Droga do centrum Seattle zajęła mi kolejne 30 minut. Miasto to słynie nie tylko z samolotów, Starbucksa czy Amazona. Ale to właśnie tutaj narodził się grunge. Mówię o tym, bowiem po zaparkowaniu w okolicach Space Needle zobaczyłem futurystyczny budynek Experience Music Project. Nie odwiedziłem go, podobnie jak na następny raz zostawiłem sobie Pacific Science Center. Teraz skupiłem się na Chihuly Gardens and Glass. Jest to miejsce, które turyści coraz częściej odwiedzają będąc w Seattle. Możemy tutaj podziwiać i fotografować szklane rzeźby o najróżniejszych kolorach. Są one ustawione na czarnych, odbijających się podestach, co daje świetny efekt.
W zasadzie ostatnim punktem tego dnia był przelot hydroplanem nad jeziorem Washington. W tym celu wróciłem na lotnisko międzynarodowe w Seattle, gdzie w stanowisku linii lotniczej Kenmore Air dokonałem odprawy. Polega ona na tym, że ważony jest nasz bagaż i czeka się na resztę osób do transferu nad jezioro Lake Union. Z uwagi, że wszyscy byli już na miejscu 45 min przed czasem to prywatnym transportem zawieziono nas na miejsce. Obsługa tak bardzo się stara, że nawet przy wychodzeniu z samochodu wyciągają przenośny stopień, a przecież w ogóle nie jest wysoko i podróżowali sami młodzi ludzie. Na miejscu, czyli w bazie Kenmore Air otrzymujemy boarding pass z numerkiem, po którym będziemy wywołani do samolotu. Mój rejs był opóźniony o 15 minut, za co obsługa kilkakrotnie mnie przepraszała i dziękowała za cierpliwość. Przed odlotem porozmawiałem z pilotem, który mówił, że dawno nie leciał tak krótkiej trasy i że w trakcie swojej kariery miał okazję poznać wielu polskich pilotów. Niestety kapitana Wrony nie kojarzył.
Jeżeli jesteś jedynym pasażerem na pokładzie i w dodatku lecisz nad tak pięknie położonym miastem jak Seattle to jest to niesamowita przygoda. Jeżeli będziecie mieli okazję kiedykolwiek na podobne doświadczenie to polecam. Start i lądowanie są spokojne, a hałas w samolocie spokojnie do zniesienia – nawet nie założyłem stoperów do uszu.
Tego dnia miałem jeszcze wieczorem spotkanie i kolację. Później udałem się do hotelu na nocleg, żeby być w pełni sił, bowiem kolejnego dnia czekał mnie przejazd do Vancouver z którego polecę na wspomnianą w tytule Alaskę!Pierwszy dzień w czasie tej wycieczki, kiedy wreszcie udało mi się wyspać. Budzik nastawiony na godzinę 8:15 był mi absolutnie niepotrzebny, bowiem już po godzinie 6 otworzyłem oczy i czułem, że jestem gotowy do działania. Zwiedzanie przy dużym zmęczeniu czy jetlagu to średnia przyjemność, a przy tak krótkich wyjazdach jak ten trudno o czas na odpoczynek. Na szczęście tym razem nie miałem żadnych problemów ze zmianą czasu (przypomnę, że to aż 9 godzin różnicy w Seattle i 10 na Alasce).
Po zjedzeniu śniadania i spakowaniu swoich rzeczy udałem się w okolice głównej stacji, gdzie znajduje się wspólny dworzec pasażerskiej kolei państwowej Amtrak. Wieża dworcowa modelowana na weneckiej dzwonnicy św. Marka. O godzinie 10 miałem zaplanowany odjazd autobusu firmy BoltBus do Vancouver w Kanadzie. Cena takiego biletu to 25 dolarów amerykańskich. Odjazd ma miejsce ze skrzyżowania 5 alei z King Street. Warto wcześniej to sprawdzić, bowiem na miejscu nie ma żadnych znaków, które informowałyby o przystanku tego przewoźnika.
Z uwagi, że miałem jeszcze kilka minut to udałem się na szybkie zakupu do marketu znajdującego się w Chinatown. Udało mi się tutaj zakupić m.in. koreańskie sushi, brazylijską kawę i wodę z Fiji
;) Ceny wydawało mi się, że były niższe niż w innych sklepach, które odwiedziłem do tej pory w Seattle.
Odjazd autobusu do Vancouver miał miejsce o czasie. Przy wchodzeniu na pokład skanowany jest kod QR z biletu, który możemy wydrukować lub okazać na telefonie. W czasie całego przejazdu bardzo dobrze działało WiFi, a przy siedzeniach dostępne były gniazdka elektryczne. Ciekawostką są także specjalne uchwyty do napojów, których w Polsce jeszcze nie spotkałem.
Po około 2h drogi dojeżdżamy do granicy z Kanadą. Mamy wziąć wszystkie swoje rzeczy i wyjść na zewnątrz autobusu. Wyciągamy też walizki z luku bagażowego. Teraz ustawiamy się w kolejce do kontroli paszportowej. Trzeba także uzupełnić druczek z danymi osobowymi, deklaracją przewożonych towarów i czasem pobytu. Dosłownie 20 sekund rozmowy z celnikiem i już można wracać do autobusu. Całą naszą obsłużono w około 25 minut. Bagaż sprawdzono tylko kilku osobom.
Po kolejny 45 minutach docieramy wreszcie do Vancouver. Wysiadam obok budynku stacji kolejowej. W Kanadzie odpowiednikiem PKP jest VIA Rail. Teraz rozpoczynam swój 32 kilometrowy (!) spacer po mieście. Jest godzina 14:00. Plan numer jeden to pozbyć się walizki i zostać tylko z plecakiem. Miejsce mojego dzisiejszego noclegu jest w pobliżu lotniska, więc bez sensu, żebym tam teraz jechał, bowiem stracę około 1,5 godziny cennego czasu i nie zobaczę wszystkiego co zaplanowałem. No nic, póki co kieruję się spokojnym krokiem w kierunku wybrzeża. Nie dziwię się, że Vancouver jest w top 10 miast, które są najbardziej „liveable”, czyli najlepsze do życia. Atmosfera jest tutaj wyjątkowa, chyba tylko bardziej podobało mi się w Melbourne. Ludzie chodzą uśmiechnięci i zadowoleni. Warto pokręcić się trochę po uliczkach i zobaczyć miasto. Zapewne zauważycie, że uliczki są czyste i kolorowe, a także nie brakuje zieleni.
Pierwszym miejscem, którego co prawda nie miałem w planach, ale zainteresowało mnie od zewnątrz były ogrody Dr. Sun Yat-Sen Classical Chinese. Znajdują się one w Chinatown. Zostały zbudowane w latach 1985-1986 i reprezentują styl dynastii Ming.
Kiedy dotarłem do wybrzeża pierwszym monumentem, który zobaczyłem był znicz olimpijski, który jest pamiątką po Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w 2010 roku. Dalej zrobiłem spacer jednym z mostów w porcie Vancouver Harbour, żeby podziwiać cumujące tutaj olbrzymie promy. Idąc dalej można obserwować lądujące na wodzie samolotu. Na środku zatoki mamy także stację paliw Chevron.
To sobie polatasz
:-) Ale zorzy to raczej nie zobaczysz, bo zachod slonca w Anchorage jest 23.32, a wschod o 4.37. Moze na trasie Toronto-Kopenhaga, jak jest to nocny lot i leci wysoko na polnocy, ale tez nie wiem czy nie bedzie za jasno. Powodzenia! Moj bilet z tej taryfy dopiero we wrzesniu.
Fajne się zapowiada, tylko aż się zrobiłem głodny od widoku tego jedzenia w salonikach. Idę na parówkę z wody i chleb z masłem
:)Będę śledził na bieżąco, mam nadzieję, że cały plan się uda.
Sprawdzilam swoje bilety, ale ja mam LH na calej trasie, wiec nie bede testowac tej "biznes klasy" SAS. Jak Ci sie podobalo lotnisko w Kopenhadze? Zawsze lubilam sie tam przesiadac, ale jakos nigdy nie lecialam Star Alliance, wiec nie testowalam tego saloniku SAS. Jak tak dalej pojdzie, to forum bedzie zawalone relacjami z Alaski
;-)
Aga_podrozniczka napisał: Jak Ci sie podobalo lotnisko w Kopenhadze? Zawsze lubilam sie tam przesiadac, ale jakos nigdy nie lecialam Star Alliance, wiec nie testowalam tego saloniku SAS. Nie nastawiaj się na smakołyki - niestety pod względem jedzenia i trunków to chyba najgorsza poczekalnia w Europie w porównaniu do innych hubów Star Alliance.Daleko im do Poloneza, MUC czy FRA o IST nie wspominając.
igore napisał:Fajna relacja,czekam na więcej. Mam podobnie jak @asiasz: czytam, oglądam a później muszę się zastanawiać co zrobić z nogami w economy
:)Lekki OT. Ostatnio był artykuł o tym jak bezsensowne jest latanie 'ęą' na krótkich dystansach
:D Ale na 10 godzinnym locie łóżko to super sprawa
:D Art: http://www.economist.com/blogs/gulliver ... tless-perk
Potwierdzam Chihuly Gardens and Glass jest interesujace. Jesli chodzi o punkt widokowy w Seattle, to dobre jest Columbia Center. Dales mi pomysl co jeszcze zobaczyc na miejscu, z tym Boeingiem. Ja jeszcze nie sfinalizowalam swoich planow i ciagle siedze na bilecie tylko do SEA.
przemos74 napisał:kazał mi wejść do środka bez biletu.
:mrgreen: Uśmiałem się. W pewnym europejskim kraju kazałby Ci - ze schetynowskim uśmiechem na twarzy - kindly sp$#*@$%ać. Super sprawa ten wypad. Podziwiam Was za te umiejętności składania biletów, za te saloniki, za te mile.
;)
Jasne, ze czytamy! Relacje z Alaski - zawsze
:)Na zorze wczesniej niz w drugiej polowie sierpnia to raczej nie ma szans, poki co jest za jasno. Ale trzymam kciuki, zeby za jakas niespodziewana burze sloneczna!Z tego co widze, to chyba juz na Alasce jestes? Jesli jeszcze nie masz planow na te dwa dni, to polecam przejechac w poprzek polwyspu Kenai, do Seward. Nieco ponad 2h w jedna strone, przepiekne widoki po drodze, taka Alaska w pigulce - w sam na weekendowe zwiedzanie. A jesli bedziesz miec szczescie, moze zobaczysz orki i wieloryby.
Aga_podrozniczka napisał:Sprawdzilam swoje bilety, ale ja mam LH na calej trasie, wiec nie bede testowac tej "biznes klasy" SAS. W SK nie ma C w Europie tylko SAS Plus czyli to klasa ekonomiczna "premium" - tylko na tych biletach była formalnie bookowana jako C
;)
Dyskutowalismy juz o paniach, ktore trzymaja znaki STOP, jak rowniez o ich atrakcyjnosci
:-) A jechales przez jakies ronda? Ciekawe czy dobudowali wiecej, bo zdaje sie, ze spodobalo im sie to rozwiazanie.
SPLDER napisał:Aga_podrozniczka napisał: Jak Ci sie podobalo lotnisko w Kopenhadze? Zawsze lubilam sie tam przesiadac, ale jakos nigdy nie lecialam Star Alliance, wiec nie testowalam tego saloniku SAS. Nie nastawiaj się na smakołyki - niestety pod względem jedzenia i trunków to chyba najgorsza poczekalnia w Europie w porównaniu do innych hubów Star Alliance.Daleko im do Poloneza, MUC czy FRA o IST nie wspominając.no nie wiem- mam inne wrazenia: zgodze sie jesli chodzi o alkohol- w CPH SAS salonik nie wyroznia sie, ale jesli chodzi o jedzenie to ja zdecydowanie wole CPH-niz poloneza czy lunge LH w uC czy FRA: z dwoch ostatnich pobytoww CPH w czerwcu: na cieplo-m.in zupa w stylu tajski- kokosowo kwasna; losos, szparagi, drugi raz dyniowa plus chniszczyzna; moze moje smaki bo w polonezie tez ostatnio jest lepiej niz rok, dwa lat temu ale wole CPH; no i to ladowanie nad woda, zwlaszcza poznym wieczorem- podswietlone miasto
;-) za to szczegolnie lubie CPH; bussiness SAS komfort- zalezy od samlotu to jasne- ale jedzenei gorsze niz LH; @Aga_podrozniczka, @przemos74 zazdrocha
;-) ja chlopaka na eskapade na kilka dni na drugi koniec Swiata namowic nie moge takze czytam i wzdycham do waszych zdjec z roznych relacji
;-)
sim napisał:@Aga_podrozniczka, @przemos74 zazdrocha
;-) ja chlopaka na eskapade na kilka dni na drugi koniec świata namowic nie moge takze czytam i wzdycham do waszych zdjec z roznych relacji
;-)To nie namawiaj tylko lec sama jak bede dawac jakies promocje
:-)
sim napisał:no nie wiem- mam inne wrazenia: zgodze sie jesli chodzi o alkohol- w CPH SAS salonik nie wyroznia sie, ale jesli chodzi o jedzenie to ja zdecydowanie wole CPH-niz poloneza czy lounge LH wMUC czy FRA: z dwoch ostatnich pobytow w CPH w czerwcu: na cieplo-m.in zupa w stylu tajski- kokosowo kwasna; losos, szparagi, drugi raz dyniowa plus chniszczyzna; moze moje smaki bo w polonezie tez ostatnio jest lepiej niz rok, dwa lat temu ale wole CPH; no i to ladowanie nad woda, zwlaszcza poznym wieczorem- podswietlone miasto
;-) za to szczegolnie lubie CPH; bussiness SAS komfort- zalezy od samlotu to jasne- ale jedzenie gorsze niz LH; @Aga_podrozniczka, @przemos74 zazdrocha
;-) ja chlopaka na eskapade na kilka dni na drugi koniec świata namowic nie moge takze czytam i wzdycham do waszych zdjec z roznych relacji
;-)Nie zaznaczyłem w swojej wypowiedzi, że oceniałem część *G, bo porównując standardową zapewne jest dość podobnie.Dla mnie salonik w CPH jest głównym czynnikiem zniechęcającym mnie do podróży SASem.
@grzegorz84, dzięki
:) niebawem wszystko będzie
;)@sim, zdecydowanie nie ma co namawiać tylko realizować swoje marzenia
:)@Aga_podrozniczka, mam wrażenie, że nie widziałem żadnego ronda na Alasce.@adix198201, aż trudno wybrać które fotki wrzucić do relacji bo jest ich tyle i każda podobna, a jednak inna
;)
Leciales ta Delta za mile czy za gotowke? Wlasnie sprawdzilam, ze mam wystarczajaco duzo mil Alitalia na lot z Seattle do Anchorage albo na Hawaje i jest dostepnosc na oba kierunki. Teraz mam kurcze dylemat czy leciec na Alaske czy na Big Island. Juz sie nastawilam na jesienny road trip po Alasce, ale druga opcja tez nie jest zla.
@Aga_podrozniczka, leciałem za mile
:) Dostępność była akurat na weekend. Kupowałem bardzo blisko terminu wylotu (w jedną stronę AC, w drugą DL). Ja bym pewnie na kolejny raz wybrał Hawaje, ale niekoniecznie Big Island (byłem tam 2 lata temu kilka dni). Mile z seszelskiego EF wpadły u nas na konto Etihadu (prawie 10k)
:) Nic tylko latać
:)
Komentarz na szybko, zeby czasem ktos nie polecial specjalnie do Barrow zeby zobaczyc grizzly - przynajmniej teoretycznie, wieksze szanse na ich zobaczenie sa wlasnie na poludniu (vide mapka ponizej). Choc to tez nie regula, bo ja jedyne niedzwiedzie widzialem w parku Denali
;)
Nie do końca rozumiem o co chodzi z tymi salonikami, punktami za coś tam i klasami biznes
:lol:
:lol:
8-)
:twisted: ale pomijając to relacja bardzo fajna
:D
Droga do centrum Seattle zajęła mi kolejne 30 minut. Miasto to słynie nie tylko z samolotów, Starbucksa czy Amazona. Ale to właśnie tutaj narodził się grunge. Mówię o tym, bowiem po zaparkowaniu w okolicach Space Needle zobaczyłem futurystyczny budynek Experience Music Project. Nie odwiedziłem go, podobnie jak na następny raz zostawiłem sobie Pacific Science Center. Teraz skupiłem się na Chihuly Gardens and Glass. Jest to miejsce, które turyści coraz częściej odwiedzają będąc w Seattle. Możemy tutaj podziwiać i fotografować szklane rzeźby o najróżniejszych kolorach. Są one ustawione na czarnych, odbijających się podestach, co daje świetny efekt.
W zasadzie ostatnim punktem tego dnia był przelot hydroplanem nad jeziorem Washington. W tym celu wróciłem na lotnisko międzynarodowe w Seattle, gdzie w stanowisku linii lotniczej Kenmore Air dokonałem odprawy. Polega ona na tym, że ważony jest nasz bagaż i czeka się na resztę osób do transferu nad jezioro Lake Union. Z uwagi, że wszyscy byli już na miejscu 45 min przed czasem to prywatnym transportem zawieziono nas na miejsce. Obsługa tak bardzo się stara, że nawet przy wychodzeniu z samochodu wyciągają przenośny stopień, a przecież w ogóle nie jest wysoko i podróżowali sami młodzi ludzie. Na miejscu, czyli w bazie Kenmore Air otrzymujemy boarding pass z numerkiem, po którym będziemy wywołani do samolotu. Mój rejs był opóźniony o 15 minut, za co obsługa kilkakrotnie mnie przepraszała i dziękowała za cierpliwość. Przed odlotem porozmawiałem z pilotem, który mówił, że dawno nie leciał tak krótkiej trasy i że w trakcie swojej kariery miał okazję poznać wielu polskich pilotów. Niestety kapitana Wrony nie kojarzył.
Jeżeli jesteś jedynym pasażerem na pokładzie i w dodatku lecisz nad tak pięknie położonym miastem jak Seattle to jest to niesamowita przygoda. Jeżeli będziecie mieli okazję kiedykolwiek na podobne doświadczenie to polecam. Start i lądowanie są spokojne, a hałas w samolocie spokojnie do zniesienia – nawet nie założyłem stoperów do uszu.
Tego dnia miałem jeszcze wieczorem spotkanie i kolację. Później udałem się do hotelu na nocleg, żeby być w pełni sił, bowiem kolejnego dnia czekał mnie przejazd do Vancouver z którego polecę na wspomnianą w tytule Alaskę!Pierwszy dzień w czasie tej wycieczki, kiedy wreszcie udało mi się wyspać. Budzik nastawiony na godzinę 8:15 był mi absolutnie niepotrzebny, bowiem już po godzinie 6 otworzyłem oczy i czułem, że jestem gotowy do działania. Zwiedzanie przy dużym zmęczeniu czy jetlagu to średnia przyjemność, a przy tak krótkich wyjazdach jak ten trudno o czas na odpoczynek. Na szczęście tym razem nie miałem żadnych problemów ze zmianą czasu (przypomnę, że to aż 9 godzin różnicy w Seattle i 10 na Alasce).
Po zjedzeniu śniadania i spakowaniu swoich rzeczy udałem się w okolice głównej stacji, gdzie znajduje się wspólny dworzec pasażerskiej kolei państwowej Amtrak. Wieża dworcowa modelowana na weneckiej dzwonnicy św. Marka. O godzinie 10 miałem zaplanowany odjazd autobusu firmy BoltBus do Vancouver w Kanadzie. Cena takiego biletu to 25 dolarów amerykańskich. Odjazd ma miejsce ze skrzyżowania 5 alei z King Street. Warto wcześniej to sprawdzić, bowiem na miejscu nie ma żadnych znaków, które informowałyby o przystanku tego przewoźnika.
Z uwagi, że miałem jeszcze kilka minut to udałem się na szybkie zakupu do marketu znajdującego się w Chinatown. Udało mi się tutaj zakupić m.in. koreańskie sushi, brazylijską kawę i wodę z Fiji ;) Ceny wydawało mi się, że były niższe niż w innych sklepach, które odwiedziłem do tej pory w Seattle.
Odjazd autobusu do Vancouver miał miejsce o czasie. Przy wchodzeniu na pokład skanowany jest kod QR z biletu, który możemy wydrukować lub okazać na telefonie. W czasie całego przejazdu bardzo dobrze działało WiFi, a przy siedzeniach dostępne były gniazdka elektryczne. Ciekawostką są także specjalne uchwyty do napojów, których w Polsce jeszcze nie spotkałem.
Po około 2h drogi dojeżdżamy do granicy z Kanadą. Mamy wziąć wszystkie swoje rzeczy i wyjść na zewnątrz autobusu. Wyciągamy też walizki z luku bagażowego. Teraz ustawiamy się w kolejce do kontroli paszportowej. Trzeba także uzupełnić druczek z danymi osobowymi, deklaracją przewożonych towarów i czasem pobytu. Dosłownie 20 sekund rozmowy z celnikiem i już można wracać do autobusu. Całą naszą obsłużono w około 25 minut. Bagaż sprawdzono tylko kilku osobom.
Po kolejny 45 minutach docieramy wreszcie do Vancouver. Wysiadam obok budynku stacji kolejowej. W Kanadzie odpowiednikiem PKP jest VIA Rail. Teraz rozpoczynam swój 32 kilometrowy (!) spacer po mieście. Jest godzina 14:00. Plan numer jeden to pozbyć się walizki i zostać tylko z plecakiem. Miejsce mojego dzisiejszego noclegu jest w pobliżu lotniska, więc bez sensu, żebym tam teraz jechał, bowiem stracę około 1,5 godziny cennego czasu i nie zobaczę wszystkiego co zaplanowałem. No nic, póki co kieruję się spokojnym krokiem w kierunku wybrzeża. Nie dziwię się, że Vancouver jest w top 10 miast, które są najbardziej „liveable”, czyli najlepsze do życia. Atmosfera jest tutaj wyjątkowa, chyba tylko bardziej podobało mi się w Melbourne. Ludzie chodzą uśmiechnięci i zadowoleni. Warto pokręcić się trochę po uliczkach i zobaczyć miasto. Zapewne zauważycie, że uliczki są czyste i kolorowe, a także nie brakuje zieleni.
Pierwszym miejscem, którego co prawda nie miałem w planach, ale zainteresowało mnie od zewnątrz były ogrody Dr. Sun Yat-Sen Classical Chinese. Znajdują się one w Chinatown. Zostały zbudowane w latach 1985-1986 i reprezentują styl dynastii Ming.
Kiedy dotarłem do wybrzeża pierwszym monumentem, który zobaczyłem był znicz olimpijski, który jest pamiątką po Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w 2010 roku. Dalej zrobiłem spacer jednym z mostów w porcie Vancouver Harbour, żeby podziwiać cumujące tutaj olbrzymie promy. Idąc dalej można obserwować lądujące na wodzie samolotu. Na środku zatoki mamy także stację paliw Chevron.