Dodaj Komentarz
Komentarze (31)
brzemia
24 listopada 2017 07:36
Odpowiedz
Czekam na kolejne odcinki i mam nadzieje ze beda tak interedujace jak te z poprzednich rejsow. Stopy wody pod kilem !Wysłane z taptaka.
brzemia
24 listopada 2017 16:35
Odpowiedz
Na pierwszy rzut oka jak wygląda obłożenie statku? Pewnie okarze sie dopiero przy kolacji. Skoro dostaleś upgrade do balkonu musieli miec jakieś luzy.Wysłane z taptaka.
greg2014
24 listopada 2017 16:42
Odpowiedz
Myślę, że obłożenie jest powyżej 90%. Patrzyłem wczoraj z ciekawości i były wolne pojedyncze kabiny. Ale postaram się to dokładniej ustalić u p.Magdy:-)Upgrade dostałem w ramach programu lojalnościowego - został mi przyznany ponad 2 miesiące temu, kiedy jeszcze nie było wiadomo jakie będzie obłożenie.
macq91
25 listopada 2017 09:25
Odpowiedz
Pracowałem kilka lat temu na podobnym statku pasażetskim w Japonii. Paszporty zabierają i to standardowa procedura, oddają tylko w niektórych portach a stemplują bardzo rzadko. Zawsze trzeba mieć przy sobie kopię paszportu jeśli się wychodzi do portu. Generalnie na tej trasie na szczęście nie ma za dużych fal. Jak sobie przypomnę trasę z Kapsztadu do Buenos Aires lub kalifornijskie wybrzeże to do tej pory mi się w głowie kręci
:)
greg2014
25 listopada 2017 16:23
Odpowiedz
@macq91 - Być może od Twoich czasów się trochę pozmieniało ale z tymi paszportami i stemplowaniem to jest bardzo różnie – z moich doświadczeń wynika, że zależy to od wielu czynników: obywatelstwa, regionu, operatora i czegoś tam może jeszcze. Przykładowo w Europie nigdy ode mnie nie odbierano paszportu – ale już od obywateli państw nie należących do UE tak. Gdy byłem na Karaibach paszportów nie zabierano zupełnie nikomu. Z kolei na Bliskim Wschodzie i Azji zabierano jak dotąd zawsze i wszystkim. Tam też paszporty były stemplowane w prawie każdym porcie. Przynajmniej takie są moje doświadczenia:-)A wracając do rejsu: w ramach pobytu w Civitavecchi zrobiłem sobie wypad do Tarquini (ok. 15-20 km od portu) – w przeszłości w jego obecnych granicach była położona jedno z najważniejszych miast (osad ?) Etrusków. Na jego gruzach powstało średniowieczne malownicze miasteczko, w którym naprawdę jest sporo do zobaczenia. Napiszę o tym później bo kolekcja zdjęć wymaga przejrzenia i ogarnięcia.
brzemia
27 listopada 2017 07:44
Odpowiedz
Zastanawia mnie sprawa izraelskich pogranicznikow. Masz jeszcze 2 porty w Grecji po drodze przed Eliatem. Nie mogli wsiasc dzis a wysiasc jutro w Atenach?Wysłane z taptaka.
samaki9
27 listopada 2017 11:09
Odpowiedz
brzemia- pewnie 2 godziny pracy , a cały dzień dłuzej wycieczki
;)
greg2014
27 listopada 2017 14:03
Odpowiedz
@brzemia - Też byłem zdziwiony i wczoraj pytałem o to nasze C.I.A. czyli panią Magdę z recepcji. Ekipa izraleska płynie z nami aż do Eljatu i tak jak napisał @samaki obecnie ma już prawie fajrant. Zrobili co mieli zrobić, ewentualnie zostały im pojedyncze osoby, które nie stawiły się wczoraj (obowiązek dotyczył wszystkich - nawet tych, którzy nie planują w porcie schodzić ze statku) plus jeden dzień zajmie im pewnie podobny "teatr" z załogą. Wczoraj mieli to wszystko rozpisane wg pokładów, na których się mieszka - od godziny 8:00 do 12:30. Costa podzieliła wszystkich pasażerów na grupy (właśnie wg zajmowanych pokładów), aby uniknąć kolejek chociaż biorąc pod uwagę ile czasu izrealscy pogranicznicy poświęcali poszczególnym osobom trudno było sobie je wyobrazić.
leszczu007
29 listopada 2017 09:26
Odpowiedz
Świetna relacja, czytam z wielkim zaciekawieniem
:) Czekam oczywiście na ciąg dalszy
:)Pozdrawiam ze śnieżnych Gliwic.
zeus
29 listopada 2017 15:06
Odpowiedz
Taki trochę grammar nazi z mojej strony
:)Do Pireusu mówimy Pireas (Πειραιάς) lub czasami z greki Πειραιεύς (Pirews)No i to nie dzielnica, tylko oddzielne miasto
:)
greg2014
29 listopada 2017 15:11
Odpowiedz
Konstruktywna krytyka jest zawsze mile widziana:-)Już skorygowane. A po powrocie muszę się chyba wybrać do laryngologa bo widać słuch mnie zawodzi:-)
brzemia
29 listopada 2017 17:34
Odpowiedz
Czytając twoje posty z encyklopedyczna wiedza o portach i wycieczkach dopasowanych do czasu postoju statkow w porcie, wydaje mi się że twoja wiedzę nalezy wykorzystac tworzac katalog portow wraz z opisem zwiedzania. Jest takie cos w jezyku angielskim, sugruje w ramach forum w wydzielenie tematow tej kategorii dla forumowiczow.Wysłane z taptaka.
