Dodaj Komentarz
Komentarze (31)
brzemia
24 listopada 2017 07:36
Odpowiedz
Czekam na kolejne odcinki i mam nadzieje ze beda tak interedujace jak te z poprzednich rejsow. Stopy wody pod kilem !Wysłane z taptaka.
brzemia
24 listopada 2017 16:35
Odpowiedz
Na pierwszy rzut oka jak wygląda obłożenie statku? Pewnie okarze sie dopiero przy kolacji. Skoro dostaleś upgrade do balkonu musieli miec jakieś luzy.Wysłane z taptaka.
greg2014
24 listopada 2017 16:42
Odpowiedz
Myślę, że obłożenie jest powyżej 90%. Patrzyłem wczoraj z ciekawości i były wolne pojedyncze kabiny. Ale postaram się to dokładniej ustalić u p.Magdy:-)Upgrade dostałem w ramach programu lojalnościowego - został mi przyznany ponad 2 miesiące temu, kiedy jeszcze nie było wiadomo jakie będzie obłożenie.
macq91
25 listopada 2017 09:25
Odpowiedz
Pracowałem kilka lat temu na podobnym statku pasażetskim w Japonii. Paszporty zabierają i to standardowa procedura, oddają tylko w niektórych portach a stemplują bardzo rzadko. Zawsze trzeba mieć przy sobie kopię paszportu jeśli się wychodzi do portu. Generalnie na tej trasie na szczęście nie ma za dużych fal. Jak sobie przypomnę trasę z Kapsztadu do Buenos Aires lub kalifornijskie wybrzeże to do tej pory mi się w głowie kręci
:)
greg2014
25 listopada 2017 16:23
Odpowiedz
@macq91 - Być może od Twoich czasów się trochę pozmieniało ale z tymi paszportami i stemplowaniem to jest bardzo różnie – z moich doświadczeń wynika, że zależy to od wielu czynników: obywatelstwa, regionu, operatora i czegoś tam może jeszcze. Przykładowo w Europie nigdy ode mnie nie odbierano paszportu – ale już od obywateli państw nie należących do UE tak. Gdy byłem na Karaibach paszportów nie zabierano zupełnie nikomu. Z kolei na Bliskim Wschodzie i Azji zabierano jak dotąd zawsze i wszystkim. Tam też paszporty były stemplowane w prawie każdym porcie. Przynajmniej takie są moje doświadczenia:-)A wracając do rejsu: w ramach pobytu w Civitavecchi zrobiłem sobie wypad do Tarquini (ok. 15-20 km od portu) – w przeszłości w jego obecnych granicach była położona jedno z najważniejszych miast (osad ?) Etrusków. Na jego gruzach powstało średniowieczne malownicze miasteczko, w którym naprawdę jest sporo do zobaczenia. Napiszę o tym później bo kolekcja zdjęć wymaga przejrzenia i ogarnięcia.
brzemia
27 listopada 2017 07:44
Odpowiedz
Zastanawia mnie sprawa izraelskich pogranicznikow. Masz jeszcze 2 porty w Grecji po drodze przed Eliatem. Nie mogli wsiasc dzis a wysiasc jutro w Atenach?Wysłane z taptaka.
samaki9
27 listopada 2017 11:09
Odpowiedz
brzemia- pewnie 2 godziny pracy , a cały dzień dłuzej wycieczki
;)
greg2014
27 listopada 2017 14:03
Odpowiedz
@brzemia - Też byłem zdziwiony i wczoraj pytałem o to nasze C.I.A. czyli panią Magdę z recepcji. Ekipa izraleska płynie z nami aż do Eljatu i tak jak napisał @samaki obecnie ma już prawie fajrant. Zrobili co mieli zrobić, ewentualnie zostały im pojedyncze osoby, które nie stawiły się wczoraj (obowiązek dotyczył wszystkich - nawet tych, którzy nie planują w porcie schodzić ze statku) plus jeden dzień zajmie im pewnie podobny "teatr" z załogą. Wczoraj mieli to wszystko rozpisane wg pokładów, na których się mieszka - od godziny 8:00 do 12:30. Costa podzieliła wszystkich pasażerów na grupy (właśnie wg zajmowanych pokładów), aby uniknąć kolejek chociaż biorąc pod uwagę ile czasu izrealscy pogranicznicy poświęcali poszczególnym osobom trudno było sobie je wyobrazić.
leszczu007
29 listopada 2017 09:26
Odpowiedz
Świetna relacja, czytam z wielkim zaciekawieniem
:) Czekam oczywiście na ciąg dalszy
:)Pozdrawiam ze śnieżnych Gliwic.
zeus
29 listopada 2017 15:06
Odpowiedz
Taki trochę grammar nazi z mojej strony
:)Do Pireusu mówimy Pireas (Πειραιάς) lub czasami z greki Πειραιεύς (Pirews)No i to nie dzielnica, tylko oddzielne miasto
:)
greg2014
29 listopada 2017 15:11
Odpowiedz
Konstruktywna krytyka jest zawsze mile widziana:-)Już skorygowane. A po powrocie muszę się chyba wybrać do laryngologa bo widać słuch mnie zawodzi:-)
brzemia
29 listopada 2017 17:34
Odpowiedz
Czytając twoje posty z encyklopedyczna wiedza o portach i wycieczkach dopasowanych do czasu postoju statkow w porcie, wydaje mi się że twoja wiedzę nalezy wykorzystac tworzac katalog portow wraz z opisem zwiedzania. Jest takie cos w jezyku angielskim, sugruje w ramach forum w wydzielenie tematow tej kategorii dla forumowiczow.Wysłane z taptaka.
greg2014
29 listopada 2017 18:55
Odpowiedz
No szczerze mówiąc to informację o autobusie X80 dostałeś chyba wtedy właśnie ode mnie...dałem ciała ale do głowy mi nie przyszło, że może nie jeździć.A wczoraj z ciekawości popatrzyłem na rozkład - zarówno tam jak i na budce obok portu w Atenach, gdzie sprzedają bilety jest wielka kartka, że autobus X80 zacznie kursować od 1 maja 2018. Widocznie w tym roku było inaczej...niestety.Co do portów to staram się przy każdym zamieszczać jakieś podstawowe informacje jak się z niego wydostać. Nie wiem czy to już czas, żeby to jakoś wyodrębniać na forum (tzn. czy skala zjawiska to uzasadnia) - ale o tym niech się może wypowiedzą mądrzejsi ode mnie.
sareth4
2 grudnia 2017 10:44
Odpowiedz
No to niech lepiej się podniesie, bo z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały tej opowieści!
:)
brzemia
2 grudnia 2017 19:40
Odpowiedz
greg2014 napisał:Mgła się podnosi i znika po czym za chwilę znowu pojawia - ale co jakiś czas coś widać:-) Widać taki urok tego miejsca... Na początku trudno było dostrzec cokolwiek - nawet holowniki, które asekurują statek po z przodu i z tyłu - nie mówiąc o pozostałych statkach konwoju.Jakby ktoś powiedział, że płyniemy po morzu, Nilu czy gdziekolwiek indziej i był przy tym przekonujący to można by mu uwierzyć:-)Jak już coś można zobaczyć to w zasadzie dominuje piasek, piasek i piasek - w ilościach trudnych do ogarnięcia.Ale nie jest znowu tak nudno jak by się mogło wcześniej wydawać - np. Ismalia prezentuje się ze statku bardzo ładnie.Jak wyjdziemy z Kanału to zbiorę więcej zdjęć i wrzucę je razem. A teraz tylko dwa na zachętę:
Warto wspomniec ze nad calym kanałem sueskim jest tylko 1 most w wiekszosci zafundowany przez japonczyków.Most wznosi się 70 m nad kanałem i jego długość wynosi 3,9 km. Składa się z 400 metrowego przęsła zakończonego pylonami i dwoma 1,8 kilometrowymi podejściami. Wysokość dwóch głównych pylonów wspierających wynosi 154 metrów każda. Wieże zostały zaprojektowane w kształcie obelisku faraonów.Most oraz tunel Ahmed Hamdi są wyłącznymi stałymi drogami umożliwiającymi pokonanie kanału dla ruchu drogowego.Wysłane z taptaka.
pabloo
2 grudnia 2017 20:41
Odpowiedz
Fajnie, że tak obficie opisujesz szczegóły geograficzno-techniczne, bardzo podoba mi się Twoja relacja, choć przykro, że straciłeś aparat
8-) Pisałeś o płatnościach na pokładzie, a powiedz czy dużo trzeba wydawać? To znaczy czy brakuje Ci czegoś i musisz kupować albo nie da rady zakupić lokalnych produktów w miejscach gdzie statek się zatrzymuje?Jaki plan masz na te kilka godzin w Jordanii?
;)
brzemia
2 grudnia 2017 21:36
Odpowiedz
Jest na wysokosci Hurgady. Moze załapie jeszcze sygnał i napisze pare słow. W sumie jako stały klubowicz Costy powinien dostać bezplatny Internet na statku.Wysłane z taptaka.
greg2014
3 grudnia 2017 07:29
Odpowiedz
@brzemia - złapałem dopiero zasięg sieci izraelskiej:-) Do egipskich i saudyjskich można się było podłączyć ale bez internetu. A internet na statku jest przeraźliwie wolny więc wolę płacić operatorom GSM bo jak już się uda podłączyć to zwykle wszystko chodzi jak należy.Wpływamy właśnie do Akaby w Jordanii.@Pablo - jeśli chodzi o płatności na statku to wszystko jest sprawą indywidualną.Pozycją nie do uniknięcia są napiwki (10 EUR/dzień), które są dopisywane automatycznie do rachunku każdego dnia - trzeba je uregulować pod koniec rejsu. W różnych liniach z napiwkami jest różnie - u Costy są one teraz obowiązkowe.Drugą pozycją, która już jest uzależniona od indywidualnych potrzeb to wydatki na napoje - cena rejsu nie obejmuję wydatków w barach oraz napojów do kolacji w restauracjach (teoretycznie nawet wody, w praktyce bywa z tym róznie). Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy wykupili opcję "all inclusive" w którejś z wersji . Teoretycznie można sobie jednak wyobrazić, że na kolację chodzi się do bufetu (chociaż moim zdaniem to znacznie gorszy wybór niż restauracja - ale jakaś część osób jeśli nie codziennie to od czasu do czasu wieczorem idzie do bufetu). Do tego dochodzą ewentualne wycieczki, dostęp do internetu i wszelkiej maści zakupy na statku - czy to w sklepach czy w punktach usługowych (np. usługi fotograficzne czy masaże w spa). Również ewentualna wieczorna pizza w pizzerii lub hamburgery (też wieczorem) są płatne.W niektórych portach (chociaż jest to zdecydowana mniejszość) może też pojawić się jakaś opłata za korzystanie z shuttle busów - zwykle wtedy, kiedy zawożą pasażerów do miasta a nie do bramy portu. Ale to nie jest standardem i nawet na róznych rejsach do tego samego portu tą samą linią zdarzało się, że to co jednym razem było bezpłatne innym razem już nie.Podsumowując: temat jest trudny do precyzyjnego zdefiniowania i dość indywidualny.W wersji minimalistycznej można pewnie sobie wyobrazić, że do zapłaty są tylko napiwki ale to chyba nie o to chodzi.A co do Jordanii to wybieram się na wycieczkę ze statku do starożytnej Petry. To jedna z największych atrakcji na naszej trasie i byłbym chyba chory, gdybym ją sobie odpuścił.Niestety moim zdaniem do Petry jest za daleko i temat jest zbyt skomplikowany logistycznie, aby dysponując taką ilością czasu próbować to organizować samodzielnie-dlatego biorę wycieczkę ze statku. Z drugiej strony cena tej wycieczki (130 EUR) nie jest może niska ale patrząc ile turystów indywidualnych kosztuje samo wejście do Petry (niespełna 100 EUR w przypadku pobytu w Jordanii tylko przez jeden dzień), jest ona moim zdaniem warta swojej ceny biorąc pod uwagę, że obejmuje również transport, przewodnika, lunch i gwarancję zdążenia z powrotem na statek:-) Wycieczka potrwa prawie 9 godzin czyli de facto niewiele krócej niż statek stoi w porcie. Niedługo się przekonam, czy było warto
:-)
gaszpar
26 grudnia 2017 01:46
Odpowiedz
Super relacja. Czytałem z ciekawością. Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pomysł, że chciałbym wybrać się na tego typu rejs. Zastanawaiłem się jak to wszystko wygląda od strony technicznej, co się robi na takim statku na morzu, w portach itd. Dzięki za to, że to opisałeś i to w ciekwy sposób.Jeżeli to nie problem to chętnie dowiedziałbym się jak to wszystko wyszło kosztowo - ile to wszystko kosztowało i jaki procent kwoty stanowiła "sztywna kwota za rejs" a ile wyszło za atrakcje dodatkowe, napiwki, napoje ittd.
greg1291
26 grudnia 2017 13:42
Odpowiedz
Świetna relacja !!Chciałbym dopytać o kwestię kabiny. Czy kabiny wewnętrzne Twoim zdaniem są wystarczająco komfortowe do podróży, czy jednak jest to klaustrofobiczne przeżycie. Różnica w cenie kabin wewnętrznych, a tych z oknem są jednak spore. Czy znasz jakieś sposoby na zwiększenie szans na upgrade do wyższej klasy kajuty. Wiem, że masz dobry status w Costa co pewnie bardzo pomaga, natomiast czy według Ciebie np. shareholders benefit mogłoby się przyczynić do podniesienia rodzaju kajuty?
greg2014
26 grudnia 2017 16:38
Odpowiedz
Jeśli chodzi o kabiny to od pewnego czasu rezerwuję wyłącznie kabiny wewnętrzne i uważam je za całkowicie wystarczające. Po pierwsze spędzam w kabinie jednak relatywnie niewiele czasu (zwłaszcza w dzień) a po drugie wolę różnicę w cenie pomiędzy np. kabiną z balkonem a wewnętrzną wydać na coś innego. Kabina wewnętrzna na statkach Costy jest z reguły mniejsza od tej z balkonem (poza jakimiś pojedynczymi wyjątkami, które mają nieregularny kształt i z tego powodu czasami są nawet dużo większe) ale jak dla mnie nigdy nie czułem w nich jakiejś klaustrofobii. Miejsca do spania jak również na schowanie swoich rzeczy (dla 2-óch osób) moim zdaniem jest wystarczająca ilość. Poza tym wydaje mi się, że łazienka w kabinie wewnętrznej nie różni się od tej w kabinie z oknem czy balkonem.Może się to komuś wydać dziwne ale jak dla mnie najgorszym rodzajem kabiny są kabiny z oknem czyli pośrednie pomiędzy wewnętrznymi a tymi z balkonami. Po pierwsze okno jest z reguły niewielkie i nie da się go otworzyć, po drugie te kabiny położone są zwykle niżej i przy niespokojnym morzu (a lepiej wkalkulować, że tak będzie niż, że tak nie będzie) zdarzało mi się, że woda uderzając o burtę docierała czasami do okna robiąc przy tym sporo hałasu a po trzecie za to wszystko trzeba jeszcze zapłacić więcej niż za kabinę wewnętrzną. Z kolei jeśli mowa o kabinach z balkonem, warto pamiętać, że na większości rejsów nawet w ciepłych rejonach wbrew pozorom komfortowe korzystanie z balkonu możliwe jest prawie wyłącznie w porcie (takie są przynajmniej moje doświadczenia) ze względu na wiatr – no chyba, że ktoś ma kabinę na rufie albo balkon jest jakoś wyjątkowo osłonięty.Oczywiście są jeszcze apartamenty – jak dotąd miałem okazję korzystać tylko z miniapartamentu na Costa Luminosa (też upgrade) ale moim zdaniem od kabiny z balkonem różni się on minimalnie wielkością i nie bardzo widzę uzasadnienie dla różnicy w cenie pomiędzy tym rodzajem kabiny a tej „tylko” z balkonem. Co do apartamentów – nie korzystałem ale to zupełnie inny produkt (nie tylko sama kabina ale masa dodatków)…i oczywiście zupełnie inna cena. Zresztą bardzo łatwo możesz zobaczyć jak wyglądają kabiny poszczególnych rodzajów na różnych statkach na Youtube - nie tylko na reklamowych filmikach armatorów ale także umieszczanych przez samych pasażerów. Polecam tę formę - sam ocenisz w ten sposób, czy to co widzisz może być dla Ciebie klaustrofobiczne czy też nie.Jeśli chodzi o upgrade to prostych recept nie ma. Moim zdaniem shareholders benefit nie ma na to żadnego wpływu. Najłatwiej można dostać upgrade rezerwując tzw. kabinę gwarantowaną czyli nie przydzieloną z numeru na etapie rezerwacji. W takim przypadku otrzymuje się tylko gwarancję, że dostanie się kabinę co najmniej tego rodzaju, za który zapłaciliśmy – w praktyce zdarza się, że jest to kabina wyższej klasy aczkolwiek przeskok o więcej niż jedną klasę (np. z wewnętrznej do balkonu) na pewno nie jest czymś powszechnym. Jeśli mogę coś doradzić to gdy rezerwujemy rejs i np. kabiny wewnętrzne są dostępne wyłącznie jako gwarantowane (nie można ich wybierać po numerze), a dostępne do wyboru są kabiny z oknem czy balkonem, to przy rezerwacji kabiny gwarantowanej wewnętrznej prawdopodobieństwo upgradu jest bardzo wysokie. Zdarzało mi się kilka razy rezerwować takie kabiny i nie zawsze dostawałem upgrade do kabiny wyższej klasy ale praktycznie zawsze kabiny, które dostawałem czymś pozytywnym się wyróżniały (np. optymalnym położeniem na statku lub większą powierzchnią). Z tego powodu moje doświadczenia z kabinami gwarantowanymi są pozytywne, co jednak nie każdemu musi odpowiadać bo jednak jest to pewnego rodzaju ruletka. Z drugiej strony rezerwując nocleg w hotelu nie rezerwuję z góry konkretnego pokoju i nie jest to dla mnie jakimś wielkim problemem
:-) W końcu kabina i tak służy głównie do spania…
blister
26 grudnia 2017 20:24
Odpowiedz
Czy wśród pasażerów była osoba poniżej około 55 roku życia? Zdjęcia sugerują, iż raczej nie...Większość tych rozrywek na statku przypomina trochę zabawę w Ciechocinku na dancingu.Czy zdarzali się delikwenci, którzy spóźniali się w poszczególnych portach na odpłynięcie? Kiepsko to wygląda z mojej perspektywy, gdy w bardzo krótkim odstępie czasu wycieczka ponad 2000 osób rusza zwiedzać Petrę czy Muscat. Straszna masówka.
greg2014
26 grudnia 2017 21:24
Odpowiedz
Żeby było jasne: nigdy nie zamierzałem ani nie zamierzam nikogo zachęcać do czegoś do czego nie jest przekonany:-) Misjonarstwa nie uprawiam a klątw za inne zdanie nie zamierzam na nikogo rzucać:-) Rozumiem, że taka forma wypoczynku może komuś nie odpowiadać i szanuję to. Moja relacja miała jedynie na celu przekazanie jak wygląda mało popularna w Polsce forma objazdówki jaką jest rejs statkiem wycieczkowym. A odpowiadając na pytanie: tak, na tym rejsie wbrew pozorom było wiele osób poniżej 55 roku życia w tym autor niniejszej relacji (a brakuje mi do tej granicy jeszcze naprawdę sporo). Myślę, że średnia była właśnie gdzieś w okolicach 50-55 lat. Powód jest prozaicznie prosty: rejs trwał 3 tygodnie a z dojazdem przed i po rejsie robi się jeszcze więcej – nie jest to łatwe (nie mówię jednak, że niemożliwe) do pogodzenia z pracą. Zresztą zasada jest banalnie prosta: im rejs jest dłuższy, tym średnia wieku wyższa a dzieci mniej. Na rejsach 7-dniowych (szczególnie w wakacje, ferie itp.) na statku podobnej wielkości potrafi być 500 dzieci a średnia wieku jest bliżej 30 niż 40 lat. Z kolei na rejsach dookoła świata (takich też jest sporo), które trwają zazwyczaj ok. 100-110 dni średnia wieku to 70-80 lat. Jeśli kogoś interesują szczegóły nt. struktury pasażerów w poszczególnych liniach, regionach oraz w zależności od długości rejsu, można na ten temat poczytać w amerykańskich serwisach: np. cruisecritics.com. Nie sądzę jednak, aby dane te kogoś zaskoczyły. Co do Petry, przyznam szczerze, że jakoś ilość turystów w tym miejscu w niczym mi nie przeszkadzała-może dlatego, że spodziewałem się, że będzie ich tam jeszcze więcej
:-). Wszyscy faktycznie najpierw musieli przejść doliną Bab-al-siq a potem wąwozem ale nie było w nich jakiegoś tłoku ani kolejek. Kolejka do kontroli bezpieczeństwa przed głównym wejściem zajęła zresztą raptem góra kilka minut. Za Skarbcem mówiąc szczerze był już luz – Petra ma sporą powierzchnię i za Skarbcem jest dostępnych kilka wariantów zwiedzania w związku z czym jakoś ten ruch się rozprasza. Przyznam szczerze, że wielokrotnie dużo większy problem miałem wędrując – nawet w tym roku po polskich Tatrach (choćby we wrześniu czyli teoretycznie już po najwyższym sezonie) a lepiej bynajmniej nie jest w miejscowościach znanych z turystycznych atrakcji (wymienię choćby przysłowiowe Krupówki w Zakopanem, Floriańską czy Grodzką w Krakowie, Monciak w Sopocie, Ramblę w Barcelonie czy plac Czerwony w Moskwie). Niektóre turystyczne miejscowości mają to do siebie, że przyciągają turystów i chyba trudno się temu dziwić:-) Petra jest największą atrakcją turystyczną Jordanii i jedną z największych atrakcji Bliskiego Wschodu w ogóle więc trudno oczekiwać, że będzie tam hulał tylko wiatr
:-)Co do spóźnień na statek to na tym rejsie nie mam pojęcia czy coś takiego miało miejsce (nikt nie ogłasza, że ktoś się spóźnił). Pamiętam jednak, że na jednym z moich rejsów na statek spóźniła się grupa prawie 200 osób, które korzystały z jakichś wycieczek indywidualnych. Było to zresztą w Heraklionie, statek nie czekał a portowy agent dla tych osób czarterował samolot (na ich koszt) do następnego portu. A pojedyncze spóźnienia pewnie się trafiają częściej niż rzadziej – przy tej ilości pasażerów wystarczy jakiś czynnik losowy i już mamy parę osób.
gonzo2018
27 grudnia 2019 20:21
Odpowiedz
Relacja co prawda do najmłodszych już nie należy ale spora część informacji pozostaje aktualna. Ponieważ dostałem cynk, że jest problem z niektórymi zdjęciami, zaktualizowałem linki do albumów. Teraz powinno już być OK, ale gdyby ktoś widział jeszcze jakieś defekty mam prośbę o informację.
greg2014
27 grudnia 2019 20:24
Odpowiedz
Poprzedni post pochodzi oczywiście ode mnie
:-) Sprawdzając, czy wszystko widać wykorzystałem osobny profil i zapomniałem się przelogować przed jego wysłaniem
:-)
mykerin
16 marca 2020 05:25
Odpowiedz
greg2014 napisał:Amerykańskim zwyczajem, wiele firm – w tym właśnie Carnival – oferuje osobom posiadającym akcje tej firmy (czyli swoim akcjonariuszom) specjalny program znany pod nazwą „shareholder benefit”. W ramach tego programu każdy akcjonariusz, który przed rozpoczęciem rejsu dopełni pewnej (stosunkowo prostej) procedury otrzyma od firmy specjalny bonus (tzw OBC lub „on board credit”), którym będzie zapis określonej kwoty na koncie pasażera na jego „statkowym” koncie. Kwotę tę będzie mógł on w trakcie rejsu wydać np. na wycieczki albo napoje. Mówiąc inaczej wygląda to tak, jakby ktoś na nasze konto na statku wpłacił pieniądze, które teraz my-jako pasażerowie możemy wykorzystać.Po pierwsze (i to wymaga niestety trochę zachodu) trzeba na nazwisko osoby posiadającej rezerwację kupić na giełdzie nowojorskiej 100 akcji CarnivalaA teraz to się chyba opłaca, bo ze względu na świrusa akcje są po 17,58 USD... Choć kogoś, kto kupił te akcje kiedykolwiek wcześniej, to z pewnością nie cieszy.
greg2014
16 marca 2020 08:47
Odpowiedz
Byłbym ostrożny, nie wiadomo ile czasu zajmie powrót do normalności. W większym stopniu niż od "chciejstwa" operatorów zależy on od otwarcia portów w poszczególnych krajach a z tym może być problem. Poza tym coraz więcej się pisze, że zagrożony jest cały sezon na Alasce ze względu na duże ograniczenia w portach kanadyjskich, bez których te rejsy nie mogą funkcjonować. Do tego dochodzi kwestia zwrotów dla klientów. Statki i ich utrzymanie - nawet jeśli stoją w portach też kosztuje a w połączeniu z brakiem przychodów to nic dobrego nie wróży.
Zresztą mniejsza lub większa impreza jest organizowana co wieczór (czasem więcej niż jedna) – różnią się tylko nazwą i klimatem (wenecka, arabska, tysiąca i jednej nocy itd.).
A tymczasem płyniemy dalej do Salalah – pierwszego portu w Omanie. Ponieważ port jest położony „w środku niczego”, do miasta jest ponad 12 km, z portu do miasta nie ma niestety żadnej komunikacji publicznej a ja jestem tu pierwszy raz, zdecydowałem się na wycieczkę ze statku. W końcu skoro to dotarłem to trzeba zobaczyć to miasto:-)
C.D.N.Może kogoś zainteresuje jak wygląda kuchnia na statku wycieczkowym :-)
Akurat tak się złożyło, że w ramach jednego z przywilejów statusowych, na statkach Costy istnieje możliwość obejrzenia statku „od drugiej strony” czyli rewirów niedostępnych normalnie dla pasażerów. Dawniej w ramach tego przywileju można było zobaczyć pomieszczenia załogi, warsztaty, spiżarnie i generalnie szeroko rozumiane zaplecze statku; aktualnie wycieczka ta jest ograniczona zazwyczaj do jednej z kuchni.
Wycieczka była o tyle nietuzinkowa, że po raz pierwszy (przynajmniej jeśli chodzi o moje doświadczenia) prowadzona w języku polskim , w bardzo kameralnym kilkuosobowym gronie :-)
W sumie na naszym statku są 4 kuchnie: największa - obsługująca restauracje główne (o niej będzie mowa poniżej) , kuchnia obsługująca bufet samoobsługowy, kuchnia dla restauracji klubowej (czyli restauracji extra płatnej oraz obsługującej gości z apartamentów) a także kuchnia dla załogi. W kuchni głównej pracuje w sumie ok. 160 osób w podziale na 3 zmiany.
Aby wejść do kuchni najpierw musieliśmy oczywiście założyć odpowiednie „mundurki organizacyjne”: maski na twarz, ochraniacze na obuwie, czepki oraz fartuchy:
Po wejściu do kuchni pierwsze co rzuca się w oczy to setki talerzy czekających w gotowości:
Zamówienia w restauracji głównej są przyjmowane od pasażerów na przenośnych terminalach, skąd są przesyłane bezpośrednio do kuchni i wyświetlane na wszechobecnych w niej monitorach:
Dzięki temu w kuchni na bieżąco wiadomo jakie potrawy w jakich ilościach powinny być przygotowane w odpowiednich okienkach czasowych.
Kuchnia podzielona jej na kilka sekcji.
W pierwszej z nich przygotowywane są przystawki zimne – np. wędliny, sery, ryby, sałatki itp.
Goście mogą z nich korzystać w części bufetowej restauracji podczas np. śniadania czy lunchu (wówczas zamawia się u kelnera tylko „poważniejsze” dania; z pozostałych można korzystać samodzielnie w wydzielonej w restauracji części małego samoobsługowego bufetu):
W pobliżu przygotowywane są składniki dla dań głównych – np. na poniższym zdjęciu sos boloński:
Kolejka sekcja kuchni, w której zdecydowanie najwięcej się dzieje to sekcja dań gorących.
Ponieważ w kuchni pracuje wiele osób nie może być wątpliwości „who is who” . W związku z tym opracowano prosty system oznaczania szarż poszczególnych pracowników uzależniony od koloru kołnierzyka-apaszki: niebieski dla szefa działu, żółta dla pierwszego kucharza a biała dla jego pomocników. Proste :-)
O ile w przypadku przystawek zimnych czas ich wyłożenia w restauracji nie ma takiego znaczenia, o tyle w przypadku dań gorących jest to już kluczowe, aby na stół gości nie dotarły one zimne. Aby tego uniknąć każde danie po przygotowaniu trafia do specjalnej podgrzewanej z dwóch stron strefy, skąd w określonym czasie powinno zostać zabrane przez kelnera na stolik gości. Do informowania o czasie i temperaturze służy specjalny system markerów. To na tym etapie odbywa się również przypisanie poszczególnych dań do stolików, aby kelnerzy wiedzieli gdzie je podać.
Niektóre dania przygotowywane są w kotłach będących w stanie zmieścić człowieka:
Zawsze się zastanawiam jak to możliwe, że takie danie nie jest ani rozgotowane ani niedogotowane…
W jeszcze innym miejscu statkowej kuchni przygotowywane są zupy – oczywiście w odpowiedniej wielkości „garnkach” :
Desery oraz słodkości są przygotowywane w ostatniej sekcji statkowej kuchni:
Niezależnie od powyższych sekcji w skład kuchni wchodzi piekarnia zajmująca się na bieżąco wypiekiem chleba, bułek czy bagietek oraz najbardziej niewdzięczna część kuchni czyli tzw. „zmywak”. Wg przekazanych nam informacji wszystkie pozostałości po posiłkach są w specjalnym urządzeniu doprowadzane do postaci proszku, który na lądzie jest przekazywany jako karma dla zwierząt. Z wyglądu było to coś podobnego do przyprawy do dań:-)
Kuchnia fizycznie w dużej części znajduje się pod restauracją i jest z nią połączona schodami ruchomymi, z których korzystają kelnerzy oraz obsługa dostarczając dania.
Jak dla mnie jest to ciekawe miejsce – szczególnie biorąc pod uwagę, że dziennie obsługuje ok. 1300 gości na kolacji oraz nieco mniej na śniadaniu i lunchu (wówczas więcej osób korzysta z bufetu samoobsługowego) z nieprawdopodobnie dopracowanymi i zoptymalizowanymi szczegółami. Ponieważ my mieliśmy okazję zwiedzać kuchnię między śniadaniem a lunchem, nie było szans zobaczyć jej w „godzinach szczytu” ale łatwo można sobie to wyobrazić.
A tymczasem przepłynęliśmy już cieśninę Bab el Mandeb oddzielającą Morze Czerwone od Zatoki Adeńskiej i Oceanu Indyjskiego i płyniemy sobie spokojnie dalej:-) Piratów póki co nie spotkaliśmy:-)
C.D.N.Po czterech dniach na morzu dotarliśmy wreszcie do stałego lądu, którym w naszym przypadku okazało się Salalah – drugie co do wielkości miasto Omanu, położone na południu kraju – w odległości ok. 1000 km od stolicy.
Nie spotkaliśmy po drodze żadnych piratów, morze było spokojne a pogoda w sam raz – słonecznie i 25-30 stopni.
Mówiąc jednak o piratach muszę jednak dodać, że jakieś dodatkowe środki ostrożności były podjęte. Na promenadzie, którą w końcu otwarto dla pasażerów cały czas w trakcie tej części rejsu dyżurowali groźnie wyglądający (ubrani m.in. w kamizelki kuloodporne) strażnicy z lornetkami:
Dodatkowo w kilku miejscach po każdej stronie statku zostały zamontowane „armatki wodne”:
i dodatkowo silne reflektory.
Ale szczęśliwie żadne atrakcje po drodze nas nie spotkały:-)
Sam port w Salalah jest położony w przysłowiowym „pośrodku niczego”. To typowy port przemysłowy, po którym w ogóle nie można się poruszać pieszo. Osoby nie korzystające z wycieczek mogą skorzystać jedynie z shuttle busa, który podwiezie ich do bramy portu – ale to dalej środek niczego – do miasta jest stamtąd w zależności od wersji od 12 do 20 km. Oczywiście czeka tam armia taksówkarzy – zresztą to jedyna możliwa forma dostania się do miasta.
Sam widok ze statku na okolicę jest mało zachęcający – jak to w porcie przemysłowym. Z jednej strony widać kilka kontenerowców:
…z drugiej zaś drogę oraz góry wapienia (jak powiedziała nam później przewodniczka jest stąd eksportowany do Indii, gdzie wykorzystywany jest jako surowiec do produkcji materiałów budowlanych):
Jak wspominałem w jednym z poprzednich postów, w Salali wybrałem się na wycieczkę objazdową po mieście z przewodnikiem.
Przed zejściem ze statku każdy z pasażerów otrzymał przepustkę portową:
…po czym można było zająć miejsce w autobusie i wyruszyć w drogę.
Tym razem przewodnikiem okazała się kobieta – przedstawiając się powiedziała, że jest pierwszą licencjonowaną kobietą-przewodnikiem turystycznym w Salalah. Ubrana w tradycyjną abaję przez całą drogę opowiadała nam o Omanie ze szczególnym uwzględnieniem Dhofar – regionu, którego stolicą jest Salalah. Przy okazji mieliśmy okazję dowiedzieć się sporo nt. tutejszych zwyczajów i historii. M.in. zachwalała przez 10 minut abaję jako niezwykle komfortowy ubiór ale szczerze mówiąc mało kogo chyba przekonała :-)
Droga z portu do miasta biegnie wzdłuż pustynnych terenów, obok kilku dużych zakładów przemysłowych:
Co warto podkreślić Dhofar jest jedynym regionem Omanu, w którym występuje monsun oraz pora deszczowa trwająca 3 miesiące; przez pozostałą część roku praktycznie nie pada w ogóle deszcz. Z tego powodu klimat tego regionu bardzo się różni od klimatu stołecznego Muscatu oraz pustynnego interioru.
Woda z opadów w czasie pory deszczowej gromadzi się w naturalnych skalnych zbiornikach, skąd jest rozprowadzana wybudowanym wiele wieków temu systemem irygacyjnym obejmującym dużą część okolic Salali. Dzięki temu możliwe jest stosunkowo tanie nawadnianie licznych klombów i trawników w mieście – a przede wszystkim uprawa owoców.
Salalah słynie z upraw palm kokosowych, papai oraz bananów, w które zaopatruje resztę kraju. Po drodze mieliśmy okazję mijać liczne uprawy bananów:
Same owoce można kupić na licznych stoiskach położonych wzdłuż dróg oraz w sąsiedztwie upraw:
Woda pochodząca z opadów nie jest wykorzystywana w gospodarstwach domowych (poza pojeniem zwierząt) – służy do tego wyłącznie woda pochodząca z odsalania wody morskiej, którą trzeba kupić. Trudno w to uwierzyć ale wg słów przewodniczki, aktualna jej cena jest równa cenie paliwa do samochodów – tzn. cena jednego litra benzyny i wody jest taka sama.
Pierwszym punktem naszej wycieczki był Wielki Meczet Sułtana Qaboosa w Salali:
Jest to monumentalna budowla wybudowana w ostatnich latach. Pomimo, że robi spore wrażenie uczciwie trzeba jednak powiedzieć, że mocno ustępuje Wielkim Meczetom w Muscacie oraz Abu Dhabi, które miałem okazję zwiedzać, a które są jeszcze przed nami.
Co ciekawe, zasadniczo meczety w Omanie są niedostępne dla nie-muzułmanów. Sułtan wyraził jednak zgodę, aby niektóre z nich (w tym właśnie Wielki Meczet w Salalah) mogły być odwiedzane przez turystów. Co więcej – sułtan wyraził również zgodę, aby do jego wielkiej sali mogły wejść kobiety. Wg słów naszej przewodniczki w Omanie praktycznie taka możliwość istnieje tylko w kilku meczetach i została wprowadzona m.in. po to, aby pokazać światu wielkość Omanu oraz szerzyć Islam.
Przed wejściem do meczetu czekało nas obowiązkowe zdjęcie obuwia, a kobiety kontrola jeśli chodzi o strój (zakryta głowa i ramiona):
W głównej sali meczetu może się jednocześnie modlić prawie 2500 mężczyzn. Jak wspominała przewodniczka rzadko kiedy jest wypełniona w całości ale nawet przy obecności 1000-1500 osób, przed meczetem widać morze butów :-) Z opowieści jej braci (a jak mówiła ma ich dziewięciu – oprócz pięciu sióstr), wynika, że niejednokrotnie znalezienie swojego obuwia po modłach zajmowało godzinę i więcej :-)
Za wejściem do meczetu można było zobaczyć sale do rytualnego obmycia przed wejściem do sali głównej:
Następnie przeszliśmy przez spory dziedziniec:
…w i końcu mogliśmy podziwiać wnętrza meczetu:
Poprzednie wizyty w meczetach we wspomnianym Muscacie i Abu Dhabi zapamiętałem jako miejsca, w których znajdują się przepiękne i gigantyczne zarazem żyrandole. W tym przypadku żyrandol nie robi aż takiego wrażenia – ale być może dlatego, że był wyłączony:
W ramach realizacji celu wyznaczonego przez sułtana, tzn. szerzenia wiary, mieliśmy okazję posłuchać o pięciu filarach Islamu, pielgrzymkach do Mekki oraz o Koranie:
Po zakończeniu wizyty w Wielkim Meczecie sprawnie tym razem odszukaliśmy swoje buty i pojechaliśmy obejrzeć – ale już wyłącznie z zewnątrz inny znany meczet w Salali – Meczet Shanfari :
Akurat tak się złożyło, że obok meczetu odbywało się wesele w tradycyjnym omańskim stylu. W rozstawionym dużym namiocie rozłożone były dywany a na nich – ławy honorowe dla starszyzny rodzinnej oraz stoliki z krzesłami dla pozostałych mężczyzn (co ciekawe – kobiety, w tym panna młoda nie brały udziału w uroczystości – dla nich odbywała się równoległa „babska” impreza w innym miejscu):
Kiedy miejscowi zobaczyli turystów zaczęli nas częstować owocami, kawą oraz lokalnymi słodyczami:
I generalnie trzeba powiedzieć, że to oddaje praktycznie w 100% charakter Omańczyków, z którym się spotkałem również wcześniej: niewymuszona gościnność oraz chęć pomocy.
Kolejnym punktem naszej wycieczki były stanowiska archeologiczne Al-Balid , w miejscu których w przeszłości było zlokalizowane stare miasto oraz forty obronne Salali. Aktualnie można zwiedzać tutaj również muzeum:
Przed wejściem do jednej z kilku ekspozycji muzeum można było zobaczyć również jeden ze skarbów regionu: kadzidłowiec, czyli drzewo, z którego pozyskuje się kadzidło:
W określonej porze roku po nacięciu kory drzewa wypływa z niej biała maź, która po ok. 3-ech tygodniach twardnieje na kamień i wyglądem zaczyna przypominać bursztyn. Podgrzewanie tej substancji powoduje wydzielanie się wonnych zapachów znanych m.in. z kościołów. Kadzidło (oraz pochodząca również stąd mira) służy również do produkcji różnego rodzaju perfum i kosmetyków (a w przeszłości po rozpuszczeniu w wodzie było wykorzystywane również jako naturalny środek przeciwbólowy).
Samo muzeum jest dedykowane historii Omanu w podziale na okres przedislamski, od przyjęcia Islamu do 1970 roku (czyli objęcia rządów przez obecnego sułtana) oraz po 1970 roku. Ekspozycja jest przygotowana bardzo ciekawie – z licznymi makietami, zdjęciami oraz (w osobnej sali) prezentacjami multimedialnymi – zaopatrzona w napisy również w języku angielskim. Dodatkowo w jego skład wchodzi osobna ekspozycja prezentująca morskie tradycje Omanu (linia brzegowa kraju liczy ponad 3100 km a duża część ludności zajmuje się rybołówstwem).
Niestety w salach muzeum obowiązuje kategoryczny zakaz fotografowania, a jedyne zdjęcie które można wykonać to zdjęcie portretu panującego sułtana Qaboosa.
Trzeba przy tym podkreślić, że sułtan cieszy się w Omanie nieprawdopodobną i wydaje się, że niewymuszoną popularnością jako osoba, która istotnie przeobraziła kraj w stosunku do tego jakim on był w momencie przejęcia przez niego władzy z rąk zamkniętego na zmiany ojca. Wg słów przewodniczki sułtan kładzie bardzo duży nacisk na edukację, która jest darmowa do poziomu uniwersyteckiego – a także na inwestycje infrastrukturalne i dedykowane szeroko rozumianej turystyce. Aktualnie ponoć jest poważnie chory a z racji tego, że nie ma dzieci nie jest do końca jasne, kto przejmie po nim schedę.
Praktycznie zresztą wszystkie większe obiekty w Omanie (największe meczety, główne ulice, szpitale, uniwersytet itd.), które wybudowane zostały w ostatnich 20-30 latach noszą imię panującego sułtana.
Mówiąc inaczej: zdjęcie i imię sułtana można naprawdę spotkać na każdym kroku.
Kolejnym punktem wycieczki była wizyta na jednym z miejscowych targów czyli souków.
Odwiedziliśmy Al Husn Souk, który specjalizuje się w handlu kadzidłem, perfumami, kaszmirem oraz tradycyjnymi strojami omańskimi (na zdjęciu poniżej można zobaczyć m.in. tradycyjne męskie nakrycie głowy – tzw. kappa):
Niedaleko od targu rozciągała się z kolei bardzo szeroka, piaszczysta plaża, na której jednak praktycznie nie było nikogo:
Przyczyny tej pustki są dwie – i obie prozaiczne. Po pierwsze decydują względy kulturowe: trudno sobie wyobrazić, że ktoś się rozbierze na plaży. A po drugie plaża w Salalah jest bardzo niebezpieczna, nawet 2-3 metry od brzegu można spotkać klifowe uskoki o głębokości nawet kilkunastu metrów.
Warto wspomnieć o jeszcze jednej atrakcji, której zwiedzanie niestety nie jest możliwe. W Salalah zlokalizowany jest jeden z pałaców sułtana (tutaj zresztą się on urodził), zajmujący bardzo dużą część miasta – wzdłuż zamkniętej części wybrzeża. Sułtan aktualnie przebywa wyłącznie w Muskacie (ostatni raz w Salalah był w 2010 roku) ale kompleks jest cały czas przygotowany na jego przyjęcie. W ramach ciekawostek warto wspomnieć, że w jego skład wchodzi m.in. ok. 300 apartamentów (każdy to w zasadzie osobny pawilon) dla sułtańskiego dworu. Niestety turyści mogą jedynie obejrzeć bramy pałacu. Na poniższych zdjęciach widać jedną z bram bocznych oraz bramę główną – a także ciągnące się mury pałacowego kompleksu:
Oprócz wymienionych atrakcji, w okolicach Salalah można również odwiedzić grób biblijnego proroka Hioba, dzikie wielbłądy, morskie gejzery, lasy wspomnianych już kadzidłowców i pewnie jeszcze wiele, wiele więcej. Ale to pozostanie mi już na następny raz :-)
Przewodniczka opowiadała nam również sporo na temat życia rodzinnego i aranżowania małżeństw w Omanie. Jak wspominała aktualnie młodzi mogą się sami dobierać ale w praktyce wolą polegać na woli rodziców w efekcie czego większość małżeństw nadal jest aranżowana. Wynika to stąd, że w przypadku niepowodzenia małżeństwa aranżowanego, młodzi mogą liczyć na pomoc rodziców; w przypadku kiedy dobrali się oni sami i bez udziału rodziców – muszą sobie radzić sami co w Omanie ponoć nie jest proste.
A w ramach ciekawostek: w Omanie powszechne jest korzystanie z mediów społecznościowych ale nie do pomyślenia jest, że na swoim profilu na Facebooku kobieta umieści twarz: najczęściej jest to kwiatek, dłoń lub kawałek nogi…
Wracając z Salali na statek mijaliśmy liczne niedawno otwarte lub budujące się hotele praktycznie wszystkich znanych światowych sieci co potwierdza, że jest to jeden z popularniejszych kierunków turystycznych Omanu.
Tymczasem nasz pobyt w Salali powoli dobiega końca. Niedługo wypływamy w drogę do stolicy Omanu – Muscatu, do której dotrzemy w poniedziałek rano.
C.D.N.Płyniemy sobie spokojnie po Oceanie Indyjskim a ponieważ tu i ówdzie działa omańska sieć komórkowa, to mogę wysłać kolejnego posta. Tym razem dla zainteresowanych zebrałem jeszcze trochę informacji na temat korzystania z internetu i w ogóle utrzymywania łączności ze światem na statku.
Na lądzie (tzn. gdy statek jest w porcie) sprawa jest stosunkowo prosta – można korzystać (albo nie) z lokalnych operatorów komórkowych – albo używając polskiej karty SIM albo jakiejś obcej. Na terenie szeroko rozumianej Europy (Unia+kilka krajów np. Norwegia – standardowe wykazy dostępne są na stronach operatorów) od lipca 2017 temat też jest prosty – zasadniczo koszty rozmów telefonicznych/internetu przez komórkę są takie same (lub prawie takie same) jak w kraju.
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda poza UE „z dodatkami”, a w szczególności poza Europą a także, gdy statek jest na morzu.
Ja, jeśli chodzi o internet, od pewnego czasu korzystam z usług jednego z operatorów ukraińskich (Lifecell albo Kivstar), którzy mają moim zdaniem jedne z lepszych ofert roamingowych na internet z wieloma krajami na całym świecie – w tym na popularnych kierunkach turystycznych. Ceny tych pakietów zaczynają się od umownych 4-5 złotych za 100 MB np. w Izraelu (ale są też czasami dostępne większe i atrakcyjniejsze cenowo pakiety – trzeba się jednak dokładniej wczytać w taryfę).Pakiety 100 MB u tych operatorów można łatwo odnawiać - dzieje się to praktycznie automatycznie. Korzyść z takiej „uniwersalnej karty SIM” jest oczywista: nie trzeba się zastanawiać nad tym, jak w danym kraju korzystać z internetu, szukać wifi albo sklepów z lokalnymi kartami SIM, tracić na to czasu itd. Poza tym do prostego sprawdzenia maili, whatsupa czy przejrzenia kilku stron internetowych nie są potrzebne nie wiadomo jakie transfery - a często się zdarza, że każdy postój jest w innym kraju i czasami kolekcjonowanie kart SIM z każdego odwiedzanego portu (no chyba, że ktoś lubi) nie ma zwyczajnie sensu.
Niestety warunki wspomnianych operatorów nie obejmują wszystkich krajów (np. na naszej trasie nie obejmowały Omanu). Tam można ewentualnie skorzystać z kolei z zakupu lokalnej karty SIM, co w praktyce nie jest zbyt trudne – są one dostępne praktycznie w każdym miejscu w jakimś kiosku. Warto przed wyjazdem zapoznać się z serwisem http://prepaid-data-sim-card.wikia.com , w którym można znaleźć informacje nt. ofert przedpłaconych kart SIM z dostępem do internetu w różnych krajach - z praktycznymi poradami jak je kupić. Przykładowo korzystając z informacji ze wspomnianego serwisu, wczoraj w kiosku z napojami w Salalah kupiłem kartę omańskiego operatora Renna Mobile:
Karta w Omanie musi zostać podobnie jak w Polsce zarejestrowana ale jak się okazało wystarczył do tego mój polski dowód osobisty (paszportu nie miałem bo jest zdeponowany na statku ale zapewne jego kserokopia też by wystarczyła). W trakcie takich „zakupów” może pojawić się – tak jak przy każdych innych zakupach w egzotycznym bądź co bądź kraju problem komunikacyjny - ale tym razem nie było źle:-) Za kartę z 1,5 GB internetu ważnym przez miesiąc zapłaciłem 6 dolarów – przeliczone to zostało po jakimś mało korzystnym kursie (gdybym miał omańskie riale wyszłoby na pewno taniej).
Z ciekawych alternatyw do wspomnianych kart ukraińskich warto wspomnieć o Air Baltic SIM Card (informacje: http://airbalticcard.com/services/rate-internet/ ) – to międzynarodowa karta oferowana przez linie lotnicze Air Baltic (można ją zamówić również z dostawą pocztą), która oferuje ciekawe pakiety internetowe w większości krajów świata – przynajmniej tych, do których najczęściej się jeździ. Z mojego rozpoznania wynika, że może być szczególnie atrakcyjna na Karaibach, gdzie każdy z wyspiarskich krajów ma swoją sięć komórkową bez jednej ujednoliconej oferty.
Niestety w czasie, gdy statek jest na morzu zakres dostępnych możliwości znacząco się zmniejsza. Można oczywiście skorzystać ze statkowego internetu, ale jest on drogi i dość wolny. Ceny na różnych rejsach się różnią – czasem bardzo znacznie. Na moim rejsie wyglądały następująco:
Dobra zmiana na plus jest taka, że dostępne pakiety internetowe są w większości pakietami danych a nie pakietami minut. Te drugie przy wolno działającej sieci potrafią się skończyć szybciej niż uzyskamy oczekiwany efekt (np. przeglądniemy interesujące nas strony). Zmiana jest na plus co nie zmienia faktu, że to dalej jest coś dalekiego od tego, do czego człowiek jest przyzwyczajony na lądzie.
Przy czym ten model taryfikacji (tzn. za MB a nie minuty) nie jest powszechny. Z tego co kojarzę obowiązuje również na niektórych statkach MSC i NCL – ale dominującym modelem niestety jest cały czas model minutowy.
Od pewnego czasu na wszystkich statkach, na których miałem okazję być (nie tylko Costy), w trakcie, gdy statek jest na morzu, uruchamiana jest stacja przekaźnikowa operatora GSM o nazwie „Telenor Maritime”:
Udostępnia on wszystkie popularne usługi (w tym możliwość korzystania z internetu) ale trzeba być przygotowanym na to, że nasz operator komórkowy policzy nas za korzystanie z nich bardzo słono: