Dodaj Komentarz
Komentarze (31)
brzemia
24 listopada 2017 07:36
Odpowiedz
Czekam na kolejne odcinki i mam nadzieje ze beda tak interedujace jak te z poprzednich rejsow. Stopy wody pod kilem !Wysłane z taptaka.
brzemia
24 listopada 2017 16:35
Odpowiedz
Na pierwszy rzut oka jak wygląda obłożenie statku? Pewnie okarze sie dopiero przy kolacji. Skoro dostaleś upgrade do balkonu musieli miec jakieś luzy.Wysłane z taptaka.
greg2014
24 listopada 2017 16:42
Odpowiedz
Myślę, że obłożenie jest powyżej 90%. Patrzyłem wczoraj z ciekawości i były wolne pojedyncze kabiny. Ale postaram się to dokładniej ustalić u p.Magdy:-)Upgrade dostałem w ramach programu lojalnościowego - został mi przyznany ponad 2 miesiące temu, kiedy jeszcze nie było wiadomo jakie będzie obłożenie.
macq91
25 listopada 2017 09:25
Odpowiedz
Pracowałem kilka lat temu na podobnym statku pasażetskim w Japonii. Paszporty zabierają i to standardowa procedura, oddają tylko w niektórych portach a stemplują bardzo rzadko. Zawsze trzeba mieć przy sobie kopię paszportu jeśli się wychodzi do portu. Generalnie na tej trasie na szczęście nie ma za dużych fal. Jak sobie przypomnę trasę z Kapsztadu do Buenos Aires lub kalifornijskie wybrzeże to do tej pory mi się w głowie kręci
:)
greg2014
25 listopada 2017 16:23
Odpowiedz
@macq91 - Być może od Twoich czasów się trochę pozmieniało ale z tymi paszportami i stemplowaniem to jest bardzo różnie – z moich doświadczeń wynika, że zależy to od wielu czynników: obywatelstwa, regionu, operatora i czegoś tam może jeszcze. Przykładowo w Europie nigdy ode mnie nie odbierano paszportu – ale już od obywateli państw nie należących do UE tak. Gdy byłem na Karaibach paszportów nie zabierano zupełnie nikomu. Z kolei na Bliskim Wschodzie i Azji zabierano jak dotąd zawsze i wszystkim. Tam też paszporty były stemplowane w prawie każdym porcie. Przynajmniej takie są moje doświadczenia:-)A wracając do rejsu: w ramach pobytu w Civitavecchi zrobiłem sobie wypad do Tarquini (ok. 15-20 km od portu) – w przeszłości w jego obecnych granicach była położona jedno z najważniejszych miast (osad ?) Etrusków. Na jego gruzach powstało średniowieczne malownicze miasteczko, w którym naprawdę jest sporo do zobaczenia. Napiszę o tym później bo kolekcja zdjęć wymaga przejrzenia i ogarnięcia.
brzemia
27 listopada 2017 07:44
Odpowiedz
Zastanawia mnie sprawa izraelskich pogranicznikow. Masz jeszcze 2 porty w Grecji po drodze przed Eliatem. Nie mogli wsiasc dzis a wysiasc jutro w Atenach?Wysłane z taptaka.
samaki9
27 listopada 2017 11:09
Odpowiedz
brzemia- pewnie 2 godziny pracy , a cały dzień dłuzej wycieczki
;)
greg2014
27 listopada 2017 14:03
Odpowiedz
@brzemia - Też byłem zdziwiony i wczoraj pytałem o to nasze C.I.A. czyli panią Magdę z recepcji. Ekipa izraleska płynie z nami aż do Eljatu i tak jak napisał @samaki obecnie ma już prawie fajrant. Zrobili co mieli zrobić, ewentualnie zostały im pojedyncze osoby, które nie stawiły się wczoraj (obowiązek dotyczył wszystkich - nawet tych, którzy nie planują w porcie schodzić ze statku) plus jeden dzień zajmie im pewnie podobny "teatr" z załogą. Wczoraj mieli to wszystko rozpisane wg pokładów, na których się mieszka - od godziny 8:00 do 12:30. Costa podzieliła wszystkich pasażerów na grupy (właśnie wg zajmowanych pokładów), aby uniknąć kolejek chociaż biorąc pod uwagę ile czasu izrealscy pogranicznicy poświęcali poszczególnym osobom trudno było sobie je wyobrazić.
leszczu007
29 listopada 2017 09:26
Odpowiedz
Świetna relacja, czytam z wielkim zaciekawieniem
:) Czekam oczywiście na ciąg dalszy
:)Pozdrawiam ze śnieżnych Gliwic.
zeus
29 listopada 2017 15:06
Odpowiedz
Taki trochę grammar nazi z mojej strony
:)Do Pireusu mówimy Pireas (Πειραιάς) lub czasami z greki Πειραιεύς (Pirews)No i to nie dzielnica, tylko oddzielne miasto
:)
greg2014
29 listopada 2017 15:11
Odpowiedz
Konstruktywna krytyka jest zawsze mile widziana:-)Już skorygowane. A po powrocie muszę się chyba wybrać do laryngologa bo widać słuch mnie zawodzi:-)
brzemia
29 listopada 2017 17:34
Odpowiedz
Czytając twoje posty z encyklopedyczna wiedza o portach i wycieczkach dopasowanych do czasu postoju statkow w porcie, wydaje mi się że twoja wiedzę nalezy wykorzystac tworzac katalog portow wraz z opisem zwiedzania. Jest takie cos w jezyku angielskim, sugruje w ramach forum w wydzielenie tematow tej kategorii dla forumowiczow.Wysłane z taptaka.
greg2014
29 listopada 2017 18:55
Odpowiedz
No szczerze mówiąc to informację o autobusie X80 dostałeś chyba wtedy właśnie ode mnie...dałem ciała ale do głowy mi nie przyszło, że może nie jeździć.A wczoraj z ciekawości popatrzyłem na rozkład - zarówno tam jak i na budce obok portu w Atenach, gdzie sprzedają bilety jest wielka kartka, że autobus X80 zacznie kursować od 1 maja 2018. Widocznie w tym roku było inaczej...niestety.Co do portów to staram się przy każdym zamieszczać jakieś podstawowe informacje jak się z niego wydostać. Nie wiem czy to już czas, żeby to jakoś wyodrębniać na forum (tzn. czy skala zjawiska to uzasadnia) - ale o tym niech się może wypowiedzą mądrzejsi ode mnie.
sareth4
2 grudnia 2017 10:44
Odpowiedz
No to niech lepiej się podniesie, bo z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały tej opowieści!