greg2014
29 listopada 2017 18:55
Odpowiedz
No szczerze mówiąc to informację o autobusie X80 dostałeś chyba wtedy właśnie ode mnie...dałem ciała ale do głowy mi nie przyszło, że może nie jeździć.A wczoraj z ciekawości popatrzyłem na rozkład - zarówno tam jak i na budce obok portu w Atenach, gdzie sprzedają bilety jest wielka kartka, że autobus X80 zacznie kursować od 1 maja 2018. Widocznie w tym roku było inaczej...niestety.Co do portów to staram się przy każdym zamieszczać jakieś podstawowe informacje jak się z niego wydostać. Nie wiem czy to już czas, żeby to jakoś wyodrębniać na forum (tzn. czy skala zjawiska to uzasadnia) - ale o tym niech się może wypowiedzą mądrzejsi ode mnie.
sareth4
2 grudnia 2017 10:44
Odpowiedz
No to niech lepiej się podniesie, bo z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały tej opowieści!
:)
brzemia
2 grudnia 2017 19:40
Odpowiedz
greg2014 napisał:Mgła się podnosi i znika po czym za chwilę znowu pojawia - ale co jakiś czas coś widać:-) Widać taki urok tego miejsca... Na początku trudno było dostrzec cokolwiek - nawet holowniki, które asekurują statek po z przodu i z tyłu - nie mówiąc o pozostałych statkach konwoju.Jakby ktoś powiedział, że płyniemy po morzu, Nilu czy gdziekolwiek indziej i był przy tym przekonujący to można by mu uwierzyć:-)Jak już coś można zobaczyć to w zasadzie dominuje piasek, piasek i piasek - w ilościach trudnych do ogarnięcia.Ale nie jest znowu tak nudno jak by się mogło wcześniej wydawać - np. Ismalia prezentuje się ze statku bardzo ładnie.Jak wyjdziemy z Kanału to zbiorę więcej zdjęć i wrzucę je razem. A teraz tylko dwa na zachętę:
Warto wspomniec ze nad calym kanałem sueskim jest tylko 1 most w wiekszosci zafundowany przez japonczyków.Most wznosi się 70 m nad kanałem i jego długość wynosi 3,9 km. Składa się z 400 metrowego przęsła zakończonego pylonami i dwoma 1,8 kilometrowymi podejściami. Wysokość dwóch głównych pylonów wspierających wynosi 154 metrów każda. Wieże zostały zaprojektowane w kształcie obelisku faraonów.Most oraz tunel Ahmed Hamdi są wyłącznymi stałymi drogami umożliwiającymi pokonanie kanału dla ruchu drogowego.Wysłane z taptaka.
pabloo
2 grudnia 2017 20:41
Odpowiedz
Fajnie, że tak obficie opisujesz szczegóły geograficzno-techniczne, bardzo podoba mi się Twoja relacja, choć przykro, że straciłeś aparat
8-) Pisałeś o płatnościach na pokładzie, a powiedz czy dużo trzeba wydawać? To znaczy czy brakuje Ci czegoś i musisz kupować albo nie da rady zakupić lokalnych produktów w miejscach gdzie statek się zatrzymuje?Jaki plan masz na te kilka godzin w Jordanii?
;)
brzemia
2 grudnia 2017 21:36
Odpowiedz
Jest na wysokosci Hurgady. Moze załapie jeszcze sygnał i napisze pare słow. W sumie jako stały klubowicz Costy powinien dostać bezplatny Internet na statku.Wysłane z taptaka.
greg2014
3 grudnia 2017 07:29
Odpowiedz
@brzemia - złapałem dopiero zasięg sieci izraelskiej:-) Do egipskich i saudyjskich można się było podłączyć ale bez internetu. A internet na statku jest przeraźliwie wolny więc wolę płacić operatorom GSM bo jak już się uda podłączyć to zwykle wszystko chodzi jak należy.Wpływamy właśnie do Akaby w Jordanii.@Pablo - jeśli chodzi o płatności na statku to wszystko jest sprawą indywidualną.Pozycją nie do uniknięcia są napiwki (10 EUR/dzień), które są dopisywane automatycznie do rachunku każdego dnia - trzeba je uregulować pod koniec rejsu. W różnych liniach z napiwkami jest różnie - u Costy są one teraz obowiązkowe.Drugą pozycją, która już jest uzależniona od indywidualnych potrzeb to wydatki na napoje - cena rejsu nie obejmuję wydatków w barach oraz napojów do kolacji w restauracjach (teoretycznie nawet wody, w praktyce bywa z tym róznie). Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy wykupili opcję "all inclusive" w którejś z wersji . Teoretycznie można sobie jednak wyobrazić, że na kolację chodzi się do bufetu (chociaż moim zdaniem to znacznie gorszy wybór niż restauracja - ale jakaś część osób jeśli nie codziennie to od czasu do czasu wieczorem idzie do bufetu). Do tego dochodzą ewentualne wycieczki, dostęp do internetu i wszelkiej maści zakupy na statku - czy to w sklepach czy w punktach usługowych (np. usługi fotograficzne czy masaże w spa). Również ewentualna wieczorna pizza w pizzerii lub hamburgery (też wieczorem) są płatne.W niektórych portach (chociaż jest to zdecydowana mniejszość) może też pojawić się jakaś opłata za korzystanie z shuttle busów - zwykle wtedy, kiedy zawożą pasażerów do miasta a nie do bramy portu. Ale to nie jest standardem i nawet na róznych rejsach do tego samego portu tą samą linią zdarzało się, że to co jednym razem było bezpłatne innym razem już nie.Podsumowując: temat jest trudny do precyzyjnego zdefiniowania i dość indywidualny.W wersji minimalistycznej można pewnie sobie wyobrazić, że do zapłaty są tylko napiwki ale to chyba nie o to chodzi.A co do Jordanii to wybieram się na wycieczkę ze statku do starożytnej Petry. To jedna z największych atrakcji na naszej trasie i byłbym chyba chory, gdybym ją sobie odpuścił.Niestety moim zdaniem do Petry jest za daleko i temat jest zbyt skomplikowany logistycznie, aby dysponując taką ilością czasu próbować to organizować samodzielnie-dlatego biorę wycieczkę ze statku. Z drugiej strony cena tej wycieczki (130 EUR) nie jest może niska ale patrząc ile turystów indywidualnych kosztuje samo wejście do Petry (niespełna 100 EUR w przypadku pobytu w Jordanii tylko przez jeden dzień), jest ona moim zdaniem warta swojej ceny biorąc pod uwagę, że obejmuje również transport, przewodnika, lunch i gwarancję zdążenia z powrotem na statek:-) Wycieczka potrwa prawie 9 godzin czyli de facto niewiele krócej niż statek stoi w porcie. Niedługo się przekonam, czy było warto
:-)
gaszpar
26 grudnia 2017 01:46
Odpowiedz
Super relacja. Czytałem z ciekawością. Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pomysł, że chciałbym wybrać się na tego typu rejs. Zastanawaiłem się jak to wszystko wygląda od strony technicznej, co się robi na takim statku na morzu, w portach itd. Dzięki za to, że to opisałeś i to w ciekwy sposób.Jeżeli to nie problem to chętnie dowiedziałbym się jak to wszystko wyszło kosztowo - ile to wszystko kosztowało i jaki procent kwoty stanowiła "sztywna kwota za rejs" a ile wyszło za atrakcje dodatkowe, napiwki, napoje ittd.
greg1291
26 grudnia 2017 13:42
Odpowiedz
Świetna relacja !!Chciałbym dopytać o kwestię kabiny. Czy kabiny wewnętrzne Twoim zdaniem są wystarczająco komfortowe do podróży, czy jednak jest to klaustrofobiczne przeżycie. Różnica w cenie kabin wewnętrznych, a tych z oknem są jednak spore. Czy znasz jakieś sposoby na zwiększenie szans na upgrade do wyższej klasy kajuty. Wiem, że masz dobry status w Costa co pewnie bardzo pomaga, natomiast czy według Ciebie np. shareholders benefit mogłoby się przyczynić do podniesienia rodzaju kajuty?
greg2014
26 grudnia 2017 16:38
Odpowiedz
Jeśli chodzi o kabiny to od pewnego czasu rezerwuję wyłącznie kabiny wewnętrzne i uważam je za całkowicie wystarczające. Po pierwsze spędzam w kabinie jednak relatywnie niewiele czasu (zwłaszcza w dzień) a po drugie wolę różnicę w cenie pomiędzy np. kabiną z balkonem a wewnętrzną wydać na coś innego. Kabina wewnętrzna na statkach Costy jest z reguły mniejsza od tej z balkonem (poza jakimiś pojedynczymi wyjątkami, które mają nieregularny kształt i z tego powodu czasami są nawet dużo większe) ale jak dla mnie nigdy nie czułem w nich jakiejś klaustrofobii. Miejsca do spania jak również na schowanie swoich rzeczy (dla 2-óch osób) moim zdaniem jest wystarczająca ilość. Poza tym wydaje mi się, że łazienka w kabinie wewnętrznej nie różni się od tej w kabinie z oknem czy balkonem.Może się to komuś wydać dziwne ale jak dla mnie najgorszym rodzajem kabiny są kabiny z oknem czyli pośrednie pomiędzy wewnętrznymi a tymi z balkonami. Po pierwsze okno jest z reguły niewielkie i nie da się go otworzyć, po drugie te kabiny położone są zwykle niżej i przy niespokojnym morzu (a lepiej wkalkulować, że tak będzie niż, że tak nie będzie) zdarzało mi się, że woda uderzając o burtę docierała czasami do okna robiąc przy tym sporo hałasu a po trzecie za to wszystko trzeba jeszcze zapłacić więcej niż za kabinę wewnętrzną. Z kolei jeśli mowa o kabinach z balkonem, warto pamiętać, że na większości rejsów nawet w ciepłych rejonach wbrew pozorom komfortowe korzystanie z balkonu możliwe jest prawie wyłącznie w porcie (takie są przynajmniej moje doświadczenia) ze względu na wiatr – no chyba, że ktoś ma kabinę na rufie albo balkon jest jakoś wyjątkowo osłonięty.Oczywiście są jeszcze apartamenty – jak dotąd miałem okazję korzystać tylko z miniapartamentu na Costa Luminosa (też upgrade) ale moim zdaniem od kabiny z balkonem różni się on minimalnie wielkością i nie bardzo widzę uzasadnienie dla różnicy w cenie pomiędzy tym rodzajem kabiny a tej „tylko” z balkonem. Co do apartamentów – nie korzystałem ale to zupełnie inny produkt (nie tylko sama kabina ale masa dodatków)…i oczywiście zupełnie inna cena. Zresztą bardzo łatwo możesz zobaczyć jak wyglądają kabiny poszczególnych rodzajów na różnych statkach na Youtube - nie tylko na reklamowych filmikach armatorów ale także umieszczanych przez samych pasażerów. Polecam tę formę - sam ocenisz w ten sposób, czy to co widzisz może być dla Ciebie klaustrofobiczne czy też nie.Jeśli chodzi o upgrade to prostych recept nie ma. Moim zdaniem shareholders benefit nie ma na to żadnego wpływu. Najłatwiej można dostać upgrade rezerwując tzw. kabinę gwarantowaną czyli nie przydzieloną z numeru na etapie rezerwacji. W takim przypadku otrzymuje się tylko gwarancję, że dostanie się kabinę co najmniej tego rodzaju, za który zapłaciliśmy – w praktyce zdarza się, że jest to kabina wyższej klasy aczkolwiek przeskok o więcej niż jedną klasę (np. z wewnętrznej do balkonu) na pewno nie jest czymś powszechnym. Jeśli mogę coś doradzić to gdy rezerwujemy rejs i np. kabiny wewnętrzne są dostępne wyłącznie jako gwarantowane (nie można ich wybierać po numerze), a dostępne do wyboru są kabiny z oknem czy balkonem, to przy rezerwacji kabiny gwarantowanej wewnętrznej prawdopodobieństwo upgradu jest bardzo wysokie. Zdarzało mi się kilka razy rezerwować takie kabiny i nie zawsze dostawałem upgrade do kabiny wyższej klasy ale praktycznie zawsze kabiny, które dostawałem czymś pozytywnym się wyróżniały (np. optymalnym położeniem na statku lub większą powierzchnią). Z tego powodu moje doświadczenia z kabinami gwarantowanymi są pozytywne, co jednak nie każdemu musi odpowiadać bo jednak jest to pewnego rodzaju ruletka. Z drugiej strony rezerwując nocleg w hotelu nie rezerwuję z góry konkretnego pokoju i nie jest to dla mnie jakimś wielkim problemem
:-) W końcu kabina i tak służy głównie do spania…
blister
26 grudnia 2017 20:24
Odpowiedz
Czy wśród pasażerów była osoba poniżej około 55 roku życia? Zdjęcia sugerują, iż raczej nie...Większość tych rozrywek na statku przypomina trochę zabawę w Ciechocinku na dancingu.Czy zdarzali się delikwenci, którzy spóźniali się w poszczególnych portach na odpłynięcie? Kiepsko to wygląda z mojej perspektywy, gdy w bardzo krótkim odstępie czasu wycieczka ponad 2000 osób rusza zwiedzać Petrę czy Muscat. Straszna masówka.
greg2014
26 grudnia 2017 21:24
Odpowiedz
Żeby było jasne: nigdy nie zamierzałem ani nie zamierzam nikogo zachęcać do czegoś do czego nie jest przekonany:-) Misjonarstwa nie uprawiam a klątw za inne zdanie nie zamierzam na nikogo rzucać:-) Rozumiem, że taka forma wypoczynku może komuś nie odpowiadać i szanuję to. Moja relacja miała jedynie na celu przekazanie jak wygląda mało popularna w Polsce forma objazdówki jaką jest rejs statkiem wycieczkowym. A odpowiadając na pytanie: tak, na tym rejsie wbrew pozorom było wiele osób poniżej 55 roku życia w tym autor niniejszej relacji (a brakuje mi do tej granicy jeszcze naprawdę sporo). Myślę, że średnia była właśnie gdzieś w okolicach 50-55 lat. Powód jest prozaicznie prosty: rejs trwał 3 tygodnie a z dojazdem przed i po rejsie robi się jeszcze więcej – nie jest to łatwe (nie mówię jednak, że niemożliwe) do pogodzenia z pracą. Zresztą zasada jest banalnie prosta: im rejs jest dłuższy, tym średnia wieku wyższa a dzieci mniej. Na rejsach 7-dniowych (szczególnie w wakacje, ferie itp.) na statku podobnej wielkości potrafi być 500 dzieci a średnia wieku jest bliżej 30 niż 40 lat. Z kolei na rejsach dookoła świata (takich też jest sporo), które trwają zazwyczaj ok. 100-110 dni średnia wieku to 70-80 lat. Jeśli kogoś interesują szczegóły nt. struktury pasażerów w poszczególnych liniach, regionach oraz w zależności od długości rejsu, można na ten temat poczytać w amerykańskich serwisach: np. cruisecritics.com. Nie sądzę jednak, aby dane te kogoś zaskoczyły. Co do Petry, przyznam szczerze, że jakoś ilość turystów w tym miejscu w niczym mi nie przeszkadzała-może dlatego, że spodziewałem się, że będzie ich tam jeszcze więcej
:-). Wszyscy faktycznie najpierw musieli przejść doliną Bab-al-siq a potem wąwozem ale nie było w nich jakiegoś tłoku ani kolejek. Kolejka do kontroli bezpieczeństwa przed głównym wejściem zajęła zresztą raptem góra kilka minut. Za Skarbcem mówiąc szczerze był już luz – Petra ma sporą powierzchnię i za Skarbcem jest dostępnych kilka wariantów zwiedzania w związku z czym jakoś ten ruch się rozprasza. Przyznam szczerze, że wielokrotnie dużo większy problem miałem wędrując – nawet w tym roku po polskich Tatrach (choćby we wrześniu czyli teoretycznie już po najwyższym sezonie) a lepiej bynajmniej nie jest w miejscowościach znanych z turystycznych atrakcji (wymienię choćby przysłowiowe Krupówki w Zakopanem, Floriańską czy Grodzką w Krakowie, Monciak w Sopocie, Ramblę w Barcelonie czy plac Czerwony w Moskwie). Niektóre turystyczne miejscowości mają to do siebie, że przyciągają turystów i chyba trudno się temu dziwić:-) Petra jest największą atrakcją turystyczną Jordanii i jedną z największych atrakcji Bliskiego Wschodu w ogóle więc trudno oczekiwać, że będzie tam hulał tylko wiatr
:-)Co do spóźnień na statek to na tym rejsie nie mam pojęcia czy coś takiego miało miejsce (nikt nie ogłasza, że ktoś się spóźnił). Pamiętam jednak, że na jednym z moich rejsów na statek spóźniła się grupa prawie 200 osób, które korzystały z jakichś wycieczek indywidualnych. Było to zresztą w Heraklionie, statek nie czekał a portowy agent dla tych osób czarterował samolot (na ich koszt) do następnego portu. A pojedyncze spóźnienia pewnie się trafiają częściej niż rzadziej – przy tej ilości pasażerów wystarczy jakiś czynnik losowy i już mamy parę osób.
gonzo2018
27 grudnia 2019 20:21
Odpowiedz
Relacja co prawda do najmłodszych już nie należy ale spora część informacji pozostaje aktualna. Ponieważ dostałem cynk, że jest problem z niektórymi zdjęciami, zaktualizowałem linki do albumów. Teraz powinno już być OK, ale gdyby ktoś widział jeszcze jakieś defekty mam prośbę o informację.
greg2014
27 grudnia 2019 20:24
Odpowiedz
Poprzedni post pochodzi oczywiście ode mnie
:-) Sprawdzając, czy wszystko widać wykorzystałem osobny profil i zapomniałem się przelogować przed jego wysłaniem
:-)
mykerin
16 marca 2020 05:25
Odpowiedz
greg2014 napisał:Amerykańskim zwyczajem, wiele firm – w tym właśnie Carnival – oferuje osobom posiadającym akcje tej firmy (czyli swoim akcjonariuszom) specjalny program znany pod nazwą „shareholder benefit”. W ramach tego programu każdy akcjonariusz, który przed rozpoczęciem rejsu dopełni pewnej (stosunkowo prostej) procedury otrzyma od firmy specjalny bonus (tzw OBC lub „on board credit”), którym będzie zapis określonej kwoty na koncie pasażera na jego „statkowym” koncie. Kwotę tę będzie mógł on w trakcie rejsu wydać np. na wycieczki albo napoje. Mówiąc inaczej wygląda to tak, jakby ktoś na nasze konto na statku wpłacił pieniądze, które teraz my-jako pasażerowie możemy wykorzystać.Po pierwsze (i to wymaga niestety trochę zachodu) trzeba na nazwisko osoby posiadającej rezerwację kupić na giełdzie nowojorskiej 100 akcji CarnivalaA teraz to się chyba opłaca, bo ze względu na świrusa akcje są po 17,58 USD... Choć kogoś, kto kupił te akcje kiedykolwiek wcześniej, to z pewnością nie cieszy.
greg2014
16 marca 2020 08:47
Odpowiedz
Byłbym ostrożny, nie wiadomo ile czasu zajmie powrót do normalności. W większym stopniu niż od "chciejstwa" operatorów zależy on od otwarcia portów w poszczególnych krajach a z tym może być problem. Poza tym coraz więcej się pisze, że zagrożony jest cały sezon na Alasce ze względu na duże ograniczenia w portach kanadyjskich, bez których te rejsy nie mogą funkcjonować. Do tego dochodzi kwestia zwrotów dla klientów. Statki i ich utrzymanie - nawet jeśli stoją w portach też kosztuje a w połączeniu z brakiem przychodów to nic dobrego nie wróży.
Po zejściu z Likavitos skierowałem się w kierunku stadionu panatenajskiego Kallimarmaro. Po drodze minąłem Muzeum Wojny, przed którym dostępna była ciekawa ekspozycja różnego rodzaju pojazdów kołowych, pływających i latających a także armat i rakiet wykorzystywanych w różnych okresach dziejów na polach bitew:
Praktycznie zaraz obok Muzeum Wojny zlokalizowany jest Lykeion (czyli Liceum) – a w zasadzie jego ruiny i odsłonięte stanowiska archeologiczne. W starożytnych Atenach była to najbardziej znana szkoła prowadzona m.in. przez Arystotelesa – ucznia Platona. Została założona ok. IV w. p.n.e. i działała do ok. I w. p.n.e.
Oba te miejsca (tzn. Muzeum Wojny i Lykeion) wpisałem sobie już na listę do odwiedzenia przy okazji kolejnego pobytu w Atenach.
Po około 20 minutach spaceru dotarłem do starożytnego stadionu panatenajskiego, którego zarysy widziałem wcześniej ze wzgórza Likavitos. Aby sprawiedliwości stało się zadość, będąc już pod stadionem wykonałem zdjęcie tego samego wzgórza – dopiero stąd widać jak góruje ono nad miastem:
Sam stadion (bilet wstępu kosztuje 5 EUR, w cenie dostępny audioguide – naprawdę warto wejść do środka) robi nieprawdopodobne wrażenie. Ma on kształt mocno wydłużonej podkowy, wykonany jest w całości z marmuru i posiada miejsca dla 60 000 widzów. Nie rzuca się to w oczy na pierwszy rzut oka ale profil widowni nie jest jednolity. W końcowej (zakrzywionej) części podkowy zmienia ona w różnych rzędach nieregularnie kąt nachylenia – tak, aby wszystkim widzom zapewnić dobrą widoczność.
Stadion został pierwotnie wybudowany w IV w p.n.e. Początkowo odbywały się tutaj igrzyska panatenajskie a po przejęciu kontroli nad Atenami przez Rzym – walki gladiatorów. Za panowania Turków rozpoczęła się dewastacja stadionu, z którego zaczęto pozyskiwać marmur jak z kamieniołomu. W efekcie, aby stadion nadawał się do użytku podczas pierwszej olimpiady nowożytnej w 1896 roku konieczna była jego gruntowna odbudowa, której i tak nie zdążono ukończyć (brakujące ławy dla widzów wykonano wówczas z drewna i obłożono białym obiciem, aby z daleka imitowały marmur). Ostatecznie odbudowę zakończono na przełomie XIX i XX wieku. Stadion ten był również świadkiem ostatnich igrzysk w Atenach w 2004 roku.
Poniższe zdjęcia prezentują nieprawdopodobną skalę obiektu:
U podstawy stadionu, niedaleko podium dla medalistów można zobaczyć również aktualizowaną na bieżąco tablicę prezentującą informację o miejscach organizacji kolejnych nowożytnych igrzysk olimpijskich (tylko letnich) oraz szefach Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego:
W głębi obiektu dostępna jest monumentalna brama prowadząca do długiego korytarza, którym sportowcy wychodzili na stadion; aktualnie w czasie zawodów stanowi on przejście do szatni a poza nimi – do niewielkiego muzeum:
Muzeum warto zobaczyć. Zaprezentowano w nim m.in. pochodnie, od których zapalano znicz olimpijski podczas dużej części igrzysk, plakaty pamiątkowe przypominające o miejscach, w których odbywały się kolejne olimpiady - a także, w głębi sali ważne rekwizyty: m.in. lustro służące do zapalenia ognia olimpijskiego oraz ołtarz przy którym odbywa się ta ceremonia. Oba te rekwizyty wędrują na ten czas do pozostałości po świątyni Hery w starożytnej Olimpii, o której pisałem w jednym z wcześniejszych postów – tam odbywa się właśnie ceremonia zapalenia ognia olimpijskiego.
Na koniec jeszcze rzut oka na samo boisko (arenę) stadionu:
Dodać warto, że historia stadionu oraz poszczególne jego elementy są bardzo ciekawie opracowane w przewodniku audioguide, który dostaje każdy wchodzący na stadion. Dostępne jest 11 języków, niestety nie ma wśród nich polskiego.
Spod stadionu panatenajskiego przeszedłem piechotą w stronę Akropolu kierując się na sąsiadujące z nim wzgórze Philopappos. Najpierw minąłem świątynię Zeusa, a nieco później odbiłem nieco w stronę Odeonu Heroda (zdjęcia i krótką informację na temat obu tych obiektów zamieściłem w poprzednim poście). Tym razem miałem okazję obejrzeć Odeon Heroda od tyłu:
Samo wzgórze Philopappos jest wyraźnie niższe niż Lakavitus. Rozpościera się stąd piękny widok nie tylko na sporą część Aten ale przede wszystkim na Akropol. Na wprost można zobaczyć tylną ścianę Odeonu Heroda, na samym Akropolu widoczny jest wyraźny Partenon (oczywiście z dźwigiem) a po lewej stronie potężne monumentalne Propyleje. Z kolei w tle – za Akropolem widoczny jest Likavitus:
Na szczycie Philopappos można również zobaczyć pozostałości po pomniku Gajusza Philopapposa (jednego z ówczesnych książąt Syrii) wzniesionego w II w. n.e. Pomnik został ufundowany i zlecony do wykonania przez samego Philopapposa. Z czasem wzgórze przyjęło jego imię, które jest używane do dziś. Monument przez wieki niszczał – częściowo za sprawą dewastacji a częściowo ze względu na naturalne procesy i brak konserwacji – mimo wszystko nadal stanowi silną dominantę całego wzgórza:
Z ciekawostek warto wspomnieć o jeszcze jednym miejscu leżącym u podnóża wzgórza Philopapposa zwanym więzieniem Sokratesa:
Jest to labirynt pieczar wykutych w skale, co do których przeznaczenia nie ma pewności. Tradycja mówi, że w tym miejscu więziony był Sokrates; z kolei inne przekazy mówią, że były to łaźnie miejskie. Pewne jest jedynie to, że w czasie ostatniej wojny pieczary te służyły jako miejsce schronienia dla najcenniejszych zabytków z Akropolu oraz Muzeum Archelologicznego (aby uniemożliwić do nich dostęp zostały one tutaj zamurowane).
Po zejściu z wzgórza Philopapposa pozostała mi wizyta jeszcze na jednym (ale na pewno nie ostatnim w Atenach) wzgórzu: Aeropagu. Podobnie jak opisane wcześniej wzgórze Philopapposa, również Aeropag sąsiaduje bezpośrednio z Akropolem ale od innej strony. Wejście na ten szczyt jest zdecydowanie najłatwiejsze z całej dzisiejszej trójki. Ze wzgórza roztacza się przede wszystkim przepiękny widok na Propyleje na Akropolu. Tak naprawdę dopiero stąd widać jak gigantyczna jest to budowla:
Z kolei patrząc w przeciwną stronę, można podziwiać widok na Agorę z dominującym budynkiem Stolla Attalosa, o którym pisałem wcześniej:
Warto wiedzieć, że według przekazów historycznych z Aeropagu nauczał św. Paweł. Aby uczcić nawrócenie wielu ówczesnych ateńczyków, u jego podnóża wybudowano bazylikę św. Dionizego z Aeropagu (jednego z nawróconych, późniejszego biskupa oraz patrona Aten i świętego); do dnia dzisiejszego przetrwały jedynie jej ruiny. Z tego też powodu do dziś co roku 29-ego czerwca czyli w św. Piotra i Pawła na Aeropagu odbywają się uroczystości religijne.
Po zejściu z Aeropagu odwiedziłem jeszcze Plakę i labirynt jej uliczek. Dla uzupełnienia relacji wykonałem jeszcze zdjęcie świetnie zachowanej ośmiokątnej Wieży Wiatrów położonej w bardzo niewielkiej odległości – zarówno od Aeropagu jak i stacji metra Monastiraki, z której skorzystałem wracają do Pireusu:
Cała opisana trasa przez wzgórza i stadion (od stacji metra Omonia do stacji metra Monastiraki) ma łączną długość ok. 15,5 km. Jej przejście wraz ze zwiedzaniem stadionu, wykonaniem zdjęć i krótkim odpoczynkiem zajęło mi w sumie nieco ponad 5 godzin. Podejścia na wzgórza (nawet na Likavitos choć tutaj można skorzystać z kolejki) nie są trudne ani wymagające . Każdemu zainteresowanemu trochę niestandardowym spędzeniem dnia w Atenach mogę zdecydowanie polecić tę trasę.
Jak przy tym widać, przy założeniu, że trasę pokonuje się na piechotę (można wtedy więcej zobaczyć) bilet całodniowy na komunikację miejską jest niepotrzebny – wystarczyłyby w zupełności dwa zwykłe bilety 90-o minutowe.
Po powrocie na statek zastałem w kabinie dwa zaproszenia z Costa Clubu: na zwiedzanie kuchni i zaplecza kuchennego oraz na degustację win. Oba zdarzenia są planowane podczas najbliższych dni na morzu, których przed nami jest kilka. Napiszę pewnie o nich za kilka dni.
A tymczasem powoli dobiega końca ta część rejsu, która obejmuje basen Morza Śródziemnego. W kolejnej części napiszę kilka słów o Heraklionie i Krecie po czym przyjdzie czas na zmianę klimatów na bliskowschodnie (no może nie od razu, ale powoli trzeba się na to przygotowywać).
C.D.N.Nasz czwarty i ostatni w Europie postój wypadł w Heraklionie na Krecie.
W tym porcie statek zacumował w porcie przemysłowym, po którym pasażerowie nie mogą poruszać się samodzielnie. Komunikację pomiędzy statkiem a terminalem zapewniły nam portowe shuttle-busy kursujące przez cały dzień w obu kierunkach.
Ponieważ nie był to mój pierwszy pobyt w Heraklionie, podobnie jak w Atenach wybrałem się na mniej standardową wycieczkę po mieście chcąc zobaczyć miejsca, których nie miałem okazji widzieć poprzednimi razy. Poniżej zamieszczam jednak również informacje o miejscach, w których dzisiaj akurat nie byłem ale które moim zdaniem warto zobaczyć w tym mieście.
Niewątpliwie największą atrakcją Heraklionu jest pałac Knossos położony ok. 6km od tego miasta. Z portu można się do niego łatwo dostać korzystając z miejskiego autobusu nr 2, którego przystanek znajduje się tuż obok portowej bramy (bilet w jedną stronę kosztuje 1,7 EUR, można je kupić w kiosku przy wyjściu z portu; autobus jeździ co 15-20 minut).
Pałac Knossos (aktualna cena biletu wstępu: 10 EUR za wstęp do pałacu lub opisanego dalej Muzeum Archeologicznego; bilet łączony 16 EUR) jest prawdopodobnie największą pozostałością po cywilizacji minojskiej - uważanej za najstarszą cywilizację europejską. Zwany również pałacem Minosa lub Labiryntem był mitycznym miejscem uwięzienia Minotaura. Pochodzi on z ok. 2000-1400 roku p.n.e.
Warto podkreślić, że po upadku kultury minojskiej nastąpił schyłek miasta, którego pałac był częścią, w wyniku którego miasto zostało opuszczone i całkowicie zapomniane. Powtórne jego odkrycie nastąpiło przypadkiem w XIX wieku jednak jego obecny kształt jest skutkiem wieloletnich prac prowadzonych przez Arthura Evansa na przełomie XIX i XX wieku. W ramach tych prac Evans nie tylko odsłonił ruiny ale posunął się znacznie dalej, co do dziś spotyka się z dużą krytyką w środowisku archeologów. Przedmiotem sporu jest to, że Evans nadając pałacowi jego obecny kształt w praktyce odtworzył go wg swojego wyobrażenia, nadając nazwy i wystrój poszczególnym jego częściom, stosując materiały oraz techniki nieznane ówczesnym budowniczym, zdobiąc poszczególne pomieszczenia itd. Prace te uznane zostały przez wielu jako bardzo odbiegające od pierwotnego kształtu pałacu. Dodatkowo późniejsze prace archeologiczne dowiodły, że niektóre z wyobrażeń Evansa (np. co do przeznaczenia niektórych części pałacu) nie tylko nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości lecz wykazały coś zupełnie innego.
Mimo wszystko pałac robi nieprawdopodobne wrażenie i jest absolutnym numerem 1 do zobaczenia w Heraklionie. Piszę jednak o tym ponieważ powyższa historia wydała mi się ciekawa – szczególnie, że nawet niektórzy „przewodnicy” oprowadzający turystów po pałacu mówią o „świetnie zachowanych ruinach” co absolutnie nie jest prawdą – w Knossos nie mamy do czynienia z oryginalnymi ruinami lecz z ich dość swobodną interpretacją i czymś więcej niż prostą rekonstrukcją. Nie zmienia to absolutnie faktu, że miejsce jest warte odwiedzenia.
Poniżej zamieszczam kilka zdjęć przedstawiających pałac oraz jego otoczenie:
Wracając z Knossos (najlepiej tym samym autobusem nr 2) warto wysiąść z niego w centrum miasta, obok Muzeum Archeologicznego, które gromadzi artefakty wydobyte na stanowiskach archeologicznych w Knossos:
Wizyta w Knossos i Muzeum Archeologicznym w ciągu jednego dnia jest jak najbardziej możliwa; powinien jeszcze pozostać czas na inne atrakcje.
Wśród zbiorów muzeum są m.in. fragmenty najbardziej znanego fresku kojarzonego z Kretą, Minotaurem oraz Pałacem Knossos:
Można tutaj także zobaczyć makietę pałacu:
…oraz wiele przedmiotów codziennego użytku wydobytych na jego terenie.
Po wyjściu z Muzeum Archeologicznego warto przejść się jedną z głównych ulic handlowych Dedalou (albo równoległą Dikeossinis) po czym skręcić z niej w prawo w biegnącą w stronę Fortecy Kouless ulicę 25 sierpnia. Przy tej ulicy zlokalizowanych jest co najmniej kilka wartych zobaczenia atrakcji.
Pierwszą z nich jest pochodząca z XVII wieku i położona praktycznie w centrum starego miasta fontanna Morozini:
Praktycznie tuż obok niej znajduje się dawna bazylika św. Marka pełniąca obecnie funkcję galerii miejskiej:
…a także ratusz miejski (widać go nieco w głębi):
Idąc dalej w stronę portu weneckiego i twierdzy Kolues praktycznie przy tej samej ulicy uwagę zwraca prawosławna cerkiew św. Tytusa z Krety:
U podstawy ulicy, przy nabrzeżu warto w końcu odwiedzić wspomnianą fortecę pochodzącą z czasów weneckich (została wybudowana w XIV wieku). Obecnie znajduje się w niej muzeum z kilkoma sekcjami tematycznymi (w tym multimedialnymi) dot. m.in. historii twierdzy i fortyfikacji miejskich, elementów wydobytych z licznych wraków w pobliżu Krety a także pozostałości po czasach kiedy Kreta była pod kontrolą imperium osmańskiego (od XVII wieku).
Za głównym budynkiem twierdzy Koules rozciąga się bardzo długi wybiegający w morze pirs będący jednocześnie falochronem, który jednak aktualnie nie jest dostępny dla turystów (jak widać na zdjęciu ciężarówki widocznej na pierwszym zdjęciu można przypuszczać, że w części tej trwa aktualnie odbudowa konstrukcji chroniącej pirs przed falami).
Wśród artefaktów zgromadzonych w Twierdzy Koules liczną grupę stanowią kamfory wydobyte z morza:
Warto mieć świadomość, że cały rejon wokół fortecy to dawny port wenecki, a wcześniej port antyczny. Właśnie z czasów weneckich pochodzą znajdujące się praktycznie naprzeciw fortecy pozostałości po stoczniach weneckich, w których budowano i naprawiano statki. Ich część stanowiły charakterystyczne wydłużone komory widoczne tuż przy nabrzeżu. Dzięki nim flota wenecka była w stanie kontrolować okoliczne akweny (a w zasadzie przez pewien czas prawie cały basen Morza Śródziemnego). W sumie wybudowano w tym czasie 19 komór w trzech kompleksach, które powstały stopniowo od XV do XVII wieku. Mieściły one maksymalnie do 50-u jednostek czyli całkiem sporą flotę. Do chwili obecnej zachowały się jedynie pozostałości po kilku z nich – to co możemy dzisiaj podziwiać to niewielka część stoczni, większość została bezpowrotnie wyburzona podczas budowy drogi wzdłuż brzegu:
Również w bliskiej odległości od twierdzy Koules można zwiedzić dawną bazylikę św. Piotra, wokół której prowadzona jest odkrywka. Wnętrze bazyliki zajmuje aktualnie tymczasowa wystawa sztuki sakralnej – w tym ikon:
Mówiąc o Heraklionie warto również wspomnieć, że centrum starego miasta jest w większości ufortyfikowane. Mury oraz bramy miejskie zachowały się w niezłej formie; te drugie zostały współcześnie zintegrowane z istniejącą siecią dróg.
Mając czas, warto odwiedzić również liczne bastiony wchodzące w skład murów miejskich, których większość zachowała się. Poniższa mapka prezentuje aktualny stan fortyfikacji:
Innymi punktami wartymi zobaczenia są położone obok siebie katedra prawosławna oraz mała cerkiew Ayios Minas.
W katedrze prawosławnej można podziwiać przepiękne freski na ścianach oraz sklepieniach, na których uwieczniono świętych oraz sceny biblijne: