki nie wszystkie były idealne, robiłem iPhonem. Przy słabym świetle potrzeba jednak dobrej pełnoklatkowej lustrzanki, wtedy pokazałbym piękne gwieździste niebo i zachód słońca bez rozmycia. W każdym razie nie używam żadnych filtrów - jedynie poprawiam czasem balans bieli, żeby zdjęcia odzwierciedlały rzeczywiste kolory.@2catstrooper Super! Przecież wiadomo, że nie zdobywałem bieguna południowego, trochę jest ludzi, którzy jeżdżą zobaczyć przyrodę gdzieś na dziko
;) jesteście w takim razie miejsce do przodu, bo nie dotarłem do rzeźb prezydentów w Dakocie
;)@Szyn3k Na pewno? Walczyłem z tymi linkami żeby wszystkie były dobrej jakości i ładowały się bez problemów. Zgodnie ze skryptem na forum, fotki są podpięte pod otwarty folder na Dropbox i powinny się automatycznie ładować. Jeśli to nie działa, to będę musiał robić załączniki z tymi brzydkimi ramkami.Pozdrowienia
Sz@lony napisał:@Szyn3k Na pewno? Walczyłem z tymi linkami żeby wszystkie były dobrej jakości i ładowały się bez problemów. Zgodnie ze skryptem na forum, fotki są podpięte pod otwarty folder na Dropbox i powinny się automatycznie ładować. Jeśli to nie działa, to będę musiał robić załączniki z tymi brzydkimi ramkami.Możesz spróbować jeszcze wrzucić na Google'a.
Masz świetne pióro!Nie rób wszystkiego w jednym poście, świetnie się czyta i ogląda w takiej formie odcinkowej
;) Trzeba mieć odwagę, żeby zejść z utartego szlaku turystycznego, podziwiam
:)
Jest co zobaczyć, im dłużej planuję wyjazd do Stanów, tym więcej punktów podróży się robi. Tak z ciekawości jak najtaniej można znaleźć loty do USA?
:D
Pomruk napisał:Tak z ciekawości jak najtaniej można znaleźć loty do USA?
:DNie wypada rozmydlać komuś relacji, ale jako świeżemu użytkownikowi podpowiem, że warto zajrzeć np. tu (tytuł sugeruje tylko Kanadę, ale Stany też tam są):vancouver-calgary-edmonton-z-pl-od-1254-zl-rt,232,154310
Sz@lony napisał:238 km przedreptanych w górach.6,174 m przewyższeń (tylko do góry, skoro auto w dolinie, wychodzi razy dwa).Mógłbyś wrzucić tracka albo jakąś mapę z przechodzonymi kilometrami, bo to interesujące dane?
@Sz@lony do planowania/obrazowania pieszych tras polecam mapy.cz rewelacja lub openstreetmap.Zainteresował mnie Big Sandy Trail o którym wcześniej nie słyszałem. Widoki fajne a wygląda właśnie na dreptanie niezbyt wymagające.
Sz@lony napisał:[ Dalej już mogłoby być niebezpiecznie, nie miałem raków ani liny, a wejście na szczyt jest eksponowane bardziej niż najsoczystsze fragmenty Orlej Perci, przy wysokości 4000 m n.p.m., i do tego bez szlaku czy łańcuchów.Orla Perć to nic, ale przejdź się taką granią np. Mięguszy to wtedy zobaczysz porządną ekspozycję (w kierunku północnym oczywiście)
;)
A propos grzybów i muchomora sromotnikowego :https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci ... oxNewsLinkCo jakiś czas niestety zdarzają się w Polsce takie historie. NIe znam się na grzybach, ale młode muchomory sromotnikowe, można łatwo pomylić np. z kanią.
Kolega Sz@lony nie odpowiada nawet na prywatnego e-maila. Chcialem zaprosic do egzotyki, tak jak kiedys obiecalem i porzadna firma. Ktos moze wie cos wiedzej, czemu szanowny kolega tak nagle zamilkl? Pozdr.
Droga się ciągnie i ciągnie, ale wreszcie dochodzę do rozwidlenia, z którego już blisko nad Leigh Lake. Tak, to nie Jenny Lake, pod którym stoi mój samochód. Mam jakąś nadzieję, że zabiorę się jakimś “busem parkowym” z powrotem, pełno takich jeździło przedwczoraj po drodze. Dochodząc do parkingu, po zachodzie słońca, niestety okazuje się inaczej. Jedyną osobą z autem jest francuski student, który jedzie w przeciwnym kierunku, i nie ma tu żadnych parkowych busów. Co poradzić, zasuwam więc “scenic way” wzdłuż rzeki do Jenny Lake. W sumie to tylko niecałe pięć kilometrów, nie żebym przeszedł już 25 dzisiaj, ale co tam. Za pewną granicą człowiek przestaje odczuwać zmęczenie. Jest kryzys, który jak się przezwycięży, to napompowane przekonaniem ciało zaczyna działać jak maszyna póki nie zaśnie z nudów. Pamiętam jazdę rowerem z Podkarpacia do Lublina, równo 148 km, też oczywiście bez żadnego sportu, przygotowania czy treningu przed. Po 70 km myślał człowiek, że umrze, jeszcze jak mu wiatr wiał w twarz i rower stawał nawet kiedy było lekko z górki. Kilometr czy następne półtora zrobione, i rzucałem się bezwładnie na pobocze leżąc w trawie, żeby tylko zapomnieć o trasie, i tak co rusz. Ale po 15-20 km kryzysu, to już było mechaniczne pedałowanie do końca bez żadnych odczuć i emocji :)
Dotarłem! Uczucie zdjęcia górskich butów i rozprostowania nóg leżąc na trawie jest tak błogie, że brakuje słów. Jakby jeszcze było mało zmęczenia, to postanawiam się odświeżyć. Czytaj: wziąć ręcznik i wskoczyć do jeziora, co też uczyniłem, pomimo przeszywającego wiatru. Prawie wybija północ, na dworze nagle zrobiło się okrutnie zimno od tej wichury, że aż zęby dygoczą, ale woda w Jenny Lake była jeszcze nagrzana. Ciemność wszędzie wokół, gwiazd nawet nie widać, zostawiłem więc zapaloną czołówkę na brzegu i… chlup! Cudowne uczucie, bardzo polecam; człowiek nie chce wynurzać się w zimną noc, gdy woda ogrzewa ciało aż po szyję. No ale trzeba wyleźć, wyskakuję więc i wracam już w piżamie, żywej duszy nie ma wokół, fajeczka przed snem i nazajutrz ruszamy do Yellowstone. Tak, jestem gotów na apogeum turystów, ale grzech nie zwiedzić najstarszego parku narodowego w USA. Nie będzie tak źle.