:)
brzemia
2 grudnia 2017 19:40
Odpowiedz
greg2014 napisał:Mgła się podnosi i znika po czym za chwilę znowu pojawia - ale co jakiś czas coś widać:-) Widać taki urok tego miejsca... Na początku trudno było dostrzec cokolwiek - nawet holowniki, które asekurują statek po z przodu i z tyłu - nie mówiąc o pozostałych statkach konwoju.Jakby ktoś powiedział, że płyniemy po morzu, Nilu czy gdziekolwiek indziej i był przy tym przekonujący to można by mu uwierzyć:-)Jak już coś można zobaczyć to w zasadzie dominuje piasek, piasek i piasek - w ilościach trudnych do ogarnięcia.Ale nie jest znowu tak nudno jak by się mogło wcześniej wydawać - np. Ismalia prezentuje się ze statku bardzo ładnie.Jak wyjdziemy z Kanału to zbiorę więcej zdjęć i wrzucę je razem. A teraz tylko dwa na zachętę:
Warto wspomniec ze nad calym kanałem sueskim jest tylko 1 most w wiekszosci zafundowany przez japonczyków.Most wznosi się 70 m nad kanałem i jego długość wynosi 3,9 km. Składa się z 400 metrowego przęsła zakończonego pylonami i dwoma 1,8 kilometrowymi podejściami. Wysokość dwóch głównych pylonów wspierających wynosi 154 metrów każda. Wieże zostały zaprojektowane w kształcie obelisku faraonów.Most oraz tunel Ahmed Hamdi są wyłącznymi stałymi drogami umożliwiającymi pokonanie kanału dla ruchu drogowego.Wysłane z taptaka.
pabloo
2 grudnia 2017 20:41
Odpowiedz
Fajnie, że tak obficie opisujesz szczegóły geograficzno-techniczne, bardzo podoba mi się Twoja relacja, choć przykro, że straciłeś aparat
8-) Pisałeś o płatnościach na pokładzie, a powiedz czy dużo trzeba wydawać? To znaczy czy brakuje Ci czegoś i musisz kupować albo nie da rady zakupić lokalnych produktów w miejscach gdzie statek się zatrzymuje?Jaki plan masz na te kilka godzin w Jordanii?
;)
brzemia
2 grudnia 2017 21:36
Odpowiedz
Jest na wysokosci Hurgady. Moze załapie jeszcze sygnał i napisze pare słow. W sumie jako stały klubowicz Costy powinien dostać bezplatny Internet na statku.Wysłane z taptaka.
greg2014
3 grudnia 2017 07:29
Odpowiedz
@brzemia - złapałem dopiero zasięg sieci izraelskiej:-) Do egipskich i saudyjskich można się było podłączyć ale bez internetu. A internet na statku jest przeraźliwie wolny więc wolę płacić operatorom GSM bo jak już się uda podłączyć to zwykle wszystko chodzi jak należy.Wpływamy właśnie do Akaby w Jordanii.@Pablo - jeśli chodzi o płatności na statku to wszystko jest sprawą indywidualną.Pozycją nie do uniknięcia są napiwki (10 EUR/dzień), które są dopisywane automatycznie do rachunku każdego dnia - trzeba je uregulować pod koniec rejsu. W różnych liniach z napiwkami jest różnie - u Costy są one teraz obowiązkowe.Drugą pozycją, która już jest uzależniona od indywidualnych potrzeb to wydatki na napoje - cena rejsu nie obejmuję wydatków w barach oraz napojów do kolacji w restauracjach (teoretycznie nawet wody, w praktyce bywa z tym róznie). Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy wykupili opcję "all inclusive" w którejś z wersji . Teoretycznie można sobie jednak wyobrazić, że na kolację chodzi się do bufetu (chociaż moim zdaniem to znacznie gorszy wybór niż restauracja - ale jakaś część osób jeśli nie codziennie to od czasu do czasu wieczorem idzie do bufetu). Do tego dochodzą ewentualne wycieczki, dostęp do internetu i wszelkiej maści zakupy na statku - czy to w sklepach czy w punktach usługowych (np. usługi fotograficzne czy masaże w spa). Również ewentualna wieczorna pizza w pizzerii lub hamburgery (też wieczorem) są płatne.W niektórych portach (chociaż jest to zdecydowana mniejszość) może też pojawić się jakaś opłata za korzystanie z shuttle busów - zwykle wtedy, kiedy zawożą pasażerów do miasta a nie do bramy portu. Ale to nie jest standardem i nawet na róznych rejsach do tego samego portu tą samą linią zdarzało się, że to co jednym razem było bezpłatne innym razem już nie.Podsumowując: temat jest trudny do precyzyjnego zdefiniowania i dość indywidualny.W wersji minimalistycznej można pewnie sobie wyobrazić, że do zapłaty są tylko napiwki ale to chyba nie o to chodzi.A co do Jordanii to wybieram się na wycieczkę ze statku do starożytnej Petry. To jedna z największych atrakcji na naszej trasie i byłbym chyba chory, gdybym ją sobie odpuścił.Niestety moim zdaniem do Petry jest za daleko i temat jest zbyt skomplikowany logistycznie, aby dysponując taką ilością czasu próbować to organizować samodzielnie-dlatego biorę wycieczkę ze statku. Z drugiej strony cena tej wycieczki (130 EUR) nie jest może niska ale patrząc ile turystów indywidualnych kosztuje samo wejście do Petry (niespełna 100 EUR w przypadku pobytu w Jordanii tylko przez jeden dzień), jest ona moim zdaniem warta swojej ceny biorąc pod uwagę, że obejmuje również transport, przewodnika, lunch i gwarancję zdążenia z powrotem na statek:-) Wycieczka potrwa prawie 9 godzin czyli de facto niewiele krócej niż statek stoi w porcie. Niedługo się przekonam, czy było warto
:-)
gaszpar
26 grudnia 2017 01:46
Odpowiedz
Super relacja. Czytałem z ciekawością. Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pomysł, że chciałbym wybrać się na tego typu rejs. Zastanawaiłem się jak to wszystko wygląda od strony technicznej, co się robi na takim statku na morzu, w portach itd. Dzięki za to, że to opisałeś i to w ciekwy sposób.Jeżeli to nie problem to chętnie dowiedziałbym się jak to wszystko wyszło kosztowo - ile to wszystko kosztowało i jaki procent kwoty stanowiła "sztywna kwota za rejs" a ile wyszło za atrakcje dodatkowe, napiwki, napoje ittd.
greg1291
26 grudnia 2017 13:42
Odpowiedz
Świetna relacja !!Chciałbym dopytać o kwestię kabiny. Czy kabiny wewnętrzne Twoim zdaniem są wystarczająco komfortowe do podróży, czy jednak jest to klaustrofobiczne przeżycie. Różnica w cenie kabin wewnętrznych, a tych z oknem są jednak spore. Czy znasz jakieś sposoby na zwiększenie szans na upgrade do wyższej klasy kajuty. Wiem, że masz dobry status w Costa co pewnie bardzo pomaga, natomiast czy według Ciebie np. shareholders benefit mogłoby się przyczynić do podniesienia rodzaju kajuty?
greg2014
26 grudnia 2017 16:38
Odpowiedz
Jeśli chodzi o kabiny to od pewnego czasu rezerwuję wyłącznie kabiny wewnętrzne i uważam je za całkowicie wystarczające. Po pierwsze spędzam w kabinie jednak relatywnie niewiele czasu (zwłaszcza w dzień) a po drugie wolę różnicę w cenie pomiędzy np. kabiną z balkonem a wewnętrzną wydać na coś innego. Kabina wewnętrzna na statkach Costy jest z reguły mniejsza od tej z balkonem (poza jakimiś pojedynczymi wyjątkami, które mają nieregularny kształt i z tego powodu czasami są nawet dużo większe) ale jak dla mnie nigdy nie czułem w nich jakiejś klaustrofobii. Miejsca do spania jak również na schowanie swoich rzeczy (dla 2-óch osób) moim zdaniem jest wystarczająca ilość. Poza tym wydaje mi się, że łazienka w kabinie wewnętrznej nie różni się od tej w kabinie z oknem czy balkonem.Może się to komuś wydać dziwne ale jak dla mnie najgorszym rodzajem kabiny są kabiny z oknem czyli pośrednie pomiędzy wewnętrznymi a tymi z balkonami. Po pierwsze okno jest z reguły niewielkie i nie da się go otworzyć, po drugie te kabiny położone są zwykle niżej i przy niespokojnym morzu (a lepiej wkalkulować, że tak będzie niż, że tak nie będzie) zdarzało mi się, że woda uderzając o burtę docierała czasami do okna robiąc przy tym sporo hałasu a po trzecie za to wszystko trzeba jeszcze zapłacić więcej niż za kabinę wewnętrzną. Z kolei jeśli mowa o kabinach z balkonem, warto pamiętać, że na większości rejsów nawet w ciepłych rejonach wbrew pozorom komfortowe korzystanie z balkonu możliwe jest prawie wyłącznie w porcie (takie są przynajmniej moje doświadczenia) ze względu na wiatr – no chyba, że ktoś ma kabinę na rufie albo balkon jest jakoś wyjątkowo osłonięty.Oczywiście są jeszcze apartamenty – jak dotąd miałem okazję korzystać tylko z miniapartamentu na Costa Luminosa (też upgrade) ale moim zdaniem od kabiny z balkonem różni się on minimalnie wielkością i nie bardzo widzę uzasadnienie dla różnicy w cenie pomiędzy tym rodzajem kabiny a tej „tylko” z balkonem. Co do apartamentów – nie korzystałem ale to zupełnie inny produkt (nie tylko sama kabina ale masa dodatków)…i oczywiście zupełnie inna cena. Zresztą bardzo łatwo możesz zobaczyć jak wyglądają kabiny poszczególnych rodzajów na różnych statkach na Youtube - nie tylko na reklamowych filmikach armatorów ale także umieszczanych przez samych pasażerów. Polecam tę formę - sam ocenisz w ten sposób, czy to co widzisz może być dla Ciebie klaustrofobiczne czy też nie.Jeśli chodzi o upgrade to prostych recept nie ma. Moim zdaniem shareholders benefit nie ma na to żadnego wpływu. Najłatwiej można dostać upgrade rezerwując tzw. kabinę gwarantowaną czyli nie przydzieloną z numeru na etapie rezerwacji. W takim przypadku otrzymuje się tylko gwarancję, że dostanie się kabinę co najmniej tego rodzaju, za który zapłaciliśmy – w praktyce zdarza się, że jest to kabina wyższej klasy aczkolwiek przeskok o więcej niż jedną klasę (np. z wewnętrznej do balkonu) na pewno nie jest czymś powszechnym. Jeśli mogę coś doradzić to gdy rezerwujemy rejs i np. kabiny wewnętrzne są dostępne wyłącznie jako gwarantowane (nie można ich wybierać po numerze), a dostępne do wyboru są kabiny z oknem czy balkonem, to przy rezerwacji kabiny gwarantowanej wewnętrznej prawdopodobieństwo upgradu jest bardzo wysokie. Zdarzało mi się kilka razy rezerwować takie kabiny i nie zawsze dostawałem upgrade do kabiny wyższej klasy ale praktycznie zawsze kabiny, które dostawałem czymś pozytywnym się wyróżniały (np. optymalnym położeniem na statku lub większą powierzchnią). Z tego powodu moje doświadczenia z kabinami gwarantowanymi są pozytywne, co jednak nie każdemu musi odpowiadać bo jednak jest to pewnego rodzaju ruletka. Z drugiej strony rezerwując nocleg w hotelu nie rezerwuję z góry konkretnego pokoju i nie jest to dla mnie jakimś wielkim problemem
:-) W końcu kabina i tak służy głównie do spania…
blister
26 grudnia 2017 20:24
Odpowiedz
Czy wśród pasażerów była osoba poniżej około 55 roku życia? Zdjęcia sugerują, iż raczej nie...Większość tych rozrywek na statku przypomina trochę zabawę w Ciechocinku na dancingu.Czy zdarzali się delikwenci, którzy spóźniali się w poszczególnych portach na odpłynięcie? Kiepsko to wygląda z mojej perspektywy, gdy w bardzo krótkim odstępie czasu wycieczka ponad 2000 osób rusza zwiedzać Petrę czy Muscat. Straszna masówka.
greg2014
26 grudnia 2017 21:24
Odpowiedz
Żeby było jasne: nigdy nie zamierzałem ani nie zamierzam nikogo zachęcać do czegoś do czego nie jest przekonany:-) Misjonarstwa nie uprawiam a klątw za inne zdanie nie zamierzam na nikogo rzucać:-) Rozumiem, że taka forma wypoczynku może komuś nie odpowiadać i szanuję to. Moja relacja miała jedynie na celu przekazanie jak wygląda mało popularna w Polsce forma objazdówki jaką jest rejs statkiem wycieczkowym. A odpowiadając na pytanie: tak, na tym rejsie wbrew pozorom było wiele osób poniżej 55 roku życia w tym autor niniejszej relacji (a brakuje mi do tej granicy jeszcze naprawdę sporo). Myślę, że średnia była właśnie gdzieś w okolicach 50-55 lat. Powód jest prozaicznie prosty: rejs trwał 3 tygodnie a z dojazdem przed i po rejsie robi się jeszcze więcej – nie jest to łatwe (nie mówię jednak, że niemożliwe) do pogodzenia z pracą. Zresztą zasada jest banalnie prosta: im rejs jest dłuższy, tym średnia wieku wyższa a dzieci mniej. Na rejsach 7-dniowych (szczególnie w wakacje, ferie itp.) na statku podobnej wielkości potrafi być 500 dzieci a średnia wieku jest bliżej 30 niż 40 lat. Z kolei na rejsach dookoła świata (takich też jest sporo), które trwają zazwyczaj ok. 100-110 dni średnia wieku to 70-80 lat. Jeśli kogoś interesują szczegóły nt. struktury pasażerów w poszczególnych liniach, regionach oraz w zależności od długości rejsu, można na ten temat poczytać w amerykańskich serwisach: np. cruisecritics.com. Nie sądzę jednak, aby dane te kogoś zaskoczyły. Co do Petry, przyznam szczerze, że jakoś ilość turystów w tym miejscu w niczym mi nie przeszkadzała-może dlatego, że spodziewałem się, że będzie ich tam jeszcze więcej
:-). Wszyscy faktycznie najpierw musieli przejść doliną Bab-al-siq a potem wąwozem ale nie było w nich jakiegoś tłoku ani kolejek. Kolejka do kontroli bezpieczeństwa przed głównym wejściem zajęła zresztą raptem góra kilka minut. Za Skarbcem mówiąc szczerze był już luz – Petra ma sporą powierzchnię i za Skarbcem jest dostępnych kilka wariantów zwiedzania w związku z czym jakoś ten ruch się rozprasza. Przyznam szczerze, że wielokrotnie dużo większy problem miałem wędrując – nawet w tym roku po polskich Tatrach (choćby we wrześniu czyli teoretycznie już po najwyższym sezonie) a lepiej bynajmniej nie jest w miejscowościach znanych z turystycznych atrakcji (wymienię choćby przysłowiowe Krupówki w Zakopanem, Floriańską czy Grodzką w Krakowie, Monciak w Sopocie, Ramblę w Barcelonie czy plac Czerwony w Moskwie). Niektóre turystyczne miejscowości mają to do siebie, że przyciągają turystów i chyba trudno się temu dziwić:-) Petra jest największą atrakcją turystyczną Jordanii i jedną z największych atrakcji Bliskiego Wschodu w ogóle więc trudno oczekiwać, że będzie tam hulał tylko wiatr
:-)Co do spóźnień na statek to na tym rejsie nie mam pojęcia czy coś takiego miało miejsce (nikt nie ogłasza, że ktoś się spóźnił). Pamiętam jednak, że na jednym z moich rejsów na statek spóźniła się grupa prawie 200 osób, które korzystały z jakichś wycieczek indywidualnych. Było to zresztą w Heraklionie, statek nie czekał a portowy agent dla tych osób czarterował samolot (na ich koszt) do następnego portu. A pojedyncze spóźnienia pewnie się trafiają częściej niż rzadziej – przy tej ilości pasażerów wystarczy jakiś czynnik losowy i już mamy parę osób.
gonzo2018
27 grudnia 2019 20:21
Odpowiedz
Relacja co prawda do najmłodszych już nie należy ale spora część informacji pozostaje aktualna. Ponieważ dostałem cynk, że jest problem z niektórymi zdjęciami, zaktualizowałem linki do albumów. Teraz powinno już być OK, ale gdyby ktoś widział jeszcze jakieś defekty mam prośbę o informację.
greg2014
27 grudnia 2019 20:24
Odpowiedz
Poprzedni post pochodzi oczywiście ode mnie
:-) Sprawdzając, czy wszystko widać wykorzystałem osobny profil i zapomniałem się przelogować przed jego wysłaniem
:-)
mykerin
16 marca 2020 05:25
Odpowiedz
greg2014 napisał:Amerykańskim zwyczajem, wiele firm – w tym właśnie Carnival – oferuje osobom posiadającym akcje tej firmy (czyli swoim akcjonariuszom) specjalny program znany pod nazwą „shareholder benefit”. W ramach tego programu każdy akcjonariusz, który przed rozpoczęciem rejsu dopełni pewnej (stosunkowo prostej) procedury otrzyma od firmy specjalny bonus (tzw OBC lub „on board credit”), którym będzie zapis określonej kwoty na koncie pasażera na jego „statkowym” koncie. Kwotę tę będzie mógł on w trakcie rejsu wydać np. na wycieczki albo napoje. Mówiąc inaczej wygląda to tak, jakby ktoś na nasze konto na statku wpłacił pieniądze, które teraz my-jako pasażerowie możemy wykorzystać.Po pierwsze (i to wymaga niestety trochę zachodu) trzeba na nazwisko osoby posiadającej rezerwację kupić na giełdzie nowojorskiej 100 akcji CarnivalaA teraz to się chyba opłaca, bo ze względu na świrusa akcje są po 17,58 USD... Choć kogoś, kto kupił te akcje kiedykolwiek wcześniej, to z pewnością nie cieszy.
greg2014
16 marca 2020 08:47
Odpowiedz
Byłbym ostrożny, nie wiadomo ile czasu zajmie powrót do normalności. W większym stopniu niż od "chciejstwa" operatorów zależy on od otwarcia portów w poszczególnych krajach a z tym może być problem. Poza tym coraz więcej się pisze, że zagrożony jest cały sezon na Alasce ze względu na duże ograniczenia w portach kanadyjskich, bez których te rejsy nie mogą funkcjonować. Do tego dochodzi kwestia zwrotów dla klientów. Statki i ich utrzymanie - nawet jeśli stoją w portach też kosztuje a w połączeniu z brakiem przychodów to nic dobrego nie wróży.
Niestety oba forty są niedostępne dla zwiedzających. Obecnie jest w nich podobno zlokalizowane muzeum państwowe, które jednak udostępniane jest wyłącznie gościom podczas wizyt państwowych – czyli mówiąc inaczej zwykłemu śmiertelnikowi pozostaje tylko obejrzenie ładnych bądź co bądź obiektów z zewnątrz.
„Podglądając” pałac sułtana od strony morza widać również, że zatoka, nad którą jest położony jest strzeżona przez kolejne dwa forty:
Zresztą jak już mowa o wszechobecnych fortach, to muszę dodać, że ich wieże są chyba tutaj poważną inspiracją architektoniczną przy projektowaniu budynków urzędów a nawet domów mieszkalnych:
Co ciekawe ich motywy widać nawet w niewielkich domach mieszkalnych, na dachach których umieszczone są zbiorniki na wodę. Nawet one mają kształt i zdobienia baszt – dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się można się zorientować, że to nie jest żadna wieża tylko zwykła beczka z wodą:-)
A tymczasem powolutku zatoczyłem koło i skierowałem się w stronę statku – zahaczając po drodze o Mutrah Souk i okoliczne sklepiki.
Byłem dzisiaj w Muscacie po raz drugi ale bardzo chętnie tu jeszcze przyjadę – moim zdaniem to jedno z ładniejszych miejsc na Bliskim Wschodzie, które zachowało swój charakter i nie uległo totalnemu przeobrażeniu jak np. Dubaj. Do tego jest nieprawdopodobnie zadbane i czyste.
Niedługo wyruszamy dalej – kolejny postój zaplanowany jest w Khasabie czyli u wejścia do cieśniny Ormuz. Ale o tym napiszę jutro:-)
C.D.N.Niestety mój rejs nieubłaganie zbliża się do końca – właśnie wpływamy do portu w Khasab w Omanie - na półwyspie Musandam u wejścia do zatoki Perskiej. Na naszej trasie pozostały już tylko Abu Dhabi oraz Dubaj…i trzeba wracać do domu :-(
O tym co widziałem w Khasabie napiszę wieczorem albo jutro a tymczasem mam jeszcze jeden mały „tip” dla ewentualnych zainteresowanych rejsami.
Uprzedzam, że wymaga to pewnej gimnastyki i podjęcia ryzyka – ale w zamian może dostarczyć nam pewnego miłego – bo określonego w dolarach lub euro bonusu, który będziemy mogli wykorzystać w trakcie rejsu.
Od pewnego czasu większość operatorów statków wycieczkowych lub ich spółek – matek to firmy notowane na jakichś giełdach. Na przykład właścicielem Costy jest firma Carnival Corporation notowana na giełdzie papierów wartościowych w Nowym Jorku.
Amerykańskim zwyczajem, wiele firm – w tym właśnie Carnival – oferuje osobom posiadającym akcje tej firmy (czyli swoim akcjonariuszom) specjalny program znany pod nazwą „shareholder benefit”. W ramach tego programu każdy akcjonariusz, który przed rozpoczęciem rejsu dopełni pewnej (stosunkowo prostej) procedury otrzyma od firmy specjalny bonus (tzw OBC lub „on board credit”), którym będzie zapis określonej kwoty na koncie pasażera na jego „statkowym” koncie. Kwotę tę będzie mógł on w trakcie rejsu wydać np. na wycieczki albo napoje. Mówiąc inaczej wygląda to tak, jakby ktoś na nasze konto na statku wpłacił pieniądze, które teraz my-jako pasażerowie możemy wykorzystać.
Z reguły są pewne ograniczenia w sposobie wykorzystania tych środków – zazwyczaj nie mogą z nich zostać opłacone automatycznie pobierane napiwki ani wydatki w kasynie. Nie mogą być one również po prostu wypłacone w kasie. Poza tym można z nimi praktycznie zrobić wszystko – kupić wycieczkę, iść do baru lub do spa, zamówić transfer ze statku na lotnisko, kupić coś w statkowym sklepie itd. Ponieważ warunki tego programu co rok są aktualizowane, warto wczytać się w aktualne zasady programu czy nie wprowadzono do nich jakichś niekorzystnych modyfikacji.
Kluczowe pytania które się pojawiają to: co należy zrobić, aby otrzymać ten bonus oraz ile on wynosi.
Zaczynając od drugiej kwestii: kwota bonusu zależy od długości rejsu oraz linii, z którą płyniemy. W skrócie prezentuje to poniższa tabela:
Ponieważ Carnival Corporation jest właścicielem nie tylko Costy ale również szeregu innych linii-operatorów statków wycieczkowych, zacząć należy od określenia, do której z 4-ech grup z zestawienia zaliczona jest interesująca nas linia.
North America Brands to linie: Carnival Cruise Line (z wyjątkiem rejsów w Australii), Princess Cruises (z wyjątkiem rejsów w Australii), Holland America, Seaborn, Cunard (wybrane rejsy), Fathom oraz Costa (tylko rejsy po Karaibach),
Continental Europe Brands to linie: Costa (zdecydowana większość rejsów) oraz AIDA
United Kingdom Brands to linie: Cunard (wybrane rejsy), P&O (z wyjątkiem rejsów w Australii), Princess Cruises (UK)
Australia Brands to linie: P&O, Princess Cruises oraz Carnival Cruise Line
Przykładowo mój obecny rejs zalicza się do “Continental Europe Brands” ponieważ jest to rejs Costy poza Karaibami.
Zresztą w razie wątpliwości, do której grupy zalicza się nasz rejs, nie ma się czym przejmować bo procedura jest taka sama – to linia zidentyfikuje grupę i po otrzymaniu od nas wniosku uruchomi odpowiednią ścieżkę.
Z kolei wysokość bonusu uzależniona jest od długości rejsu. Najwyższe wartości są przyznawane za rejsy od 14 dni – przykładowo w przypadku rejsu, na którym aktualnie jestem bonus wynosi 200 EUR. Dzięki powyższej tabeli można szybko sprawdzić jakie kwoty bonusu są przyznawane w poszczególnych grupach za określoną długość rejsu.
Pozostaje pytanie: co trzeba zrobić, aby bonus otrzymać.
Po pierwsze (i to wymaga niestety trochę zachodu) trzeba na nazwisko osoby posiadającej rezerwację kupić na giełdzie nowojorskiej 100 akcji Carnivala a następnie wysłać wniosek o przyznanie shareholder benefit na określony numer faksu dołączając do niego wyciąg z rachunku maklerskiego (niepotrzebne dane – np. inne pozycje na rachunku czy też numer rachunku można zaczernić). Po kilku dniach linia z reguły odsyła potwierdzenie, że bonus naliczyła i w zasadzie na tym się temat kończy – po wejściu na statek i wydrukowaniu salda z rachunku na statku powinien on być już widoczny. Ponieważ shareholder benefit czasami na statkach jest księgowany z opóźnieniem warto zabrać ze sobą wydrukowany wniosek, który wysłaliśmy wraz otrzymanym potwierdzeniem, aby w razie gdyby środków nie było widać na koncie przypomnieć się o tym w recepcji (mi zdarzyło się to raz) – wtedy sprawa jest załatwiana praktycznie „od ręki”.
Oczywiście trzeba mieć świadomość, że zakup 100 akcji Carnivala wymaga posiadania odpowiedniego rachunku maklerskiego, wyłożenia na to odpowiedniej kwoty, zapłaty prowizji maklerskiej a także (albo przede wszystkim) wiąże się z ryzykiem (kurs akcji ciągle się zmienia a na dodatek zmienny jest również kurs USD – bo akcje Carnivala są notowane w dolarach a nie złotówkach). Z tego powodu na pewno konieczne jest bardzo świadome podejście do tematu oraz takie nim zarządzanie, aby bonus na statku nie zamienił się w stratę na rachunku maklerskim. Nie rekomendując nikomu inwestycji finansowych chcę pokazać jedynie pewne możliwości – tym bardziej, że nikt nie wymaga trzymania tych akcji w nieskończoność – po załatwieniu bonusa można je najzwyczajniej sprzedać i odzyskać zainwestowane środki (zawsze oczywiście pozostaje pytanie jaki będzie wynik finansowy na tej operacji).
W Polsce zakup akcji na giełdzie nowojorskiej możliwy jest w wielu biurach maklerskich na „zwykłych” rachunkach inwestycyjnych – jako przykład mogę podać MBank lub Dom Maklerski BOŚ.
Ja nie ukrywam, że od pewnego czasu korzystam z tej możliwości przed każdym rejsem i w praktyce zawsze 2-3 wycieczki, z których w trakcie rejsu korzystam mam „ufundowane” przez Carnivala właśnie w ten sposób – z mojego punktu widzenia poza dopełnieniem powyższej procedury nic mnie one nie kosztują.
Poza tym, opisany program ma zastosowanie nie tylko do rejsów na statkach Costy ale również na innych popularnych operatorach statków wycieczkowych, których właścicielem jest Carnival – np. Holland America czy Princess.
Carnival nie jest zresztą jedynym operatorem dającym taką możliwość. Podobny program do swoich akcjonariuszy ma również Norwegian Cruise Line (NCL). Zainteresowanym proponowałbym sprawdzić również inne linie, których właścicielami są spółki giełdowe – z dużym prawdopodobieństwem również u nich będzie to działało w podobny sposób.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że opisany sposób nie jest może banalnie prosty jednak potencjalne korzyści z niego to coś więcej niż umowny hotelowy „welcome drink” np. w programie lojalnościowym Accora. Każdy musi sobie sam odpowiedzieć czy chce się w coś takiego bawić i ponosić ryzyko – ale najpierw musi w ogóle wiedzieć, że taka możliwość istnieje – i dlatego o tym piszę.
Jak to zwykle bywa: czasem po prostu lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć, że taka możliwość istnieje – co nie znaczy, że każdy musi z niej korzystać :-)
C.D.N.Ostatni port w Omanie – Khasab za nami.
Jest to miejsce zupełnie inne niż poprzednie stopy w Omanie z obecnego rejsu czyli Salalah i Muscat. Khasab jest położony na półwyspie Musandam w odciętej od reszty Omanu enklawie otoczonej przez Zjednoczone Emiraty Arabskie. Warto popatrzyć na mapie na kształt tego półwyspu – jest on nieprawdopodobnie poskręcany, z licznymi fiordami oraz zatokami. Dodatkowo całość jest bardzo górzysta; najwyższy szczyt mierzy ponad 2000 metrów.
Patrząc z innego punktu widzenia jest to strategiczne miejsce pozwalające Omanowi kontrolować de facto cieśninę Ormuz, przez którą przepływa każdego dnia setki statków z ropą i gazem z krajów Zatoki Perskiej. Wynika to stąd, że główny szlak żeglugowy położony jest na wodach Omanu – a nie leżącego po drugiej stronie cieśniny Iranu.
Przed swoje odludne położenie, Khasab jest stosunkowo trudno dostępny od strony lądu i większość wymiany handlowej ze światem zewnętrznym (w tym sporej skali przemytu do Iranu) odbywa się z dziwnego terminala, obok którego zacumował nasz statek:
Na ten dziwny port składają się cztery pomosty, do których co chwilę podpływają/odpływają większe i mniejsze (raczej mniejsze) jednostki, na które ładowane są bardzo często prosto z samochodów dostawczych jakieś pakunki i które z bardzo dużą szybkością odpływają i giną gdzieś w oddali. Teoretycznie odpowiadają one za zaopatrzenie trudno położonych miejsc na półwyspie oraz dostawy z ZEA; nieoficjalnie zajmują się również szmuglem do/z Iranu.
Z górnego pokładu statku, w oddali widać było piaszczysto-kamieniste niczym nie porośnięte pola oraz niewyraźną zabudowę Khasab.
W porcie zacumowaliśmy z samego rana, jest on bardzo kompaktowy i dosłownie po 2-óch minutach po zejściu ze statku znalazłem się za portową bramą. Terminal portowy był zamknięty na cztery spusty ale w sumie nie był do niczego potrzebny. Władze portu zapewniły nam bezpłatne mikrobusy kursujące przez cały dzień między bramą portową a „centrum” Khasabu. Użyłem cudzysłowu ponieważ w praktyce jest to bardzo małe miasteczko, a jego zabudowa poza dosłownie 4-ema przecznicami i bardzo umownym „rynkiem” nie ma raczej charakteru miejskiego.
Do centrum prowadzi porządna droga z chodnikiem, na której niewiele się dzieje. Moją uwagę zwróciły jednak liczne sztucznie nawadniane drzewka i krzewy, które mocno kontrastowały z „łysymi” wzgórzami oraz kamienistymi lub wypalonymi polami wokół oraz ciekawie się prezentujące uliczne lampy z omańską ornamentyką. Jak widać tutaj nawet lampa nie może być zwyczajna :-)
We wspomnianym centrum praktycznie nie ma nic ciekawego do zobaczenia:
Można tam zobaczyć (z zewnątrz) duży meczet (niedostępny dla nie-muzułmanów):
…oraz lokalny „souk” czyli targ – aczkolwiek ten nie wyglądał zbyt okazale i zajmował się handlem głównie zieleniną:
W związku z powyższym ograniczyłem mój pobyt w tej okolicy do umownych 20-u minut i nieco inną drogą niż przyjechaliśmy skierowałem się ponownie w stronę portu, aby zobaczyć to, czego w Omanie jest pod dostatkiem czyli oczywiście okoliczny fort:
Z racji swojego położenia na Musandam pierwotnie założyli tutaj swoją kolonię Portugalczycy, później wielokrotnie był on przedmiotem różnego rodzaju sąsiedzkich niesnasek i wojenek. Fort pełnił funkcje lokalnej bazy wojskowej oraz obronne. Aktualnie jest w nim zlokalizowane muzeum, jednak tym razem ograniczyłem się wyłącznie do obejrzenia ekspozycji zewnętrznej, którą stanowią dwie częściowo odrestaurowane omańskie łodzie rybackie nazywane tutaj „dhow”.
Jak się okazało kilkadziesiąt minut później, było mi dane bliżej zapoznać się z klonem jednej z nich, którym udałem się na wyprawę w jeden z tutejszych fiordów.
No właśnie: Khasab i Musandam są nie bez powodów nazywane „Omańską Norwegią”. Można tutaj zobaczyć liczne fiordy z setkami kilometrami linii brzegowej – przy czym ze względu na góry praktycznie są one dostępne wyłącznie od strony morza.
Po krótkiej wizycie w okolicy fortu przeszedłem spacerem do portu, z którego lokalni agenci organizują kilkugodzinne rejsy w łodziach dhow w głąb fiordu położonego najbliżej Khasab. Port dla łodzi dhow położony jest naprzeciw miejsca w którym cumował nasz statek, jednak w praktyce, aby się tam dostać trzeba pokonać ok. 5 km – przeszkadzają w tym boczne kanały, przez które nie ma żadnych mostów.
Pomysł był dobry – na miejscu okazało się, że dosłownie za minutę wypływa niewielka dhow na 4-godzinny rejs. Stawka, której oczekiwał lokalny szyper (chyba tak, można go nazwać) po negocjacjach stanęła na 25 dolarach – ułamku ceny, za którą taką samą wycieczkę sprzedawano na statku.
Łodzie dhow są większe i mniejsze (niektóre mają nawet po 3 pokłady):
Moja należała do tych mniejszych (niech nikogo nie zmyli zdjęcie naszego statku obok – tę fotkę wykonałem już po opuszczeniu łodzi na koniec naszej wycieczki – zostaliśmy wtedy wysadzeni zaraz obok statku a nie w przystani, w której zaczynał się rejs):
Na łodzi było w sumie kilkanaście osób co dawało bardzo duży komfort. Jej pokład wyłożony był dywanami oraz miękkimi siedzeniami, całość była przykryta lekkim przewiewnym zadaszeniem – jak dla mnie coś rewelacyjnego.
Łódź obsługiwał szyper z dwoma pomocnikami, którzy w trakcie wycieczki zapewniali komentarz do tego co mijamy oraz serwowali wliczone jak się okazało w cenę owoce i napoje.
Jeszcze rzut oka na mapkę Musandam:
A na poniższym zdjęciu można zobaczyć okolice, do których „zapuściliśmy” się w ramach naszej wycieczki. Jej celem była wyspa „Telegraph Island”, na której w przeszłości zlokalizowana była brytyjska baza (różne przekazy mówią, że jej pracownicy przez odizolowanie wpadali po jakimś czasie w obłęd) – ją widać na poniższej mapce:
Po 10-u minutach rejsu wpłynęliśmy do fiordu:
Co jakiś czas w oddali można było zobaczyć pustą i kompletnie bezludną piaszczystą plażę, do której dostęp był możliwy wyłącznie od strony morza:
Bardzo szybko do naszej łodzi dołączyły delfiny (najpierw dwa a później cztery), które przed długi odcinek płynęły obok naszej łodzi:
Jest to ponoć popularne miejsce, w którym można je spotkać, co wynika z ich częstych wędrówek pomiędzy Zatoką Perską a Morzem Arabskim przez cieśninę Ormuz.
Na pokładzie towarzystwo szybko oddało się relaksowi i lenistwu:
Warto dodać, że „wiszące” nad fiordem góry są praktycznie całkiem „gołe” – tylko tu i ówdzie można zobaczyć jakieś anemiczne roślinki:
Z morza co jakiś czas wyrastają skaliste wyspy w dziwnych kształtach – np. wyspa-beczka:
W tej części fiordu, przez którą płynęliśmy można było zobaczyć również dwie wioski rybackie, zamieszkałe przez nielicznych mieszkańców w podeszłym wieku – są one całkowicie niedostępne z zewnątrz. Ze zdobyczy cywilizacji mają jedynie energię elektryczną:
Po niespełna dwóch godzinach rejsu dopłynęliśmy do Telegraph Island. Widać na niej wyłącznie pozostałości po fundamentach bazy oraz schody, które kiedyś do niej prowadziły:
Woda w tym miejscu jest dosłownie szmaragdowa i krystalicznie czysta:
Jak się okazało, w tym miejscu zaplanowany mieliśmy około półgodzinny postój. Załoganci rozłożyli schodki do wody, zainteresowanym przekazali sprzęt do nurkowania i część pasażerów z naszej łódki wylądowała w wodzie:
Obok zresztą było więcej kąpiących się ponieważ oprócz naszej dhow przypłynęło tutaj kilka innych – również z pasażerami ze statku.
Po podniesieniu kotwicy opłynęliśmy wyspę oraz udali w drogę powrotną – ale tym razem płynąc przy przeciwnym brzegu niż wcześniej. Najpierw przepłynęliśmy obok dziwnej skały przyozdobionej licznymi proporczykami i flagami w omańskich kolorach. Skała jest bardzo silnie podmyta (miejscami „na wylot”) i jak się wyjaśnił jeden z załogantów stanowi jakiś punkt nawigacyjny i czasowy posterunek wodny dla omańskiej straży przybrzeżnej – obowiązuje tam zakaz wstępu.
Zresztą po tej stronie, wzdłuż której wracaliśmy skały są praktycznie wszędzie bardzo mocno podmyte a klif dosłownie „podcięty”:
Ciekawe, kiedy to wszystko co jest powyżej podcięcia zawali się do wody…chyba lepiej, żeby wtedy we fiordzie nie było żadnego dhow bo pewnie będzie się z tym wiązało niezłe tsunami…
Patrząc na skały praktycznie w każdym miejscu było widać „charakterystyczny” przekładaniec z wyróżnionymi wieloma ich warstwami, które na dodatek zostały nieprawdopodobnie „powykręcane”:
Jak można było zobaczyć w innych miejscach – skały w tym miejscu wietrzeją i rozpadają się na drobniejsze kawałki również warstwami:
Zapewne byłby to raj dla geologa:-)
A tymczasem my wypłynęliśmy z fiordu:
Nasza łódka podpłynęła prawie pod sam statek w związku z czym zaoszczędziła nam kilkukilometrowej drogi. Swoją drogą powód zlokalizowania portu „niezależnych” dhow zaczynających rejsy w tak dużej odległości od statku okazał się prozaicznie prosty: chodziło o to, aby nie stanowiły konkurencji dla wycieczek sprzedawanych przez statek. Jak widać Costa dogadała się z portem nawet w tej kwestii…
A tymczasem czas naszego postoju w Khasab – i zarazem w Omanie – dobiegł końca.
Płyniemy już do pierwszego portu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich czyli do stolicy kraju w Abu Dhabi.
C.D.N.Tym razem pozdrawiam z Abu Dhabi:-)
Dotarliśmy tutaj rano. Odebrałem paszport i sprawnie zaliczyłem odprawę imigracyjną. Zapewne będzie kolejny stempel (pewności nie mam ponieważ przy mnie go nie przybili ale paszportu nie zwrócili– mamy je dostać z powrotem wieczorem).
Statek cumuje w Porcie Zayed, około 7 km od umownego centrum miasta. Umownego bo miasto jest nieprawdopodobnie rozległe i ciągnie się dosłownie kilometrami, czego miałem dzisiaj okazję doświadczyć w ramach realizacji jednego z moich pomysłów.
Ze statku można zobaczyć kopułę otwartej w listopadzie jednej z najnowszych atrakcji Abu Dhabi: Louvre Museum.
Nazwa nie jest przypadkowa – za dziewięciocyfrową kwotę emirat kupił od paryskiego „oryginału” prawo do jej wykorzystania przez 30 lat. W ostatnim dniach się okazało, że właśnie tutaj trafi wylicytowany również niedawno za nieprawdopodobne 450 mln dolarów jeden z obrazów Leonarda – „Zbawiciel Świata”.
Mój plan na dziś był trochę nietypowy - zachciało mi się pojechać do Masdar City, będącego pewnego rodzaju wyobrażeniem miasta przyszłości – głównie w zakresie rozwiązań technologicznych mających na celu ochronę środowiska. Tak wygląda wjazd do tego miasta:
A ponieważ zebrała się spora kolekcja zdjęć, którą trzeba najpierw przejrzeć a chciałbym dołączyć też coś z poprzedniego pobytu, zapewne dłuższą relację wrzucę dopiero jutro.
C.D.N.Paszport odebrany. Jeśli chodzi o pieczątki to okazało się, że oprócz jordańskich, ostemplowali nas osobno w każdym porcie w Omanie (widać tam lubią stemplowanie ale chyba nie siebie nawzajem bo każdy port stemplował się na innej stronie:-) ). A wczoraj do kompletu doszła pieczątka wjazdowa do Emiratów. Jeśli pieczątek będzie mi przybywało w takim tempie to trzeba będzie pewnie znowu wymienić paszport:-)
Ale wrócę jeszcze na chwilę do Abu Dhabi, które w pierwszej kolejności kojarzy mi się z miejscem, które buduje w tempie porównywalnym chyba tylko z Dubajem. Poza tym ma chyba jakiś problem z własną tożsamością i woli „cudze” nazwy – np. tutejszy uniwersytet musi (a jakże) nazywać się „Sorbona” a najnowsze muzeum „Luwr” – oczywiście w porozumieniu z właścicielami „oryginałów” i uiszczeniu odpowiednio wysokich tantiem za prawa do korzystania z tych nazw.
Wspomniany w poprzednim poscie Port Zayed położony jest relatywnie blisko od centrum miasta i stosunkowo łatwo się tam dostać. Zazwyczaj któreś z centrów handlowych we współpracy z portem zapewnia darmowe shuttle busy kursujące cały dzień w obu kierunkach – tym razem miałem w ten sposób możliwość skorzystać z transferu do WTC Mall:
Okolice WTC to zresztą las wieżowców: